✧.* ❝ IV. Tylko przyjaciel ❞
┏━━━✦❘༻༺❘✦━━━┓
2 kwietnia 1943r.
Dzisiaj poczułem zdecydowaną poprawę. Wyglądałem i czułem się tak dobrze, że Tadeusz zaproponował mi wspólne wyjście do parku.
Pomógł mi się ubrać, a później zejść ze schodów. Kiedy szliśmy wciąż pustymi ulicami Warszawy, jego ramiona wciąż mnie asekurowały, gdybym nagle zasłabł i upadł.
Zapomnieliśmy o tym, co się stało kilka dni temu, nie wracaliśmy do tematu Hali, co mnie niezmiernie cieszyło. Nie jestem gotowy na taką rozmowę, nie teraz.
Kiedy przystanąłem, by odpocząć, Zośka zerwał się i znalazł się przy mnie, niepewnie obejmując mnie ramieniem. Z wdzięcznością oparłem się o niego, ale wiedziałem, że nie możemy za długo tak stać.
Gdyby patrolujący Niemiec nas zauważył, moglibyśmy wpaść ponownie w tarapaty.
- Chodźmy jeszcze kawałeczek, proszę. Tam jest ławka. - Usłyszałem jego łagodny głos przy moim uchu.
Nie mogłem odmówić prośbie Tadeusza, więc zebrałem się w sobie i doszedłem do ławki, na którą też opadłem z ulgą.
Rozsiedliśmy się wygodnie; wbiłem wzrok przed siebie.
Zachód słońca był już pół godziny temu, teraz powoli zmierzchało się. Niebo przybrało ciemną, szarobłękitną barwę, jeszcze trochę a pojawi się tarcza księżyca.
Górujące nad nami korony drzew szumiały, tworząc swą cichą pieśń, dołączył do nich także akompaniament cykających świerszczy i wieczorny koncert ptaków.
Po raz pierwszy od odbicia mnie wyszedłem na zewnątrz.
~Czy Gestapo mnie szuka?~ Myślę sobie. ~Czy swoją obecnością tu nie narażam Tadzia?~
Zerknąłem na profil chłopaka. Był piękny i delikatny, jakby dopiero co wyszedł spod dłuta utalentowanego rzeźbiarza. Jego oczy wpatrywały się ze spokojem w wieczorne niebo, oddech miał spokojny i miarowy.
Wiosenne wieczory od zawsze były lekko chłodne, więc zaraz zacząłem się trząść z zimna - w końcu miałem na sobie tylko koszulkę z długim rękawem i luźne spodnie.
To była chwila, krótka chwila, kiedy napotkałem spojrzenie Tadeusza. Dokładnie w tym momencie zapragnąłem go objąć, jednak nie tylko by ogrzać swoje ciało. Nigdy wcześniej nie pragnąłem z nikim mieć tak bliskiego kontaktu fizycznego, jak wtedy z Tadziem. Bez wątpienia rozgrzałby mnie, ale w jego ramionach czułem się po prostu bezpiecznie.
Widząc, że się w niego wpatruję i drżę z zimna, chłopak ruszył mi z pomocą... Zdejmując z siebie swój sweter i naciągając mi go na głowę. Parsknął śmiechem, gdy moja czerwona twarz wysunęła się spod materiału. Objąłem się ramionami, dyskretnie wdychając zapach swetra.
- Wracajmy - powiedział Tadeusz, podając mi rękę. - Nie chcę, byś się jeszcze bardziej osłabił.
Niepewnie chwyciłem jego dłoń, a moje policzki z jakiegoś powodu pokryły się rumieńcem.
~Gdy o to zapyta, powiem, że to gorączka~ pomyślałem.
- Tylko że teraz ty zmarzniesz... - Zacząłem z wahaniem, zaciskając palce na jego dłoni. Został teraz przecież w samej cienkiej koszuli.
- To nie ważne. Liczy się to, aby tobie nie było zimno. - Uśmiechnął się delikatnie.
Jak mogłem się z nim wykłócać?
Byłem wdzięczny za tą troskę, którą mi dawał.
Czułem się dzięki niej w jakiś sposób potrzebny, ważny dla kogoś. Nie, nie dla byle kogo. Dla mojego Tadeusza.
Przylgnąłem bardziej do jego ramienia; nie dlatego, że było mi zimno, tylko dlatego, że chciałem teraz przelać na niego moją czułość.
Byłem rozgrzany nie przez samą obecność swetra na mnie, a przez świadomość, że Tadeusz zdjął go z siebie i dał mi.
Może i trochę na mnie wisiał, ale w żadnym wypadku mi to nie przeszkadzało.
Widziałem, że ludzie na nas patrzą, jednak nie obchodziło mnie to.
Dla mnie liczył się tylko chłopak, który ocalił mi życie.
Zośka przytrzymał mi drzwi, gdy kuśtykałem do jego domu. Ten krótki spacer dobrze mi zrobił, jednak byłem tam wyczerpany, że po przekroczeniu progu mieszkania omal nie spotkałem się z podłogą.
Przed dość nieprzyjemnym obcowaniem z ziemią uratowały mnie silne ręce Tadeusza, który w ostatniej chwili zdołał mnie złapać.
Przez chwilę wisiałem tak nad podłogą, trzymamy jedynie przez chłopaka, w którego oczy się wpatrywałem.
- Chyba niepotrzebnie cię wyciągałem na dwór - mruknął z wyrzutem do samego siebie.
- Przestań, Zosiu. Czuję się już dobrze, nie mogę już przecież dłużej tkwić w mieszkaniu. Nie chcesz chyba, żebym wrósł w łóżko - zażartowałem dla rozluźnienia sytuacji.
- Spokojnie, nie umieram przecież. Nie musisz tak przy mnie biegać - zaśmiałem się cicho. On zaś spojrzał mi z powagą w oczy i rzekł:
- Martwię się o ciebie.
Te słowa wywołały we mnie dziwne uczucie - łaskotanie, połączone z ciepłem rosnącym zarówno jak i w środku, jak i na moich policzkach.
Tak bardzo się o mnie troszczył! Chciałbym, aby tak było już zawsze. Ja byłbym oporą dla niego, on dla mnie. Uzupełnialibyśmy się wzajemnie. On jako moja połowa i ja jako jej brakująca część.
Myśl ta była niezwykle przyjemna, cieszyła mnie. Jednocześnie próbowałem wyprzeć się jakichkolwiek romantycznych uczuć do mojego przyjaciela.
Czy mogę go tak jeszcze nazywać? Wiem, że Tadeusz będzie mnie wspierać, nieważne, czy wolę chłopców, czy dziewczyny. Jednak jak zareaguje, gdy mu to wyznam?
Czasy, w jakich przyszło nam żyć, są ciężkie dla osób takie jak ja. Oczami wyobraźni widziałem, jak moi bliscy odwracają się ode mnie, gdy wyznaję im prawdę. Najbardziej jednak bolała mnie wizja Zośki, który mnie nie zaakceptuje.
Jak on mógłby to zrobić, skoro sam nie dopuszczam do siebie myśli, iż podoba mi się chłopak?
- Naprawdę się o ciebie martwię - powtórzył Tadeusz. - I wciąż nie mogę uwierzyć w to, że gdyby nie ta cała akcja to mógłbym cię więcej nie zobaczyć - szepnął, jego głos zadrżał niebezpiecznie niczym struna harfy. Zobaczyłem, że jego oczy zaszkliły się lekko; odnalazłem więc jego dłoń moją i chwyciłem ją.
On jakby się zreflektował, uznając, że nie może pozwolić sobie na rozklejanie się i otarł swoją powiekę kciukiem.
- Zosiu, nic nam nie będzie - przekonywałem go. Niesamowite, jak szybko zamieniliśmy się rolami; teraz to ja musiałem pomóc jemu, nie on mnie.
- Nie byłbym tego taki pewien - Wzrok miał pusty. - Boję się, że następnym razem możemy nie mieć tyle szczęścia.
Oczy zaszły mi łzami. Objąłem go mocno, bo nie chciałem, by widział moją słabość. Wystarczy, że widział mnie po przesłuchaniu, kiedy ledwo zachowałem przytomność.
Jego dłonie powoli gladziły moje plecy.
- Nad każdym z nas wisi teraz widmo pojmania przez Gestapo. Nie mówię z resztą tylko o nas, tylko o wszystkich młodych chłopcach. Od Akcji Niemcy stali się czujniejsi i okrutniejsi niż zwykle - wymamrotał.
- Cholera, dopóki sprawa nie ucichnie, nie możesz nawet wrócić do swojego domu. Może być tak, że przekroczysz jego próg, a Szwaby będą na ciebie czekać... - Westchnął. Doskonale wiedział, z czym ma doczynienia. Wiele razy zdarzało się, że rodzina, przyjaciele bądź członkowie konspiracji wchodzili do domów aresztowanych, a tam czekali na nich uzbrojeni mężczyźni.
Pamiętam moment, kiedy zostałem obudzony przez gestapowców, wręcz wyrzucony z łóżka i zaciągnięty do samochodu. Tego samego dnia zaczęły się przesłuchania.
Tak bardzo się bałem, że więcej nie zobaczę moich przyjaciół, że umrę, nie żegnając się należycie. Celowo nastawiałem głowę na uderzenia, by zemdlenie przyniosło mi ulgę, przerwę od bólu.
Zdałem sobie sprawę, że się trzęsę i jestem na skraju paniki. Jedynym, co powstrzymywało mnie od ataku histerii, były ramiona Tadeusza obejmujące mnie czule.
- Janeczku... - Usłyszałem jego szept przy moim uchu. - Co się dzieje? - Głos miał zatroskany.
- J-ja po prostu... - Wziąłem płytki, urywany wdech.
- Czasem to wszystko, co mi robili pogrąża moje myśli, mam wtedy wrażenie, jakbym wciąż tam był, na Szucha - bąknąłem.
Tadeusz nie wiedział, co powiedzieć. Jedynie przytulił mnie do siebie mocniej. Rozumiałem go. Czasem dotyk jest stokroć lepszy, niżeli sztuczne: "Będzie dobrze" lub wyrazy współczucia, pełne niepewności i zawstydzenia.
- Oblewali mnie wrzątkiem. Bili pałami i ciężkimi przedmiotami. Kopali gdzie popadnie. Łamali swymi buciorami palce. To wszystko, żeby wymusić ze mnie imiona chłopaków... - Choć się zmuszałem, nie mogłem powstrzymać drżenia głosu i łez cisnących się do oczu.
- Janek... - Zośka złapał moją twarz w dłonie, bym spojrzał mu w oczy, jednak nie byłem w stanie utrzymać jego wzroku.
- Mówili mi też straszne rzeczy - Łzy zamazały mi widok całkowicie. - Mówili, co zrobią ze mną i z moimi przyjaciółmi, jeśli będę... - oddech się urwał, nie byłem w stanie nabrać powietrza. Coś jakby naciskało na moją klatkę piersiową, uniemożliwiając oddychanie.
Zacząłem szybko mrugać z przestrachem; łzy popłynęły po moich obliczu, przez co obraz się nieco wyostrzył. Zobaczyłem przed sobą twarz Tadeusza zastygłą w wyrazie grozy, w jego oczach błyszczała panika i strach. Mówił coś do mnie, lecz nie rozróżniałem słów - miałem mętlik w mojej głowie, jakby to był kocioł, w którym ktoś z całej siły próbował zamieszać zawartość.
Choć chciałem, nie mogłem się uspokoić. Na wspomnienie tych mrocznych chwil moje ciało odmawiało mi posłuszeństwa i drżało.
Wciąż miałem wrażenie, jakby coś ciężkiego przygniotło mi klatkę piersiową; z trudem łapałem oddech, jak ryba wyrzucona na brzeg.
Jakby przez mgłę widziałem przerażone oblicze Tadeusza, jego usta poruszały się, ale nie dobiegał z nich żaden dźwięk. Jedynym, co słyszałem, był pisk rozchodzący się po całym ciele, jakbym był pod wodą.
Dlaczego tak zareagowałem?
Co się działo?
Dlaczego wszystko się rozmazywało, kręciło, jakbym był na karuzeli?
Czułem, jak osuwam się na Tadzia, nie walcząc z wiotkością mięśni. Wiedziałem, że chłopak mnie trzymał mocno i wykrzykiwał moje imię, jednak ja nie byłem w stanie nic zrobić.
┏━━━✦❘༻༺❘✦━━━┓
Coś głaszcze mnie po dłoni. Decyduję się na otwarcie oczu, początkowo wszystko wiruje, lecz po chwili obraz powraca do normy.
Mój wzrok wyostrza się; wyłapuję komódkę, stary zegar i szare ściany. Znajduję się u Tadeusza. To nie Szucha. Już wszystko dobrze...
Obracam powoli głowę w bok; zauważam mojego najdroższego Tadzia. Zaciska oczy, jedną dłonią zasłania usta, drugą ręką gładzi mnie po mojej własnej.
- Zosiu - chrypię. Mam wrażenie, że głos wydobywający się z mojego gardła jest obcy, nie mój.
Tadzio otwiera oczy i patrzy na mnie zatroskanym wzrokiem. Ściska mocniej moją dłoń.
- Spokojnie... - szepcze. - Jesteśmy razem i już zawsze będziemy. Wszystko będzie dobrze, nic nam nie grozi.
Otwieram usta, by mu odpowiedzieć, ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk.
Tadeusz jednak wie, co chcę powiedzieć i przytula mocno, jakby użycie słów było nie na miejscu.
Czuję wstyd i bezradność. Znowu nie byłem w stanie zapanować nad negatywnymi emocjami, dałem im się ponieść, kiedy zaczynało być dobrze.
Wiem, że Zośka nie ma mi tego za złe, chociaż czuję, że go zawiodłem.
- Przepraszam... Nie powinienem był się tak rozklejać - mruknąłem słabo. - Jest wojna, ludzie umierają, a ja sobie beczę - Moimi słowami kieruje poczucie winy.
- Jesteś dla siebie zbyt surowy. - Tadeusz odsuwa się lekko, aby spojrzeć na mnie. Brwi ma ściągnięte, jakby chciał mi przekazać, że jestem głupiutki.
- Nawet... Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić, co tam przeszedłeś - stara się mówić spokojnie, choć głos zadrżał mu delikatnie. - Rudy. To, że się im nie poddałeś i nie wyjawiłeś wrażliwych informacji świadczy o tym, że jesteś silny. Jesteś dla nas bohaterem - mówi całkowicie poważnie.
- Nie słodź mi tak, bo cukrzycy dostanę - śmieję się, rozluźniając atmosferę.
Jemu jednak nie jest do śmiechu. Niemalże widzę, jak pracują trybiki w jego mózgu. Milczy, jego spojrzenie jest pełne troski i niepokoju. Gładzi delikatnie palcami moją dłoń, a ja chcę, by ta chwila trwała wiecznie.
Dlaczego przyszło nam żyć w takich czasach, gdy każdy dzień może być ostatni, gdy nie możesz nikomu ufać, a bliscy nie są bezpieczni?
Dlaczego moje uczucia zostały skierowane do osoby, która powinna być moim przyjacielem, która jest w szczęśliwym związku, która... Jest chłopakiem.
Uderza mnie to.
Zakochałem się w osobie tej samej płci. Zakochałem się w Tadeuszu.
W milczeniu patrzę na sweter, który dał mi wieczorem.
On nigdy nie spojrzy na mnie tak samo. Jestem dla niego tylko przyjacielem i nic tego nie zmieni.
Odkładam brulion i ołówek, zamykam zeszyt. Nieporadnie wstaję, opieram głowę o chłodną ścianę i kontempluję w myślach ostatnie zapisane przeze mnie słowa. Słowa, które potrafią zranić do żywego.
┏━━━✦❘༻༺❘✦━━━┓
Cześć kochani!
Wreszcie doczekaliscie się następnego rozdziału, może trochę krótszego od poprzedniego, ale jednak treściwego 😌
Standardowe pytanie: jak wam się podobało?
Ale zanim wyjdziecie z tej strony, ja (wasza Mintuś uwu) ma dla was bonus, który powstał podczas pisania (i jak się domyślacie także głupawki):
"- Janeczku... - Usłyszałem jego szept przy moim uchu. - Co się dzieje? - Głos miał zatroskany.
- J-ja po prostu... DUPA! DUPA! PIEPRZYĆ. PIEPRZYĆ. TO WSZYSTKO PRZEZ NIA (HALE) PIEPRZONA WIEDZMA! PIEPRZYC! PIEPRZYC!"
Tak, jestem z siebie dumna. Szykujcie miejsce na kolejnego wieszcza narodowego o liczcie się z tym, że wasze dzieci będą za 20 lat czytać moje dzieła.
A teraz czas się pożegnać! Do nastepnegoooo
~ Mściwój & Brajanusz
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro