Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✧.* ❝ III. Jakby nie było jutra ❞

┏━━━✦❘༻༺❘✦━━━┓

Oddech Bytnara jest już spokojny, miarowy - zasnął w moich objęciach.
Kiedy to sobie uświadamiam, powoli, z najwyższą delikatnością próbuję wyswobodzić się z jego uścisku. Wyplątuję swoje ramię spod jego własnego i powoli kładę go tak, aby głowa spoczęła mu na poduszce.
Następnie upewniam się, że na pewno jest mu wygodnie i okrywam go kołdrą, aby nie zmarzł. W końcu na Szucha, pomimo tego że był to jedynie dzień przesłuchań stracił nieco na wadze. Nie dość, że wcześniej już  był szczuplusieńki, teraz jest jeszcze bardziej.
Wstaję, materac ugina się pod moim ciężarem a ramy łóżka skrzypią; modlę się aby ten odgłos nie wybudził Janka.
Na szczęście nic takowego nie ma miejsca, odchodzę więc na kilka kroków. Wtedy moim oczom ukazuje się postać nie kogo innego niz Anody, który wciąż gości w moim mieszkaniu.

Po jego spojrzeniu wiem, że chce ze mną porozmawiać, dlatego pośpiesznie opuszczam pokój przyjaciela i przymykam drzwi - zostawiam je jednak uchylone, by w razie potrzeby Janek mógł mnie zawołać.
Siadamy w salonie, kanapa lekko skrzypi. Anoda zerka na mnie co chwilę, aż w końcu nie wytrzymuję.
— O co chodzi? — pytam.
— Gdzie byłeś? — odpowiada pytaniem na pytanie.
"Na randce", chcę powiedzieć, jednak wciąż nie jestem pewien, czy to naprawdę była randka. Nawet nie zapytałem się Hali, czy chce zostać moją dziewczyną, to był tylko pocałunek...


— Wyszedłem do kawiarni z Halą — mówię ostrożnie. — Jednakże gdybym wiedział, że dojdzie do tej sytuacji, nigdy bym nie opuścił mieszkania — bronię się.
Wzrok Anody wyraża kilka rzeczy na raz: niedowierzanie, zawód, rozbawienie i głód (na potwierdzenie tego ostatnie, zaburzało mu w brzuchu).
— Chcesz coś zjeść? — proponuję, ale on to ignoruje.
— Tadeusz, ja rozumiem, że podoba ci się Hala, ale teraz, w tej sytuacji, to... Nieodpowiedni czas — ostrożnie dobiera słowa, jakby się bał, że powie za dużo.

Wiem, że ma rację. Jestem zamieszany w tak wiele - konspirację między innymi. Dlatego wisi nade mną wizja toporu zawieszonego nad moją szyją - jeden nieostrożny, nieprzemyślany ruch i on spadnie.
A kiedy zwiążę się z Halą, ostrze spadnie nie tylko na mnie, ale i na nią. Takie właśnie widmo siała brutalna rzeczywistość wojny - strach, strata i ból.
Jednocześnie coś się we mnie buntuje.
— Może i się z tobą zgodzę. Ale jednocześnie możemy zginąć w każdej chwili. Chcę się cieszyć życiem, w końcu nie wiadomo, ile mi go zostało. Może rok, a możliwe, że  już jutro zniknę, być może bez pożegnania.


Wojna zabrała mi część z radości życia. Czemu nie mogę się cieszyć szczęściem i beztrosko chwytać każdy dzień? Taką możliwość mieli ci, którzy żyli przede mną. Dlaczego to prawo jest  tak bezdusznie wyrwane z mojego bytu?

Anoda nie odpowiada, tylko patrzy pustym wzrokiem przed siebie. Wydaje mi się, że chce coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili rezygnuje.
— Będę się zbierać — mówi, wstając z kanapy.
Idę za nim, żegnam go i zamykam drzwi, po których osuwam się na podłogę. Poczucie winy mnie przygniata, wydaje mi się, że nie dam rady się podnieść. Wtedy słyszę zduszony głos Janka. Wszystko znika w jednej chwili, a dla mnie liczy się tylko ten chłopak.


— Tadeusz!... — chrypi, gdy wchodzę do pokoju.
Widzę, że znowu zaczynał panikować, że coś go dręczy.
— Jestem, Janeczku, jestem — klękam przy łóżku.
Chłopak łapie moją dłoń i ściska tak mocno, jak może (czyli lekko). Próbuje przyciągnąć mnie do siebie, ale że jest na to zbyt słaby, sam go obejmuję.
— Co się dzieje? — głaszczę go po plecach. Rudy lekko drży.
— Boję się — odpowiedź oczywista, niewiele wyjaśniająca. — Czemu ten świat jest taki okrutny, Zosiu?

Zaciskam szczękę. Jak mógłbym odpowiedzieć mu na to pytanie, kiedy sam nie znam na nie odpowiedzi?
— Nie wiem, Janku — wzdycham, mając poczucie bezsilności. Nie mam w końcu większego wpływu na to, co się dzieje.
Skoro Niemcy odbierają nam życia, my odbieramy je im. Tak jest sprawiedliwie; w końcu każdy chce przeżyć. Zamiast pokoju, każdy toczy walkę o swoje własne istnienia. Może tak po prostu musi być? Może świat taki jest, był i będzie?

W odpowiedzi on wzdycha cicho; jego oddech lekko świszczy. Chcąc poczuć się bezpieczniej, wtula się w zagłębienie mojej szyi - obszar pomiędzy żuchwą, gardłem i ramieniem.
Jego ciało jest tak ciepłe i delikatne... Wydmuchiwane przez niego powietrze pieści lekko moją skórę, przechodzi mnie przyjemny, ciepły dreszczyk pełznący od mojej głowy, poprzez łopatki aż do lędźwi.
Przez moment mam myśl, którą uznaję za głupiutką - że on, Janek, jest stworzony do wtulania się we mnie, że jego twarz idealnie pasuje do zagłębienia mojej szyi.

— Dziękuję ci — szepcze Rudy.
— Za co? — dziwię się. Przecież nic takiego nie zrobiłem.
Nie powiedziałem mu wszystkiego, co chciałem powiedzieć, a jego aresztowanie mogło sprawić, że nigdy więcej go nie zobaczę. Gdyby nie udana akcja...


— Za to, że jesteś — mówi tak cicho, że ledwo go słyszę. Potem dodaje coś jeszcze, ale nie rozumiem, co chciał mi powiedzieć.
— Słucham? Mógłbyś powtórzyć? — proszę łagodnie, gładząc jego plecy.
Janek milknie. Czuję, że jego serce zaczyna bić szybciej, chociaż on sam niemal nie oddycha.
— Nic, Tadziu. Nic takiego.

Moje serce, jakby napędzane jego własnym także przybiera szybszy rytm.

— Proszę, powiedz mi, co miałeś na myśli — powtarzam prośbę, po czym odsuwam się od niego na małą odległość (na co on jęczy z niezadowoleniem, wolałby abym nadal go przytulał), chwytam go za jego rękę a drugą, wolną dłonią ujmuję go z delikatnością za podbródek, aby skupić na sobie jego uwagę.

Uśmiecham się zachęcająco; naprawdę ciekawi mnie, co zrodziło się w głowie niższego.

— Ah nic, Zosiu. Naprawdę. Po prostu... Rozmyśliłem się i tyle. Drobna... Pomyłka — mówi z każdym słowem ciszej, na końcu przełykając ślinę. 

— Skoro tak, to rozumiem — mówię. Może faktycznie to nie było nic ważnego, nie ma sensu nadal drążyć tematu.

Młodszy milczy, zamiast słów jego odpowiedzią jest delikatne gładzenie opuszkami swoich palców wierzchu mojej dłoni. Przesuwa palcami po każdym fragmencie mojej skóry, badając ją w skupieniu, odkrywając każdą nierówność w postaci żył czy ścięgien.

Gdy przejeżdża palcami po mojej dłoni, przechodzi mnie lekki dreszcz. Janek natychmiast przestaje i patrzy na mnie nieodgadnionym wzrokiem. 

Chcę zaprotestować, powiedzieć, że może kontynuować, jednak milczę. Odkąd odbiliśmy go z rąk Niemców, Janek się zmienił. Bardziej pragnie dotyku, kontaktu fizycznego mimo bólu, jaki został mu wyrządzony. Stał się cichy, może nawet lekko poważny. Zbyt poważny. To nie był mój Janek. Będzie moim przyjacielem bez względu na wszystko, jednakże wciąż nie mogę dociec, co takiego wydarzyło się w ciągu tego jednego dnia na Szucha.

Chcę spytać, lecz nawet nie wiem, jak to zrobić, jak ubrać moje pytanie w słowa. Nie chcę go zranić ani nic wymuszać.

Na szczęście pod wpływem ciepła, jakie dawało ciało chłopaka nabrałem nieco pewności siebie.

— Janeczku... Czy jeśli czujesz się na siłach, to mógłbyś... Opowiedzieć mi o tym, co działo się na Szucha? — Mówię powoli, zachowując ostrożność ale i zestresowanie, jak niewidomy wkraczający na pole minowe.

Czuję, jak całym ciałem się spina i zastyga. Choć nadal trzymam go z lekka za podbródek, ucieka gdzieś wzrokiem jak spłoszona zwierzyna; patrzy się pusto w podłogę.

— Bili mnie — wychrypiał krótko i cicho.

— To wiem — odpowiadam, bojąc się że jestem zbyt natarczywy. W końcu dla mojego przyjaciela musi to być okropnie ciężki temat, nie dziwię się, że mógłby nie przejawiać chęci na rozmowę o nim.

— Próbowali wyciągnąć ze mnie imiona naszych — ciągnął. — Ale nie martw się, nic a nic im nie powiedziałem, na prawdę. Wszyscy możecie spać spokojnie. Z resztą, gdybym mówił teraz nieprawdę, to już kilku chłopaków byłoby aresztowanych — dodał szybko tłumacząc się, jakbym był w stanie mu nie uwierzyć.

— Wiem, że mówisz prawdę i nawet nie mógłbym w to zwątpić — mówię z ciepłem w głosie, gładząc go po policzkach.

Zaczyna oddychać głębiej, jednak wciąż wydaje się być niespokojny.

 Ciągle nie mówi mi całej prawdy, ale nie chcę pytać, póki nie jest gotowy. Dziękuję Bogu, że pozwolił nam go ocalić tak szybko, póki była nadzieja. 

Patrzę na jego twarz i głowę, którą niegdyś przykrywała bujna, jasna czupryna. Żal mi włosów Rudego (które jednak nie były rude). 

Jedno oko tak ma spuchnięte, że nie jest w stanie uchylić powieki. Oprócz tego zadrapania, sińce, obicia...

 Nie wierzę, że taką krzywdę wyrządzono właśnie Jankowi - chłopak o wątłej budowie ciała, ale za to dobrym sercu. 

Czym zawinił? Miłością do ojczyzny? Lojalnością wobec przyjaciół?

 — Zosiu — z zamyślenia wyrywa mnie jego głos. — Czy mógłbym... Dostać coś do jedzenia? — pyta niepewnie.

— A ten jeszcze się pyta — Prycham żartobliwie. — Oczywiście, że tak. Już lecę — dodaję, po czym wyswobadzając się z jego ramion idę szybkim krokiem do kuchni.

Zastanawiam się, co mu dać do jedzenia. Najważniejsze, aby nie miał trudności z przeżyciem ani połknięciem. Przypomina mi się, że moja siostra gotowała wczoraj rosół, wzdycham więc z ulgą. Łatwo mu będzie go zjeść i dodatkowo się naje.

Wyciągam spory gar, po czym przelewam chochlą trochę zupy do mniejszego rondelka, który stawiam na palniku kuchenki gazowej; następnie ją włączam.

Po jakimś czasie potrawa już się podgrzała, mogę więc nalać zupy do miski. 

Z naczyniem pełnym ciepłego, aromatycznego wywaru idę do pokoju, w którym leży Rudy. 

Całe szczęście nie potykam się i stawiam miskę na szafkę nocną. 

Trzymając chłopaka podsuwam wyżej poduszkę, cały czas modląc się, aby nie rozlać zupy. Po zakończeniu moich manewrów pozwalam, aby usiadł na siedząco, w końcu na leżąco jeść nie będzie.

Janek wpatruje się w tłustą zupę, mówi o tym fakt, gdyż na jej powierzchni pływają błyszczące, tłuściutkie oka. To znak, że naje się do syta.

Upewniam się, że Rudy siedzi pewnie i wygodnie, po czym siadam na skraju łóżka i podsuwam mu miskę pod nos. Chłopak jednak nie będzie jeść samodzielnie - trzymaną przeze mnie łyżką czerpię nieco wywaru.

— Otwórz buzię. — Zarządzam.

Janek patrzy na mnie jak na wariata i kręci głową. — Tadeusz, nie żartuj sobie! — Śmieje się z niedowierzaniem. Po chwili jednak dociera do niego, iż jestem poważny. — Naprawdę sobie poradzę — zapewnia mnie, próbując zabrać mi łyżkę. Pozwalam mu nabrać trochę zupy, jednak ręka trzęsie się mu tak mocno, że nie jest w stanie jej utrzymać i wszystko wylewa. Unoszę znacząco brew i przejmuję sztuciec. 

— Już, otwórz buźkę — uśmiecham się. — Leci samolocik... — I bum, bombardowanie — odparowuje, a ja zdaję sobie sprawę z głupoty wypowiedzianych słów. W czasie wojny takie powiedzenia źle się kojarzą. 

—Janek, proszę cię — jęczę. — Musisz zjeść, a nie chcę, byś się pooblewał. — Wtedy mnie to uderza. — Kiedy ostatni raz jadłeś?

 Rudy milknie. Zastanawia się moment, a ja znam odpowiedź, nim się odzywa. — Z tobą, tego dnia, nim mnie zabrali... — na jego twarz wstępuje lekki rumieniec. Jego ostatni dzień przed aresztowaniem spędził ze mną.

Wspólnie wyszliśmy na miasto, a po drodze zjedliśmy co nieco. — Janek, to prawie trzy dni! — oburzam się. Zdaję sobie sprawę, że zabrzmiało to nieco zbyt ostro, więc dodaję łagodniej. — Martwię się, rozumiesz? Nie chcę, by coś ci się stało. Nie wybaczyłbym sobie straty kolejnego przyjaciela. 

Rudy markotnieje, a ja zaciskam zęby, gdy przed oczami stają mi wszyscy, których straciłem przez wojnę. Na samą myśl, że Janek mógł do nich dołączyć, chcę zabić każdego Niemca bez wyjątku.

Wyobrażam to sobie - pociągam za spust, kula leci, torując sobie drogę przez powietrze i trafia jednego z Niemców w skroń. Mężczyzna upada, wokół jego głowy tworzy się szkarłatna kałuża.

I kolejny, i następny. Wszystko pokrywa się krwią. Myślę sobie, że nie, jestem przecież taki miłosierny, dając im tak szybką, łatwą śmierć. Tacy jak oni powinni cierpieć katusze.

Potem uderza mnie inna myśl. Co mi da zabicie ich wszystkich? Może jedynie chwilową satysfakcję. Ich śmierć nie przywróci życia moich zmarłych przyjaciół ani zdrowia Janka.

Od myśli odcina mnie głos Bytnara.

— No dobra, skoro ci tak na tym zależy, to dam się nakarmić — prycha, po czym rozchyla wargi.

Nie zależy mi na samym karmieniu ciebie, tylko na tobie.

Nabieram zupę do łyżki, którą po chwili kieruję do jego ust. Następnie sztuciec wypełniony ciepłym wywarem ląduje wreszcie w jego buzi bez zbędnych komplikacji. Przełyka powoli; jego grdyka porusza się w górę i w dół.

— Dobre — komentuje. — Twoja siostra dobrze gotuje.

— Tu nie chodzi tylko o talent siostry, tak ci smakuje, bo jesteś głodny — odpowiadam z łagodnym uśmiechem. — Jedz. Musisz być silny — zachęcam go, nabierając kolejną porcyjkę zupy.

— Po co — wzrusza ramionami, wpatrując się w pościel. Moja ręka trzymająca łyżkę zastyga w połowie drogi do jego ust. 

— Po to na przykład, byś mógł mnie mocno przytulić. A potem wstać z łóżka i wyjść ze mną na dwór — motywuję go, wpatrując się w niego.

To widocznie skutkuje, gdyż ochoczo otwiera usta, na co ja oddycham z ulgą i wlewam wlewam rosół, który połyka. Zauważam, że zupa pobrudziła mu kącik ust. Niewiele myśląc, łyżkę odkładam do miski i opuszkiem palca wycieram jego wargi.

Wbija we mnie zaskoczony wzrok szeroko otwartych, szaroniebieskich oczu. Nasze spojrzenia krzyżują się, czuję dziwne uczucie, którego nie potrafię nazwać. 

Oczy - jego szarawe i moje błękitne łączą się, tworząc nowy kolor.

— Nie mogę więcej zjeść. Przepraszam — mówi Bytnar, gdy udaje mu się opróżnić połowę zawartości.

 — Nic się nie stało, cieszę się, że zjadłeś aż tyle — pocieszam go.

W głębi duszy jestem jednak zmartwiony, ponieważ wcale nie udało mu się zjeść dużo. Nie mogę jednak wymagać, iż po takich torturach będzie w stanie jeść normalnie.

Rudy zawiesza wzrok na drzwiach, jednak zerka na mnie co kilka sekund. Widzę, że chce mi coś powiedzieć, o coś poprosić, jednak nie mogę wyciągać z niego informacji, których z jakiegoś powodu nie chce mi udzielić.

Dlatego też moje usta układają się w uśmiechu, gdy wpadam na pomysł.

— Chcesz się przekonać, czy jesteś już silniejszy?

Brzmi to dziecinnie, jakoby trochę rosołu w tak krótkim czasie było w stanie napełnić go siłą. On jednak uśmiecha się lekko.

Niepewnie wyciąga do mnie ręce, a gdy się przytulamy, czuję że stara się zacisnąć swoje słabe ręce na moich plecach - najmocniej, jak tylko możliwe.

— Widzisz, już jesteś bardziej krzepki — mówię, moje słowa tłumi lekko bark chłopaka. Gładzę dłonią jego plecy z delikatnością, aby nie urazić żadnej potencjalnej rany. Powiększa siłę objęcia, a ja jęczę żartobliwie:

— Uważaj, bo mnie udusisz. Chyba byś tego nie chciał.

Słyszę przy uchu jego cichy śmiech. Nagle on ciągnie mnie ze sobą w dół; obydwaj opadamy na łóżko, wciąż będąc w swoich objęciach. 

Robię zaskoczoną minę, on jedynie wciąż się nadal uśmiecha, co także mi się udziela.

Myślę sobie, że o wiele, o wiele bardziej wolę go, kiedy jest radosny, a nie taki smutny i poważny.

Wyciągam jedną dłoń i głaszczę chłopaka po jego głowie, potem powoli przesuwając palcami po skroni i nieco rumianych policzkach.

Zamyka oczy, nie protestując. Jego oddech staje się powoli miarowy i spokojny. 

Obydwaj czujemy się bezpiecznie i zwyczajnie dobrze, w tej chwili nie chciałbym znaleźć się w żadnym innym miejscu.

Kiedy już leży bez ruchu obejmuję go i nie wiedząc kiedy, otulony jego ciepłem sam zapadam w sen.




┏━━━✦❘༻༺❘✦━━━┓

Rudy powoli odzyskuje siły, co niezmiernie mnie cieszy. Dochodzą mnie również słuchy, iż Alek także czuje się lepiej. Wszystko zaczyna iść w dobrym kierunku, dlatego też nie kryję radości, gdy odwiedza mnie Hala.

— Serwus — witam ją w drzwiach i całuję szybko, na co dziewczyna się rumieni. — Jak ci mija dzień?

— Bardzo dobrze, dziękuję — uśmiecha się szczerze. — Tobie też humor dopisuje. Jak się czuje Janek?

W odpowiedzi prowadzę ją do pokoju, w którym drzemie Bytnar. Rany powoli się goją, jednak sińce wciąż bogato zdobią jego twarz, nadając jej wszystkie kolory tęczy.

Powoli wycofujemy się z pokoju, zostawiam jednak otwarte drzwi, by w razie potrzeby pomóc Rudemu.

Kieruję się do kuchni, by zaparzyć sobie i Hali herbatę, a później siadamy razem w salonie.

Hala dmucha na napój, by go ostudzić, a ja podejmuję rozmowę.

— Halu, przepraszam za to pytanie, jednak nie jestem pewien odpowiedzi, którą bardzo chciałbym znać — zaczynam. Dziewczyna unosi brew. — Czy my oficjalnie jesteśmy... Parą?

Dziewczyna spogląda na mnie z powagą; pod wpływem jej wzroku moje serce zaczyna bić szybciej.

Przenosi swoją smukłą, alabastrową dłoń i kładzie ją na stole, przede mną. Wyciągam do niej swoją, nasze palce łączą się w delikatnym uścisku.

— Tadeuszu... — Oddech zatrzymuje mi się w płucach. — Pragnę tego najbardziej w świecie — uśmiecha się do mnie; w jej policzkach pojawiają się dołeczki.

— Czyli... Jesteśmy teraz razem, Halu — mówię powoli, uśmiech rozjaśnia moją twarz.

Dziewczyna nachyla się do mnie po przeciwnej stronie stołu, ja robię to samo.

Nasze wargi muskają się delikatnie, niby motyle skrzydła.

Uznaję jednak, że nie jest nam zbyt wygodnie tak nachylając się nad stołem, więc ciągnę dziewczynę za sobą.

Kiedy już wstajemy od stołu, możemy stać blisko siebie. Dziewczyna obejmuje mnie jedną ręką, drugą oplątuje mój kark. Ja swoją przenoszę na jej filigranowy, rumiany policzek.

Nasze usta spotykają się ponownie; teraz jednak pocałunek trwa dłużej. Jest czuły i delikatny. To i kwiatowo-cynamonowy, słodki zapach dziewczyny wprowadza mnie w stan błogiego upojenia.

— APSIK! — Rozlega się nagle głośne kichnięcie; Hala i ja odskakujemy od siebie jak spłoszone ptaszyny.

Okazało się, że to Rudy. Myślałem, że śpi a okazuje się, że tak wcale nie było...

Na domiar złego pewnie widział wszystko, gdyż drzwi od jego pokoju były dość uchylone, miał więc dobry widok na kuchnię salon w którym przebywałem z dziewczyną.

— Rudy...? — Wołam go niepewnie. Glińska patrzy na niego z tym samym skonsternowaniem. — Coś się stało?

— Ah, nic. Mam po prostu straszne uczulenie na tkliwe, całujące się pary — Burczy cicho, mimo to i ja i moja dziewczyna doskonale go słyszymy.

Hala robi się czerwona, ja sam pewnie wyglądam jak cegła. Czuję się w pewnym sensie winny, gdyż nikt nie chciałby być przyłapany przez najbliższego przyjaciela na całowaniu się z nową dziewczyną - zwłaszcza, że ten przyjaciel kilka dni temu uniknął śmierci.

— Janek... — puszczam rękę dziewczyny i podchodzę do niego. Rudy leży twarzą do ściany, nakryty kołdrą niemal po czubek głowy. Hala staje w drzwiach, wzrok ma zmartwiony.

— Okłamałeś mnie - mówi oskarżycielsko chłopak, wciąż na mnie nie patrząc. — Twierdziłeś, że nic was nie łączy.

— Tak było! — bronię się i przed Rudym, i przed Halą. — Oficjalnie jesteśmy parą od dzisiaj.

Dziewczyna podchodzi do mnie i uśmiecha się.

— On ma rację, Janku. Dopiero kilka dni temu doszło do zbliżenia — wyręcza mnie.

Widzę przez pościel, jak jego klatka piersiowa unosi się i opada miarowo. Nie rozumiem, czemu zachowuje się, jakbym go okłamał. Sam do dziś nie byłem pewien swoich uczuć do Hali, jednak powiedziałbym mu o moim związku zaraz po wyjściu dziewczyny.

— Dobra wierzę wam. Ale teraz idźcie sobie i zostawcie mnie w spokoju, i miziajcie się, byle nie na moich oczach — warczy cicho, wbijając wzrok w ścianę.

Wymieniam z Halą nic nierozumiejące spojrzenia.

Czemu Bytnar się tak zdenerwował? Nie robię przecież nic złego, co mu tak przeszkadza?

Owszem, nadal sam czuję zmieszanie, bo mój przyjaciel widział mnie w tak intymnej sytuacji i jemu pewnie też się to nie podobało, ale czemu u licha jest taki rozdrażniony?

— Dlaczego jesteś na mnie taki zły? — Pytam, unosząc brew.

— Nie jestem — Janek najchętniej schowałby się pod kołdrą. — Po prostu daj mi spokój i wyjdź — to ostatnie zdanie nie jest rozkazem, ale prośbą.

Patrzymy z Halą na siebie, lekko zdezorientowani. Koniec końców wychodzimy. Drzwi tym razem zostają zamknięte.

Gdy wracamy do salonu, panuje między nami niezręczna cisza.

— Przepraszam za niego — wzdycham. — Nie wiem, co w niego wstąpiło...

Hala ucisza mnie szybkim całusem. Łapie mnie za ręce, a to w pewnym stopniu dodaje mi siły.

— Nic się nie stało. Pewnie przeżywa gorszy czas — mówi, a ja chcę w to wierzyć.

— Eh, może masz rację — wzdycham. — Może powinienem być bardziej wyrozumiały. W końcu tyle przeżył... Nie mogę mieć do niego pretensji — mruknąłem. Na Janeczka po prostu nie dało się gniewać. Mimo to i tak w myślach utkwił mi widok jego oskarżycielskiego spojrzenia i dźwięk jego rozdrażnionego głosu.

Całe szczęście, od nieprzyjemnych myśli oderwał mnie dotyk dziewczyny, która się we mnie wtuliła.

Obejmuję ramieniem jej kruchą sylwetkę i wdycham słodki zapach.

Zyskałem szczęście jakim ona jest, więc chcę się nim teraz cieszyć.

Nigdy nie wiadomo, czy nie będzie jutra.


┏━━━✦❘༻༺❘✦━━━┓

Hej słodziaki! 

Przybywamy z kolejnym rozdziałem, mamy nadzieję, że cieszycie się z tego powodu:D

Standardowo: jak wam się podobało?

My już będziemy się żegnać <3

~ M&M's 😻🤭

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro