2. Niewygodna plotka
Drzwi szpitala trzaskają z impetem.
— Ranny! Krzysztof chodź pomóż. — Krzyczy Maciek, gdy pomaga Arkowi.
Chłopak odzyskał przytomność, ale wyglądał okropnie. Cały blady i obolały a także czuć było od niego spirytusem. Krajewski obudził się jeszcze w mieszkaniu, gdy przyjaciel go znalazł na podłodze ubrudzonej krwią. Maciek wykonał prowizoryczny opatrunek oraz niechętnie dał popić alkoholem na prośbę Arka. Wiadomo, nie dał mu dużo, przewidując, że w szpitalu podając mu tony przeróżnych pigułek. Nigdy nie pochwalał popijanie wódką, aby ujarzmić ból, było to dla niego absurdalne, ale nie chciał już sprzeciwiać się woli poszkodowanego.
— Cholera jasna co się stało? — Podbiega z drugiej strony wezwany lekarz i pomaga Krajewskiemu.
— Rana postrzałowa, potem dużo chodził z ranną nogą. Cholera, jest coraz gorzej. — Tłumaczy przejęty.
— Musimy go zarejestrować. Wiesz jak on się nazywa? — Pyta lekarz podzielając zmartwienie kolegi.
Maciek doskonale zdaje sobie sprawę, że Arek nie będzie w stanie nic zrobić, ledwo co idzie nie mówiąc już o komunikacji. W amoku żaden z nich nie pomyślał o dokumentach. Maciek może potem mieć spore problemy, ale to jedyny pomysł na jaki wpada.
— To mój kuzyn, ale przysięgam nie wiem co się stało, ale trzeba zająć się nim jak najszybciej.
— Idź wypełnić za niego kartę, ja zajmę się resztą. — Krzysztof kiwa głową, aby przywołać inną pielęgniarkę do pomocy.
Maciek czuje na sobie wzrok ludzi, gdy odprowadza wzrokiem przyjaciela. Odkłada jego rzeczy na ławkę i podchodzi do recepcji, aby załatwić papierową robotę.
— Dowód masz? — Pyta recepcjonistka odrywając się od swojej książki.
— Ela proszę cię, to nagła sytuacja, weź go po prostu zapisz. Tak po znajomości.
Kobieta lustruje go podejrzliwym wzrokiem, a Maciek czuje zimny pot spływający po jego karku. Zawsze był dla niej miły, ona też darzyła go sympatią dlatego liczy, że znajoma ulegnie.
— Dobra jak ten dzieciak ma? — Przewraca oczami gotowa do wpisania informacji.
— Arkadiusz. Arkadiusz Breś.
»»--⦏R̂⦎--««
Jest już grubo po porze śniadaniowej kiedy Roberta budzi dźwięk naczyń nadbiegających z kuchni. Ewa od rana niespokojnie krząta się po kuchni, i gdy w końcu widzi syna z worami pod oczami nawet się nie odzywa. Czuje urazę do niego. Oczekiwała, że wróci prosto do domu a on przekroczył próg mieszkania, grubo po północy, odurzony alkoholem.
Znowu.
— Masz pojęcie jak się martwiłam? Gdy wróciliśmy z ojcem do domu nawet nie zmrużyłam oka tylko wyobrażałam sobie jak chodzi przemoknięty po Warszawie, ale do głowy mi nie przyszło, że wszystko przepijesz. — Mówi podniesionym tonem głosu, gestykulując. Jest wyjątkowo zadrażniona.
Mężczyzna nie odpowiada tylko wyjmuje szklane z szafki i nalewa do niej wody. Naprawdę nie ma ochoty na kolejną sprzeczkę a jego stan mu nie pomaga. Tyle, że nie wypił dużej ilości, zwyczajnie wypierał wszystkie dowody jakie znalazł w mieszkaniu, a wtedy wszystko się zlało.
— Gdzie ojciec?
Cisza.
— Usiądź. — Nakazuje mu w tajemniczy sposób wiec wykonuje polecenie. — Edward jest w pracy, powiedział, że najbliższe tygodnie będą wyjątkowo trudne. — Pauzuje oraz nabiera powietrza. Sprawa wydaje się bardzo delikatna wiec zachowuje spokój. — Od tej pory nie masz wychodzić do pracy, podobno i tak kazali ci wziąć urlop, wykorzystaj to, odpocznij.
Twarz Mrozowskiego ani drgnie, lecz we wnętrzu przeżywa szok. Zawiesza wzrok w jednym punkcie i odpływa. Ktoś go widział? Nie ma dowodów, że to on zabił. Prawda?
— Ojciec powiedział, że wczoraj, gdy zniknąłeś to wiele namieszałeś tam na górze. — Dodaje szybko nie zdając sobie sprawy o co może biegać. — Boje się pytać co żeś uczynił, ale chce wierzyć, że w słusznej sprawie.
Nikt już nic nie dodaje więc młodszy zrywa się miejsce pomimo głośnego protestu kobiety z zamiarem opuszczenia mieszkania i spotkaniem z ojcem, zrobieniem mu na przekór co i tak jest ryzykowne. Na jego korzyść nikt nie wszczął żadnej sprawy, oraz nikt go nie widział.
Chyba.
W każdym bądź razie może się wszystkiego wyprzeć.
Trzaska drzwiami, przedtem zabierając trochę tak zwanej floty ignorując kolejne błagania matki. Nie przybliżając już nudnej podróży do nie obcego budynku milicji zatrzymuje się przed wejściem walcząc ze samym sobą. Z całą pewnością spotka się z znajomymi twarzami oraz niewygodnymi plotkami, który i tak się ostatnio nasłuchał. W dodatku Halinka - jego była już narzeczona na pewno jest w środku i ma szanse się z nią spotkać co byłoby bardzo niekomfortowe dla tej dwójki. Rozstali się bez słów, kobieta nie miała odwagi powiedzieć tych bolesnych słów, gdy zaledwie pare tygodni dzieliło ich od ślubu.
W końcu przełamuje niepokój i zachowując się jakby nigdy nic wchodzi do środa ponurego posterunku. Niefortunnie zauważa Nogasia gadającym zapewne o jakiś mało istotnych rzeczach z innym młodym milicjantem, rówieśnikiem Roberta - Radkiem. Stara się ich wyminąć niepostrzeżenie, co kończy się niepowodzeniem.
— Robercik! Myślałem, że się pod ziemie zapadłeś. Podobno miałeś wziąć urlop. — Zatrzymuje go Wojtek uradowany. Wydaje się jakby zapomniał o całej sytuacji.
— Plany się zmieniły. — Odpowiada szorstko. Czyli ojciec już zdążył zawiadomić o jego urlopie.
Drugi milicjant, wciąż milczący klapie Nogasia po ramieniu na pożegnania i wycofuje się do dobrze znanego miejsca przez Mrozowskiego - Archiwum. Śledzi go wzrokiem, zawieszając się na chwile.
— Wy przypadkiem nie zerwaliście? — Pyta starszy mężczyzna przywracając Roberta do rzeczywistości.
— Skąd wiesz?
— Tu każdy wie, wielu widziało jak Halinka siedziała sama przy stole kręcąc pierścionkiem a potem wyszła zapłakana oddając go twojej matce.
Młodszy wydaje głośne westchnienie i podpiera ręce na biodrach. Szczerze się boi z nią porozmawiać, stanąć twarzą w twarz oraz bez przeszkód pogadać jakby nigdy nic. Tyle, że dziewczyna rozmawia teraz z Radkiem, swoim przyjacielem, który wyraźnie jest nią zauroczony. Posyła jej sporadyczne uśmiechy i żartuje.
Choć nie widać tego po nim zżera go ogromne poczucie winy. Wciąż nie potrafi zrozumieć tego, że zauroczył się w mężczyźnie, którego zna zaledwie pare tygodni. Z Halinką było inaczej, powoli się przybliżali do siebie, aż w końcu wszystko sobie wyznali. To nie tak, że Robert nagle przestał ją kochać, ale te uczucia przygasły, gdy pojawił się Arek. Można powiedzieć, że Mrozowski boi się tego uczucia, przyznać do tego, że nie jest normalny. Chciałby porozmawiać o tym właśnie z Krajewskim, ale stoi przed nim wielka, znajoma już każdemu przeszkoda: nie wie w jakim jest szpitalu. Jeżeli w ogóle jest.
— Masz kluczyki?
»»--⦏Â⦎--««
Od operacji minęło już dziesięć godzin.
Arek czuje się w miarę w porządku pomijając to, że efekt narkozy wciąż na niego działa. Faktem było, że wciąż jest ospały, ale przynajmniej nie czuje tak ogromnego bólu w nodze. Lekarze przyznali, że bieganie w kulką było głupie a Maciek uznał, że to jeden z jego najgłupszych pomysłów. Zaskoczenie dla chłopaka było, że nikt nie pytał co mi się przydarzyło, ale możliwe, że nikt nie chce się w to mieszać z wiadomego powodu. Jedynie Maciek domyślał się, że wszystko wiązało się, z willą oraz Robertem do którego zaczął pałać ogromną niechęcią.
I znowu jego myśli zatrzymały się na milicjancie. Po ich kłótni, właśnie w tym szpitalu Arek stracił wszelkie nadzieje na prawdziwą miłość. Mimo wszystkich jego grzeszków, zawsze wierzył, że ktoś go zaakceptuje i pokocha. Tadek go kochał, ale jak brata co obu wystarczało. Pomimo przyjaźni, którą się darzyli ich poglądy a także podejście miały zbyt wiele różnic. Zmarły przyjaciel był nadzwyczaj beztroski, nie ukrywając pobytów w willi w przeciwieństwie do Krajewskiego a to tylko jedna z różnic.
— Dzień dobry Panie Breś, sprawdzam czy doszedł Pan już do siebie po operacji. — Znajomy lekarz niepostrzeżenie wślizguje się do pokoju.
Nazwisko przyjaciela jakim jest określany łaskocze go w uszy. Do tej pory nie wychodzi z podziwu, że Maciek przekonał, aby go wpisali pomimo braku papierów. Rano już nikt nie pamiętał o całej sytuacji z nocnej zmiany.
— Jak na to, że mogło skończyć się dużo gorzej, to czuje się znośnie. Proszę mi powiedzieć za ile będę mógł wyjść ze szpitala?
— Patrząc na to realistycznie będziemy musieli przetrzymać tu Pana przez dwa-trzy tygodnie, potem noga przez trzy tygodnie nie może być przemęczana. Jest Pan młody więc czas kuracji jest dosyć szybki, rana nie była na tyle groźna i głęboka jak sądziliśmy, ale bieganie z nią zdecydowanie nie pomogło. Jedyne co może pan zrobić, panie Breś to bezczynne leżenie.
Chłopak kiwa głową a doktor bez słowa opuszcza pokój dając mu kolejne chwile dla siebie. Zapowiada się, że będzie ich wiele. Maciek obiecał mu, że będzie go odwiedzał i dopilnuje, że jego matka nic się nie dowie. Anna Krajewska jest daleko stąd i nie zdaje sobie sprawy z zaistniałej sytuacji przekonana przez Bresia, że jej syn skupia się na nauce. Mimo iż miał nie frasować się niczym, dać odpocząć organizmowi to obietnice przyjaciela go nie uspokajały, matka już przeżyła załamanie po śmierci męża a Arek nie chce zamartwiać ją po raz kolejny, patrzeć jak traci blask. Kochał ją niezmiernie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Już drugi poprawiony rozdział, jeszcze z 40 ._.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro