✧.* ❝ XIII. Troska ❞
┏━━━✦❘༻༺❘✦━━━┓
Dobra wiadomość: przeżyłem. Po postrzale nawet przytomności nie straciłem.
To Rudy rzucił mnie na ziemię, bym nie stał się łatwym celem.
— Zosiu! Przepraszam! — pisnął, gdy mój szok opadł. Delikatnie dotknął moje zranione ramię. Rana nie była groźna, jednak bolało jak diabli.
Akcja ta była naszym zwycięstwem: żandarmeria została zniszczona, a my nie ponieśliśmy strat.— Spokojnie... nic się nie stało — wymamrotałem cicho.
Rudy zacisnął usta, które zaczęły drżeć. Wyglądał, jakby próbował panować nad rozpłakaniem się.
Szybkim ruchem zerwał z siebie swój letni płaszczyk i zaczął uciekać ranę.
— Rudy, przecież to twój ulubiony płaszcz... — szepnąłem, obserwując jego poczynania.— Przepraszam — powtarzał te słowa jak mantrę, jakbym umierał przed niego.
— Hej, nic mi nie jest — powiedziałem pewniej i uniosłem się do siadu. — To tylko powierzchniowa rana — zapewniłem go.
Zacząłem odzyskiwać jasność umysłu, gdy przede mną wyrósł Aleksy.— Zośka, wszystko w porządku? — Spytał zaniepokojony Maciek.
— Tak, tak. To niegroźne draśnięcie — zapewniałem po raz kolejny, tyle że tym razem Alka. A może i samego siebie, by się nie stresować?
— No nie wiem, upływ krwi jest duży. Musimy cię jakoś przenieść i spotkać się z lekarzem... — westchnął — cholera, wiesz, że jako jedyny zostałeś ranny?
— Wypadki się zdarzają — odparłem krótko patrząc, jak Rudy spuszcza z zakłopotania głowę.Powoli wstałem. Rudy szybko podniósł się za mną i niepewnie podtrzymał, gdybym osłabł przez upływ krwi. Alek zaraz się dołączył i, asekurowany przez dwójkę przyjaciół, opuściłem żandarmerię.
— Nic mi nie jest — powtórzyłem po raz kolejny, jednak żaden z nich mnie nie słuchał.
Zostałem ułożony przed żandarmerią, przy drzewie. Na nic zdały się moje protesty, by przyjaciele przestali koło mnie biegać. Wcale nie jestem poważnie ranny!
Po chwili przybiegł Anoda z białą apteczką.
— Znalazłem opatrunki w żandarmerii — oznajmił, a Rudy od razu przejął od niego walizeczkę, by zacząć szukać odpowiednich środków i bandaży.Widząc jego trzęsące się ręce, położyłem dłoń na jego ramieniu.
— Janek, nic mi nie jest — zapewniłem go po raz kolejny.
Bytnar jednak nie reagował. Gdy znalazł odpowiedni opatrunek i środek do dezynfekcji, przystąpił do działania. Powstrzymałem jęk bólu, gdy Anoda przytrzymywał moje ramię, by pozostało sztywne, podczas gdy Janek owijał dokładnie ranę bandażem.— Wydaje mi się, że mają tu jakiś samochód. Wsiądziemy do niego i zabiorę cię do Warszawy — mamrotał pod nosem, usiłując nadać swojemu głosowi pewne brzmienie.
— Po co? Jestem w stanie iść! — Zaprotestowałem, podrywając się lekko.
— Kula utkwiła w twoim ramieniu, nie wiadomo nawet, czy nie jest w kości — mówił urywanie Janek.
— Nie utkwiła! Chyba bym to wiedział! Czuję się dobrze, nie potrzebuję, byście biegali obok mnie tak, jakbym umierał.
— Ale i tak kula jest w twoim ciele. Trzeba ją wyciągnąć. Potrzebujesz pomocy medycznej, zwłaszcza, że krwawienie wciąż nie jest zatamowane — mamrotał, mocując się z bandażem.
— No dobrze. Ale co z chłopakami? Mam ich zostawić? — Wciąż nie dawałem za wygraną.
— To nie ty jesteś dowódcą, tylko Morro. On się nimi zajmie.
Czułem się nieco głupio. Inni chłopcy przy postrzale otrzymywali jedynie podstawową pomoc, a ja zostałem tylko trochę draśnięty, no może nie trochę, ale jednak, a Janek tak się o mnie troszczy.
Byłem przyzwyczajony że to ja mam wszystkim pomagać, a nie na odwrót.
— Nie znasz drogi powrotnej.
— Znam! — Fuknął — gdy prowadziłeś ja siedziałem przy tobie i wszystko zapamiętałem. Zresztą mam mapę.
— Dobra, chłopaki, nie kłóćcie się — wtrącił się Alek. Faktycznie, nasza rozmowa przypominała nieco kłótnię.— Janek, ty przestań tak to przeżywać. Rozumiem, iż troszczysz się o swojego... Przyjaciela — zawahał się Anoda — ale trochę dramatyzujesz. A ty, Tadeusz, powinieneś pozwolić nam sobie pomóc. Może rana nie jest groźna, ale lepiej nie ryzykować.
Chłodny ton Anody i jego rozumowanie zamknęło nam usta. Bez słowa Janek dokończył bandażować ranę, a gdy skończył, pomógł mi się podnieść.
— Dziękuję — skrzywiłem się lekko, gdy zbyt szybko poruszyłem ramieniem. Zazwyczaj tak było; te najlżejsze rany były najbardziej bolesne, a najpoważniejszych prawie się nie czuło. Zapewne przez adrenalinę i szok.— Nie masz za co dziękować. Jestem tego przyczyną, więc muszę to jakoś naprawić — mruknął, wciąż niepocieszony.
— Boże, przestań się tak tym przejmować. Nie czuj się winny — westchnąłem. Czemu on bierze to tak bardzo do siebie?
— Nie chodzi tylko o to, że czuję się winny. Po prostu zależy mi na tobie i chcę się tobą zaopiekować, dobrze? Ty mi pomogłeś tyle razy, a ja tobie ani razu.
Czułem, jak wdzięczność zalewa mi serce. Nie sądziłem, bym potrzebował pomocy, jednak żal było kibla Rudego.
— Dobrze — zgodziłem się, no co Janek uśmiechnął się radośnie.
Dostrzegłem, że Alek szepcze coś Anodzie na ucho, na co ten rozpromienił się niczym słońce w letni dzień.Anoda i Alek odprowadzili nas do niemieckiego auta i pomogli mi wsiąść do środka.
Rudy, zapytany, czy aby na pewno nie potrzebuje żadnej dodatkowej pomocy zaprzeczył, więc pożegnaliśmy się, a Janek odpalił silnik.
Siedziałem obok niego, na fotelu pasażera.Na początku drogi milczeliśmy. Janek skupiony był na drodze, a ja zapatrzyłem się w obrazy za oknem.
Mknęliśmy przez puste drogi, otoczeni przez pola. Widziałem w mroku zarysy drzew i nielicznych budynków.
— Dziękuję — odezwał się niespodziewanie Rudy. Nie patrzał na mnie, jakby wstydził się mojego wzroku.— Za co? — Wymamrotałem nieprzytomnie. Podskakiwałem lekko w swoim fotelu, kiedy samochód natrafiał na wyboje.
— Za to, że mnie uratowałeś. Gdyby nie ty, to może by mnie tu już nie było — szepnął, wlepiając wzrok w kierownicę, na której trzymał dłonie.
— To... to przecież nic takiego. Jesteś moim najlepszym przyjacielem i nie pozwolę, by stało ci się coś złego — wzruszenie ściskało moje gardło.Bytnar zamilkł, zacisnął palce mocniej na kierownicy. Wziął kilka nerwowych wdechów.
— Zaryzykowałeś swoje życie dla mnie. Już któryś raz — głos mu drżał.
Nie zapytał, dlaczego to robię, za co byłem mu wdzięczny, gdyż sam nie byłem pewien odpowiedzi na to niezadane pytanie.
— To dla mnie jest po prostu... odruchowe, a jednocześnie wynikające z troski. Ot tak — wyjaśniłem, z trudem formując słowa w sensowne zdania.
Bytnar milczał, myśląc nad słowami, a ja wypatrzyłem się w jego zamyślone oblicze.
— Czy... Zaryzykowałbyś tak dla każdego? — mówił tak cicho, iż niemal go nie usłyszałem, jednak po przetrawieniu jego słów zamarłem.
Dlaczego na żadne z jego pytań nie byłem w stanie odpowiedzieć? Bałem się przyznać przed sobą, że na Janku zależało mi bardziej niż na kimkolwiek.
— O-oh... nie wiem... To znaczy — język zaczął mi się plątać już bez reszty — troszczę się o prawie każdego, ale ty jednak jesteś moim najlepszym przyjacielem i chyba byłbym poświęcić... więcej — przełknąłem nerwowo spermę.
Janek po raz pierwszy oderwał wzrok od drogi i spojrzał na mnie.
— To... Chyba miło — mruknął cicho, zawstydzony. Ponownie skupił się na jeździe.Nic nie odpowiedziałem, jedynie wzruszyłem ramionami. Adrenalina ustąpiła i teraz czułem się zmęczony.
Bardzo zmęczony. Do tego stopnia, że aż nie pamiętam kiedy moja głowa osunęła się na ramię Bytnara, by następnie zasnąć w takiej pozycji.Kiedy się obudziłem, zdałem sobie sprawę, że stoimy w miejscu, a słońce wzniosło się nad horyzont. Niepewnie podniosłem głowę, a Janek, na którego ramieniu wciąż spoczywałem, drgnął lekko i uśmiechnął się ciepło.
— Dzień dobry — rzucił.
Przeciągnąłem się, a rana dała o sobie znać. Skrzywiłem się z bólu.
— Witaj — ziewnąłem.
— Jesteśmy już przed twoim domem. Kiedy już będziemy w środku, to zawołam lekarza. Znam pewnego znajomego, który zapewni dyskrecję — poinformował mnie, na co pokiwałem głową.
Pomógł mi wysiąść z samochodu, i podtrzymując mnie wdrapał się ze mną po schodach. Otworzyła nam moja zaspana siostra, która zmierzyła mnie z rosnącym przerażeniem w oczach.
— Nic mi nie jest — powiedziałem już któryś raz w czasie tej doby.Po raz kolejny również mnie nie posłuchano. Anka czym prędzej wciągnęła mnie do środka i wręcz rzuciła na kanapę.
Widziałem, jak Janek stoi w progu drzwi. Wzrok wbił w swoje buty, niepewny, czy powinien wejść ze mną czy też wrócić do siebie.— Janek, chodź! — Zawołałem do przyjaciela zachrypniętym głosem. Ten uśmiechnął się nieznacznie, po czym kulturalnie ściągnął buty i wmaszerował do salonu.
— Cholera, muszę już iść do pracy, nie mogę się tobą zająć — westchnęła zła na siebie Ania.
— Spokojnie. Ja się nim zajmę— odezwał się Janek — a zaraz powinien przyjść lekarz.Ania wyglądała, jakby miała się rozpłakać z ulgi.
— Dziękuję ci bardzo, Janku! — westchnęła i z uśmiechem objęła Rudego.
— Nie ma za co. W końcu odwdzięczę się za te wszystkie tygodnie, w których zajmowałem wam mieszkanie — powiedział z uśmiechem.— Przestań, nie kłopocz się. Przyjaciele Tadzia są przyjaciółmi tej rodziny — uśmiechnęła się życzliwie, po czym zgarnęła swoją torebkę, narzuciła płaszcz i opuściła szybko mieszkanie.
Zostałem sam na sam z Jankiem.
— Nie ruszaj się. Zaraz cię zawołam — poinstruował mnie Rudy, po czym zniknął w moim pokoju.
Byłem ciekaw, co też zamierza tam zmajstrować.
Gdy po niedługim czasie ponownie się zjawił i asekurując mnie, tak na wszelki wypadek, zaprowadził do pokoju, moim oczom ukazało się wygodne "gniazdko" na moim łóżku.
Pościelona kołderka, kocyk, prawie wszystkie poduszki wyjęte z szafy ułożone tak, by tylko było mi wygodnie.
Na stoliku zaś stały różne maści i opatrunki, by tylko je mieć pod ręką.
Rudy, niesamowicie z siebie rad, zniknął w kuchni. W tym czasie usadowiłem się wygodnie w łóżku i oparłem poduszkę o ścianę, by móc siedzieć wygodnie podczas rozmowy z Jankiem.
Słyszałem, jak krząta się po pomieszczeniu, by po kilku minutach powrócić z talerzem.
— To jest mój specjał, jeż, mięsny jeż, który jest po prostu przesłodki — rzekł z uśmiechem.
Wybuchnąłem głośnym śmiechem.Na talerzu wielkimi oczami spoglądała na mnie kanapka.
Tak, oczami. Bo na kromce chleba przykrytej cienkim plasterkiem szynki (jest wojna, ciężko o mięso...) kawałki ogórka robiły za oczy, zaś mały, okrągły pomidorek był noskiem.
— Mięsny jeż, mięsny jeż, ja go zjem, ja go zjem — zaśpiewałem, trzęsąc się od śmiechu, tak samo jak i Rudy.
— Wybacz, ale muszę cię zostawić. Wybieram się do kuchni, by ugotować ci obiadek na później — orzekł, kiedy już obaj się uspokoiliśmy.
— Rudy, nie musisz... — poczułem, jak pieką mnie policzki i uszy.— Ależ muszę! I bardzo tego chcę! — zapewnił mnie i, nim zdążyłem zaprotestować, oddalił się szybkim krokiem.
Spojrzałem na kanapkę przyrządzoną przez Janka. Żal było mi zjadać jego Jeża, jednak głód ściskał mi żołądek. Kilka chwil później kanapka Jeżowa zniknęła w odmętach mojego żołądka.Po jakiejś chwili rozległo się pukanie do drzwi.
Naturalnie, chciałem wstać i otworzyć, ale Rudy uprzedził mnie, wręcz biegnąc do przedpokoju.
Sądząc po dźwiękach kroków i cichej rozmowie, to lekarz wreszcie przyszedł.
— Tu leży ranny — oznajmił Janek, wprowadzając mężczyznę do mojego pokoju.Lekarz natychmiast przystąpił do działania. Ostrożnie zdjął mój opatrunek i zaczął oglądać moją ranę. Starałem się powstrzymać grymas bólu na twarzy, gdy ten dotykał ramię. Nie wiem, ile czasu minęło, gdy ten w końcu zdezynfekował ranę i obandażował ją ponownie.
— Tylko draśnięcie. Kula nie tknęła nawet kości, jednak zalecam nie nadwyrężać kończyny — mówił. — Ranny potrzebuje dużo odpoczynku i płynów.
— Oczywiście. Już ja wszystkiego dopilnuję — Rudy gorliwie pokiwał głową. Świetnie, czyli że zyskałem własną nianię.
— Dziękuję bardzo — podziękowałem lekarzowi, a po niedługiej chwili Rudy wyprowadził go z mieszkania i zniknął gdzieś w kuchni, znowu więc zostałem sam.Po jakimś czasie powieki zaczęły mi ciążyć, jednak gdy Janek stanął w drzwiach, ożywiłem się natychmiast.
— Obudziłem cię? — zapytał, wyraźnie zmartwiony.
— Nie, tylko powieki oglądałem od środka — rzuciłem żartem.— Przyniosłem ci... rosołek — oznajmił już po tym, jak się roześmiał.
I wtedy właśnie przyjrzałem się mu dokładniej.
Miał na sobie różowy fartuszek mojej siostry a w ręku tackę z miską zupy, którą trzymał jak zawodowy kelner.
Odłożył ją na mój stolik nocny, o który także się oparł, by zrównać swoje oczy ze mną.— Wyglądasz... — starałem się dobrać odpowiednie słowa i nie wybuchnąć śmiechem. — Niezwykle męsko.
Janek uśmiechnął się i naprężył mięśnie.
— Cóż mogę ci powiedzieć? Na męskość nie ma lekarstwa — prychnął.Zaśmiałem się pod nosem.
— Zabawnyś — mruknąłem.
— Zobaczymy czy zaraz też będę — w jego oczach zabłysnął złowrogi błysk.
Materac łóżka ugiął się, kiedy Rudy w swym różowym fartuszku usiadł na brzegu. Następnie nabrał nieco ciepłej zupy do łyżki i spojrzał na mnie.
— Otwieraj buziaczka.
Parsknąłem śmiechem, omal nie opluwając Janka. Rzucił mi karcące spojrzenie, jednak nie byłem w stanie traktować go poważnie, gdy ten miał na sobie różowy fartuszek. Posłusznie otworzyłem buzię.
Przypomniało mi się, jak kilka miesięcy temu to ja pomagałem Rudemu jeść, kiedy to on był zbyt osłabiony po całym dniu tortur, by utrzymać głowę prosto.Teraz role się zamieniły.
I ciekaw jestem, ile razy jeszcze będą się zamieniać. Do końca wojny? Do końca naszej przyjaźni? A może to się skończy wtedy, kiedy jeden z nas umrze.
Nie, nie powinienem myśleć teraz i takich rzeczach. Muszę być wdzięczny losowi za takiego przyjaciela, jakim jest Janek, oraz za to, że wciąż żyję i prawie nic mi się nie stało.
— Otwórz buzię szerzej, bo nie trafię. Muszę wsadzić — poinstruował mnie Janek.Stłumiłem chichot i posłusznie otworzyłem usta szerzej. Po chwili w moich ustach rozlał się pyszny smak rosołu.
— Mniam — pochwaliłem go, na co Janek uśmiechnął się z dumą.— Połknij — rzekł, kiedy przyjąłem do siebie kolejną łyżkę ciepłej potrawy.
— Naprawdę przepyszny rosołek, mój kochany kuchmistrzu — pochwaliłem Janka ponownie. Ten uśmiechnął się do siebie głupio, a jego dłoń, w której trzymał dłoń zadrżała, przez co trochę zupy spłynęło po kąciku mych ust.
— Och, przepraszam — westchnął — zaraz to zetrę...
Rozejrzał się, ale w pobliżu nie było żadnej serwety, dlatego też użył własnych palców.
Nachylił się do mnie i powoli otarł opuszkiem kciuka kącik moich ust i brodę.
W jednej chwili jego palec zamarł na mojej skórze, a nasze spojrzenia spotkały się, podczas gdy oddech zamarł w piersiach. Szary błękit oczu Janka hypnotyzował, przyciągał mnie, nie mogłem oderwać od niego wzroku.Nagle odskoczył ode mnie jak poparzony, omal nie wylewając zupy.
— Przepraszam! — pisnął. — Wiem, jak to wygląda, ja po prostu...
Urwał, mocno zmieszany. Jego zakłopotanie mnie lekko rozbawiło.
— Jaka ze mnie niezdara — odwzajemnił uśmiech, chociaż wciąż był mocno zawstydzony.
Wybuchnąłem głośnym śmiechem. Janek wywrócił oczami i ponownie usiadł obok mnie.— Jedz. Tylko się nie udław — powiedział z na pozór groźną miną, kiedy podał mi kolejną łyżkę zupy. Mimo to wiedziałem, że w środku i tak dusi się ze śmiechu.
— Ale Janeek... Ja naprawdę dam radę dam zjeść!
— Nie. Masz zranione ramię i bark. Zamierzam cię karmić, dopóki nie zjesz wszystkiego — odrzekł z powagą.Udałem oburzenie, ale moje oczy się śmiały.
— Jasne, psze pana. Jak pan sobie życzy — pokiwałem głową z powagą. Janek jednak nie podzielał mojego rozbawienia.— Zaraz wepchnę w ciebie ten rosołek siłą — zagroził, że aż powiało mrokiem.
— No dobra, nakarm mnie jak małe dziecko w przedszkolu — westchnąłem, poddając się.Twarz Janka momentalnie rozjaśnił uśmiech. Nabrał rosołu na łyżkę i podsunął mi ją pod usta.
Zupa była wciąż ciepła, jednak nie na tyle, bym poparzył sobie język.
— Nie przesadzaj — zaniosłem się cichym śmiechem.
— Nie przesadzam — odparł z powagą; między jego brwiami wytworzyła się bruzda. — Po prostu... Zawsze tyle dla mnie robisz. Pomagasz mi. Ratujesz mnie, tyle razy już zresztą — zaczął wymachiwać z pasją ręką — Dbasz o mnie, interesujesz się mną. Czasem nam wrażenie, że ja nie zasługuję na takiego przyjaciela, jak ty...
Urwał, gdyż delikatnie, acz stanowczo złapałem go za rękę, by go uspokoić.
— Janeczku, zasługujesz na wszystko, co najlepsze — powiedziałem łagodnie, ściskając jego dłoń.
Oczy Janka rozszerzyły się. Zamrugał kilka razy i odwrócił wzrok, zawstydzony.— Tak, to prawda. Zaakceptuj ją. Jesteś... cudowny — szepnąłem. Moje palce bezwiednie... a może specjalnie zaczęły kręcić kółeczka na jego dłoni, gładzić ją. Z powrotem odwrócił na mnie swój roziskrzony wzrok.Milczeliśmy. Nie potrzebowaliśmy słów, by się zrozumieć. Wiedziałem, co on chce mi powiedzieć, on wiedział, co ja czuję. Było to to połączenie, o które znałem dotychczas tylko z książek o miłości.
Właściwie nie mogłem pojąć, opisać tego, co właśnie miało się zdarzyć.
Połączenie naszych dusz stało się jakby namacalne; te więzy przyciągały nas do siebie, jakby nasze twarze były przeciwnie naładowanymi magnesami.
Czy to ja się poruszyłem? On? A może my obaj, w tym samym, jednostajnym tempie...?
Wszystko miało się ku temu, abyśmy byli najbliżej siebie, jak nigdy dotąd wcześniej.
Czułem się, jakbym błądził we mgle. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, co właściwie robię. Ale jednak gdzieś na skraju podświadomości i świadomości dobrze wiedziałem, do czego chcę doprowadzić.
Nieświadomie moja ręka łapie Janka za bark; on swoją błądzi w mych włosach, niszcząc moją już i tak rozczochraną fryzurę.
Janek przymknął swoje szare oczy; kurtyna jasnych rzęs skryła lśniące źrenice.
Jego zaróżowione usta znajdowały się bliżej moich niż kiedykolwiek.
Zaraz... Zaraz poczuję ich dotyk...
DZYŃ.
Rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi.
Wszystko pękło w ułamku sekundy, niby mydlana bańka.
— Ja... Otworzę... — pisnął Janek, zagryzając z zażenowania wargę. Czym prędzej odskoczył ode mnie i szybko zniknął z pola mojego widzenia, by znaleźć się w przedpokoju.
Rozległ się szczęk kluczy w drzwiach. Usłyszałem, jak Janek pyta gościa o coś, jednak odpowiedzi nie dostał. Do mojego pokoju wpadła roztrzęsiona Hala, cała we łzach.
Gdy dostrzegłem moją dziewczynę w tak fatalnym stanie, natychmiast poczułem współczucie i żal do samego siebie, gdyż wiedziałem, iż to ja jestem powodem jej histerii.
— Nic mi nie... — chciałem powtórzyć frazę, którą mówiłem od początku tego dnia, jednak nie dane było mi ją dokończyć tym razem.
Hala objęła mnie mocno, uważając jednak, by nie dotknąć zranionego miejsca. Chwilę później szlochała mi w ramionach, a ja szeptałem jej czułe słówka na uspokojenie.Nad jej ramieniem dostrzegłem jedynie zarys głowy Rudego, która pojawiła się w szparze między drzwiami; zaraz jednak znikła.
Rudy nie zawitał w moim pokoju przez cały czas, kiedy Hala była u mnie.
Nie wiem, czy nie chciał nam przeszkadzać, czy też... był zmieszany tą całą sytuacją, która była pomiędzy nami.
Sam nie wiedziałem, czym to było... I ilekroć wracałem do niej myślami, tylekroć czułem dziwne łaskotanie w żołądku.
— Boże, nikt nie został ranny, tylko ty! To tak blisko serca! Mogłeś... mogłeś... — Nie mogła się wysłowić; głos jej drżał.
— Spokojnie... Ja wciąż tu jestem, przy tobie — szepnąłem uspokajająco.
— Nie zniosłabym tego, gdybym cię straciła, Tadeusz... — zaszlochała, chwytając mnie za policzki.
Po chwili wiedziona impulsem pocałowała moje usta, co odwzajemniłem.
Nie byłem jednak w stanie w pełni oddać się tej pieszczocie, gdyż w mojej głowie pojawiła się wyraźna myśl: "Czy gdyby nie Hala, to teraz ja... całowałbym... Janka?"
Boże, to brzmi tak abstrakcyjnie, tak surrealnie...
— Nigdzie się nie wybieram — zapewniłem ją z lekkim uśmiechem, jednak myślami błądziłem gdzie indziej, a kiedy ona zaczęła znowu obsypywać mnie pocałunkami, moją głowę nawiedzał obraz Janka; pragnąłem, by to on był na miejscu Hali.
┏━━━✦❘༻༺❘✦━━━┓
hej skarby!!!
przepraszamy, że tak trzymaliśmy was w niepewności, ale ostatecznie przychodzimy z nowym rozdziałem :33
tak się złożyło, że akurat pojawił się on w Mikołajki, mamy więc nadzieję, że jeszcze bardziej osłodzi on wam ten dzień <33
jako, że sporo ludzi czeka na pocałunek zośki i rudego (w tym ja, mint...)
to postanowiliśmy zrobić krótki fragmencik, który mógłby być alternatywna rzeczywistością:
┏━━━✦❘༻༺❘✦━━━┓
Zostałem ułożony przed żandarmerią, przy drzewie. Na nic zdały się moje protesty, by przyjaciele przestali koło mnie biegać. Wcale nie jestem poważnie ranny!
Po chwili przybiegł Anoda z białą apteczką.
— Znalazłem opatrunki w żandarmerii — oznajmił, a Rudy od razu przejął od niego walizeczkę, by zacząć szukać odpowiednich środków i bandaży.
Widząc jego trzęsące się ręce, położyłem dłoń na jego ramieniu.
— Janek, nic mi nie jest — zapewniłem go po raz kolejny.
Bytnar jednak nie reagował. Gdy znalazł odpowiedni opatrunek i środek do dezynfekcji, przystąpił do działania. Powstrzymałem jęk bólu, gdy Anoda przytrzymywał moje ramię, by pozostało sztywne, podczas gdy Janek owijał dokładnie ranę bandażem.
— Dzięki, Janek — wyszeptałem widząc, jak bardzo chłopak się starał.
— To nic... i tak to JA jestem przyczyną tego, że jesteś ranny — westchnął ze smutkiem, zwieszając głowę, niby zwiędły kwiat.
— Janeczku, proszę cię, przestań — zaoponowałem stanowczo, łapiąc go za żuchwę i podnosząc jego twarz tak, by patrzył mi sie prosto w oczy.
Chciał spuścić wzrok, lecz ja, pomimo bólu nachyliłem sie do niego bardziej.
— Nie obwiniaj sie za to. Wypadki sie zdarzają.
— Ale gdyby nie ja, to to by sie nie wydarzyło... — mruknął, wciąż unikając mojego spojrzenia.
Zacząłem gładzić jego twarz opuszkami swych palców.
— Nie obchodzi mnie to. Moim priorytetem było uratowanie cię. Zrobiłbym to jeszcze raz, gdyby zaszła taka potrzeba... Ja nie chcę, byś jakkolwiek znowu został skrzywdzony — szeptałem.
On powoli uniósł na mnie swoje szarobłękitne tęczówki lśniące od łez. Elektryzujące napięcie, jakie między nami powstało, mogło by wytwarzać iskry.
Nasze twarze zaczęły sie powoli do siebie zbliżać, aż w końcu nasze wargi spotkały się. Muskałem słodkie usta Janka moimi, pragnąc, by ta pieszczota nigdy nie ustała. Tak, całowałem właśnie swojego najlepszego przyjaciela. I nie przejmowałem się konsekwencjami, jakie mogły z tego wyniknąć.
Gdzieś z tyłu słyszeliśmy, jak Anoda i Maciek klaszczą głośno i wiwatują. To dodatkowo dodało nam animuszu. Nasze dłonie zaczęły błądzić po naszych ciałach...
Nagle uderzyła mnie pewna myśl. Ja mam dziewczynę. Nie powinienem całować Janka, nawet jeśli to był tylko wyraz troski.
Jednak nie chciałem przerywać. To on był osobą, obok której chciałem się budzić codziennie. To on był osobą, z którą chciałem się zestarzeć.
To on był osobą, którą chciałem kochać.
On był mężczyzną, którego chciałem kochać.
Bytnar, widząc, iż przerwałem pieszczoty, odsunął się ode mnie czym prędzej. Widziałem jego niebieskoszarych oczach strach.
Lęk przed odrzuceniem.
Obrzydzenie do samego siebie.
— Ja... przepraszam... nie chciałem — wyjąkał, będąc pąsowy niby róża.
— Ale Janku... ja chciałem — złapałem go za nadgarstek i lekko przyciągnąłem do siebie. — Otworzyłeś mi oczy. Zrozumiałem, że to właśnie ciebie kocham. To z tobą chcę spędzić moje życie. Jesteś moim serca biciem — powiedziałem pewnie, wpatrując się wprost w jego oczy.
— Oh... Tadeuszu... J-ja nawet nie wiem, co mam powiedzieć — wyszeptał ze łzami lśniącymi w oczach. Ale tym razem to były łzy szczęścia.
— Żadne słowa tu nie są potrzebne. Po prostu... pocałuj mnie...
Jego wargi spotkały się z moimi, otulając mnie.
— Kocham cię — szepnął wprost do moich ust, które całował.
┏━━━✦❘༻༺❘✦━━━┓
no tyle...
ale mamy jeszcze dla was screeny, oraz... informacje o playliście!
tak, stworzyliśmy na Spotify playlistę, której piosenki pasują do tej książki
a tu macie mój profil, gdybyście nie mogli znaleźć.
screeny:
miałam już kończyć, ale chciałabym wam jeszcze pokazać moje własne fanarty do tej książki XDDD
uwu uwu do następnego skarby
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro