Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

Stoję przed loftem i czuję dziwny zapach - niebezpieczeństwo pomieszane z krwią. Stoję już tak kilka minut i nie wiem czy wejść, czy uciec. Decyduję się na wejście, nie mogę tak Derek'a i Peter'a zostawić.
Otwieram po cichu wielkie drzwi i widzę na ziemi leżącego Peter'a z wbitym toporkiem w klatkę piersiową i tego samego mężczyznę bez ust, którego spotkałam na dachu szpitala.
Robię kilka kroków w tył kiedy na mnie patrzy i przechyla delikatnie głowę w bok.

— Lily, uciekaj! —słyszę głos Peter'a.

Mężczyzna wyciąga drugi toporek i we mnie rzuca, ale robię szybki unik i do niego podbiegam wbijając mu pazury w brzuch. Ten próbuje mnie odepchnąć, ale wbijam mu je jeszcze bardziej, a ten upada na ziemię. Zaczyna się czołgać w stronę wyjścia, a ja łapię go za kark i rzucam w stronę wyjścia. Mężczyzna uderza głową o ścianę i traci przytomność, a ja podbiegam do Peter'a i wyciągam mu toporek.

— Mogłaś od razu powiedzieć, że chcesz wyjąć — krzywi się z bólu.

— Kto to był? — pomagam mu wstać.

— Nie mam pojęcia, wołałem Derek'a, a ten facet nagle się pojawił i rzucił we mnie tym toporkiem.

— To nie zwykły toporek — przybliżam go do twarzy i wącham — Miał na sobie mordownik.

— O cholera — Peter upada na kanapę — Przecież ja zginę.

— Nie zginiesz — przewracam oczami — Derek coś na to poradzi.

— Co poradzę? — słyszę za sobą głos brata.

Uśmiecham się delikatnie i patrzę za niego, ale faceta bez ust już tam nie ma. Musiał uciec kiedy pomagałam Peter'owi

— Był tu jakiś facet i rzucił w nas toporkami, na których był mordownik — Peter zaczyna szybko oddychać, a z rany wypływa czarna krew.

— Tobie nic nie jest? — Derek patrzy na mnie zmartwiony.

— Nie, ze mną wszystko okej — przeczesuję włosy.

— Ze mną też wszystko okej, nie martw się — Peter przewraca oczami.

— Musimy ci tylko wypalić ranę — Derek pokazuje zapalniczkę.

— Nie boję się małego ognia — młodszy Hale przystawia do niego palnik — O w mordę.

Derek bez ostrzeżenia przybliża palnik do klatki piersiowej Peter'a, a mężczyzna zaczyna niemiłosiernie krzyczeć. Krzywię się, ale nie zatykam uszu, nie pokażę, że jestem słaba.

— Derek, mam do ciebie prośbę — mężczyzna patrzy na mnie kiedy kończy — Scott ugryzł jednego chłopaka...

— Co zrobił?! —  krzyczą razem Derek i Peter.

— Długa historia, ale posłuchaj — kiwa głową — Mógłbyś mieć na Liam'a Dunbar'a oko? Żeby nic nie narobił, pokazałabym ci kto to.

— Myślisz, że mam na to czas? To nie jest mój beta tylko McCall'a.

— Masz nudne życie, więc mógłbyś coś porobić — przewracam oczami i odwracam się w stronę swojego pokoju.

***

Niechętnie wchodze do szkoły i udaję się do sali, w której za chwilę będę miała biologię. Nie przepadam za tym przedmiotem, ale będę na niego chodzić do końca szkoły.
Wychodzę do sali i widzę siedzące przy jednym stoliku Kire i Lydie, więc siadam na ławce przed nimi.

— Co robicie? — pytam.

— Ostatnio pożyczyłam Malii moje notatki — odzywa się Lydia — Okazało się, że pisałam jakiś kod.

— Kod? — odkładam plecak i podchodzę do laptopa, na którym są jakieś literki i słowo "hasło".

— Pisałam go całą noc — przeczesuje zmęczona włosy — Teraz muszę odgadnąć hasło zanim wszyscy zginiemy.

— Napewno Ci się uda — pocieszam ją — W końcu jesteś banshee.

— Jest to chyba wariant szyfru Vigenere'a — odzywa się Kira — Lydia złamie go za pomocą klucza.

Nagle przed nami pojawia się mama Lydii i kładzie przed nami jakiś klucz.

— Pamiętaj, że w domku nad jeziorem ma być nie więcej niż sześć osób i trzymajcie się z dala od wina — puszcza oczko — Za zniszczenia ty będziesz płacić.

— Zgoda — Lydia zabiera klucz, a kobieta odchodzi.

Widzę za oknem, jak Liam biegnie w stronę jakiegoś ciemnoskórego chłopaka, więc bez słowa biegnę w stronę wyjścia ze szkoły, żeby go złapać. Muszę go mieć teraz na oku, bo jeśli się wkurzy to kogoś zabije.
Stoję na rogu budynku i przyglądam się, jak Liam po mału traci kontrolę i wbiega do budynku zostawiając zdziwionego chłopaka.
Biegnę za nim i widzę stojącego przy nim Scott'a i Stiles'a.

— Nic mi nie jest! — Liam zdejmuje opatrunek — Widzicie? Nic nie ma, więc dajcie mi święty spokój!

— No to mamy problem — odezywam się kiedy młody chłopak odchodzisz wkurzony, a Scott i Stiles odskakują ode mnie przerażeni — Co wam?

— Mogłaś powiedzieć prędzej, że tu jesteś — mówi Scott.

Patrzę Stiles'a, a ten tylko pusto patrzył w podłogę i odchodzi zostawiając mnie i Scott'a zdziwionych.

— A temu co? — unosi brew alfa.

— Nie mam pojęcia...

— Znowu się pokłóciliście? — pyta zrezygnowany.

— Właśnie nie — wzdycham.

Omijam wilkołaka i idę w stronę sali mając gdzieś wołającego mnie Scott'a. Nie wiem jak teraz moja relacja ze Stiles'em będzie wyglądać, ale mam co do niej obawy. Pewnie uważa, że to co się stało u Scott'a nigdy nie miało prawa się stać i teraz mnie jeszcze bardziej nienawidzi, a ja po tej akcji już bardziej nie wiem co mam robić.
Wchodze szybko do sali i widząc zdziwiony wzrok Lydii i Kiry, siadam na krzesło i się do nich odwracam.

— Wczoraj stało się coś co nie miało mieć miejsca — zakrywam twarz dłońmi.

— Całowałaś się ze Stiles'em? — dziwią się.

— Nie — wzdycham — Ale było bardzo blisko do tego.

— Może dalej coś do ciebie czuję — odzywa się Kira.

— Nie wiem, ale jak dziś go spotkałam to nawet na mnie nie spojrzał.

— Musi to przemyśleć — Lydia delikatnie się uśmiecha — Zobaczymy jak to będzie wyglądać.

***

Jadę ze Stiles'em w jeep'ie i panuje niezręczna cisza. Malia co chwilę mi się przygląda z nieodgadnionym wyrazem twarzy i robi to samo ze Stiles'em.
Jadę z tą dwójką do domku od babci Lydii. Dziewczyna miała mnie wziąść, ale powiedziała, że musi pojechać szybciej i musiałam zabrać się ze Stiles'em, który dzisiaj ani razu się do mnie nie odezwał.

— Stiles... — zaczynam, ale chłopak mi przerywa.

— Nic nie mów, wziąłem cię tylko dlatego, że nie miałaś z kim jechać, a Derek nie chciał ci dać samochodu.

— Ale nie o tym...

— Nie odzywaj się — patrzy na mnie przez lusterko, a w jego oczach widzę ból co mnie dziwi — Proszę.

Odwracam wzrok i już się nie odzywam, a Malia cały czas patrzy na Stiles'a pytającym wzrokiem, ale on nic nie mówi.
Stajemy przed domem i wychodzimy z jeep'a.
Lydia i Scott czekają już przed domem, ale nigdzie nie widzę Kiry i Liam'a, więc pewnie przyjadą za chwilę.
Mamy zamiar tutaj zamknąć Liam'a, bo dzisiaj jest pełnia i jest duże prawdopodobieństwo, że chłopak się zmieni i będzie chciał kogoś zabić, a my nie możemy na to pozwolić.

— Chodźcie do środka — odezywa się Lydia — Lepiej, żeby nas nie widział jak tu przyjedzie.

Każdy kiwa głową, chcę już wejść do budynku, ale ktoś mnie zatrzymuje łapiąc za nadgarstek. Odwracam się i widzę Stiles'a, który patrzy się w ziemię.

— Możemy porozmawiać? — pyta.

— Okej — przygryzam dolną wargę.

Myślę, że rozdział się spodobał i będziecie czekać na kolejne, które pewnie niebawem się pojawią ^^
Miłej nocy ♡

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro