Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✧.* ❝ VII. Niespodzianka❞


┏━━━✦❘༻༺❘✦━━━┓

Złapałem śpiącego chłopaka za ramiona i potrząsnąłem delikatnie. Janek otworzył swoje niebieskie oczy, zdezorientowany.

— Co się dzieje? — zapytał na wpół przytomny, rozglądając się wokół.

— Zbieraj się — powiedziałem. Momentalnie się rozbudził, a ja uznałem, że wyrwanie go ze snu w taki sposób to nie był najlepszy pomysł. W jego oczach dostrzegłem strach, więc uspokoiłem go.
— Nic się nie dzieje, jesteśmy bezpieczni. Muszę ci coś pokazać.

Rudy skinął głową, wciąż jednak był ostrożny. Rozbudzony zaczął szukać ubrań, a ja wyszedłem z pokoju, by mógł się na spokojnie ubrać.
Po krótkiej chwili usłyszałem kroki w salonie.

— To co takiego muszę zobaczyć, że mnie pozbawiasz dostępu do łóżka i miękkiej kołderki? — Mruknął z przekąsem, choć po jego przyjaznym uśmiechu dało się poznać, że to tylko żart.

— To niespodzianka. Kiedy już ci powiem, nie będzie już dłużej niespodzianką.
Westchnął niecierpliwie, ale pokiwał głową ze zrozumieniem.

— Idź do łazienki i się ogarnij, potem wychodzimy.

— A śniadanie?

— Zjemy potem. Zobaczysz. — Wytłumaczyłem krótko.

— Jestem gotowy. — Usłyszałem głos bruneta po kilkunastu minutach.

— Doskonale — odparłem z zadowoleniem, podnosząc się z krzesła. Złapałem do ręki duży, wiklinowy koszyk.

— A to po co? — Zaciekawił się Janek.

— Ależ ty ciekawski jesteś. Dowiesz się w swoim czasie.

Złapałem chłopaka za nadgarstek, po czym otworzyłem ciężkie drzwi i wyszliśmy z mieszkania.
Kiedy zeszliśmy po schodach i opuściliśmy kamienicę, obaj usadowiliśmy się wygodnie w moim aucie. Oczywiście ja miałem prowadzić, więc siedziałem przy kierownicy.
Odpaliłem silnik i wyruszyliśmy w drogę.
Widziałem, że Janek rozgląda się zarówno jak i po samochodzie i ciekawsko ogląda widoki, ale stara się zatrzymać pytania narastające w jego głowie dla siebie.
Po chwili pochłonęło mnie kierowanie samochodem i skupiłem się na drodze.
Moim celem było dotarcie do pewnego miejsca za Warszawą, gdzie było dużo łąk, lasów i pięknych widoków.

Wiedziałem, że nasi przyjaciele już tam czekają. Kierując się instrukcjami Alka, po wyjechaniu z miasta skręciłem w wąską, leśną dróżkę. Auto podskakiwało na wybojach, a ja zanotowałem w pamięci, by następnym razem sprawdzać trasy, które poleca mi Aleksy.

— Chcesz mnie tu porzucić? — zażartował Janek.

— Najwyżej podrzucić, jednak zrobić to zdążył nasz samochód — odparłem, czym wywołałem śmiech przyjaciela. — A tak na serio, to tak, masz rację. Zamierzam wywieść cię w sam środek lasu i przywiązać do drzewa. Twoje krzyki na nic się nie zdadzą, ponieważ na tym odludziu nikt cię nie znajdzie — uśmiechnąłem się złowieszczo do Bytnara.

Janek parsknął śmiechem i udał, że omdlewa ze strachu przed jego losem.
— Jeżeli naprawdę chcesz mnie zostawić tutaj na łaskę śmierci... Dlaczego ryzykowałeś swoje życie, by mnie odbić? — Rudy uniósł znacząco brew, a ja zacisnąłem wargi. Chłopak przysunął się na tyle, ile pozwalało wnętrze samochodu i oparł głowę o moje ramię. — Zależy ci na mnie, przyznaj się!

— Wcale że nie — prychnąłem, zdając sobie sprawę z tego, że znajdujemy się bardzo blisko siebie. Głowa Janka ciążyła mi na moim ramieniu, ale w bardziej przyjemny sposób.

— Po prostu musiałem cię nieco utuczyć i doprowadzić do dobrego stanu. Więcej mi wtedy zapłacą za ciebie, wiesz chyba — odpowiedziałem żartobliwie, czując delikatne ciepło na policzkach.
Janek nadął usta, nieusatysfakcjonowany z tej odpowiedzi. Prychnął i chciał się ode mnie odsunąć, jednak go przytrzymałem, jedną ręką wciąż kierując.
Rudy zdziwił się nieco, ale nie protestował.

— A jednak — mruknął z przekąsem, jednak czułem, że się uśmiecha.

— No niech ci będzie — westchnąłem cierpiętniczo. — Tak troszeńkę mi zależy. — Podkreśliłem swoje słowa odmierzając tą wartość pomiędzy palcem wskazującym a kciukiem, które prawie się stykały. — Ale i tak głównie kieruje mną chęć zbicia fortuny na twoim ciele.

— A ja i tak wiem swoje — odrzekł wesoło, puszczając mi oczko.

Janek był niezwykle szczęśliwy z mojego wyznania, zupełnie jakbym był dziewczyną jego marzeń, która przyznała się do zauroczenia.
— Rudy i Zośka — zaczął śpiewać — z tego drugiego będzie dobra gospośka...

Nucił pod nosem, a ja zacząłem poważnie rozważać możliwość porzucenia go tutaj.

— Janek, mały rudzielec — odparłem śpiewnym tonem — ma nie więcej zębów niż widelec — odgryzłem się.

— Poszedł do lasku Tadek, lecz zapomniał swych różowych majtek — zachichotał po niedługiej chwili bardzo zadowolony z siebie Janek.

— Och ty mała wszo...! — Westchnąłem na pozór oburzony. — Zaraz wymyślę coś lepszego, poczekaj.

Po niecałych kilkunastu sekundach wymyśliłem odpowiednią rymowankę.
— Mój przyjaciel Janek ma głowę pustą jak dzbanek — zaśmiałem się.

Rudy zaczął głowic się nad następną rymowanką, a ja niemal słyszałem trybiki obracające się w jego mózgu.

— Wygrałem — stwierdziłem.

— Myślę, poczekaj — Poprosił.

— Mam! — Zawołał w przypływie weny, po czym wyrecytował: — Tadeusz to wielce śmieszny człowieczyna, co ma pseudonim jak wstydliwa dziewczyna. — Wyszczerzył się zaczepnie. I trafił tym w mój czuły punkt.

— No niech ci będzie, wygrałeś — mruknąłem na pozór niechętnie. Miałem w zanadrzu rymowaną odpowiedź, lecz dałem chłopakowi fory. Niech się cieszy, dziś w końcu jest specjalny dzień.

— A co takiego wygrałem? — Przechylił uroczo głowę i przybliżył nieznacznie swoją twarz do mnie.
Idealnie zgrałem się w czasie. Zahamowałem nagle i zakryłem mu oczy. Chłopak spiął się lekko, zaskoczony.

— Zaczekaj, zaczekaj! — poleciłem, kładąc delikatnie jego głowę. — Nie patrz, Panie Ciekawski.

Pospiesznie wyciągnąłem koszyk i dałem znak chłopakom, by się przygotowali. Alek zabrał koszyk i odbiegł z nim. Podszedłem do Rudego od strony pasażera i pomogłem mu wyjść. Byłem ciekaw jego reakcji.
Chłopak wygramolił się z pojazdu, z wdzięcznością chwytając moją dłoń.
Zaczął się rozglądać; zatrzymaliśmy się przy dróżce na skraju łąki oraz gęstych zarośli. Majowa pogoda była piękna - na błękitnym niebie nie było prawie ani jednej chmurki. Było ciepło, ale w ten przyjemny, a nie dokuczliwy sposób. Delikatny wiaterek sprawiał, że trawa szumiała a włosy delikatnie powiewały. Kwitnące drzewa i polne kwiaty roztaczały subtelną, słodką woń.

— Jest tu naprawdę pięknie — stwierdził radośnie. — Ale czemu zakryłeś mi oczy? — Spytał niepewnie.

— Dlatego, że...

— NIESPODZIANKA!!! — Rozległ się okrzyk złożony z głosów kilku osób. To nasi przyjaciele wyskoczyli zza leśnej gęstwiny, w której jeszcze przed chwilą się ukrywali.

Zaskoczony Janek podskoczył i wpadł na mnie. Był w szoku, jednak chwilę po tym łzy wzruszenia popłynęły mu po policzkach.
— Ja... Nie wiem, co powiedzieć... — uśmiechnął się.

Alek wystąpił do przodu, wyjmując z koszyka kanapki owinięte... Folią aluminiową.
Janek parsknął śmiechem, a dumny z siebie Maciej zaprezentował swoje dzieło pozostałym kolegom.

— Naprawdę pamiętaliście? — Wyszeptał wzruszony Janek.

— No pewnie, ty słodki durniu. Jak możesz uważać, że jesteśmy w stanie zapomnieć? — Odezwała się Maryna, podchodząc do Janka z miłym uśmiechem. Przytuliła chłopaka i ucałowała go w oba policzki, na co ten nieco spąsowiał.
Jak uroczo.

— Naprawdę, nie musieliście. Zaplanowanie tego wszystkiego wymaga czasu — zwrócił się do przyjaciół Rudy.

— Mieliśmy go wystarczająco — zapewnił go Anoda, który zerkał znacząco to na mnie, to na Rudego. Nie miałem pojęcia, o co mu chodzi, jednak nie chciałem się w to zagłębiać. Chciałem tylko w spokoju świętować urodziny przyjaciela.

Pociągnąłem go na koc, który został rozłożony wcześniej przez chłopaków. Reszta dołączyła do nas i usadowiliśmy się wygodnie.

— Pokażcie, cóż dobrego tą folią owinęliście — mruknąłem, otwierając koszyk i wyjmując z niego jedzenie.
— Udało nam się zdobyć szyneczkę. — Pawełek z dumą wypiął pierś, odwijając z folii kanapkę.
— Wygląda przepysznie. Skuszę się na jedną — uśmiechnął się Rudy, po czym wziął jedną i wgryzł się w nią (oczywiście po pozbyciu się z niej aluminium).

— Mam dla ciebie prezent, Janku! — Nagle zawołała moja dziewczyna, Hala i wyciągnęła zza pazuchy mały pakuneczek. Podała go zakłopotanemu Rudemu.

— Ależ nie trzeba było, naprawdę — wymamrotał z dziwną miną, jednak pod naporem spojrzenia Hali rozpakował go.

Zerknął ostrożnie do środka i uśmiechnął się do niej. Wyjął z opakowania przepiękny tomik poezji Słowackiego.

— Dziękuję — chciał uścisnąć dziewczynę, ale ona go powstrzymała.

— Otwórz na pierwszej stronie — zachichotała, a ja za nic w świecie nie mogłem się domyślić, co ona wymyśliła.
Janek powoli otworzył książkę, jednak zaraz ją zamknął. Zakrył usta ręką i tym razem Hala pozwoliła zamknąć się w uścisku.
Zaciekawiony chciałem sprawdzić, cóż takiego Hala tam schowała. Otworzyłem tomik, jednak zamiast pierwszej strony zobaczyłem... Zdjęcie. Zrobione na kilka dni przed aresztowaniem Rudego.
Ja i Janek uśmiechaliśmy się do obiektywu, było to zdjęcie naturalne, niepozowane.

A teraz Janek nie uśmiechał się tylko na kawałku papieru, bo taki sam uśmiech widniał na jego twarzy oświetlonej słońcem. Z tą drobną różnicą, że w jego oczach pobłyskiwały łzy wzruszenia.
— Oprawię sobie to zdjęcie i postawię na szafce nocnej — oznajmił.
— Jeszcze raz dziękuję, Halu. — Odwrócił się teraz do dziewczyny.

Hala uśmiechała się promiennie, dumna z siebie.
Ja sam nie wiedziałem, co powiedzieć. Wpatrywałem się w zdjęcie, powstrzymując wzruszenie. Nie miałem pojęcia, skąd dziewczyna miała tą fotografię i chyba nigdy nie będzie mi dane się dowiedzieć, bo gdy spojrzałem na Halę z uniesionymi brwiami, ta tylko zachichotała i odwróciła wzrok.

Główna część pikniku minęła nam bardzo przyjemnie - wystawialiśmy skórę na przyjemne promienie słońca, wdychaliśmy woń kwitnących kwiatów, spożywaliśmy pyszne przekąski i miło gawędziliśmy.
Gwoździem programu był Alek, który owinął sobie głowę folią  twierdząc, że jest aluminiową mumią.

— Chciałbyś się może trochę ze mną przejść? — Zaproponował cicho Janek, kiedy przestał rozmawiać z resztą naszych znajomych. Byłem lekko zaskoczony, jednak nie mogłem mu odmówić.

— Pewnie — uśmiechnąłem się i wstałem.
Podałem mu rękę, a Janek wstał, za wszelką cenę starając się unikać mojego wzroku. Wymknęliśmy się, jeśli można tak nazwać zwykłe odejście od grupy, z pikniku. Mimo iż nie było nas tam wielu, z ulgą opuściłem towarzystwo. Stwierdziłem, iż Janka również te zabawy i hałas wymęczyły psychicznie.
Szliśmy wąską, wydeptaną ścieżynką oddalając się z każdym krokiem od naszych przyjaciół.

Było pięknie - polne owady dawały nam koncert w gęstwinie traw, kwiaty, które porastały całą łąkę nie tylko zdobiły ją swoimi niesamowitymi barwami, ale i zapachem, z którym konkurowała słodka woń bzu i lip, które stały dumnie w całej swej okazałości na skraju łąki.
W oddali majaczyły drobne, niczym dziecięce zabawki statuetki wiejskich chat i złociły się pola pełne rozmaitych zbóż.
Ptaki świetgotały żywo, przekrzykując się i konkurując ze sobą o to, który zaśpiewa piękniejszą piosnkę.
Ten obraz był piękny, idylliczny, istna sielanka i uczta dla zmysłów zmęczonego szarą i ponurą rzeczywistością człowieka.
Aż miło było pomyśleć, że w obliczu panującego strachu i zgryzot pochodzących od wojny można było choć na chwilę zapomnieć o nieszczęściu i zamknąć się w bańce, w środku której znajdowało się tylko błękitne niebo, promienie słońca, łąka i śpiew ptaków.

Janek rozglądał się wokół, chłonąc otaczający nas widok. Pobyt na łące był dla niego miłą odmianą po spędzeniu ponad miesiąca w moim mieszkaniu w Warszawie. Nie licząc krótkich spacerów, Rudy nie opuszczał moich czterech ścian - głównie dlatego, że nie chciałem, by mojego przyjaciela osłabiła zmieniająca się pogoda - w jednej chwili świeciło słońce, a w drugiej lało jak z cebra i mógłbym przysiąc, iż wiatr byłby w stanie porwać Janka niczym latawiec.

Po kilkuminutowym marszu zatrzymaliśmy się, aby usiąść na trawie, wśród polnych kwiatów. Janek podpierając się rękoma od tyłu zadarł głowę i obserwował małe chmurki na błękitnym niebie.
— To najlepsze urodziny jakie mogłem mieć. Dziękuję — szepnął cicho, odwracając się do mnie po chwili.

Na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
— Miło mi to słyszeć, jednak nie masz za co dziękować. To drobnostka — zapewniłem go.
Janek jednak nie wyglądał na przekonanego. Wziął głęboki oddech i zamknął oczy.

— Wiesz co? — Spytał po chwili.
— Hm? — Mruknąłem zachęcająco.
— Nie mogę znieść myśli, że czas płynie bez mojej wiedzy. Tego właśnie się najbardziej boję: że moje życie wysącza się jak woda z kranu, który ktoś zapomniał zakręcić, albo który jest nieszczelny czy coś w tym stylu, rozumiesz. — Mówił cicho, ale doskonale go słyszałem.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć na jego wyznanie. Żyliśmy w okrutnych czasach, kiedy zwykłe wyjście do sklepu mogło się dla nas skończyć śmiercią. 

O brutalności okupantów przekonaliśmy się sami, kiedy Janek został aresztowany. Wolę nie myśleć, co by się z nim stało, gdybyśmy go nie odbili...



— Potem dostajesz rachunek i okazuje się, że jest nieproporcjonalnie wysoki w stosunku do tego, co rzeczywiście zużyłeś, to znaczy że dni lecą, czyli woda płynie. I zdajesz sobie sprawę z tego, że te dni przeleciały, a ty nie przeżyłeś nic specjalnego, bądź wszystko było do siebie tak podobne, że zlało się w jedno. — Ciągnął, niezrażony brakiem reakcji z mojej strony.



Jego filozoficznie rozmyślania mi się udzieliły. Nie miałem wątpliwości jednak, iż nasze działania dla wolnej Polski nie pójdą na marne, zapomniane.

Skąd jednak mógłbym mieć pewność, iż ja sam nie zostanę zapomniany? Że stanę się kolejnym skazańcem wojennym lub nie zostanę złapany w ulicznej łapance? Nasze życie było jednym wielkim znakiem zapytania.

Podzieliłem się tym spostrzeżeniem z Jankiem, a on pokiwał głową.

— Słowa wiersza są prawdziwe. "Jak kamienie, przez Boga rzucane, na szaniec". Ty i ja —wskazał palcem to na mnie, to na siebie — jesteśmy tylko małymi kamykami stanowiącymi część szańca.

Przez moment zachowałem ciszę, dumając intensywnie.

— A ten szaniec może być w stanie ogrodzić nas od Niemców i wojny, wiesz? — Rzekłem z lekkim uśmiechem. — Może i zostaniemy kiedyś zapomnieni w głębokim nurcie historii. Ale warto być częścią tego szańca.

Poważne oczy Janka, jakie były dotychczas zabłysły lekko. 

— Masz rację. Powinniśmy być pełni optymizmu. Nie wiem, czy tak teraz wpływa na mnie to piękne otoczenie, czy naprawdę w to wierzę. Ale chcę teraz to czuć. — Zarówno mój jak i jego uśmiech się poszerzył.

Janek złapał nagle mój nadgarstek i pociągnął mnie w dół, abym położył się na trawie.

— Pooglądajmy razem chmury — zaproponował, na co się zgodziłem.

— Patrz, ta wygląda jak dinozaur — wykrzyknął, wskazując palcem punkt na niebie.

— Rawr — zaryczałem nieco nieudolnie, ale Rudy i tak nagrodził mnie salwą dźwięcznego śmiechu.

— A ta wygląda jak... serce — powiedział cicho brunet. Nasze twarze zwróciły się ku sobie w tej samej chwili, dzieliła je nikła odległość, dzięki czemu czułem na sobie ciepły oddech chłopaka i widziałem dokładnie jego modre oczy. 

Przesuwam wzrokiem po jego ustach rozciągniętych w delikatnym uśmiechu i doleczkach w policzkach, które tworzą się przy nawiasach jego ust. 

Poruszyłem nieświadomie ręką, przez co małym palcem poczułem przez skórę obecność innego ciała. To była dłoń Janka, która teraz przylegała do mojego palca. Poczułem nietypowy ścisk w brzuchu - tak dziwnej reakcji nie spodziewałem się po moim ciele.

— Kiedy sobie kogoś znajdziesz? — Wypalam, chcąc przerwać niezręczną, w każdym razie dla mnie ciszę. Dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, że to mogło zabrzmieć nieco obscenicznie.

— Nie wiem. — Te dwa słowa padają z jego ust. — Miłość jest ciężkim uczuciem. Może i jestem... Zakochany, ale to nie gra tu wielkiej roli. To po prostu nie wyjdzie — zwierza mi się.

— Masz na myśli Monię? Przecież ona szaleje na twoim punkcie. — Zdumiewam się. 

— Nie chodzi o nią. — Poprawia mnie łagodnie.

— To o kogo? — Dopytuję z ciekawością.

— To... — Bierze wdech i zamyka oczy. — Nikt ważny. Nie znasz g- jej. — Mamrocze.

— Oh, rozumiem.

Odniosłem wrażenie, że jest bardzo niechętny i nie chce rozmawiać o tej osobie. Czemu tak jest? Wstydzi się czy może nie chce abym wiedział, kto to jest? W każdym razie wolę teraz o to nie pytać, aby atmosfera nie stała się nieprzyjemna.

Ponownie wlepiam wzrok w błękitne niebo spowite różnokształtnymi chmurami, odsuwając od siebie myśli o uczuciach przyjaciela.

— Przypomina Księżniczkę — Zauważam, wskazując na jedną z chmur.

— Taak! — Na twarzy Janka pojawia się uśmiech. Chłopak kocha tego futrzaka chyba ponad życie.

— A wiesz, co mi przypomina TA chmura? — Chichocze Janek, mając na myśli obłok po środku nieba. — Jeża.

— Oby tylko nie mięsnego — mruczę, na co obaj wybuchamy śmiechem.

┏━━━✦❘༻༺❘✦━━━┓

Hej hej hej kochani!!!

Wreszcie przychodzimy z kolejnym rozdziałem, co sądzicie??

W każdym razie, jako że szkoła zbliża się wielkimi krokami, na osłodę i poprawę humoru mamy dla was kolejne screeny z twórczości 💞😌

























Pa paa ~

~ Mint & Mafia

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro