✧.* ❝XVIII. Ostatnie chwile beztroski...❞
┏━━━✦❘༻༺❘✦━━━┓
Był dwudziesty trzeci marca roku tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego.
Dokładnie rok temu gestapo porwało Janka z jego własnego domu i przeprowadzało na nim brutalne przesłuchania. I dokładnie rok temu udało nam się go odbić.
Ale dziś atmosfera wcale nie była tak dramatyczna i napięta co tego dnia. Wręcz przeciwnie — ja i Janek, którego z dumą nazywałem moim chłopakiem, wybraliśmy się na spokojny spacer wzdłuż brzegu królowej polskich rzek, Wisły.
Pogoda nas rozpieszczała. Mimo że wiosna dopiero co się zaczęła, na niebie nie było ani jednej chmurki, a słońce świeciło jasno. Nad Wisłą wiał lekki wiaterek, ale nie był zimny - wręcz przeciwnie, przynosił on ze sobą ciepło i wilgoć.
Atmosfera była równie przyjemna co pogoda.
— Ah, jakie widoki! — zachwycił się Janek, podziwiając otaczające nas widoki.
— Mhm — zgodziłem się z nim. — A jest tu tak cudownie między innymi dlatego, że ty tu jesteś.
Janek zachichotał z lubością i zwrócił ku mnie promieniejącą, zarumienioną twarzyczkę.
— Mógłbym powiedzieć to samo o tobie.
Niestety, niedługo potem atmosfera uległa lekkiemu popsuciu, gdyż Janek spytał mnie o godzinę. Pozornie zwyczajne pytanie, prawda?
— Czternasta — odparłem, zerkając na tarczę Omegi zapiętej na moim nadgarstku.
Pokiwał w zamyśleniu głową.
— O tej porze byłem jeszcze katowany... — wyszeptał. Przeszedł mnie dreszcz. Wspomnienie tego strasznego dnia nękało nie tylko jego, ale i mnie. Nie wiedziałem, co powiedzieć - w końcu nie miałem pojęcia, co on tam przeszedł, jakie okropności go spotkały. Mogłem to sobie tylko wyobrażać, ale sama myśl o torturach wywoływała we mnie ból.
— Ale teraz jesteś bezpieczny. Razem ze mną, tutaj — zapewniłem go.
Janek odwrócił wzrok i pociągnął nosem. Czułem, jakby serce mi pękło. Jak ktokolwiek mógł wyrządzić taką krzywdę drugiemu człowiekowi? Dlaczego śmierć, jaka spotkała oprawców Rudego była tak szybka i bezbolesna w porównaniu z tym, co on przeszedł w ciągu tych kilkunastu godzin?
Jak wielką siłą i determinacją się wykazał, gdy mimo strachu i cierpienia nie złamał się i nie wydał nikogo z nas? W końcu opanował emocje, westchnął i spojrzał wprost na mnie.
— Nigdy nie zapomnę tego, co stało się tam, na Szucha — zaczął cicho, a ja przypatrzyłem się mu ze zmartwieniem.
— Ale dzięki wam... moim przyjaciołom... i tobie, Tadeusz, w ciągu dnia jestem w stanie o tym zapomnieć i żyć normalnie. —
Wypuściłem powietrze z ulgą. — Bo to ty sprawiasz, że śmieję się dużo, że życie ma sens, nie licząc pracy dla naszej ojczyzny, że wstając każdego dnia czuję się dobrze, bo wiem, że u twojego boku czeka nas coś wspaniałego — jego głos drżał, ale nie przez negatywne, ale zdecydowanie pozytywne emocje. Posłałem mu ciepły uśmiech i ująłem jego dłonie w swoje.
— Twoje słowa wiele dla mnie znaczą — szepnąłem, całując delikatnie dłonie Janka. — Oraz cieszę się, że tamte straszliwe wydarzenia nie pozwalają ci zapomnieć o tym, co dobre.
Nigdy nie byłem dobry w okazywaniu uczuć, ale Janek wiedział, co chciałem mu przekazać. Nie musiałem nic mówić. On był niczym światło w ciemną, najciemniejszą noc. Był moim powodem, dla którego chciałem żyć. Uśmiechnął się ciepło, wspiął się na palce i pocałował mnie delikatnie w policzek.
Zatrzymaliśmy się przy piaszczystym, lekko zarośniętym brzegu. Zdjąłem z siebie lekki płaszczyk i rozłożyłem go na ziemi wewnętrzną stroną do dołu. Trudno, później się go wytrzepie. Usiedliśmy na nim obok siebie, stykając się ramionami i udami.
Kiedy tak siedzieliśmy i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, niedaleko nas usiadł starszy pan. Zaczął rozkładać sprzęt do wędkowania, pogwizdując cicho.
— Szkoda, że nie mamy wędek! — szepnął Rudy. — Gdy byłem młodszy, to uwielbiałem łowić ryby! — westchnął rozmarzony.
Okazało się, że mężczyzna go usłyszał, bo pomachał do nas.
— Śmiało, przyłączcie się! Moi dwaj synowie mieli przyjść ze mną, ale rozmyśleli się. Miło będzie mieć towarzystwo! — zapraszał nas staruszek.
— Naprawdę? — ucieszył się Janek. — Dziękujemy bardzo!
Był podekscytowany niczym małe dziecko, miło było widzieć go w dobrym nastroju. Przysiedliśmy się do mężczyzny.
— Zbigniew mi na imię — przedstawił się.
— Jestem Tadeusz, a mój towarzysz zwie się Janek — odparłem z uśmiechem, podczas gdy Rudy szykował sprzęt.
— Proszę bardzo — ku mojemu zmieszaniu, wręczył mi wędkę. — A coś ty taki dziwny? — zdziwił się, widząc moją niepewną minę.
— No bo... ja nigdy nie łowiłem ryb — wyznałem cicho. Co za wstyd! Prawdziwy Polak, a ryb nigdy nie łowił.
Zdziwienie na twarzach Janka i pana Zbigniewa szybko przerodziło się w radość.
— Aj tam! Już ja cię z panem nauczę, spokojna głowa!
— Jaki tam pan, Zbyszek! — zawołał starszy mężczyzna.
— No to z panem Zbyszkiem cię nauczymy! — odparł Rudy z uśmiechem, a staruszek roześmiał się cicho.
Pan Zbyszek pomógł mi nałożyć przynętę na haczyk, a Janek zaczął tłumaczyć teorię łowienia ryb. Mimo początkowego niepokoju, wędkowanie nie okazało się być skomplikowane. Co prawda kilka pierwszych prób zarzucenia spławika omal nie skończyło się nadzianiem moich towarzyszy na wędkę, po niedługim czasie udało mi opanować tę sztukę.
— ŁAPIE! ŁAPIEE!
Zazwyczaj jestem dość spokojnym człowiekiem, ale moja pierwsza ryba wzbudziła we mnie wielkie emocje. To tak jak pierwszy stosunek albo pierwsza kupka u dziecka.
To znaczy, będzie to moja pierwsza ryba, jeśli ją złapię.
— CIĄGNIJ! — odkrzyknął nie mniej podekscytowany Janek.
Ryba trochę się opierała, ale mocno szarpnąłem, wyciągając ją z wody. Wielka nie była, ale i tak czułem dumę z mojej pierwszej ryby.
— Dobra robota — pogratulował mi pan Zbyszek, klepiąc mnie po plecach. Rudy objął mnie ramieniem i przyglądał się mojej rybie. Ja też nie mogłem odkleić od niej wzroku. Była piękna, jej łuski tak ślicznie lśniły w świetle słońca...
— I co my z nią zrobimy? — spytałem.
— No jak to co? Chyba weźmiemy do domu i zjemy. Upiekę ją w ziołach.
Ryba ledwo łapała powietrze. Zaraz się udusi... Poczułem przypływ współczucia dla tego zwierzątka.
— Fred.
— Co?
— Nazwijmy go Fred — powiedziałem stanowczo, po czym szybko włożyłem mojego nowego, rybiego przyjaciela do wiaderka z wodą, które wcześniej przygotował pan Zbyszek.
— Ale, Tadeusz...
— I tak jest za mały, by go zjeść — prychnąłem.
Janek i pan Zbyszek wymienili zdziwione spojrzenia. Przez kilka sekund milczeli, po czym wybuchnęli równocześnie śmiechem.
— Ach, tak! Każdy chyba do swej pierwszej złowionej ryby palą miłością! — pan Zbyszek zachichotał i spojrzał na mnie ze zrozumieniem. — Pamiętam, jak mój syn za młodu złapał rybę... Lat miał 7, ryba była w połowie długa, jak on sam! — oczy pana Zbyszka zasunęły się mgłą. — Ależ byłem z niego dumny!... Niestety, czasy były ciężkie i gdy wracaliśmy do domu, jakiś chuligan wyrwał memu synowi wiaderko z rybą i uciekł! — krzyknął z oburzeniem.
Brwi moje i mojego wyskoczyły wysoko na czoło.
— Co za niedopuszczalne zachowanie — zdenerwował się Rudy. Ja także byłem oburzony.
Spojrzałem na rybę, która zapoznawała się właśnie z wiaderkiem, w którym ją umieściłem. Nie pozwolę, by umarła, lub by ktoś mi ją zabrał.
— Czyli... zamierzasz zabrać tego... Freda do domu? Gdzie my go będziemy trzymać? — powątpiewał Rudy.
— W wannie. Mamy tą uniwersalną miskę, wiesz, do prania i mycia, umieścimy tam Fredzika i będzie fajnie.
— W takim razie pamiętaj o zamykaniu łazienki, bo Księżniczka zrobi z niego rybny pasztet — westchnął Janek, w końcu godząc się na to, byśmy zabrali rybę ze sobą.
┏━━━✦❘༻༺❘✦━━━┓
Ale czasy się zmieniły. Teraz nie był marzec, a koniec lipca. W powietrzu zawisła groza, każdy wyczuwał grożące niebezpieczeństwo.
Już nic nie miało być takie, jakie było wcześniej.
Zniknęła beztroska, wraz z Rudym i naszymi przyjaciółmi zaczęliśmy martwić się o jutro. Tylko Fred tego nie dotrwał. Pewnego dnia wyskoczył z miski i udusił się.
Nie mogliśmy go nawet pochować. Gdy tylko zrozpaczony przeniosłem ciało Freda do kuchni, by pokazać go Jankowi, Księżniczka wskoczyła na blat i jednym chapnięciem zgarnęła Freda i połknęła w całości.
Może nawet i lepiej, iż moja rybka nie dożyła tego dnia. Planowaliśmy powstanie. Dość już wycierpieliśmy pod niemiecką okupacją, zamierzaliśmy rozpocząć walkę. Szans dużych nie mieliśmy, ale musieliśmy walczyć dla naszej ojczyzny.
Do Warszawy zbliżały się wojska sowieckie. Zdawało się, że szturm na miasto odbędzie się lada dzień. Atmosferę podsyciły doniesienia o radzieckich czołgach na obrzeżach miasta. Mimo to tliła się w nas nadzieja — siły niemieckie zostały właśnie pokonane na terenach ZSRR i zmuszone do odwrotu. III Rzesza była wyczerpana walkami i nie wydawało się już, że może wygrać wojnę. W dodatku wyzwolone zostały pierwsze polskie miasta. Czy to możliwe, że wreszcie prawie po pięciu latach okupacji, powszechnego strachu i upokorzeniach nadejdzie koniec wojny, że znowu będzie tak, jak dawniej?
Wielkim znakiem zapytania była jednak postawa Armii Czerwonej – ZSRR był przecież jeszcze niedawno sojusznikiem Hitlera. Panowały także podejrzenia, że po wyzwoleniu i krótkiej współpracy Sowieci staną się następcami Niemców.
Przed Główną Kwaterą Armii Krajowej stanął dylemat: przywitać Sowietów i liczyć się z oskarżeniami o bierność wobec potencjalnego wroga, czy też może zademonstrować siłę narodu polskiego?
W końcu postawiono na to drugie. Zgodnie przyjęło się, że lepiej będzie przyjąć sowietów nie jako zlękniony, oczekujący na ratunek lud, mogący podporządkować się swoim wybawcom, a jako silnego sojusznika mogącego w każdej chwili walczyć o swoje.
Kiedy pojawiła się informacja o planowanym wybuchu powstania, wszyscy w głębi serca czuliśmy niepokój, który jednak przyćmiła determinacja i radość z tego, że skopiemy Niemcom tyłki na fest, raz i porządnie, oraz, że być może już niedługo czeka nas koniec wojny oraz złote lata pełne bezpieczeństwa...
┏━━━✦❘༻༺❘✦━━━┓
eeeyee hejka??? nie bijcie za ta dluga przerwe, pliska </333
mozecie komentowac, to daje motywacje, wiec moze kolejny rozdzial pojawi sie szybciej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro