✧.* ❝ I. Nigdy cię nie zostawię ❞
┏━━━✦❘༻༺❘✦━━━┓
W pomieszczeniu panuje ciemność, lecz doskonale widzę najdrobniejsze szczegóły na twarzy Rudego. Siniec pod okiem, rozciętą wargę, zadrapania i poparzenia.
Bytnar spoczywa spokojnie na łóżku, wargi ma zaciśnięte od bólu, lecz na nic się nie skarży.
Leży tu już może od kilku godzin, na całe szczęście obejrzał go lekarz i zajął się najbardziej uciążliwymi i groźnymi obrażeniami.
Teraz wreszcie może odpocząć i dojść do siebie.
Choć... Może i on wyzdrowieje na ciele, lecz na umyśle... Nawet nie wyobrażam sobie, co musiał przeżyć w tym pozornym komisariacie policji niemieckiej, a tak naprawdę piekle - czyli na Szucha.
Namaczam lnianą szmatkę w miseczce wody, wykręcam lekko po czym Nachylam się nad rannym i delikatnym ruchem przecieram skaleczenia.
Tym razem nie wytrzymuje i wydaje z siebie ciche syknięcie. Natychmiast odrywam szmatkę od jego ciała, patrząc na niego ze strachem w oczach.
— Spokojnie, Zosiu — mówi cicho. — Wszystko dobrze.
Chcę mu wierzyć, chcę, by to się okazało tylko złym snem, obudzić się we własnym łóżku i pobiec na spotkanie z nim.
Powoli zaczynam obmywać mu rany, a ten tylko się lekko uśmiecha, jakby ból sprawiał mu przyjemność.
Co oni ci zrobili?
Nie zasługiwałeś na to, Janeczku. Już wolałbym, aby to spotkało mnie, a nie ciebie. Jesteś przecież taki delikatny...
— Wcale że nie — kręcę głową, przesuwając kawałkiem płótna po jego twarzy najdelikatniej jak umiem. Zmywam zaschniętą krew i brud, a kiedy widzę jak walczy z grymasem cierpienia ja sam odczuwam ból.
Stary, drewniany zegar tyka gdzieś w rogu pokoju. Odmierza czas - coś, nad czym ludzie nie mogą panować, bo wymyka im się z dłoni.
— Cieszę się, że udało nam się ciebie odbić — szepczę cicho, czując jak oczy dziwnie mi się szklą. Powstrzymuję się jednak od łez, zawsze starałem się nie okazywać tak skrajnych emocji.
Janek nie odpowiada. Wbija pozbawiony jakichkolwiek emocji wzrok przed siebie.
Przeraża mnie myśl, że Rudy dużo bardziej ucierpiał psychicznie, że go złamali. Wiem, że jest silny, jednak czy da radę pozbierać się po tym, co zrobili mu na Szucha?
— Ostrożnie — mówię, delikatnie podwijając jego koszulę.
Jego brzuch wygląda niemal tak źle jak twarz, pokryty jest sińcami i strupami. Gdy to widzę, nie jestem w stanie wydusić słowa.
Zagryzam wargi, czując jak fala smutku i beznadziei pochłania mnie.
Przełykam ślinę, w gardle mam wielką, gorzką gulę.
Jego klatka piersiowa unosi się delikatnie i opada przy jego oddechu, oprócz tego drży lekko i napina się, kiedy naruszam szmatką bolesne rany.
Odsłaniam kolejne połacie uszkodzonej skóry; muszę odrywać koszulkę od jego ciała, gdyż materiał klei się przez zaschniętą krew.
Mimo tego nie odzywa się, wbija wzrok w sufit i ściany.
Zastanawiam się, czy mogę mu jakoś ulżyć w tym, co przeżył.
Poprosić go o to, aby wyzbył się wszystkich trosk, wygadując się mi, czy to jednak zły pomysł?
Nie mam pojęcia, jak mu pomóc. Mogę jedynie ocierać jego skaleczenia głupią szmatką, ot co. Czuję się taki bezużyteczny i niezręczny kiedy przy nim siedzę.
Kiedy kończę moją robotę, odzywam się cicho:
— Może już pójdę, jesteś pewnie zmęczony i chcesz się przespać. — Tak bardzo nie chcę go tu zostawiać samego, chcę stróżować przy nim. Ale on może po prostu tego nie chce.
Podnoszę się z zamiarem opuszczenia pokoju, gdy nagle słyszę cichy głos Janka.
— Nie zostawiaj mnie... — prosi.
Rzucam na niego pełne troski i zdziwienia spojrzenie. Dostrzegam w kącikach jego oczu łzy. Po raz pierwszy od akcji widzę, jak nie stara się ukrywać swojego bólu.
Stoję w miejscu zmieszany, zastanawiając się, co zrobić. Z jednej strony Janek naprawdę potrzebuje odpoczynku, ale z drugiej nie chcę go zostawiać.
— Nie odchodź — błaga mnie ponownie, próbując podnieść się do siadu.
To działa na mnie jak kubeł zimnej wody i w jednej chwili znajduję się przy nim.
— Nie ruszaj się! — rozkazuję.
Rudy uśmiecha się pod nosem, po czym wyciąga rękę do uścisku. Niepewnie go obejmuję, starając się nie sprawiać mu zbyt wielkiego bólu, gdy ten nagle przyciąga mnie do siebie.
— Uważaj, bo cię jeszcze przygniotę — wyrażam swoją obawę, jednak on nic sobie z tego nie robi.
— Położysz się tu przy mnie? — Mówi nieśmiało. Lustruję wzrokiem i jego i łóżko, kalkulując szanse, czy obaj się tu zmieścimy.
W końcu jednak ulegam pod jego spojrzeniem i ostrożnie, z powolnością kładę się obok niego. Poprawiam kołdrę tak, aby był przykryty, a jedną dłonią wciąż go obejmuję.
— Tam, na Szucha, ulgę dawało mi wyobrażanie ciebie. Twojego uśmiechu, głosu. Byłeś w pewien sposób przy mnie i to mi dodawało otuchy. — Wyznaje.
Nie za bardzo wiem, co odpowiedzieć, jednak Rudego to nie obchodzi. Zamyka oczy i wtula się we mnie, a ja nie jestem w stanie się poruszyć. Nie wiem, czy on już zasnął, czy tylko cieszy się, że jest bezpieczny.
W ostatniej chwili powstrzymuję się od poklepania go po plecach, zamiast tego więc zaczynam delikatnie, koniuszkami palców sunąć po jego ciele. Janek nie protestuje, wręcz przeciwnie; oddech staje się spokojniejszy, a on mocniej mnie obejmuje.
Sytuacja wydaje się dość dziwna, w końcu przyjaciele rzadko kiedy leżą razem w łóżku - zwłaszcza gdy są tej samej płci, a jeden z nich dopiero co został odbity z rąk Niemców.
Nagle Rudy otwiera oczy, patrzy na mnie. Widzę, że się nad czymś zastanawia, a gdy w końcu ma się odezwać, słyszę pukanie do drzwi.
Leżąc u boku Rudego jest mi tak dobrze, lecz wtedy znów słychać dźwięk potrójnego stukania do drzwi.
— Muszę otworzyć — mówię do Janka, jakbym chciał się przed nim usprawiedliwić. Widzę, że nie jest zadowolony z tego powodu, ale nie protestuje.
Powoli wstaję z łóżka, jednocześnie poprawiając kołdrę tak, aby była nasunięta na Janka.
Po chwili ciepło chłopaka na mojej skórze pozostaje już jedynie wspomnieniem.
Wychodzę z pokoju i kieruję się do drzwi wejściowych, które otwieram.
Moim oczom ukazuje się szczupła, czarnowłosa dziewczyna. To Hala.
— Cześć, Halu — witam się z lekkim uśmiechem wymalowanym na twarzy.
— Serwus, Tadku. — Obejmuje mnie lekko na powitanie. — Mogę wejść? Słyszałam, że macie tu Rudego. Pomyślałam, że miło by było, gdybym wpadła go odwiedzić — mówi, choć mam wrażenie, jakby bardziej jej zależało na zobaczeniu mnie niż Janka.
Zastanawiam się przez chwilę, w końcu stwierdzam, że nie miałby nic przeciwko krótkiej wizycie.
— Myślę, że krótka wizyta mu nie zaszkodzi — oznajmuję. Dziewczyna zdejmuje swój płaszczyk, wiesza go i po chwili kieruję ją do pokoju, gdzie leży Rudy.
Otwieram drzwi, wpuszczając do środka dziewczynę. Nie jest gotowa na to, co widzi. Gdy tylko jej spojrzenie spotyka się z tym Janka, Hala dusi szloch. Bez słowa opuszcza pomieszczenie. Przez chwilę nie wiem, czy mam zostać z Rudym, czy iść pomóc Hali.
Ostatecznie jednak idę zobaczyć, jak się trzyma dziewczyna.
Znajduję ją w salonie, siedzi skulona pod ścianą. Niepewnie klękam przy niej i obejmuję ramieniem. Czarnowłosa szlocha, gdy mnie przytula. Nie za bardzo wiem, co mam w tej sytuacji zrobić, dlatego siedzimy w milczeniu i pozwalam jej się wypłakać.
— Wszystko w porządku? — pytam, chociaż doskonale wiem, że nie jest. Na potwierdzenie moich słów dziewczyna kręci głową.
— Nie sądziłam... Nie sądziłam, że jest aż tak źle! — wydusza z siebie.
Doskonale ją rozumiem, sam byłem w szoku, gdy po raz pierwszy zobaczyłem skatowanego Janka.
— Nie martw się, Rudy to zuch-chłopak. Wydobrzeje.
— To nie wszystko — Hala patrzy na mnie załzawionymi oczami. — Alek został ranny.
Cieszę się, że siedzę, bo kręci mi się w głowie.
— Co?... Jak źle?... — jąkam się, ale mi przerywa.
— Podobno nic poważnego, ale nie jesteśmy pewni... Och, Tadeusz!
Cały sztywnieję.
Najpierw Rudy, teraz Alek. Świat próbuje mi odebrać moich dwóch najbliższych przyjaciół.
Za co? Jeden został zakatowany, drugi oberwał kulką.
"Taka jest żołnierska dola", głosi jedna z piosenek. Jednak ja się na to nie godzę. Mam dość tego wszystkiego, dość bólu, cierpienia i smutku. Chcę, aby ta cholerna wojna się wreszcie skończyła. Ale kim ja jestem? Jedynie małą mróweczką w wielkim mrowisku.
— Jeszcze będzie dobrze. Wyjdziemy wszyscy z tego cali — gładzę dziewczynę po plecach, chcąc ją uspokoić, choć chyba tak naprawdę samego siebie. Hala mówi coś cicho, szloch zniekształca jej słowa.
— Przynajmniej stan Rudego jest stabilny, wyliże się z tego. Może jest wątły ciałem, ale silny duchem — mówię, sam zaczynam w to wierzyć. — A z Alkiem też na pewno wszystko dobrze. Odwiedzę go potem.
Hala kiwa głową, ocierając łzy wierzchem dłoni. Mimo że już się uspokoiła, wciąż ją obejmuję, a ona wręcz wtula się we mnie.
— Obiecaj mi — zaczyna — że będziesz na siebie uważać. Nie mogę cię stracić.
Wstrzymuję oddech. Nie mam zamiaru dać się złapać, zwłaszcza że moi przyjaciele potrzebują pomocy.
— Nie stracisz mnie — obiecuję.
Łapię się na tym, że nie staram się podrażnić ciała dziewczyny, co już by się stało w przypadku Rudego. Uświadamiam sobie, że przy niej nie muszę być tak ostrożny i bać się, że każde dotknięcie sprawi jej ból.
Dlatego ją obejmuję mocniej, potrzebuję tego po całym dniu w stresie. Hala na początku jest zaskoczona, jednak zaraz odwzajemnia uścisk.
Glińska wtula twarz w mój tors, jej czarne włosy muskają moją twarz. Ten przytulas dodaje otuchy zarówno jak i jej, jak i mi.
Mimo tej obietnicy myślę sobie, że tyle moich przyjaciół dotknęło już coś złego, jedynie ja jestem nietknięty. Kiedy przyjdzie czas na mnie?
Postanawiam jednak odrzucić złe myśli i dumać pozytywnie.
Po chwili obydwoje odsuwamy się o odrobinę od siebie, następnie ja zabieram głos.
— Chcesz się może czegoś napić? — Pytam.
— Nie, dziękuję. — Uśmiecha się lekko. — Ja już pójdę. I tobie i Rudemu należy się odpoczynek.
Kiwam głową, ma rację. Powinienem wrócić do Janka, który cięgle nie wie, co do końca się stało.
Wstaję i podaję Hali rękę, którą z wdzięcznością łapie. Pomagam jej się podnieść, a gdy oboje stoimy, dziewczyna nie puszcza mojej ręki.
Prowadzę ją do wyjścia, a na pożegnanie szybko mnie przytula.
Widzę rumieńce na jej twarzy, gdy nagle nachyla się do mnie i składa na moim policzku pocałunek.
Nie wiem, jak zareagować, ale nim cokolwiek mówię, dziewczyna wychodzi.
Drapiąc się w kark zastanawiam się nad tym czułym gestem ze strony dziewczyny. Czyżby uważała mnie za kogoś więcej niż przyjaciela?
Hala jest miła i ładna, owszem.
Ale jestem zamieszany w konspirację, nie chciałbym więc jej narażać.
Wchodzę do pokoju, gdzie leży Rudy. Wzrok ma wbity w sufit, twarz nie wyraża żadnych emocji.
Czuję lekkie wyrzuty sumienia, że przez ten cały czas był sam bo zostawiłem go dla Hali. A gdyby nagle osłabł? Gdyby tak się zdarzyło, nawet bym go nie usłyszał.
Siadam na krześle umiejscowionym przy łożu Janka.
On spogląda na mnie, wydaje się, jakby chciał coś powiedzieć. Patrzy na moją twarz tak, jakby szukał na mojej twarzy słów, które pomogłyby mu w wysłowieniu się.
Zamiast tego namyśla się i po chwili mówi coś innego.
— Czyli że Alek jest ranny — mówi cicho, wlepiając wzrok w białą pościel, którą jest przykryty. — I kto jeszcze? Jakie ponieśliśmy straty? — Wzdycha.
— Tyle ryzykowaliście, aby mnie odbić. Tak dużo osób mogło stracić swoje życie tylko za jedno moje. Nawet więźniów politycznych się nie odbija. Czemu mnie odbiliście, Zośka, czemu? — Mówi już głośniej, brwi ma ściągnięte.
Nic nie odpowiadam, bo nie jestem w stanie wydusić słowa. Sięgam po jego rękę, po czym przykrywam jego dłoń swoją. Chłopak nie reaguje, wciąż patrzy na mnie pustym wzrokiem.
Nie mogę na to patrzeć. Czuję się, jakby on obwiniał nas o ratunek, chociaż jeszcze dwa przesłuchania i prawdopodobnie by tego nie przeżył.
— Jesteś moim przyjacielem — stwierdzam.
Nie takiej odpowiedzi oczekiwał, próbuje zrzucić moją dłoń, jednak nawet na to jest za słaby.
— Dlaczego? — powtórzył pytanie.
— Rudy, jesteś wciąż w szoku. Musisz odpocząć — odpowiadam wymijająco.
Janek zaciska dłonie w piąstki, zamyka oczy. Trwamy w milczeniu przez kilka chwil.
— Tedeusz? — szepcze nagle.
— Tak, Janeczku?
— Co cię łączy z Halą? — pyta, ale ja tak naprawdę wcale nie znam odpowiedzi.
Z jednej strony zbliżyłem się z nią bardzo ostatnimi czasy, jednakże nie było to nic oficjalnego. A ten pocałunek w policzek był... No właśnie, jaki?
— Halą? Z Halą się jedynie przyjaźnimy — odpowiadam w końcu po długiej chwili zastanowienia, tak, jak mi dyktuje serce. Jak na razie nie jesteśmy ze sobą bliżej niż zwykli przyjaciele. Choć... Sposób, w jaki się ona na mnie patrzy...
— Mam wrażenie, że nie mówisz mi wszystkiego — odrzekł cicho, unikając mojego wzroku.
— No jak to nie? — Frustruję się lekko. — Na razie nic między nami nie ma. — Wzruszam ramionami. No tak, na razie. To może wiele sugerować.
— A czemu właściwie pytasz? — To pytanie nagle wychodzi z moich ust.
Janek zerka na mnie, nie mogę odczytać emocji z jego twarzy.
— Po prostu jestem twoim przyjacielem. Jestem ciekaw.
Rudy od zawsze był ciekawski, jednak zazwyczaj interesowały go rzeczy inne niż moje życie uczuciowe.
Może to dlatego, że na Szucha otarł się o śmierć?
Nie wiem, co na to powiedzieć, więc zapadła między nami niezręczna cisza.
Gdy patrzę na jego skatowane, drobne ciało, czuję złość. Jak oni mogli mu to zrobić w ciągu jednego przesłuchania? Co gdybyśmy nie otrzymali pozwolenia na akcję i Janek musiałby przeżyć w tym piekle kolejny dzień?
Czuję nagły przypływ czułości skierowany do mojego przyjaciela. W końcu, kto wie, był o krok od śmierci. A wtedy nie zobaczyłbym go nigdy więcej, straciłbym go.
— Ale nawet gdybym był razem z Halą, nigdy bym o tobie nie zapomniał. Obiecuję ci to. Jesteś moim najdroższym przyjacielem, nigdy cię nie zostawię — mówię z głębokim przekonaniem, znowu chwytając go z delikatnością za dłoń. Tym razem nie próbuje wyrwać swojej ręki, wręcz przeciwnie - zaciska słabo palce na mojej.
Patrzę na jego poobijaną twarz, chcąc złapać jego spojrzenie, jednak Janek unika mojego wzroku. Czuję, jak jego ręka drży, więc staram się go jakoś uspokoić. Nie wiem, dlaczego tak się zdenerwował, jednak nie zostawię go.
Nie po tym, co razem przeszliśmy. Nie po tym, co on sam przeszedł samotnie na Szucha.
Chłopak się uspokaja, a ja orientuję się, że zasnął. Zmarszczki zmartwienia zniknęły z jego twarzy, rozluźnił się, ale nie puszczał mojej dłoni - wręcz przeciwnie, gdy ją zabieram, zaczyna nieświadomie jej szukać.
Mówi coś przez sen - coś, co brzmi jak "Gestapo ssie", ale nie jestem pewien.
— Mówiłem prawdę, Janeczku. Nigdy cię nie opuszczę. Chcę, aby było jak dawniej — szepczę cicho, gładząc jego dłoń opuszkami palców. — Tu już jesteś bezpieczny, a ja zrobię wszystko, by cię obronić. — Wiem, że mnie nie słyszy, bo śpi, lecz dziwna potrzeba każe wypowiedzieć mi te słowa na głos.
Wyciągam wolną dłoń i przesuwam nią po jego ogolonej głowie. Żal mi trochę jego bujnej, kasztanowej czupryny, ale w końcu włosy to nie palce - odrosną.
— Kocham cię — bełkocze niewyraźnie przez sen, co początkowo mnie lekko dziwi.
Po chwili jednak wzruszam barkiem; pewnie śni mu się jakaś dziewczyna, która mu się podoba.
Zapatruję się jeszcze przez chwilę na jego spokojną twarzyczkę i nie wiedząc kiedy, sam zasypiam na siedząco.
┏━━━✦❘༻༺❘✦━━━┓
Mamy już rozdział pierwszy!
Pewnie by się pojawił wcześniej, no ale ½ autora (czyli ja, Mint) wyjechała na wyjazd i było trochę słabiej z pisaniem.
Mimo to liczymy, że wam się podoba,koniecznie napiszcie, co sądzicie!
~ Syrop i Mafia
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro