Rozdział 11
Stoję przed loftem i czuję dziwny zapach - niebezpieczeństwo pomieszane z krwią. Stoję już tak kilka minut i nie wiem czy wejść, czy uciec. Decyduję się na wejście, nie mogę tak Derek'a i Peter'a zostawić.
Otwieram po cichu wielkie drzwi i widzę na ziemi leżącego Peter'a z wbitym toporkiem w klatkę piersiową i tego samego mężczyznę bez ust, którego spotkałam na dachu szpitala.
Robię kilka kroków w tył kiedy na mnie patrzy i przechyla delikatnie głowę w bok.
— Lily, uciekaj! —słyszę głos Peter'a.
Mężczyzna wyciąga drugi toporek i we mnie rzuca, ale robię szybki unik i do niego podbiegam wbijając mu pazury w brzuch. Ten próbuje mnie odepchnąć, ale wbijam mu je jeszcze bardziej, a ten upada na ziemię. Zaczyna się czołgać w stronę wyjścia, a ja łapię go za kark i rzucam w stronę wyjścia. Mężczyzna uderza głową o ścianę i traci przytomność, a ja podbiegam do Peter'a i wyciągam mu toporek.
— Mogłaś od razu powiedzieć, że chcesz wyjąć — krzywi się z bólu.
— Kto to był? — pomagam mu wstać.
— Nie mam pojęcia, wołałem Derek'a, a ten facet nagle się pojawił i rzucił we mnie tym toporkiem.
— To nie zwykły toporek — przybliżam go do twarzy i wącham — Miał na sobie mordownik.
— O cholera — Peter upada na kanapę — Przecież ja zginę.
— Nie zginiesz — przewracam oczami — Derek coś na to poradzi.
— Co poradzę? — słyszę za sobą głos brata.
Uśmiecham się delikatnie i patrzę za niego, ale faceta bez ust już tam nie ma. Musiał uciec kiedy pomagałam Peter'owi
— Był tu jakiś facet i rzucił w nas toporkami, na których był mordownik — Peter zaczyna szybko oddychać, a z rany wypływa czarna krew.
— Tobie nic nie jest? — Derek patrzy na mnie zmartwiony.
— Nie, ze mną wszystko okej — przeczesuję włosy.
— Ze mną też wszystko okej, nie martw się — Peter przewraca oczami.
— Musimy ci tylko wypalić ranę — Derek pokazuje zapalniczkę.
— Nie boję się małego ognia — młodszy Hale przystawia do niego palnik — O w mordę.
Derek bez ostrzeżenia przybliża palnik do klatki piersiowej Peter'a, a mężczyzna zaczyna niemiłosiernie krzyczeć. Krzywię się, ale nie zatykam uszu, nie pokażę, że jestem słaba.
— Derek, mam do ciebie prośbę — mężczyzna patrzy na mnie kiedy kończy — Scott ugryzł jednego chłopaka...
— Co zrobił?! — krzyczą razem Derek i Peter.
— Długa historia, ale posłuchaj — kiwa głową — Mógłbyś mieć na Liam'a Dunbar'a oko? Żeby nic nie narobił, pokazałabym ci kto to.
— Myślisz, że mam na to czas? To nie jest mój beta tylko McCall'a.
— Masz nudne życie, więc mógłbyś coś porobić — przewracam oczami i odwracam się w stronę swojego pokoju.
***
Niechętnie wchodze do szkoły i udaję się do sali, w której za chwilę będę miała biologię. Nie przepadam za tym przedmiotem, ale będę na niego chodzić do końca szkoły.
Wychodzę do sali i widzę siedzące przy jednym stoliku Kire i Lydie, więc siadam na ławce przed nimi.
— Co robicie? — pytam.
— Ostatnio pożyczyłam Malii moje notatki — odzywa się Lydia — Okazało się, że pisałam jakiś kod.
— Kod? — odkładam plecak i podchodzę do laptopa, na którym są jakieś literki i słowo "hasło".
— Pisałam go całą noc — przeczesuje zmęczona włosy — Teraz muszę odgadnąć hasło zanim wszyscy zginiemy.
— Napewno Ci się uda — pocieszam ją — W końcu jesteś banshee.
— Jest to chyba wariant szyfru Vigenere'a — odzywa się Kira — Lydia złamie go za pomocą klucza.
Nagle przed nami pojawia się mama Lydii i kładzie przed nami jakiś klucz.
— Pamiętaj, że w domku nad jeziorem ma być nie więcej niż sześć osób i trzymajcie się z dala od wina — puszcza oczko — Za zniszczenia ty będziesz płacić.
— Zgoda — Lydia zabiera klucz, a kobieta odchodzi.
Widzę za oknem, jak Liam biegnie w stronę jakiegoś ciemnoskórego chłopaka, więc bez słowa biegnę w stronę wyjścia ze szkoły, żeby go złapać. Muszę go mieć teraz na oku, bo jeśli się wkurzy to kogoś zabije.
Stoję na rogu budynku i przyglądam się, jak Liam po mału traci kontrolę i wbiega do budynku zostawiając zdziwionego chłopaka.
Biegnę za nim i widzę stojącego przy nim Scott'a i Stiles'a.
— Nic mi nie jest! — Liam zdejmuje opatrunek — Widzicie? Nic nie ma, więc dajcie mi święty spokój!
— No to mamy problem — odezywam się kiedy młody chłopak odchodzisz wkurzony, a Scott i Stiles odskakują ode mnie przerażeni — Co wam?
— Mogłaś powiedzieć prędzej, że tu jesteś — mówi Scott.
Patrzę Stiles'a, a ten tylko pusto patrzył w podłogę i odchodzi zostawiając mnie i Scott'a zdziwionych.
— A temu co? — unosi brew alfa.
— Nie mam pojęcia...
— Znowu się pokłóciliście? — pyta zrezygnowany.
— Właśnie nie — wzdycham.
Omijam wilkołaka i idę w stronę sali mając gdzieś wołającego mnie Scott'a. Nie wiem jak teraz moja relacja ze Stiles'em będzie wyglądać, ale mam co do niej obawy. Pewnie uważa, że to co się stało u Scott'a nigdy nie miało prawa się stać i teraz mnie jeszcze bardziej nienawidzi, a ja po tej akcji już bardziej nie wiem co mam robić.
Wchodze szybko do sali i widząc zdziwiony wzrok Lydii i Kiry, siadam na krzesło i się do nich odwracam.
— Wczoraj stało się coś co nie miało mieć miejsca — zakrywam twarz dłońmi.
— Całowałaś się ze Stiles'em? — dziwią się.
— Nie — wzdycham — Ale było bardzo blisko do tego.
— Może dalej coś do ciebie czuję — odzywa się Kira.
— Nie wiem, ale jak dziś go spotkałam to nawet na mnie nie spojrzał.
— Musi to przemyśleć — Lydia delikatnie się uśmiecha — Zobaczymy jak to będzie wyglądać.
***
Jadę ze Stiles'em w jeep'ie i panuje niezręczna cisza. Malia co chwilę mi się przygląda z nieodgadnionym wyrazem twarzy i robi to samo ze Stiles'em.
Jadę z tą dwójką do domku od babci Lydii. Dziewczyna miała mnie wziąść, ale powiedziała, że musi pojechać szybciej i musiałam zabrać się ze Stiles'em, który dzisiaj ani razu się do mnie nie odezwał.
— Stiles... — zaczynam, ale chłopak mi przerywa.
— Nic nie mów, wziąłem cię tylko dlatego, że nie miałaś z kim jechać, a Derek nie chciał ci dać samochodu.
— Ale nie o tym...
— Nie odzywaj się — patrzy na mnie przez lusterko, a w jego oczach widzę ból co mnie dziwi — Proszę.
Odwracam wzrok i już się nie odzywam, a Malia cały czas patrzy na Stiles'a pytającym wzrokiem, ale on nic nie mówi.
Stajemy przed domem i wychodzimy z jeep'a.
Lydia i Scott czekają już przed domem, ale nigdzie nie widzę Kiry i Liam'a, więc pewnie przyjadą za chwilę.
Mamy zamiar tutaj zamknąć Liam'a, bo dzisiaj jest pełnia i jest duże prawdopodobieństwo, że chłopak się zmieni i będzie chciał kogoś zabić, a my nie możemy na to pozwolić.
— Chodźcie do środka — odezywa się Lydia — Lepiej, żeby nas nie widział jak tu przyjedzie.
Każdy kiwa głową, chcę już wejść do budynku, ale ktoś mnie zatrzymuje łapiąc za nadgarstek. Odwracam się i widzę Stiles'a, który patrzy się w ziemię.
— Możemy porozmawiać? — pyta.
— Okej — przygryzam dolną wargę.
Myślę, że rozdział się spodobał i będziecie czekać na kolejne, które pewnie niebawem się pojawią ^^
Miłej nocy ♡
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro