✧.* ❝ XI. My i bieg w deszczu ❞
┏━━━✦❘༻༺❘✦━━━┓
Mimo stosunkowo wczesnej pory, ulice Warszawy byłe niezwykle tłoczne.
Słońce chowało się za baldachimem ciemnych chmur, powiewał lekki wiaterek, jednak nie było zimno.
Korzystając z dobrej pogody, ja i Janek wybraliśmy się na krótki spacer.
Może i z natury jestem introwertyczny, ale tym razem potrzebowałem towarzystwa. Dodatkowo przechodziłem pewien kryzys w moim życiu, więc w głębi siebie pragnąłem trochę uwagi i czasu spędzonego z przyjacielem.
A oprócz tego, Janek zdawał się być nieco apatyczny. Uznałem, że to dlatego że sporo czasu spędza w domu, powinien więc się trochę przejść.
Obydwoje widzimy ciemne chmury nadciągające z jednej strony nieboskłonu, wiszące na niebie niby przestroga nadchodzącego deszczu.
Jednak na razie nie przejmujemy się tym. Wieje przecież wiatr, który może choć trochę przegonić chmurzyska.
Janek wydawał się być niezwykle szczęśliwy z naszego wspólnego wyjścia. Uśmiech nie schodził z jego piegowatej twarzy, jedynie oczy co jakiś czas zachodziły mu mgłą i zamyślał się na kilka sekund.
Nie pytałem, gdyż wiedziałem, że nie odpowie na moje pytanie. Zamiast tego więc rozmawialiśmy o błahostkach, ciesząc się sobą nawzajem.
Spacerowaliśmy właśnie po Krakowskim Przedmieściu. Po obydwu stronach ulicy górowały stare kamieniczki, niekiedy mające na sobie ślady kul, niby nie zasklepione rany. Za nami majaczyła sylwetka Zamku Królewskiego oraz wysoka Kolumna Zygmunta.
Dotarliśmy właśnie do Pałacu Staszica, wspierającego się na smukłych, białych kolumnach przytwierdzonych do łukowatych sklepień. Przed nim siedział ze spokojem Mikołaj Kopernik z brązu, z cyrklem w prawej dłoni i sferą armilarną w lewej dłoni.
— Pamiętasz? — Spytałem z uśmiechem błądzącym po wargach, kiedy zobaczyłem napis na pomniku: "Mikołajowi Kopernikowi - rodacy" noszącej ślady śrub, które przytwierdzały kiedyś do cokołu niemiecką tablicę. Jednak dzięki odwadze Alka to się zmieniło - można znów nacieszyć się polskimi, złotymi literami wygrawerowanymi na pomniku.
— Jak mógłbym zapomnieć? — jego twarz ponownie rozjaśnił uśmiech. Na samo wspomnienie akcji Alka pokiwał z podziwem głową. — Ach, ten Glizda! Był w stanie odkręcić niemiecką tablicę w biały dzień, ale pomylił folię aluminiową z nabojami...
Roześmiałem się głośno. Cóż, nasz przyjaciel czasem bywał roztrzepany.
Śmiech ten jednak nie trwał długo, gdyż później znikł, a moje oczy zasnuły się mgiełką. Widocznie posmutniałem, gdyż wciąż nie byłem w stanie zapomnieć o dręczącym mnie problemie.
— Co się stało? — Rudy z wielkimi, wzrodzonymi pokładami empatii i dużym ilorazem inteligencji emocjonalnej od razu wyczuł, że coś jest nie tak.
Westchnąłem cicho i zawiesiłem wzrok na jego niebieskich oczach.
— Czy życie uczuciowe nie jest skomplikowane? — zapytałem.
Rudy zarumienił się, po czym zamarł i zbladł, by po chwili znowu oblać się rumieńcem.
— Tak, jest. Jednakże... Czy ty i Hala nie jesteście w szczęśliwym związku? — głos mu lekko zadrżał, gdy wspominał imię dziewczyny.
Westchnąłem głośno.
— Chodzi właśnie o to, że już nie takim szczęśliwym — mój głos zabrzmiał cierpiętniczo.
— Jak to? Co takiego się stało? — Rudy uniósł brwi w geście zaskoczenia.
— Jesteś pewien, że chcesz słuchać mojego smętnego gwędolenia o uczuciach, które zresztą rozumiem w miernym stopniu? — Zaśmiałem się, jednak śmiech ten był pelen zmęczenia i smutku.
— Oczywiście, jeśli chcesz! Jesteś moim przyjacielem, zawsze cię wysłucham i pomogę. — Położył dłoń na moim ramieniu, jednak potem ją zdjął, jakby speszony.
Po tak długim czasie duszenia wszystkiego w sobie musiałem się wreszcie komuś wygadać, by poczuć ulgę.
Byłem mu za to niezwykle wdzięczny. Wziąłem głęboki wdech i zacząłem mówić.
— Ja... Nie wiem, czy coś zepsułem, czy też może to naturalna kolej rzeczy, ale mam wrażenie, że ja i Hala... Oddalamy się od siebie. Tyle się dzieje, nie mamy okazji spotykać się tak często jak wcześniej i to uczucie... — przełknąłem nerwowo ślinę. Musiałem powiedzieć to głośno. — Ono chyba zaczyna wygasać — gdy zakończyłem swój monolog, oczy miałem lekko wilgotne.
— Zosiu, jesteś instruktorem harcerskim, harcmistrzem, podporucznikiem Armii Krajowej i komendantem Grup Szturmowych — wymieniał wszystkie stanowiska, które piastuję — a zatem masz sporo obowiązków. Ciężko jest pogodzić życie miłosne z taką odpowiedzialnością — popatrzył na mnie, a następnie dziwnie zmarkotniał.
— Czyli że nie mogę nawet żywić do kogoś uczuć? — Westchnąłem z goryczą.
Janek wywrócił oczami i trzepnął mnie w ucho.
— Oczywiście, że możesz - powiedział łagodnie i uśmiechnął się. — Pamiętaj, że będę z tobą bez względu na to, kogo pokochasz. Może być to Hala, Monia, a nawet Alek... — umilkł, a ja zaniosłem się śmiechem.
— No co? — Mruknął. Jego twarz była pozbawiona wyrazu, jakby starał się ukryć emocje.
— Ja i Alek? I w ogóle... Kochanie innego mężczyzny? — Parsknąłem śmiechem. Ta myśl wydała mi się być śmieszna.
Wzruszył ramionami i unikał mojego wzroku.
— Nie widzę w tym nic złego — jego buty nagle zaczęły wydawać się mu o wiele ciekawsze niż rozmowa ze mną.
Mówiąc szczerze, również nie miałem nic przeciwko homoseksualistom, jednak byłem pewien, że sam nie jestem jednym z nich.
— Spokojnie, jestem z natury dość wyrozumiałym człowiekiem i toleruję takich ludzi. To straszne, co im się robi w tych obozach... I nie tylko im — spoważniałem.
Rudy jakby odetchnął.
— Tak, to normalni ludzie. Nie ma nic w tym złego, że kochają kogo chcą — zdobył się na odważną w tych czasach opinię.
— Zgadzam się. Ale jakbyś miał jakieś wątpliwości, to ja... — Janek spojrzał na mnie z wyczekiwaniem — nie jestem homoseksualistą.
Skinął głową.
— Co do tego nie mam wątpliwości — uśmiechnął się bez radości. Westchnął cicho i potarł czoło dłonią. — Ale nawet, gdybyś był... To wciąż byłbym twoim przyjacielem.
Byłem mu wdzięczny za to. Wiedziałem, że Rudy zawsze będzie ze mną i będzie mnie wspierać.
— Mogę stwierdzić to samo. Nawet gdybyś ty nim był, także bym cię wspierał — uśmiechnąłem się do niego, a jego twarz rozpromieniła się lekko.
— Jesteś jak mój brat — złapałem go za rękę i zacząłem nią dla zabawy wymachiwać.
Janek uśmiechnął się, lecz uśmiech ten przypominał bardziej grymas.
— A co do Hali... Może kiedy będziesz mieć więcej czasu to zaproś ją gdzieś. Albo wprost zapytaj, czy nadal cię kocha — poradził cichym głosem, kiedy skręciliśmy w mniejszą uliczkę, podziwiając kolorowe kamienice.
— Chyba tak zrobię — skinąłem głową i zapatrzyłem się w niebo nad nami.
Wiatr zrobił się mocniejszy i zimniejszy. Nie chciałem, by Rudy, wciąż osłabiony, się przeziębił, lecz nim zdążyłem cokolwiek zrobić, poczułem krople deszczu na nosie. Kilka chwil później rozpadało się na dobre.
Momentalnie pociemniało; ochmurne niebo witało szare miasto gradem zimnych, srebrnych łez.
Wydawało się, jakby każda pojedyncza kropelka była zrzucana z nieba z jak największą siłą, by po chwili rozpaść się na kilkadziesiąt małych odłamków, które skakały po rosnących taflach kałuż.
Wtedy spostrzegłem, że nie wzięliśmy ze sobą parasoli.
No to klapa.
Popatrzyliśmy po sobie z Jankiem, a nasze spojrzenia zgodnie mówiły, że z całą pewnością zmokniemy do ostatniej suchej nitki.
Musieliśmy jak najszybciej dotrzeć na przystanek tramwajowy, ale na nie byle jaki. W końcu musimy dostać się do mojego domu.
Dlatego też aby dostać się na konkretny przystanek, trzeba było trochę przejść.
Przechodnie albo puścili się szaleńczym biegiem do swych domów, albo rozpostarli parasole, które jednak ciężko było utrzymać w dłoniach, z racji szarpiącego nimi wiatru.
My wybraliśmy to pierwsze.
Zaczęliśmy biec przed siebie.
Pomyślałem, że Jankowi może być ciężko biec, więc złapałem go za rękę, splatając razem nasze palce.
Wiatr rozwiewał nam moknące w deszczu, rozchłestane poły marynarek i ciskał mokre strąki włosów prosto do ust i oczu.
Deszcz siekł nas na wszystkie strony, ulice zamieniły się w wartkie potoki rwących rzek, nie mówiąc już o rynsztokach.
Raz wdepnęliśmy przez nieuwagę w kałużę, rozchlapując wodę na wszystkie strony. Czułem, jak mokną mi skarpetki.
A mimo to w tym szaleńczym biegu było coś tak urzekającego i pięknego, że kiedy biegliśmy po ulicy wśród deszczu i zapadającego zmroku, śmialiśmy się w głos, na przekór tym wszystkim zmokniętym, skulonym i smutnym ludziom, którym spieszyło się do domów.
Piękne było też to, jak niebo wyrzucało z siebie kilkaset tysięcy pocisków, które w postaci kropli deszczu trafiały celu - bruku, a następnie rozpryskiwały się na mniejsze fragmenty, których miriady odbijały blask ulicznych latarni.
Śmiech narastał nam w gardłach, bo nie mogliśmy nasycić się tym pięknym, ale prostym zjawiskiem, jakim była ulewa.
Janek mnie wyprzedził; jego mokre włosy ściemniały, ich kosmyki spływały mu po czole. On sam nie pasował do szarej, ponurej scenerii. Po tym wszystkim, co przeszedł, w końcu zaczął odzyskać swój dawny blask.
Wrócił mój Rudy.
Zapatrzony w niego omal nie potknąłem się o krawężnik. Usłyszałem śmiech Janka, po chwili poczułem na ramieniu jego dłoń.
— Gdzie tak pędzisz, Tadziu? — zapytał, szczerząc zęby.
Wywróciłem oczami i popchnąłem go lekko. On odpowiedział kuksańcem w bok.
— A ty niby gdzie? — Zawołałem z rozbawieniem, kiedy zamyślony Janek, z uśmiechem błądzącym na wargach chciał biec dalej, kiedy ja już zatrzymałem się przy przystanku.
Staliśmy obaj przy szynach, ociekając deszczem, wciąż trzymając się za dłonie.
— Tam, gdzie mnie nogi poniosą — odparł śpiewnym tonem.
Roześmiałem się w głos.
— Uważaj, bo cię wiatr porwie — pokręciłem głową.
Janek uśmiechał się figlarnie, znajomy błysk pojawił się w jego oczach.
Jego policzki, wcześniej blade jak papier, teraz pokryły się zdrowymi rumieńcami.
Usta, kiedyś ściągnięte w wyrazie smutku i apatii, obecnie rozciągały się szeroko, rozjaśniając jego piegowatą twarz uśmiechem.
Niezwykle miło było popatrzeć na jego radosne, olśniewające oblicze.
— Spacery ze mną wyszły ci na dobre — zagaiłem.
Janek zasłonił swój uśmiech ręką.
— Samo przebywanie z tobą wpływa na mnie pozytywnie — zatrzepotał rzęsami, a ja podkręciłem z rozbawieniem głową.
Nie zdążyłem odpowiedzieć nic sensownego, bo nadjechał tramwaj.
— Chodź — zawołałem Janka. Wszedłem pierwszy do środka, a następnie ująłem go za dłoń i podciągnąłem, by nie miał problemów z dostaniem się do środka.
— Dziękuję, panno Zosiu. Ale to chyba następnym razem na powinienem pani pomóc — ukłonił się teatralnie, jednocześnie łapiąc za poręcz, gdyż wszystkie miejsca były zajęte przez zmokniętych ludzi.— To będzie dla mnie zaszczyt, drogi Janie — dziwnie się czułem, nie używając zdrobnienia imienia mojego przyjaciela.
Rudy skłonił się zgrabnie, jednak po chwili poleciał prosto na mnie, gdyż tramwaj ruszył. Pomogłem mu złapać równowagę.
— Uważaj. Nie chcę, by mój książę z bajki się połamał.— To miło że się o mnie martwisz, moja królewno — roześmiał się, przypatrując się mi błyszczącymi oczyma.
— Wiesz co? — Nachylił się nieco do mnie; przez podskakujący, jadący tramwaj nasze twarze znajdowały się raz bliżej, a raz dalej od siebie.
— Tak? — Zachęciłem go do rozwinięcia wypowiedzi, będąc zaintrygowanym tym, co ma do powiedzenia.
— Gdybyś był szynką, to taką ze stuprocentową zawartością mięsa — wyszeptał z szelmowskim uśmiechem, dołeczki w jego policzkach pogłębiły się.
Obaj wybuchnęliśmy dźwięcznym śmiechem, a wszyscy ludzie podróżujący tramwajem spoglądali na nas to z zaskoczeniem, to z zniesmaczeniem, a co niektórym udzielił się nasz dobry humor.
Jakiś czas później wyszliśmy z tramwaju, a następnie rozpoczął się szaleńczy bieg do wrót mojego domu, czyli Domu Profesorów przy ulicy Koszykowej 75.
Będąc już przy drzwiach mojego mieszkania, zaskoczyłem się, gdyż nagle otworzyły się.
W innej sytuacji nie dziwiłbym się tak bardzo, bo wtedy otworzyłaby mi siostra lub ojciec, a teraz u progu mych drzwi stała Hala, wyraźnie zakłopotana.
Gdy usłyszała nasze kroki, odwróciła się z wyraźną ulgą.
— Tadeusz! — omal nie krzyknęła. Rzuciła mi się w ramiona.
— Hala? A cóż to za niespodziewana wizyta? — zapytałem, starając się opanować drżenie głosu.
— A tak... Chciałam cię odwiedzić, ale Haneczka powiedziała, że wyszedłeś z Rudym na spacer. Pomyślałam, że poczekam na was. Później twoja siostra też poszła do koleżanki. Postanowiłam, że zaparzę wam herbatkę , bo deszcz spadł i pewnie zziębnięci jesteście — istotnie, na stole w jadalni stały trzy kubki parującego naparu — i upiekłam też ciasto. Marchewkowe, bo o mąkę ciężko. Nie gniewasz się, że użyłam trochę cukru? — Wylała z siebie potok słów.
— Oczywiście, że nie, Halu — zapewniłem ją, chociaż wciąż przetwarzałem wypowiadane przez nią słowa. — Miło cię widzieć.
Janek przenosił wzrok to na mnie, to na Halę, to do kuchni, starając się ocenić ciasto Hali. Dziewczyna, widząc głód w jego oczach, zniknęła w kuchni i po chwili pojawiła się znowu z blaszką ciasta w rękach. Wyglądało przepysznie.
— A ten zapach... Niesamowity — ocenił Rudy. Fakt, wypiek wydawał przyjemną woń, lecz ja zauważyłem, że ciasto było nieco zakalcowate. Oczywiście nie byłbym w stanie powiedzieć o tym Hali.
— Jesteś przekonana — powiedziałem, uśmiechnąwszy się do dziewczyny, na co ona rozpromieniła się.
— A później chciałabyś ze mną... — nie dokończyłem, bo Hala mi przerwała.
— Porozmawiać? — Dokończyła, na co przytaknąłem.
— Dobrze się składa, bo ja także tego chcę.
Moje serce zabiło mocniej. Mimo że pragnąłem tej rozmowy, jednocześnie się jej obawiałem. Nasz trójka skierowała się do salonu. W milczeniu usiedliśmy razem przy stole. Nic nie jedliśmy, po prostu wpatrywaliśmy się w ciasto marchewkowe Hali.
— Ładna pogoda — zaczął Janek, jednak zaraz ugryzł się w język. Przecież właśnie wróciliśmy do domu przez złą podłogę. Hala jednak roześmiała się.Ja także zacząłem się śmiać, choć bardziej nerwowo, z wymuszeniem.
Janek stał się pąsowy jak owoc dzikiej róży.
— To ja chyba wezmę sobie kubek i was zostawię na trochę — wymamrotał, człapiąc do pokoju.
Zostałem sam z Halą. Wiedziałem, że szykuje się rozmowa - nie wiedziałem jednak, czy Hala czuje to samo co ja.
Dlatego też trwaliśmy w milczeniu, bojąc się odezwać jako pierwszy.
— Halu... — serce łomotało mi w piersi gdy napotkałem spojrzenie jej oczu. Ona uniosła rękę i sama zabrała głos.
— Ostatnio między nami jest dość krucho. To znaczy, nie spędzamy zbytnio razem czasu i nie jesteśmy zbyt obecni w naszych życiach — miałem ochotę potkaknąć, lecz byłem zbyt spięty — nie wiem, czy wychodzi tak przypadkowo, czy jednak ty po prostu nie chcesz tej relacji...
Zaskoczyła mnie jej bezpośredniość. Nie wydawała się jednak być zła.
— Nie chciałem, żeby tak wyszło — wycharczałem. — Po prostu... Wiele się dzieje. Konspiracja, akcje, Janek...
— W ogóle... Ja wiem, że Janek wymaga opieki... Wymagał. Bo minęło już sporo czasu i dobrze sobie radzi. Nie chcę ci nic zarzucać, ale chyba bardziej wolisz jego towarzystwo niż moje... — jej głos zaczął się ściszać, spuściła niepewnie głowę.
Poczułem dziwny ciężar w klatce piersiowej. Ująłem delikatnie dłonie Hali.
— Ja... Wiem, że spędzam z nim dużo czasu. Jednak prawie go straciłem. Gdy go aresztowali... — głos lekko mi się załamał. — Chcę mu pokazać, że będę jego przyjacielem bez względu na wszystko.
— To bardzo szlachetne z twojej strony — przyznała. — Dla nas wszystkich to było ciężkie. Ale czy jednak... Trochę nie przesadzasz? — Spytała.
Poczułem się niepewnie.
Może faktycznie za bardzo biegam wokół Janka i przejmuje się nim?
Wrócił do nas w marcu, a jest już sierpień. Może on już nie chce ze mną mieszkać, a ja jestem wobec niego nadopiekuńczy?
— Ja... Chyba masz rację — przyznałem cicho.
Mimo tego nie chciałem zostawić Janka. Nie chciałem, by wracał do siebie.
Hala skinęła głową i potarła czoło dłonią.
— Nie chcę cię do niczego zmuszać ani wywierać presji — zaznaczyła. — Jednak... To wygląda, jakbyś był chłopakiem Janka, a nie moim.
— Chłopakiem... Janka? — Wydukałem, wpatrując się w dziewczynę nieobecnym wzrokiem.
Chłopak Janka.
To brzmi tak dziwnie, ale jednocześnie... Intrygująco?
Zganiłem się jednak zaraz za tą myśl, bo zrozumiałem jej absurd. Janek nie jest dziewczyną.
Chłopak chłopaka. To nie ma sensu. On jest po prostu, najzwyczajniej w świecie mym najdroższym przyjacielem.
Bo mam dziewczynę, którą kocham, a nie żadnego chłopaka.
— Tak — Hala spojrzała na mnie oskarżycielsko. — Nie chcę nikogo obrażać, jednak gdybym cię nie znała, pomyślałabym, że jesteś homoseksualistami.
Mimo że Hala nie miała nic złego na myśli, poczułem się urażony.
— Ale jak to... Przecież widać, że to tylko przyjaźń — mruknąłem.
— No tak to, często pozostajecie w kontakcie fizycznym, bardziej niż inni chłopcy. Nie mówiąc już o tych powłóczystych spojrzeniach, które między sobą wymieniacie. A zwłaszcza Janek.
— Czy ty... Sugerujesz, iż Janek?... — te słowa nie były w stanie przejść mi przez gardło. Nie byłem nawet w stanie dokończyć tej myśli.
Mnie i Rudego łączyła braterska miłość. Nic więcej. Nie rozumiałem, dlaczego Hali się to nie podobało.
— Nie sugeruję. Czasem mogę odnieść takie wrażenie, ale nie jestem niczego pewna. Chociaż... Większość z nas ma już drugą połówkę lub kogoś, kim jest zainteresowana. A nigdy nie pamiętam, by Rudemu choć na trochę podobała się jakaś dziewczyna — potarła w zamyśleniu podbródek.
Zastanowiłem się nad jej słowami. Z jednej strony mogła mieć rację, jednak byłem pewny, że Janek powiedziałby mi o czymś takim. Przecież wiedział, że zawsze będę jego przyjacielem.
— Nie obchodzi mnie to — wzruszyłem ramionami. — Ważne, by był zdrowy i szczęśliwy.
— Dobrze, rozumiem, że jest dla ciebie bardzo ważny — pokiwała głową ze zrozumieniem — jednakże... co z nami? — Wydusiła z siebie.
"Wybierz - on, albo ja", wydawało mi się, że to chciała powiedzieć, lecz nie zrobiła tego.
Jednak nie byłem w stanie wybrać. Fakt, Hala była moją dziewczyną, jednak ostatnimi czasy to właśnie z Jankiem czułem większą więź.
Nie chciałem łamać serca dziewczyny, ale nie mogłem również zostawić Janka.
Nie mogłem wybrać. Oboje byli ważni.
— Halu, ja.... Nie wiem — jedynie to mogłem z siebie wydusić.
Czarnowłosa spojrzała na mnie z zawodem.
— Obydwaj jesteście dla mnie niezwykle ważni, nie mogę między wami wybrać. Chcę spędzać czas z wami obydwoma, ale to chyba nie jest możliwe... Jestem zbyt zajęty, moje stanowisko w Szarych Szeregach wymaga odpowiedzialności!
— Ale... Ale ja nie chcę, żebyś wybierał... — wykrztusiła, nie mogąc się wysłowić.Zamarłem. Spojrzałem na nią zaskoczony.
— Naprawdę?
Hala skinęła głową, próbując powstrzymać łzy. Ująłem jej dłonie.
— Tadziu, ja nigdy nie chciałam, byś wybierał między mną a Jankiem — wydusiła. — Jednakże chcę, byś i ty starał się w naszym związku. Ostatnimi czasy odnosiłam wrażenie, że ci już nie zależy...
— Halu, bardzo mi na tobie zależy! Kocham cię! — Powiedziałem, splotłszy razem nasze dłonie; słowa wyrażające tak silne uczucia rzadko padały z mych ust.
— Po prostu myślałem, że... Że może to ty już tego nie chcesz i nie chciałem być zbytnio natarczywy.... — Wymamrotałem, a ona zaszlochała, wstała i rzuciła mi się na szyję.
Wstałem z nią, uczepioną we mnie, i mocno przytuliłem.
— Nie płacz, kochanie. Wszystko jest dobrze. Nie chcę stracić tej relacji i obiecuję, że będę się starać — wyszeptałem do jej ucha i pocałowałem ją w czoło.
— Dziękuję — zaszlochała dziewczyna. Spojrzała na mnie z wdzięcznością.
Byłem niezwykle szczęśliwy, że nasza relacja została osrana, jednakże wizja mnie i Janka jako mojego partnera nie dawała mi spokoju. Chciałem wierzyć, iż między mną i Halą wszystko będzie dobrze, ale to właśnie z Rudym czułem się szczęśliwszy.
┏━━━✦❘༻༺❘✦━━━┓
hejka jeżaczki!!
staramy się trzymać tempo, więc oto i rozdział!
co do q &a to nie wypaliło, mafia chce wam powiedzieć, że: "chuj wam w Andrzeja" (kimkolwiek jest owy Andrzej)
niestety nie mogę dać teraz ss z tworzenia, gdyż coś mi się psuje w wattpadzie, pojawia się dopiero w następnej części :((
papa!!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro