Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ I




-Merlinie musisz zaprzestać! Takie ilości alkoholu nie pomogą ci odzyskać mocy!- Jasnowłosa kobieta podniosła głos, budząc z pijackiej drzemki rzekomego Merlina.- Doprowadź się do porządku, zanim wrócisz na zamek.

Rzuciła w jego stronę namoczoną szmatę, która wylądowała idealnie na twarzy mężczyzny, rozpryskując wokół krople wody. Czarodziej zaprotestował z jękiem, jednak po chwili posłusznie wykonał to, co nakazała kobieta.

-Czasami mam wrażenie, że to ty mnie uczysz, a nie ja ciebie- mruknął ciemnobrody, a kobieta uniosła brwi w fałszywym zdumieniu. Odebrała materiał z jego rąk, prychając.

-Gdybyś nie upijał się do upadłego, nie musiałabym taka być.

Wyszła na podwórze, kierując się w stronę małego ogródka z ziołami. Uprawiała go, od kiedy pamiętała, a dzięki pomocy Merlina, jej hodowla otrzymała kilka przydatnych gatunków. Przy ich pomocy ważyła mikstury, których przeznaczenia nikt nie chciałby poznać oraz leki. Medykamenty mimo powszechnego przekonania gawiedzi, były pożądane, wręcz chorobliwie.

Zerwała z lebiodki kilka listków oraz główki ostropestu plamistego. Reszta składników znajdowała się w małej chatce, do której szybko wróciła, nie chcąc zostawiać pijaka samego z jej zbiorami. Zatrzymała się przy wiszącej kępce roślin, zanim nie zebrała centurię.

Merlin siedział w tej samej pozycji przy stole, w jakiej go zostawiła, podpierający głowę dłonią, jakby powstrzymywał się od zaśnięcia. Wywróciła oczami, bowiem co kilka dni miała z nim ten problem. Mag zdawał się ignorować jej protesty, kiedy ledwo trzymając się na nogach kładł się na ławie, a następnie kontemplował na temat przemijających lat i śmierci, która nie chciała po niego przyjść.

Jasnowłosa skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie rozumie jego rozetek. Sama już przeżyła wiele wiosen, tak samo żywotna, jak wcześniej. Bliscy zdążyli poznać Śmierć oraz jego córkę, Wdowę, lecz nie oni. Oczekiwali na ich kolej, los, który w końcu przetnie nić żywot.

Włożyła do moździerza zebrane zioła i zaczęła ucierać, tak długo, aż nie zdobyła upragnionej konsystencji. Zajrzała do kotła pozostawionego nad ogniem, czy woda zaczęła się gotować, ale to nie był jej czas. Zdąży więc naszykować resztę składników naparu.

Na wyciągniętym kawałku czystego płótna zaczęła zbierać zmielone rośliny, rozduszone, świeże. Zawiązała materiał, a następnie położyła w drewnianym dzbanku, który zalała wrzącą wodą. Z uśmiechem poczuła znajomą woń naparu. Mimo jej przeznaczenia, zawsze lubiła ten zapach.

Spojrzała ponownie na niedysponowanego maga, wzdychając ciężko. To już prawie dwadzieścia lat, od kiedy w tajemniczych okolicznościach utracił swoją potęgę i stanął, zrezygnowany w progu jej chaty. Czarownica nigdy się nie dowiedziała, dlaczego lub co, to spowodowało. Zdawało się jej, że mężczyzna bardzo żałuje przyczyny. Przynajmniej na to wskazywało częste picie i zachowanie, jakby na niczym już mu nie zależało.

Zmarszczyła nos, kiedy podeszła bliżej, aby obudzić Merlina, który zdążył zasnąć na jej ławie. To, że śmierdział, było łagodny określeniem. Jak gdyby wpadł w gnijącą kapustę i polał się perfumami z zatęchłego piwa. Mimo niechęci, potrząsnęła jego ramieniem, wybudzając z pijackiej drzemki.

-Wypij to i spróbuj poszukać sposobu na odnowienie twojej więzi z mocą- powiedziała, podsuwając naczynie z wywarem pod nos zmęczonego czarodzieja.

-To nie takie proste. Elaino, może mi z tym pomożesz?- Merlin wstał z ławy i chwycił dłonie zakłopotanej czarownicy, przytrzymując ją od ucieczki.- Masz większe możliwości niż ja. Możesz odprawić rytuały i użyć mocy do nagięcia rzeczywistości do swojej woli.

-Magia ma swoje konsekwencje. Ostatnim razem zostałam z nimi sama... Powinnam już nie parać się magią krwi czy rytuałami.

-Czasami należy odsunąć na bok swoje uprzedzenia.

Blondynka cofnęła się, wyrywając się z uścisku maga. Jej wnętrze zabulgotało z wściekłości, jednak stłumiła negatywne emocje, pozostając wręcz pusta. Zmarszczyła brwi w zamyśleniu, zanim na jej wargi nie wpłynął zadowolony uśmiech. Już wiedziała czego zażąda w zamian, coś, czego sama nie mogła zdobyć w stanie, w jakim się znajdowała.



Zapaliła świece na płaskim kamieniu, usytuowanym blisko małego, leśnego jeziorka. Merlin dostarczył jej wszelkich materiałów, potrzebnych do zwrócenia uwagi Niewidocznych na nią. Potrzebowała pomocy, aby jak to ujął mężczyzna, nagiąć moc do jej woli.

Zaczęła kreślić rozrzedzoną krwią wzory, zanim wrócił mężczyzna, z wiązanką ziół, o które prosiła. Musiała je spalić, aby odpędzić złe siły.

Szepty, niesłyszalne dla zwykłego, ludzkiego ucha, zaczęły krążyć wokoło, dekoncentrując ją. Rozejrzała się, nie dostrzegając nikogo, oprócz Merlina, a więc wyczuły, że ktoś ma zamiar użyć magii. Wzięła głęboki wdech, próbując rozluźnić, napięte do granic możliwości, nerwy.

-Nie powinniście tego robić- rzekła odziana w czerń postać, stając obok maga. Jej obecność sprawiła, że włosy na karku brunetki stanęły dęba. Zagryzła wargę, spoglądając na przyjaciela.

-Cenimy niezwykle twoje rady, ale wiemy, co robimy- odparł nonszalancko mag, zresztą jak zwykle.

-Emrys, znam twoje upodobania, po Elaine, jednak, spodziewałam się większej ostrożności.

Jasnooka przymknęła na chwilę powieki, podejmując decyzję, która mogła się stać dla niej zgubą. Wiedziała jednak, że to było silniejsze od niej. Odrzuciła włosy na plecy, wstając z przysiadu.

-Dziękuję, Wdowo, że się o mnie troszczysz. Znam cenę tego typu magii, on zresztą, także. Wszystko jest wykonane za obopólną zgodą i świadomością.

Postać z ciemną, nieprzeniknioną woalką, nie ruszała się przez kilka minut, jakby obserwując czarownicę, oceniając. To było bardziej przerażające, niż czyny lub słowa, które przekazywała. W końcu, ledwo zauważalnie, potaknęła.

-Niech będzie, dziecko, jednak ostrzegałam.

Rozpłynęła się, niczym mgła, pozostawiając po sobie jedynie niepokój w sercach pary. Elaine miała ochotę potrząsnąć samą sobą. Zgodziła się zrobić coś, co obiecała porzucić. Ostatni raz poniosła konsekwencje, tak poważne, że do teraz starała się je wyprzeć z myśli. Bezowocnie.

-Będzie dobrze, już to wcześniej robiłaś.- Merlin zdawał się nie dostrzegać rozetek jasnowłosej lub po prostu je zignorował.- Teraz muszę cię zostawić, ale będę w twojej chacie, czekając na wieści. Udanych łowów, uczennico Hekate.

-Udanych łowów, Emrysie- odparła beznamiętnie kobieta, odwracając się do niego tyłem.



Delikatne brzękanie liry roznosiło się w powietrzu, przesilonym letnią gorączką. Leniwe brzęczenie owadów wskazywało na godziny popołudniowe w ogrodach. Jasnowłosa dziewczynka wymknęła się z domu, aby posłuchać tej melodii. Matka na pewno złoiłaby jej skórę, gdyby dowiedziała się, gdzie znika jej córka.

To było wiele wiosen temu, a jednak, Elaine ciągle pamiętała tę muzykę, graną przez podróżnego grajka. Słyszała ją, za każdym razem, kiedy przywoływała do siebie magię lub odprawiała rytuały. Była prawie pewna, że kiedy Wdowa wypowie jej imię i sama śmierć po nią przyjdzie, ta melodia ją pożegna.

Szepty mówiły jej imię w kółko. Ostrzegając. Krzyczały chaotycznie, próbując zagłuszyć dźwięk liry, lecz ona nie była aż tak słaba, aby im ulec.

Uklęknęła pośrodku okręgu z krwi, suszonych ziół oraz świec. To była ta chwila. Uniosła spojrzenie na wyłaniający się zza chmur księżyc, zimny i niewzruszony. Obecny od setek wiosen.

Zaczęła recytować frazy, które odczytywała z księgi, przed którą klęczała. Wkrótce jej monotonny głos zamienił się w cichy śpiew. Z wnętrza lasu usłyszała wycie wilka, lecz zbyt odległe, żeby zaczęła się nim martwić. Skupiła się w całości na czarach.

Zamknęła powieki, zaciskając je mocno. Minęło dobre pół godziny, zanim zaczęła odczuwać cokolwiek. Powtarzała frazy w kółko, bez przerwy.

Zimny wiatr porwał kosmyki jej włosów do tyłu, a dreszcze wstrząsnęły kobietą.

Spadała do tyłu, bez możliwości złapania się czegokolwiek. Z gardła blondynki wydobył się krzyk przerażenia, zanim nie wpadła do nurtu, podobnego do silnie rwącej rzeki. Zdawał się ją miażdżyć, bezlitośnie próbując wchłonąć.

Elaine mimo niechęci oraz instynktu, który krzyczał, aby uciekała, zanurzyła się głębiej w toni. Musiała zachować samokontrolę, inaczej czekał ją marny los, w najlepszym wypadku mogła postradać rozum. Otoczyła ją chłodna energia, podsuwająca niechciane obrazy. Otworzyła oczy, nie mogąc jednak przebić mroku, który ją otoczył, jakby w sekundę oślepła. Zaczęła poruszać rękoma i nogami, płynąć pod prąd.

Przed oczyma stanął jej Merlin, który wrzeszczał na jakąś kobietę, zanim obrócił się na pięcie i opuścił kamienną salę. Wiedziona przeczuciem, zaczęła iść śladem wspomnienia, z niepokojem przyglądając się temu, co wydarzyło się wcześniej.
Już wiedziała, czemu Emrys zwrócił się do niej o pomoc, dlaczego utracił kontakt z magią. Jego obsesyjne poszukiwania rozwiązania miały sens.

Pozwoliła, aby prąd zepchnął ją, niczym uschnięty liść. Szargał boleśnie, uderzał o przeszkody, wyduszał powietrze z płuc. Czy to wszystko naprawdę było tego warte?
Nurt w końcu zepchnął ją na spokojne wody. Kobieta spojrzała na swoje odbicie w czarnej, nieprzeniknionej tafli przed nią, zanim ją przekroczyła. Z tym powinna wrócić do swojego ciała, lecz musiała nieświadomie dać porwać się za daleko, więc teraz wkradła się do czyjegoś snu.

Elaine czuła, że unosi się ku górze. Jej ciało otaczała ciemność, jak wcześniej, lecz coś się w niej zmieniło. Wypłynęła pośrodku wielkiego jeziora, burząc jego lustrzaną taflę.
Rozejrzała się, gdzie najbliżej może wyjść na ląd. Lustrując linię brzegową, zauważyła dym, który pochłaniał coraz więcej błękitu nieba. Postanowiła, kierując się ciekawością, sprawdzić, co tam się działo.

Potykając się o spódnicę, która przykleiła się do jej nóg, wdrapała się na wybrzeże. Musiała pokonać parę metrów, zanim zza drzew wyłoniła się przed nią wioska w płomieniach. Blondynka przełknęła ciężko ślinę, wyczuwając, że to nie wróży niczego dobrego. Krzyki rozpaczy i strachu przebijały się przez trzask płonących gospodarstw.

Mieszkańcy uciekali, przed mężczyznami w czerwonych szatach. Tyły ich głów zdobiły wygolone, łyse place, na których wypalone były krzyże. Ich twarze wykrzywiły się w chorobliwej satysfakcji i fanatyzmie. 

Czarownica zrozumiała, że miała przed sobą krwawych paladynów, chrześcijan, przedstawicieli religii, której przewodzący przebywał w Rzymie, rozgłaszając swe fałszywe kazania o miłosierdziu. Ich zachowanie bynajmniej nie wskazywało na to, aby kierowało nimi współczucie do bliźniego, bowiem mężczyźni z siekierami, pochodniami i końmi, tratowali bezbronną tłuszcze.

Obeszła szerokim łukiem płonące krzyże, co najgorsze, z zawieszonymi na nich, zwęglonymi ciałami. W wyobraźni mogła zobaczyć, jak wcześniej płomienie pochłaniały wijących się zaciekle wieśniaków. Dreszcz przerażenia przeszedł po plecach jasnowłosej. Znalazła się w koszmarze, nie w śnie. Kto bowiem miewał marzenia senne tego pokroju?

Zdawało się, że nikt nie zwracał uwagi na mokrą kobietę, która dopiero co, jakby nigdy nic, wyszła z jeziora. Ludzie przebiegali obok, ignorując jej osobę, przemykając wzrokiem. Czarownica nie narzekała, nigdy nie chciałaby znaleźć się w rzeczywistości, kiedy coś takiego miałoby miejsce.

Skierowała swoje kroki w stronę największego zamieszania, nie mogąc powstrzymać palącej ciekawości. Nurt ją tutaj zepchnął w jakimś celu, a postaci senne, mimo przerażającego tła, nie miały na nią wpływu. Nie było żadnych przeciwwskazań, aby nie rozejrzeć się po koszmarze.

Zdołała wejść pomiędzy odzianych w czerwone szaty mężczyzn, zachowując się, jakby wcale nie wyróżniała się z ich żądnego krwi grona. Nie musiała tego robić, jednak ostrożności nigdy za wiele. Jej mokre jeszcze włosy smętnie wisiały w strąkach, niektóre z nich irytująco przyległy do skóry twarzy, drażniąc ją.

Zmierzyła czujnym spojrzeniem okrąg, pośrodku którego stał przerażony chłopiec z brązowymi, zmierzwionymi włosami. Jego błękitne, niczym bławatki, oczy szukały ratunku wśród gapiów, ale nikt nie zamierzał mu pomóc. Próbował umknąć pomiędzy nogami mnichów, ale ci momentalnie go pochwycili i odrzucili ponownie na ziemię. Kobieta współczuła mu z całego serca i bardzo chciała mu pomóc, lecz nie mogła mieć na to żadnego wpływu.

Następną postacią, która zwróciła uwagę Aeliany, był wysoki, zakapturzony mężczyzna. Rozmawiał z jednym ze starszych mnichów, potakując na każde słowo i błądząc skupionym spojrzeniem po otoczeniu. Kobieta nie widziała jego twarzy, jedynie strzelistą sylwetkę, wyróżniającą się od paladynów chłopskiego pochodzenia, niskich i krępych.

Odwróciła głowę do dziecka Feyów, zaciskając usta w zdegustowaniu. Domyślała się, po mieczu, wyciągniętym przez kata, co się wydarzy następnie. Nie trzeba było być wyrocznią, aby to przewidzieć.

Mimo świadomości, iż to tylko nocna mara, nie mogła powstrzymać uczuć, które zaczęły się w niej budzić. Może sprawiło to niewinne spojrzenie dziecka, a może obrzydzenie, ukierunkowane do przyglądających się ludzi, śmiejących się z satysfakcją. Zadrżała niekontrolowanie.

Zakapturzony osobnik zbliżył się do chłopca niechętnie. Dziecko, cofnęło się jedynie o krok, zdrętwiałe ze strachu. Mężczyzna jakby się zawahał, stanął i zerknął przez ramię na swojego przełożonego, który skrzywił się z wściekłości.

-Zrób to!- krzyknął, nie kryjąc furii, że podwładny nie wykonał polecenia bez obiekcji, że zlekceważył jego rozkaz na oczach tylu osób.

Kat na zawołanie ciął ostrzem, raniąc dziecko, które z jękiem upadło na trawę, plamiąc ją swoją krwią, w tym samym kolorze, co szaty mnichów. Aeliana wydała z siebie zduszony krzyk, szoku i przerażenia.

Znajdowała się w piekle, bez wątpienia.

Zakapturzona postać obróciła twarz w jej stronę. Musiała usłyszeć bądź zauważyć jej reakcję, w odróżnieniu do innych. Skrzyżowali spojrzenia i pierwsze, co zauważyła, to, że mężczyzna miał równie bławatkowe tęczówki, jak martwe dziecko u jego stóp. Intensywny wzrok, który mógł ją rozpracować w sekundę. Odczucie to potęgowały ciemne, zaschnięte ślady, wyglądające jak zastygłe łzy, wyraźnie odcinające się od jasnej skóry.

Zaskoczona, wycofała się szybko z grona gapiów. Nie spodziewała się, że właściciel snu ją zauważy, na pewno nie tak szybko. Umykała przed przenikliwym wzrokiem mordercy dziecka, które było jego młodszą wersją, zanim się jej dokładnie przyjrzy. Wpadła jednak prosto w ramiona jednego z mnichów, który przytrzymał ją w miejscu. 

Zaczęła się wyrywać, walcząc o wolność. Kopnęła oponenta prosto w krok, a on zwolnił z jękiem uścisk. Ledwo zdołała się wyszarpnąć z jego uchwytu. Zerknęła przez ramię, czy odziany w czerń wojownik jej nie goni, gdy padł cios.

Zachłysnęła się z bólu i niedowierzania, chwytając się za krwawiącą szyję. Straciła równowagę, runęła do tyłu. Zanim jej głowa, ciężka od uciekającego życia, upadła na ziemię, otworzyła oczy, wrzeszcząc.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro