𝐌𝐘 𝐃𝐄𝐀𝐑 𝐏𝐀𝐒𝐓
PAMIĘTASZ MOMENT, w którym powiedziałaś mi, że będziesz czytać moje prace? Cóż, z pewnością nie, lecz ja mam to w pamięci, niczym zadziałałoby się to przed chwilą jedną. Nie winię cię o to małe kłamstewko, ponieważ to nie było aż tak ważne, przynajmniej dla ciebie. Me uczucia w tym niezbyt się liczą, jako, iż średnio co umiem je określać.
Myśli się plączą, a słowa coraz to ciężej ubrać w jakiekolwiek stosowne ubrania. Boś ni to płaszcz, ni to koszula czy sweter nie pasuje na tę, że okazję, z powodu której niektóre dusze tu zabłądziły.
Otóż chciałbym zwyczajnie przeprosić, lecz tego nie zrobię.
Paraliż zajmuje me kości, kiedy to pomyślę o tym, że kiedykolwiek mieliśmy jakiś kontakt. Zmarnowanego czasu nikt nam nie zwróci, więc czy nie łatwiej byłoby pozostać przy miłych równy obłok wspomnieniach?
Czyż nie wtedy żyłoby się wszystkim lepiej?
Z pewnością tak, lecz błędy przeszłości ciągną nas cały czas w dół, powodując śmierć niczego nieświadomej duszy, uwięzionej w tak okropnym ciele. Rzadko kiedy miałem tak naprawdę chęć ci dojebać, a raczej upokorzyć. Nie wiem, skąd wzięło się to w mojej głowie chorej, lecz tak to już bywa z życiem. Zdajemy sobie sprawę ze złego po czasie.
Czy też żałujesz?
Czegokolwiek, chociażby?
Czy dusza twa pogodziła się z tym już dawno, od kiedy to ostatni skrawek papieru naszej rozmowy spalony w kominku?
Nie wiem, czy wiedza ta bardziej ukoi, czy szpilę wbije w me serce, lecz znaczenia to nie ma. Ciężkie są czasy, by myśleć o starych odeszłych, a szkoda. A szkoda, bo mimo wszystko żałość ściska gorzko organ, a przepona podskakuje żwawo, by sprawić ból większy.
Krew dopływa do mózgu, wraca do serca i tak w kółko, robiąc to jeszcze po całym organizmie. A gdzie w tym wszystkim czas na uczucia jakiekolwiek? Czyż nie lepiej, gdyby życie opierało się na przelewie cieczy czerwonej z miejsca na miejsce? Toż to życie idealne by było, lecz nic niepiękne tak jak rozłam tego szczęścia. Bowiem nic trwałego co boskie, a dłużej niż sekundę nikt się na tym nie skupia.
Dlaczego?
Czy pamiętasz jeszcze ten szum zza okna, kiedy to wymienialiśmy się słowami? Gdy trudno o oddech było, przez śmiech z łzami? A może całkiem wyparłaś to z pamięci, mieszkając mnie z błotem i paszą dla świń?
Czy jakiekolwiek ma to znaczenie, w tym zepsutym do czeluści świecie? Czy nie lepiej zginąć w niewiedzy niż o nią walczyć?
Mieliśmy pisać o księżycu i toczyć walki na miecze. Grać, śmiać się razem, i oglądać komedię. Gdzie to wszystko odpłynęło? Pod jakim statkiem z nazwą przedziwną. Nie pamiętam jej w ogóle, może ty kojarzysz?
Czyż niepiękne było dzisiaj niebo? Czyż narkotykiem się dziś poczęstowałaś swym, co na półce ci leży i nie chcesz go brać? Świat okrutny, lecz sama chciałaś je brać.
Jak zawsze wina moja, wielka. Wołam o pomstę do zasranego nieba. By tylko o wybaczenie o niebieskiego prosić. Jednak jaki sens w tym, kiedy ludzie rzucają we mnie błotem?
Śmierć, jak i życie ulotna, lecz mam nadzieję, że trzymasz się dobrze. Pięćset slow minęło, a ja mam już dosyć.
Oddech tracę.
Siłę w palcach.
Wina skrapla się odrobina.
Leci po palcach, kiedy pisze to ze łzami na policzkach.
Nie wiem, cóż znaczy istnieć, lecz jedno przychodzi mi na myśl. Listem tego nie nazwę, a jedynie wstęga unosi się biała, o twe samopoczucie co by zapytała. Miejmy nadzieję, że masz się dobrze. Kapsułki z chemią co bierzesz, to masz, a żołądek niech trawi je dobrze. Pić nie lubisz, lecz czekolady ci życzę. Na ogół szczęścia, co go nie zliczę, bo wrażenie mam iż tylko sobie gorsze, lecz mimo wszystko nie czekam na najgorsze.
O życiu można rzec kilka prostych słów, gdy sensu nie ma bądź dopiero co się odnajduje. Mam nadzieję, iż ty masz już swój. Co by szkoda było, gdyby świat przeciw tobie się znajdował. Mimo że serce się kraja za winy moje, wciąż nie przeproszę.
Ciało jednak o to błaga wraz z duszą, więc chce, byś wiedziała chociaż to. Lubię cię bardzo, mimo iż tego nie widać. Szczęściem rzucam, tarot ci stawiam... Miejmy nadzieję, że nie wyjdzie ci śmierć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro