Rozdział 25
Hejka! Zapraszam was na mojego instagrama _malowana_watt.
Będę tam udostępniała zdjęcia i informacje dotyczące książek ^^
Będę także aktywna w inny sposób, więc możecie zaobserwować ^^
Stoję przed Parrish'em i mu się przyglądam. Wiemy, że nie jest człowiekiem, ale nie wiemy czym jest dokładnie, czuję od niego nieznajomy zapach. Jego włosy i paznokcie są martwe, a sam został podpalony, więc powinien je stracić, jak i nie umrzeć. Zastanawiam się nad tym, czy nie jest czasem piekielnym ogarem, a te stworzenia są naprawdę silne. Jest dużo o nich historii, ale nie wiadomo, która jest prawdziwa, mogą nawet wszystkie być prawdziwe, a to byłoby przerażające.
Po minie Parrish'a mogę stwierdzić, że jest skrępowany tym, że tak na niego patrzę, ale chociaż mogę zobaczyć jaki jest przystojny i gdyby nie wiek, który zdaniem Derek'a jest za stary, to bym go podrywała, ale nie chcę, żeby skończył zakopany w lesie przez Derek'a.
Wracając do tego kim jest, nie tylko włosy i paznokcie miały spłonąć, ale i cały on, więc moje przekonanie chyba coraz bardziej zaczyna być słuszne, ale narazie nie będę się z nikim tym dzielić, bo może tak nie być.
Ale jeśli tak jest, to mamy do czynienia z naprawdę mocnym stworzeniem.
— Powinienem spłonąć — odzywa się — O co może chodzić?
— Chyba jesteś jednym z nas — robię krok do tyłu.
— Jednym z was? — dziwi się.
— Nie sądzę — mówi Derek — Czymś innym.
— Może jest... — chcę coś powiedzieć, ale przerywa mi Scott.
— Więc czym?
— Nie mam pojęcia — Derek patrzy znowu na Parrish'a.
— Chyba... — Scott znowu mi przerywa.
— Wiedziałeś czym jest Kira i Jackson, a nie wiesz czym on? — dziwi się.
— Nie znam się na tym — patrzy wkurzonym wzrokiem na Scott'a — Może w bestiariuszu jest.
— Ale ja... — znowu mi przerywają, ale tym razem był to Jordan.
— Co to bestiariusz? — pyta — To nie jest moje jedno pytanie, jesteście tacy jak Lydia? Macie moce?
— No nie do końca — mówię zrezygnowana.
— Więc czym jesteście?
Patrzę na Scott'a, a ten delikatnie kiwa głową na znak, że mogę pokazać. Staje znowu bliżej mężczyzny i się przemieniam, a Parrish tylko na mnie patrzy zaskoczony i lekko wystraszony.
Nie dziwię mu się, nie na codzień widzi się takie coś, ale u niego to teraz będzie codzienność.
— Wow — tylko tyle mówi, a ja mam ochotę się zaśmiać, ale tylko delikatnie się uśmiecham.
— Też będziesz tak za niedługo umiał — puszczam mu oczko i się przemieniam z powrotem.
Jordan zaczyna zadawać pełno pytania, a mnie od reszty odciąga Scott ze zmartwionym wyrazem twarzy.
— Co się stało? — pyta.
— Dasz radę jechać do Stiles'a?
— Czekaj, c... — znowu mi przerywa.
Czy dzisiaj każdy musi mi przerywać? Oni chyba chcą, żebym zaczęła się jąkać.
— Wiem, że macie napiętą relację, ale ja musze wszystko wytłumaczyć Jordan'owi, bo mi chyba najbardziej z was wszystkich ufa, a Stiles teraz potrzebuje kogoś przy sobie.
— A Malia? Lydia? — unoszę brwi.
— Malia nie odbiera, a Lydia też tu jest potrzebna.
— No dobra — zabieram kluczyki z samochodu od Derek'a z szafki — Później mi powiesz wszystko.
— Dziękuję! — uśmiecha się i delikatnie mnie przytula.
Odwzajemniam gest, żegnam się ze wszystkimi i wychodzę z loftu mając nadzieję, że Derek nie skapnie się, że zabrałam jego kluczyki.
— Lily! Czekaj! — słyszę głos brata, więc biegnę w stronę samochodu — Oddaj mi kluczyki!
— Wróci cały, obiecuję! — krzyczę i wchodze do samochodu — Kocham cię!
Wyjeżdżam szybko z parkingu i przez lusterko widzę, że Derek za mną biegnie, ale się poddaje i zatrzymuje. Wiem, że będę miała teraz u niego przewalone, ale nie mam jeszcze swojego samochodu, więc muszę jeździć jego. Gdyby był Peter to bym jechała od niego, ale nigdzie go nie ma. W sumie nie widziałam go już kilka dni i jest to dla mnie podejrzane, jednak nie chcę znowu stracić tego minimalnego zaufania, które do niego darzę.
Zmienił się i mam nadzieję, że to nie jest przykrywka. Jeśli tak jest, może w moim życiu się już nie pokazywać, od momentu kiedy mieszka ze mną i Derek'iem w lofcie, bardzo się do siebie zbliżyliśmy.
Odsuwam myśli z Peter'em na bok i parkuję, jak najbliżej drzwi szpitala. Wchodząc do niego i od razu spotykam Melisse.
— Dzień dobry, w której sali leży Szeryf Stilinski? — pytam podchodząc.
— Witaj Lily, w sali sto sześć — uśmiecha się — Jest tam na razie lekarz, więc nie wolno wchodzić.
— Dobrze, dziękuję — żegnam się i idę w stronę sali.
Kiedy Jordan został podpalony, wrócił na komisariat, żeby policzyć się ze swoim mordercą. Podczas bójki szeryf Stilinski został przez przypadek postrzelony w ramię i teraz leży tu w szpitalu.
Widzę, że z sali sto sześć wychodzi lekarz, więc zwalniam kroku i staje przed drzwiami.
— Masz mu tylko dotrzymać towarzystwa, przecież to nic takiego — mówię cicho do siebie.
Pukam cicho trzy razy i wchodze do środka. Widzę Stiles'a siedzącego na fotelu, który przygląda się swojemu śpiącemu ojcu. Jest smutny, musiał mieć poważną rozmowę z ojcem, a w takich sytuacjach zawsze go przytulałam i delikatnie całowałam, ale teraz no...
— Stiles — odzywam się, a chłopak gwałtownie wstaje.
— Kiedy tu przyszłaś? — pyta patrząc mi w oczy, a ja w nich widzę żal, niemoc i smutek.
— Wszystko w porządku? — pytam.
Może nie jesteśmy razem, ale dalej się o niego martwię. Każdy w stadzie jest dla mnie ważny, może Malia mniej, ale to nieważne.
— Tak, nie martw się — odwraca wzrok.
— Nie kłam, przypominam ci, że jestem wilkołakiem.
Stiles nie odpowiada tylko przyciąga mnie do siebie i mocno przytula. Wiem, że teraz tego potrzebuje, więc go nie odpycham tylko przyciągam jeszcze bliżej i zaczynam delikatnie głaskać go po plecach. Zamykam oczy i biorę głęboki wdech czując jego perfumy, które tak bardzo uwielbiam.
Stiles zaczyna się lekko trząść, zawsze tak się dzieje kiedy próbuję powstrzymać łzy i udawać silnego, ale jest strasznie emocjonalny.
To właśnie w nim uwielbiałam i dalej uwielbiam najbardziej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro