Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✧.* ❝VIII. Wybryk ❞

┏━━━✦❘༻༺❘✦━━━┓

Spotkanie w mieszkaniu Zośki zaczęło się skoro świt.

Było to jedno z tych zebrań, na których członkowie Państwa Podziemnego mogli omówić akcje w działaniu przeciwko okrutnym okupantom.


Część młodych mężczyzn siedziała przy stole w jadalni a reszta stała, słuchając co inni mają do powiedzenia.

Ich dyskusje trwały w najlepsze, uczestniczyłem w nich nawet ja, gdyż mój stan zdrowia znacznie się poprawił. Aktywnie angażowałem się w planowanie akcji Małego Sabotażu, mając nadzieję, iż w końcu będę mógł wziąć udział w jednej z nich.


— Alku, jeszcze zostało zadanie dla ciebie i to nie byle jakie. Zdejmiesz niemiecką flagę z gmachu na rogu ulic Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej. Pomagać ci będą Anoda i Katoda — rozległ się głos Zośki, który po chwili zaczął wdawać się w szczegóły niebezpiecznego przedsięwzięcia.


Kiedy zegar ścienny przesunął swoje wskazówki o kilka minut, Tadeusz zakomenderował:

— Koniec spotkania.


Poruszyłem się na swoim siedzeniu niespokojnie.

— A ja? — Zabrałem nieśmiało głos.


— Koniec spotkania! — Zagłuszył mnie Zawadzki. — Wychodźcie po trzech w odstępach czasowych, by nie wzbudzać podejrzeń. 


— Tadeusz... — Zacząłem niepewnie.


Zawadzki rzucił mi pytające spojrzenie.

— O co chodzi?


 Odetchnąłem głęboko i spojrzałem na niego z dziwnym błyskiem w oku.

— A co ja mam zrobić? — Wyrzuciłem z siebie po chwili zawahania, składając ręce niczym do modlitwy.


Szatyn otaksował mnie od dołu do góry, jakby widział moją osobę po raz pierwszy.

— Nic — wzruszył ramionami po chwili milczenia. — Zostajesz w domu.


 W jednej chwili uleciała ze mnie wszelka nadzieja i resztki ekscytacji. Czułem się jak balonik, z którego ktoś spuścił powietrze.


— Ale... jak to? — Jęknąłem, starając się nie okazywać zbytniego rozczarowania w głosie.

Wszelkie argumenty, jakie rysowałem w swojej głowie nagle zniknęły, jak gdyby ktoś je starł gumką do ścierania.

Przez chwilę nie byłem w stanie wypowiedzieć czegokolwiek, więc Tadeusz najpewniej uznał, że rozmowa się skończyła, bo oddał się bez reszty papierom.

To jednak nie miał być koniec.



— Nie jestem już słaby! Doskonale spisałbym się w jakiejś akcji, choćby nawet i prostej! — Nie chciałem dawać za wygraną.



Zośka nie odpowiadał przez chwilę, więc wykorzystałem to, zasypując go potokiem słów.

— Alek też został poważnie ranny, a od niemal miesiąca się aktywnie udziela! Ja też mógłbym ukraść komuś kota! — starałem się rozluźnić atmosferę i przekonać Tadeusza, jednak gdy ten spojrzał na mnie, w jego oczach dostrzegłem upór. 

Pokręcił głową, chcąc w ten sposób uciąć moje próby przekonania go.

Wykrzywiłem usta, kiedy zrozumiałem, że moje słowa nie przyniosły żadnego rezultatu.


— No powiedz coś, cokolwiek, a nie tylko kręcisz tą głową — wypalam z niezadowoleniem. — Dlaczego nie pozwalasz mi przysłużyć się naszej ojczyźnie?

Czułem teraz duży zawód. Zośka uważa, że jestem jakimś niepełnosprawnym łamagą, czy jak?


— Nie o to chodzi — powiedział w końcu. Jego głos brzmiał dziwnie, nienaturalnie wysoko.

— A o co? — zapytałem, unosząc brwi. Nie mogłem zrozumieć jego toku myślenia.


Tadeusz znowu zamilkł, starając się znaleźć odpowiednie słowa. Mruknął coś pod nosem i ponownie zaczął przeglądać papiery, jakby nie był w stanie spojrzeć mi w oczy.


— No odezwij się — ponaglam go ze zdenerwowaniem, podchodząc do jego biurka i opierając się o nie dłońmi.


Zośka powoli unosi głowę i spogląda mi prosto w oczy.

— Jesteś po prostu jeszcze za słaby. Musisz odpoczywać i nabierać sił. 


W środku moich trzewi coś się skręca ze zdenerwowania i według mnie niesprawiedliwej oceny.

— Sugerujesz mi, że jestem bezużyteczny, tak? — Wydusiłem z siebie drżącym od złości głosem.


— Nie! — zaprzeczył, podrywając się z miejsca. Złapał mnie za ramiona i po raz pierwszy nawiązał kontakt wzrokowy. — Nie uważam, że jest bezużyteczny. Nigdy bym tak nawet nie pomyślał — zapewnił mnie. Tym razem to ja nie byłem w stanie wytrzymać jego spojrzenia i odwróciłem wzrok. — Martwię się — dodał ciszej.


Jego wyznanie odebrało mi mowę. Niepewnie uniosłem głowę. Tadeusz uśmiechał się słabo.


— Janek, jesteś dla mnie kimś więcej niż przyjacielem — powiedział, robiąc krok w moją stronę. Serce zabiło mi szybciej, gdy Tadeusz zbliżył się do mnie. — Jesteś dla mnie jak brat — dokończył Zośka.


Miałem wrażenie, jakby szatyn mnie właśnie z całej siły spoliczkował, ale wciąż trzymałem się na nogach. Może nawet zbyt sztywno, bo byłem bardzo spięty. 

— Oh, tak. Pewnie. Też jesteś dla mnie jak... brat — mruknąłem jakby z oporem i niechęcią, a Zośka się na mnie dziwnie popatrzył.— Coś nie tak? — spytał, wyraźnie zmartwiony. 


Kiwnąłem głową, niezdolny do wyduszenia z siebie żadnego słowa.

Co się ze mną działo? Zamknąłem oczy i chwiejnym krokiem oddaliłem się od Tadeusza, który chyba wolał moje imię.


— Nie, nic — westchnąłem i skierowałem się do mojego pokoju, gdzie usiadłem na łóżku. Okazało się, że Tadeusz nie zamierzał mi odpuścić, gdyż wszedł za mną i usiadł obok.

— To o co chodzi?


Przecież nie powiem mu całej prawdy.

— Po prostu... uważam, że bym sobie poradził. Proszę, zleć mi coś, Zośka. — Popatrzyłem na niego stalowym wzrokiem.


— Nie mogę, Janku. — Sprzeciwił się twardo. — Odbiliśmy cię nieco ponad dwa miesiące temu, złamania ledwo co ci się zagoiły, z resztą wciąż kulejesz. Nie mogę cię wypuścić na żadną misję — stanowczo pokręcił głową, a moje obawy się spełniły.

Odwróciłem głowę, by nie zauważył łez, które napłynęły mi do oczu. Czułem się bezużytecznie.


— Dlaczego więc — zacząłem cicho — mnie odbiliście? Dlaczego ryzykowaliście dla mnie życie, skoro do niczego się wam nie przydaję? Jestem tylko obciążeniem — wyrzuciłem z siebie.


— Janek, przestań! — odezwał się nieco zbyt ostro i szorstko, na co łza spłynęła mi po policzku, skapnęła z twarzy i wsiąkła w materiał moich spodni.


— Odbiliśmy cię, bo jesteś naszym przyjacielem. Nie mogliśmy pozwolić, aby działa ci się krzywda. Chcemy dla ciebie jak najlepiej — zreflektował się, bo jego głos stał się łagodniejszy.


— To skoro chcecie dla mnie jak najlepiej, to pozwólcie mi wziąć udział w akcji! Tego właśnie pragnę! — Syknąłem, choć mój głos drżał lekko. 


Tadeusz złapał mnie za ramię i próbował nakłonić mnie, abym zwrócił ku niemu twarz, lecz nie zrobiłem tego. 

— Nie możemy ryzykować — upierał się przy swoim Zośka. — Mimo znacznej poprawy, twój stan wciąż pozostawia wiele do życzenia. Gdyby Niemcy cię zauważyli, nie byłbyś w stanie uciec — tłumaczył.


Czułem się jak małe dziecko, którym wszyscy inni chcieli się zajmować. Miałem dość siedzenie w zamknięciu, a krótkie spacery do parku przestały mi wystarczać. Tęskniłem za błahym malowaniem żółwi lub zbijaniem szyb. Czy to naprawdę aż tak wiele?


— Nieprawda! Czuję się już dobrze i nadszedł najwyższy czas, bym mógł wykazać się w choć najbardziej prostej misji! — Skłamałem gładko i aż sam uwierzyłem w to, że nie czuje się osłabiony, nie kuleję ani nie czuję bólu w ciele.


Wzrok Zawadzkiego ponownie stał się chłodny i twardy jak stalowy pocisk.

— Janek — powtórzył z uporem. — Nie możemy ryzykować. Koniec tej dyskusji.


Po tych słowach odwrócił się na pięcie i wyszedł, zostawiając mnie samego z moimi myślami. Zacisnąłem wargi w wąską kreskę i pokuśtykałem do "mojego" pokoju, który właściwie sobie przywłaszczyłem, bo mieszkałem w nim od odbicia mnie. Z resztą i tak będę musiał niedługo wrócić do mojego domu, bo powinno być już bezpieczniej i raczej nie narażę się na niebezpieczeństwo. Nie mogę tyle czasu żerować na Tadeuszu, dodatkowo ta kłótnia sprzed chwili nakłania mnie do podjęcia tej decyzji.

Ale jeszcze nie teraz.


Siedzę teraz na idealnie pościelonym łóżku, choć materiał narzuty marszczy się lekko pod moim ciężarem.

W mojej głowie niczym wiosenny kwiat zaczyna zakwitać pewien pomysł.

Rozejrzałem się po pokoiku. Słyszałem dokładnie odgłos kroków Tadeusza, który kręcił się po mieszkaniu. Wyjrzałem przez okno; mimo stosunkowo wczesnej pory ulica tętniła życiem, dzieci ganiały się, dorośli palili cygara... I, co najważniejsze, nigdzie nie dostrzegłem oddziału SS-manów patrolujących ulicę. Warunki zdawały się sprzyjać...


Tadeusz uchylił drzwi. Był gotowy do wyjścia.

— Wrócę przed dwunastą —poinformował mnie. Nie czekając na odpowiedź, wyszedł. Opuścił mieszkanie i zamknął drzwi na klucz.


 Odczekałem kilka minut dla pewności. Nadszedł czas realizacji mojego planu.

Szybko, gdyż zwłoka nie zdawała mi się być potrzebna, otwierałem szafki i szufladki w pokoju Tadeusza, by znaleźć farbę lub kredę. Przyznam, że dziwnie szperało mi się w jego rzeczach, ale przecież nie zwracałem większej uwagi na jego osobiste przedmioty, tylko szukałem czego innego.

W końcu znalazłem puszkę z czarną farbą, a po chwili i pędzel. Wyglądał jakby był po przejściach, bo włosie było nieco powyginane i kryły się w nim grudki zaschniętego pigmentu, ale dobre i to. 


Jako że puszka nie była zbyt wielkich rozmiarów, schowałem ją w towarzystwie pędzelka do kieszeni letniego płaszczyka, który po chwili wdziałem na siebie. 


Kilka chwil później poczułem na skórze ciepło słońca i świeże powietrze. Rozglądałem się, by mieć pewność, iż nagle nie pojawią się Niemcy, jednak oprócz ludzi spieszących się do pracy nie dostrzegłem nikogo.


Ruszyłem przed siebie pewnym krokiem, czując podekscytowanie. Jakże brakowało mi tego! Gdy oddaliłem się od mieszkania Tadeusza o kilkaset metrów, skręciłem w ciemny zaułek. Drżącą ręką wyjąłem z kieszeni płaszcza puszkę z farbą i pędzelek. Stanąłem na palcach i zwinnym ruchem namalowałem na ścianie znak Polski Walczącej.


W pewnej chwili wydało mi się, że słyszę odgłos czyichś kroków, odwróciłem się więc momentalnie i rozejrzałem się, z postawą czujnej ważki i ze skupieniem drapieżnego ptaka. Całe szczęście nikt tędy nie przeszedł, więc odetchnąłem z ulgą i wróciłem do pracy.


Niezwykle z siebie dumny napisałem kilka haseł i namalowałem żółwie, świnie i kotwice.

W głębi duszy nie mogłem doczekać się, aż wrócę do mieszkania i opowiem Tadeuszowi o moich wyczynach. Wspominałem dni, kiedy wszyscy gratulowali mi zerwania nazistowskich flag w biały dzień... Wiedziałem, że te czasy nieprędko wrócą, więc zadowalałem się prostymi akcjami takie jak ta - kilka chwil później ściana budynku była pokryta malowidłami mojego autorstwa.


Stałem przed ścianą, napawając się moim "dziełem". I przy okazji uszło mi to na sucho! Teraz trzeba się tylko zmyć.

 Ledwo zdążyłem tylko zrobić krok, a już usłyszałem wizg wystrzelonego pocisku i dziwne ciepło rozlewające się po moim boku.


Zachwiałem się. Oparłem się o ścianę i osunąłem się na ziemię. Mój oddech stał się szybki i urywany, ból był duży.

Przez chwilę miałem wizję siebie na Szucha - co jeżeli mnie nie zabiją od razu, tylko znowu tam zabiorą?

Z dwojga złego wolałbym już umrzeć tu na miejscu, od kuli, niż znowu przeżyć to piekło.

Będąc zamroczonym od bólu, widziałem ciemne, tańczące płaty przed oczami, lecz pomimo tego zauważyłem krępego mężczyznę w granatowym uniformie, który powoli zbliża się do mnie i mierzy w moją głowę z pistoletu.


— Na und? Ein anderer Junge, der Sabotage spielt? — A to co? Kolejny chłoptaś, który bawi się w Sabotaż?


Otworzyłem usta, chcąc odpowiedzieć cokolwiek, jednak ból mi to uniemożliwił. Zacząłem odpływać, czułem, że to koniec. 

Zdołałem jednak spojrzeć Niemcowi w oczy, zdeterminowany. Nim zdążyłem wypowiedzieć swoje ostatnie słowa, usłyszałem wystrzał i Niemiec padł bez życia na ziemię obok mnie.


W polu mojego widzenia pojawiła się wysoka, szczupła sylwetka.

Przyjaciel czy wróg? Skoro zabił mojego oprawcę, to chyba wybawca....


— Janek? Co ty tu do cholery robisz? — Odezwał się mój zbawiciel ostrym, lecz drżącym od złości głosem.

— Tadek...? — Wymamrotałem. Szok sprawił, że jeszcze byłem przytomny i kojarzyłem fakty.


Tadeusz szybko schował broń za pazuchę i przypadł obok mnie, pozwalając bym oparł głowę na jego kolanach.— Matko Boska — jęknął Tadeusz. Zerwał z siebie swój płaszcz i zaczął uciskać moją ranę. — Wytrzymaj, Janek, wytrzymaj. Będzie dobrze.


Starałem się w to wierzyć, jednak mój oddech zaczął się robić coraz cięższy. Gdzieś z tyłu głowy byłem zaskoczony, iż Tadeusz nie gniewał się na mnie (przynajmniej na razie).


Kojące słowa Zawadzkiego, który pewnie próbował uspokoić nimi także i siebie podziałały na mnie jak kołysanka.

Nie pamiętam nawet, kiedy świat stał się wyblakły, a moje powieki opadły na oczy w chwili znacznie dłuższej niż mrugnięcie.


━━━✦❘༻༺❘✦━━━


Przytomność odzyskałem dopiero jakiś czas później. A może to była tylko chwila? Nie mam pojęcia. 

Oddech miałem nadal ciężki, lecz nie tak urywany jak w chwili postrzału.

Po zarejestrowaniu, że nie leżę już na twardych kocich łbach, którymi była wyłożona ulica, lecz na miękkim posłaniu, otworzyłem powoli sklejone powieki.


— Dzień dobry, śpiąca królewno — usłyszałem znajomy głos.

Tadeusz siedział na krześle obok mnie, uśmiechając się smutno. Wyglądał okropnie: włosy w nieładzie, twarz czerwona, powieki opuchnięte.


Chciałem go przeprosić za swoją głupotę, ale głos uwiązł mi w gardle. Ignorując ból w boku, podniosłem się do siadu i objąłem mocno przyjaciela. Tadeusz, na początku zaskoczony, odwzajemnił uścisk, a ja miałem nadzieję, iż moje serce wcale nie bije tak mocno ani ja nie byłem tak czerwony, jak mi się wydawało.


— Ty...ty mały! — Urwał, głos mu drżał. — Jak mogłeś się tak narazić? Wyobrażasz sobie, co by się stało gdyby Opatrzność nie sprawiła, że byłem w pobliżu ciebie? — Skarcił mnie, lecz przycisnął do siebie mocniej.


— Udusisz mnie, mój zbawco — wysiliłem się na żart, choć tak naprawdę mogłem zaczerpnąć powietrza; dokuczał mi tylko zraniony bok.

Zawstydzony i zły na siebie za to, że mógł mi wyrządzić krzywdę chciał uwolnić się z mojego uścisku. Ja jednak na to nie pozwoliłem i zatrzymałem go, kładąc głowę na jego ramieniu i obejmując słabo w talii.


— Przepraszam — spuściłem wzrok. — Myślałem, że...

Urwałem. Co ja właściwie sobie myślałem? Zachowałem się nieodpowiedzialnie, naraziłem siebie na niebezpieczeństwo. Dlaczego tak bardzo chciałem się wykazać? Czy naprawdę chciałem zaimponować Tadeuszowi?


Z zamyśleń wyrwało mnie skrzypnięcie materaca. Zośka usiadł obok mnie i pozwolił oprzeć mój cały ciężar ciała na jego ramieniu.

Czując jego ciepło tak bardzo chciałem mu powiedzieć jak bardzo wdzięczny jestem za jego troskę, jak bardzo go kocham. Lecz kiedy chciałem wypowiedzieć te słowa, gardło ścisnęło mi się jak pięść.


— Chciałem po prostu udowodnić, że mogę się na coś przydać — palnąłem po to, aby zająć czymś półotwarte usta, jednak od razu tego pożałowałem.


— I udało ci się? — Spytał retorycznie Zośka.


— Nie... — Szepnąłem prawie bezgłośnie, lecz on to usłyszał.


— Następnym razem powinieneś się mnie słuchać. Widzisz, do czego doprowadziłeś? Mogła stać ci się poważna krzywda. Mogłeś nawet umrzeć — odrzekł twardym głosem, na co zamknąłem oczy, by nie widzieć ich kątem poważnej twarzy Tadeusza, na której widniało także rozczarowanie.


— Przepraszam...nie gniewaj się już na mnie, Tadziu — wyszeptałem do jego ucha ze skruchą.


Tadeusz nabrał powietrza w płuca, by po chwili je powoli wypuścić.

— Nie gniewam się na ciebie. Po prostu... Martwiłem się o ciebie, jasne? — złapał moją twarz w dłonie i przekręcił tak, bym patrzał prosto na niego. — Nie musisz mi nic udowadniać, Janeczku. Wiem, na co cię stać, ale nie powinieneś się narażać.


Ciepło ogarnęło całe moje ciało, czułem bicie swojego serca. Skinąłem głową, spodziewając się, że Tadeusz zaraz puści moją twarz, jednak tak się nie stało.

Doskonale czując na swojej skórze dotyk jego chłodnych, aksamitnych palców miałem wrażenie, że odfrunę. Miałem doskonały widok na jego dobrze zarysowaną szczękę, błękitne jak wiosenne niebo oczy okolone kurtyną czarnych rzęs, wysokie, pokryte rumieńcem niczym jutrzenka wysokie kości policzkowe, a przede wszystkim jego malinowe usta, od których nie mogłem odwrócić wzroku, bo pragnąłem je dotknąć moimi. 


Przez moment umysł płatał mi figle, podsuwając wyobrażenie mnie całującego Tadeusza. Jakie byłoby to uczucie? Na pewno niesamowite. Jak mógłby mnie całować? Delikatnie, czule, jak opiekował się mną, czy może zachłanniej i stanowczo, jak kiedy wydawał innym polecenia.


Boże. Chryste Panie. O czym ja właśnie myślę, do Jasnej Anielki?

Fala gorąca okryła moje policzki, żołądek skręcił się i związał w supeł. 

Było mi wstyd myśląc o takich rzeczach, kiedy miałem Tadeusza dosłownie przed sobą.


— Coś się stało? — Spytał z zaskoczeniem, kiedy zobaczył moją skrzywioną, czerwoną twarz.


— Niee — zapewniłem go. 


Zawadzki zmarszczył brwi, mocno zdezorientowany. Westchnął cicho.

— Skoro tak mówisz — wzruszył ramionami.


Zapadła cisza. Ponownie oparłem głowę na jego ramieniu, a on głaskał mnie po głowie. Włosy zaczęły mi odrastać - wciąż były krótkie, jednak za kilka miesięcy powinienem odzyskać dawną czuprynę.


Przed oczami jednak wciąż miałem jego twarz, oczy jak odłamki lodu, a w głowie myśl, jakby to było go pocałować. Wizja ta była tak natrętna, że im bardziej chciałem o niej zapomnieć, tym mocniej napierała do bram mojego umysłu.


Pomyśleć, że Hala ma coś takiego na wyciągnięcie ręki. Może go całować i przytulać kiedy tylko chce. Musi być najszczęśliwszą kobietą świata.

Czasem myślę, że mógłbym się z nią zamienić. 


Ale ja jestem Jankiem. Po prostu Jankiem. Mężczyzną. Czy mężczyzna mógłby pokochać innego mężczyznę?

Nie wiem tego, boję się że nie, i to mnie boli.


Ale marzenia o Tadeuszu, dzięki którym mogę choć na chwilę poczuć, że to jest możliwe, dają mi na moment lub dwa ukojenie.

Nawet, jeśli serce bije mi wyjątkowo silnie, a rumieńce nie chcą znikać, zupełnie jak teraz.


— Jakiś czerwony jesteś. Dobrze się czujesz? — Od rozmyślań wytrącił mnie zmartwiony głos Tadeusza. — Chociaż, co ja mówię. Nie powinienem ci przeszkadzać, musisz odpoczywać.


Nim zdążyłem zaprotestować, Tadeusz opuścił pomieszczenie. Dopiero po chwili zorientowałem się, że leżę pod ciepłą pościelą. 

Jakim cudem się tam znalazłem, skoro jeszcze kilka sekund wcześniej siedziałem oparty o Zośkę, a kołdra leżała na podłodze?

Nie zagłębiałem się w ten temat, tym razem postanowiłem posłuchać się Zośki. Zamknąłem oczy i pozwoliłem swojej świadomości odpłynąć.



┏━━━✦❘༻༺❘✦━━━┓



hej miśki! 

wiemy, że nie było rozdziału jakiś czas (przyznaje się do winy, jestem leniem i nie chciało mi się odpisywać Mafii...) ale treść wam powinna to wynagrodzic, gdyż sądzimy że jest naprawdę niezła~


mamy jeszcze dla was klasycznie screeny z procesu tworzenia:





pov: sen mafii 














pa pa~

~ M&M's

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro