02
Asdis zawiązała na kokardę białą wstążkę wokół talii swojej siostry. Położyła swoje dłonie na jej ramionach, strzepując niewidziwlny kurz. Odetchnęła głęboko, po czym zamknęła na moment oczy. Nie udało jej się jednak uspokoić nerwów.
— As?
Blondynka wyrwała się z letargu, zerkając pytająco na Rune.
— Znów to robisz — Asdis zmarszczyła brwi nie rozumiejąc, wiec dziewczyna kontynuowała. — Zatracasz się w myślach, a Twoje serce bije mocniej. Lękasz się, dlatego starasz się zachować zimną twarz.
— Rune... — zaczęła jej starsza siostra, odwracając wzrok z posępnym uśmiechem.
— Ja to czuję, As — przerwała jej znów platynowowłosa. — Wiesz, że to prawda. Rozmawiałyśmy już o tym.
— Jesteś zbyt młoda by zrozumieć w jak wielkim niebezpieczeństwie jesteś, karaluchu.
Nie była to do końca prawda, bowiem Rune od dawna znała prawdę o ich rodzinie. W każdym pokoleniu rodziła się jedynie dziewczynka. W każdym tylko jedna, lecz tym razem Freydis poczęła dwie dziewczynki. Nie był to pierwszy taki przypadek, jednak poprzednie nie przetrwały Rytuału Przejścia.
— Przestań traktować mnie jak dziecko! Wiem tyle ile muszę, żeby rozumieć, Asdis!
Rune odepchnęła siostrę, po czym wyszła na zewnątrz. Asdis jedynie westchnęła ze zrezygnowaniem. Przetarła oczy dłonią, kiedy poczuła jak metalowa łapa zaciska się wokół jej gardła. Z jej ust uszło nieuniknione łkanie, a z oczu popłynęły pierwsze łzy. Była zrozpaczona. A najgorsze, że nic nie mogła z tym zrobić. To najbardziej ją dołowało. Bezsilność.
***
Postanowiła uspokoić swe zszargane nerwy, więc udała się nad jezioro. Zawsze ją to uspokajało. Uwielbiała patrzeć na niczym niezmąconą wodę. Zwykła siadać wtedy przy jednym z dębów, wsłuchując się w śpiew ptaków.
— Jesteś nazbyt przewidywalna, Dis.
Wyrwała się z zamyślenia, drgając lekko. Najpierw się spięła, lecz później odetchnęła głęboko, gdy zdała sobie sprawę kim był ów przybysz.
— Nie ja jedyna — szepnęła pod nosem, aby nie usłyszał.
Doskonale wiedziela, że zmierzał do Tatii. Jej chata znajdowała się bowiem po drodze. Tym razem było inaczej. Nie zabolała jej ta świadomość, gdyż za bardzo obawiała się o życie Rune. Najwyraźniej jej serce dorosło.
— Cóż mogę rzec, Klaus — zaczęła tym razem tak, aby usłyszał. — To cała ja.
Niklaus usiadł obok niej, opierając się o konar drzewa. Przez chwilę siedzieli w komfortowej dla Asdis ciszy. Nie mogła uwierzyć, że wystarczyła jego obecność, aby poczuła się odrobinę lepiej.
Blondyn chwycił ją za dłoń i westchnął ciężko. Asdis domyślała się, że czeka ich poważna rozmowa. Wolała jej uniknąć. Zawsze wolała unikać poważnych rozmów, o ile mogła.
— Od pewnego czasu... — wzmocnił nieco uchwyt, lecz tak aby noc jej nie uszkodzić. — Coś cię trapi. Czekałem cierpliwie, bo sądziłem że to jedynie przejściowe.
Córka Hemminga przełknęła ciężko, a następnie spojrzała w jego błękitne oczy. Ujrzała w nich wielką troskę. Tego właśnie się obawiała. Najwyraźniej nie była idealna w ukrywaniu swych uczuć.
— Nie mogę jednak dłużej czekać, Dis. Błagam, powiedz mi co się dzieje. Pomogę ci, obiecuję. Musisz tylko mi powiedzieć, a ja zajmę się resztą.
Wyrwała się mu ze zirytowaniem, prychając. Podniosła się na równe nogi, a później podeszła do skraju jeziora. Kopnęła kamyk, który stoczył sie do wody.
— Niestety tym razem nie możesz mi pomóc, Klaus. To przekracza... — zatrzymała się, wiedząc, że ta rozmowa była bezcelowa. Nie mogła bowiem niczego mu zdradzić. Groziła jej za to śmierć.
Blondyn z każdą sekunda był coraz bardziej zdenerwowany. W takim stanie jeszcze jej nie widział. W jej mówię ciała zdecydowanie dominowała bezsilność i... strach. Doskoczył do niej, kładąc ręce na jej ramiona. Zmusił ją tym samym do patrzenia na niego.
— Asdis, wiem, że małżeństwo z moim bratem... — dziewczyna kręciła głową, zrezygnowana.
— Przestań udawać, Klaus. Widziałam jak twoje oczy się zaświeciły na wieści o naszym ślubie. W końcu możesz mieć Tatię tylko dla siebie, czyż nie?
Spojrzała mu głęboko w oczy, dostrzegając w nich zaskoczenie oraz poczucie winy. Poczuła się gorzej.
— Nie — odezwała się po chwili, łagodniejąc. — Nie o ślub chodzi, Klaus. — Odetchnął głęboko, starając się stłumić żal.
— W takim razie...
— Klaus, przestań proszę.
— Pozwól mi tylko...
— Powiedziałam dosyć, Niklaus! — krzyknęła tak znienacka, że blondyn zabrał swoje ręce. Nigdy nie zwracała się do niego pełnym imieniem. Zmarszczył brwi, nie wiedząc już co miał robić. — Najlepiej będzie, jeśli przez kilka dni o mnie zapomnisz. Zajmij się Tatią. W końcu to do niej zmierzałeś, prawda?
Niklaus nie mógł niestety zaprzeczyć. Szedł do Tatii, gdy zauważył siedzącą przy drzewie Asdis. Nie powiedział więc niczego więcej.
Po tych słowach odeszła, a dziura w jej sercu zdawała się poszerzać. Nie wiedziała jednak, że w sercu Klausa także jedna się pojawiła.
***
— Nie powinnam była twierdzić, że jesteś jeszcze dzieckiem.
Asdis znalazła swoją siostrę, kiedy wróciła do domu. Rune siedziała samotnie w swoim pokoju, w rękach trzymając wyrzeźbiony z drewna kwiat.
— Martwisz się. To zrozumiałe. — wymamrotała, choć tak naprawdę sama nie była tego pewna.
Ale Rune właśnie taka była. Potrafiła zacząć kłótnię, przeklinać duszę. Zawsze jednak była pierwsza do zarzegnania sporu. Łatwo popadała w gniew, potem tego żałując.
— Cóż... Jesteś już młodą kobietą. Powinnam zatem zacząć traktować cię w ten sposób.
Młodsza z córek Hemminga skinęła tylko głową. Przez następne minuty trwała między nimi komfortowa cisza. Asdis usiadła obok siostry, po czym przeczesała jej włosy palcami.
— Ru... — zaczęła niepewnie. — Nie mogę cię stracić. Nie ważne jak samolubnie to brzmi. Zrobię wszystko by Rytuał się udał. Nie pozwolę tym starym...
— Powiedziałam Kolowi.
Jej serce zamarło. Przez chwilę Runę sądziła, że Asdis wyzionęła ducha. Stała bowiem nieruchomo z szeroko otwartymi oczami.
— Odynie... — wyszeptała starsza z sióstr, zamykając na moment oczy. Odetchnęła głęboko, chcąc kontynuować, lecz Rune na to nie pozwoliła.
— Wiem, wiem! — powiedziała zdenerwowana, przecierając twarz dłonią. — Potrzebuję twojej rady, a nie krzyków! Co ja mam zrobić?
— Zacznijmy od tego — zaczęła Asdis, biorąc uspokajający oddech — że popełniłaś ogromny błąd i chyba nie zdajesz sobie sprawy z konsekwencji.
Asdis rzadko kiedy była spokojna. Zwykle wybuchała złością.
— Co dokładnie mu powiedziałaś?
— Wszystko.
Po raz kolejny zamknęła oczy, gryząc nerwowo wargę.
— Wszystko... wszystko?
— Mhm — pisnęła młodsza. — Nie wiedziałam, co robić...
— Mogłaś przyjść z tym do mnie! Wiesz, co mu teraz grozi, Rune!
— Nie, nie mogłam! Nie rozumiesz? Miałaś na głowie wystarczającą ilość zmartwień! Ślub, Nik, matka... Jakbym śmiała zrzucać na ciebie jeszcze swoje rozterki. Nie chcę umierać! Ale nie chce też, żebyś cierpiała! Nie wiem co mam robić! Nie wiem!
Asdis poczuła łzy cisnące się do jej oczu, gdy Rune wybuchła płaczem. Natychmiast wzięła ją w swoje ramiona. Szeptała do jej ucha uspokajająco.
— Twoje problemy nigdy nie będą moim ciężarem, karaluch. — Pocałowała jej czoło, pozwalając łzom wypłynąć. — Nie musisz się o mnie martwić. Grozi ci śmierć, Ru... Najważniejsza jesteś teraz ty. Ale wiesz co? Poradzimy sobie z tym. Razem.
Rune za wszelką cenę pragnęła w to uwierzyć.
M.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro