ROZDZIAŁ III
Mała wioska budziła się powoli do życia, kiedy gospodynie z koszami pełnymi prania ruszały nad pobliską rzekę, a mężczyźni do obór, aby karmić i oporządzać zwierzęta. Dzieci również zaczynały swój dzień, polegający na pomaganiu, a co młodsze, na zabawie i uprzykrzaniu obowiązków innym.
Elaine wygrzewała się w promieniach wschodzącego słońca, opierając się o ścianę stajni. Stajenny w tym czasie przygotowywał jej wierzchowca do drogi. Mężczyzna o mało nie zszedł z tego świata, kiedy w drzwiach chaty zobaczył ciemną postać, spoglądającą na niego w milczeniu. Kobieta, co prawda, nie miała zamiaru go wystraszyć, lecz uważała to za zabawne, że chłop ocknął się akurat w momencie, kiedy wparadowała do jego domostwa, aby go obudzić.
Czarownica obróciła głowę, słysząc stukot kopyt. Kasztanowaty wierzchowiec zastrzygł uszami i zarżał cicho na powitanie. Blondynka podeszła do osiodłanego konia prowadzonego za lejce. Kiwnęła głową w podziękowaniu stajennemu, który przeciągnął się, zdecydowanie marząc o powrocie na siennik.
- Dziękuję, Taeganie- rzekła z delikatnym uśmiechem, który zabłąkał się na jej wargi.- Dalej sobie poradzimy z Marią.
- Uważaj na siebie, Elaine. Słyszałem różne pogłoski o Czerwonych Paladynach, którzy polują na istoty związane jakkolwiek z magią.- Rudowłosy potarł nos z niepokojem wymalowanym na twarzy.- Król nie kwapi się, żeby temu zapobiec.
- Pendragonowie nie są przyjaciółmi Feyów. Zresztą, nigdy nie byli- odparła kobieta, pakując przyniesione rzeczy do juk przy siodle. Maria w tym czasie skubał trawę, nie przejmując się ludzkimi problemami.- Nie musisz się jednak obawiać, nie zmierzamy na południe, bardziej na wschód. Powinniśmy wrócić w ciągu trzech dni.
Mężczyzna westchnął z powątpieniem, lecz nie zamierzał robić wykładu zielarce, potrafiła o siebie zadbać. Poprawił zapięcia siodła i poklepał Marię po szyi, żegnając się lub życząc powodzenia ogierowi. Taegan naprawdę kochał swoje zwierzęta, dlatego Elaine tak chętnie zostawiała pod jego opieką swojego wierzchowca.
- Niech bogowie mają was w opiece- wymamrotał mężczyzna, kiwając głową w stronę czarownicy, zanim nie ruszył do domostwa.
- Ciebie również, Taeganie, synu Wella- odparła kobieta, odwracając się i wspinając się do wierzchowca, naraz jednak przyuważyła, że stajenny się wrócił z zakłopotaną miną na twarzy.- Coś się stało?
- Mam prośbę. Mogłabyś po drodze zajrzeć do mojej chorowitej siostry? Zbliża jej się termin rozwiązania, a miejscowa akuszerka jedynie rozkłada ręce. Nie wierzy, że przeżyje poród.
Czarownica zmarszczyła brwi. Nie przepadała za zajmowaniem się ciężarnymi, lecz wiedziała, ile rodzina znaczy dla Taegana. Mogła zajrzeć do kobieciny, nic jej to nie szkodziło, a i mężczyzna byłby o wiele spokojniejszy na duchu, wiedząc, że los siostry kogoś obejdzie.
- Gdzie mieszka?
- W Islebury, tuż przy gościńcu. Możesz pytać o Lone, każdy w okolicy kojarzy żonę rzeźnika. Strasznie towarzyska dziewczyna z niej wyrosła, a małżeństwo tylko to spotęgowało.
- Postaram się do niej zajrzeć. Nie martw się na zapas- odparła blondynka.
Nieboskłon zaczął płonąć, zwiastując nadchodzącą noc, kiedy zielarka dotarła do celu. Po tylu godzinach jazdy przypomniała sobie, dlaczego nie przepadała za opuszczaniem swojego azylu. Bolała ją kość ogonowa, a mięśnie jej zdrętwiały tak, że musiała dwa razy robić postój, aby to rozchodzić. Elaine pomyślała nawet, iż może robiła się na to za stara.
Islebury wyglądało jak każda wieś, położona w znacznym oddaleniu od głównego traktu. Małe chaty były tak blisko siebie położone, że zdawało się, iż są zbite pod jedną strzechę. Jedynie większe gospodarstwa zajmujące się hodowlą bydła czy zboża, stały bardziej na uboczu, mając więcej przestrzeni. Wokół nich zostało postawione ogrodzenie trzymające w ryzach zwierzęta.
Jasnooka ze znużeniem zsiadła z wierzchowca, prowadząc go za uzdę. Uwagę na nią zwróciły od razu dwie kobiety, rozmawiające ze sobą w progu domostwa. Jedna opierała słomiany kosz z zebranymi jajkami o biodro, a druga wycierała dłonie w suchy materiał. Obie zmierzyły wrogo nowo przybyłą, ponieważ jej nie rozpoznały.
- Przepraszam, szukam niejakiej Lone, żony rzeźnika.- Matrony dopiero teraz zauważyły wyraźny brak spódnicy u Elaine. Ich miny zmieniły się na sceptyczne i wręcz niezadowolone, ciekawość przestała być motywatorem działania, więc ciemnowłosa dodała dla pewności.- Przysyła mnie jej brat.
- Chata rzeźnika jest tam, koło rzeki- odparła jedna z tutejszych, akcentując słowa wyczuwalnym wyrzutem, jakby spodnie, noszone przez kobietę, uwłaszczały wszystkim przedstawicielkom ich płci, a także niepotrzebnie zwracały uwagę mężczyzn.
- Dziękuję.- Jasnowłosa odwróciła się i zaczęła zmierzać we wskazanym kierunku, jednak cały czas czuła na sobie spojrzenia matron. Wzruszyła ramionami, rozbawiona, bo na pewno będzie tematem do rozmów pod strzechami. Wioska bowiem, nie wyglądała na taką, którą odwiedza wielu podróżnych.
Maria szedł za nią posłusznie, jednak strzygł uszami, zaniepokojony. Czarownica poklepała wiernego przyjaciela po boku szyi, zbliżając się do zadbanego gospodarstwa. Z wnętrza wyłoniła się młodo, za młodo, wyglądająca dziewczyna o równie ognistych włosach, co Taegan. Zielonooka uśmiechnęła się, aby pokazać się z lepszej strony.
- Lota, córka Wella?- zapytała, przystając przed podwórkiem i mierząc zaokrąglony brzuch kobiety.- Przysyła mnie twój brat.
- Taegan.- Oblicze ciężarnej się rozchmurzyło, a oczy pojaśniały radością.- Dawno nie miałam od niego wieści. Proszę, wejdź... Och, mój błąd, możesz zostawić konia na tyle chaty, jest tam ogrodzenie, więc będzie mógł się paść.
Blondynka posłuchała gospodyni i odprowadziła ogiera na podwórko. Pogłaskała go, a następnie rozsiodłała, pozwalając mu odpocząć. Wysłupała worek, który zarzuciła na ramię, udając się do środka.
Pomieszczenie było małe, lecz schludne. Widać było, iż gospodyni starała się, jak mogła, zapewnić w nim porządek. Ogień tlił się w kominku, a na stole w drewnianym kubku ustawiono bukiecik polnych kwiatów. Jasnowłosa specjalnie rozejrzała się po obejściu, bowiem jego stan zawsze ukazywał część charakteru kobiety, która się nim zajmowała.
Ciężarna jakby wyczuła spojrzenie Elaine na ozdobie, bo spłoniła się, zawstydzona. Nie zamierzała jednak rozwijać historii jego pochodzenia, dopóki czarownica sama o to nie zagadnęła.
- Dostałam od córki kowala- mruknęła, poprawiając bez namysłu kwiatki ze zmarszczonym czołem. Zielonooka domyśliła się, że Lone po prostu się martwiła. Taegan powiedział jej, że akuszerka była bezradna i obawiała się najgorszego, jednak Elaine, spoglądając na kobietę, nie widziała niczego, co mogłoby jej zagrozić.- Zechcesz usiąść? Na pewno jesteś zmęczona po tak długiej podróży.
- Nie jest tak źle, jak myślisz. Czasami jeżdżę do dalej położonych wiosek.- Mimo tego usiadła na przeciwko kobiety.- Jak się czujesz?
- Taegan powiedział ci, co stwierdziła tutejsza zielarka?- zapytała rudowłosa, a kiedy otrzymała odpowiedź twierdzącą, westchnęła.- To nie pierwszy raz.
- Miałam kilka przypadków, podobnych do twoich. Często wystarczyło podawać odpowiedni napar przed porodem.- Pocieszyła ją jasnowłosa, nie chcąc dodawać, że również odrobina ingerencji magii.- Myślę, że zabrałam składniki, zaraz ci je przygotuję.
Elaine odwróciła się do pakunku, który wyłożyła na ławie obok siebie. Czuła na swoim karku spojrzenie żony rzeźnika, lecz tego nie skomentowała. Instynktownie wiedziała, iż dziewczyna zbiera odwagę, aby coś rzec. W tym czasie jasnowłosa zaczęła zaklinać zioła, a jej oczy rozbłysły na sekundę złotem. Całe szczęście, że tamta tego nie widziała, nie wszyscy bowiem traktowali czary jako błogosławieństwo.
- Nie spodziewałam się, że tak młoda osoba będzie miała doświadczenie jako akuszerka.
Blondynka odwróciła się do niej, unosząc brwi w niedowierzaniu. Naraz jednak odzyskała równowagę, śmiejąc się rozbawiona.
- Bardzo mi to pochlebia, że mój wygląd nie zdradza rzeczywistego wieku. Każda kobieta, która przeżyje tyle wiosen, co ja, chciałaby coś takiego usłyszeć.- Odsypała część mieszanki ziół do mniejszego woreczka, na oko dozując odpowiednią ilość składników.- Do tego miałam wiele sióstr, którym pomagałam w porodzie. Jeżeli chodzi o doświadczenie, to nie musisz się tego obawiać.
- Przepraszam. Nie chciałam, żeby to zabrzmiało w ten sposób.
Czarownica położyła przed rudowłosą pakunek z mieszanką, spoglądając na nią uważnie, zanim zdjęła dłoń z woreczka, pozwalając ciężarnej go wziąć. Pierwsze, co uczyniła, to podniosła go do nosa i powąchała, marszcząc brwi.
- To kilka polnych kwiatów.- Jasnowłosa wstała, chowając swoje rzeczy ponownie do podołka.- Pij raz dziennie, najlepiej zalane wrzątkiem o poranku. Uśmierza ból i dodaje spokoju.
- Nie zostaniesz na noc? Trakty są niebezpieczne po zmroku.- Ognistowłosa zamrugała zdumiona. Reflektując się naraz. Zerwała się z miejsca, pomagając zielarce.- Jeżeli się martwisz o miejsce, zapewniam, że mój mąż nie będzie miał za złe, jeżeli przenocujesz u nas na ławie.
- Nie chciałabym się narzucać, mogę spać na zewnątrz...
- Nie wygaduj głupot, co byłaby ze mnie za gospodyni.
Tak więc jasnowłosa leżała na twardej ławie, wpatrując się w sufit nad nią. Gasnący ogień ogniska ogrzewał część jej twarzy, coraz bardziej pogrążając w mroku nocy. To była ta chwila, kiedy bogini księżyca, Selene, wyłaniała się z wód oceanu i podróżowała na swoim srebrnym rydwanie przez atramentowy nieboskłon.
Myśli Elaine mimowolnie wracały do ciężarnej, która zawierzyła w jej zioła. Miała świadomość, że niektóre pary starały się całe życie o potomstwo, lecz to nie było im dane z winy natury lub fatum. Coś drgnęło w jej znużonej duszy, motywując ją do działania.
Para spała spokojnie w pomieszczeniu obok, wierząc, że czarownica również spokojnie oddała się odpoczynkowi. Jednak ona postanowiła, ponownie, wtrącić się w sprawy śmierci, tym razem nie używając magii krwi. Postawiła bowiem na swoje umiejętności, coś, czego nie używała od dawna, ze strachu, iż straci nad tym kontrolę.
Stanęła przed ogniskiem, wpatrując się w tańczące płomienie. Jej źrenice rozbłysły złotem, kiedy zaczęła nucić po cichu pieśń. Cienie, chowające się po kątach domostwa zaczęły napierać na światło ognia, próbując je przytłumić, zdominować. Wycofały się dopiero, kiedy blondynka przestała śpiewać i opadła ponownie na ławę, wzdychając ze zmęczenia. Nie spodziewała się, że będzie to tak nużące.
Położyła rękę pod głowę, czując jednak, jak satysfakcja rozchodzi się po jej ciele. Mimo wysiłku, podświadomie przeczuwała, że było to tego warte. Niektóre osoby zasługiwały, aby osiągnąć szczęście, a jeśli ona, miała trochę nagiąć los do jej woli, była w stanie tego dokonać.
Przymknęła powieki, pozwalając Hypnosowi okryć ją woalą snów.
Kobieta wyruszyła wczesnym rankiem, zdeterminowana, aby jak najszybciej dotrzeć do wioski Feyów, klanu Podniebnych, gdzie pewna druid posiadała coś, co Elaine musiała zdobyć. Z Lotą oraz jej mężem pożegnała się ciepło, naprawdę wdzięczna za możliwość przenocowania w chacie, a nie pod gołym niebem. Obiecała też siostrze Taegana, że wracając, ponownie do niej zajrzy z nadzieją, że ujrzy już jej pierworodnego.
Maria niósł ją spokojnie przez puste, leśne drogi. Było zdecydowanie za późno, aby przejeżdżali tędy handlarze i zainteresowani wymianą, ponieważ oni o tej godzinie już rozłożyli swoje towary i zachęcali przechodniów do ich kupna.
Czarownica usadowiła się wygodniej w siodle i nucąc, pokonywała kolejne staje, posiłkując się mapą oraz znakami na pobliskich drzewach. Słońce bez litości zmieniało swoje położenie na niebie, coraz szybciej zwiastując koniec kolejnego, spokojnego dnia.
Będąc jednak realistą, ile czasu może trwać beztroska? Los bywa przewrotny, lecz zawsze dąży do tego, aby po chwili fortuny, przyszedł czas klęski, a jego ulubionym zajęciem było podkładanie kłód pod nogi.
Kobieta o włosach w kolorze dojrzałego zboża zdążyła jedynie wydać z siebie zduszony krzyk, zanim siłą ściągnięto ją z grzbietu wierzchowca. Plecami uderzyła ciężko o ziemię, czując jak impet wydusza z jej płuc powietrze. Szok zdawał się opanować umysł Elaine, która zamarła, nie stawiając oporu zbójnikowi, który uniósł ją, niczym szmacianą lalkę.
- Jakaś ptaszyna zgubiła się w naszym lesie- zagrzmiał jeden, który przytrzymał Marię za uzdę, uniemożliwiając mu ucieczkę. Czarownica zerknęła na oponenta nerwowo, dopiero teraz zauważając charakterystyczne rogi, wyrastające z tyłu czaszki.
- Jesteś Feyem, dlaczego krzywdzisz osobę, która ci nic nie zrobiła?- zapytała bez namysłu, zbyt przerażona faktem, że nie zdołała przewidzieć takiego obrotu sprawy. Zbyt długa samotność i odzwyczajenie się od zewnętrznego świata zdołało uśpić jej czujność.- Tuskowie nie napadają na ludzi...
Jasnowłosa urwała, widząc, jak twarz mu czerwienieje ze złości i zaczyna iść w jej stronę. Powoli odnajdywała dawną pewność siebie, gotowa, skonfrontować się ze zbójami, lecz nawet ona posiadała nikły instynkt samozachowawczy, który kazał jej nie igrać z dwa razy większym od niej mężczyzną.
Została popchnięta na pień dębu i dopiero wtedy zwróciła uwagę, że było ich więcej niż dwójka, z którą prowadziła konwersację, dokładnie szóstka. Trzech z nich obszukiwało bagaż, mając nadzieję na kilka cenniejszych rzeczy, a pozostali stali przed nią, uśmiechając się w ten sposób, który każda kobieta potrafiła rozpoznać, a nie wróżyło to nic dobrego.
- Nie jesteśmy Feyami z powiastek dla dzieci, robimy, co nam się podoba.- Splunął na nią ten bardziej barczysty. Elaine przestąpiła z nogi na nogę, nie wiedząc do końca, jak powinna postąpić. Z opresji wybawiła ją strzała, która wbiła się precyzyjnie w sam środek miękkiej, odsłoniętej szyi oprycha.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro