trzydzieści
Następnego dnia z samego rana wyszłam przed dom, gdzie wraz z Matteo byliśmy umówieni. Skłamałam Leonowi, że jadę do miasta załatwić parę "kobiecych" rzeczy przed ślubem, czego nawet nie komentował. Włoch siedział w samochodzie kawałek dalej od domu, aby nikt nas nie przyuważył. Dotarłszy do pojazdu, szybko wsiadłam do środka, a Matteo od razu odjechał z miejsca.
- Dzień dobry. - uśmiechnął się pod nosem. Zlustrowałam go szybko wzrokiem — na nosie miał okulary przeciwsłoneczne, ubraną białą koszulkę i ciemne spodnie dresowe.
- Hej. - odpowiedziałam, odwzajemniając lekko uśmiech. Czułam się lekko niekomfortowo, z tym że jechałam właśnie z bratem mojego narzeczonego do jego przyjaciela, jednak wciąż wolałam to niż siedzenie w domu i wysłuchiwanie jak bardzo jestem beznadziejna.
- W porządku? - spytał się brunet, kładąc dłoń na moim udzie. Sięgnęłam do niej swoją ręką i splotłam nasze palce ze sobą. Znów poczułam, jak bicie mojego serca przyśpiesza, a na moje policzki wpływa delikatny rumieniec.
Co on ze mną wyprawiał.
- Jest okej. - mruknęłam, opierając się wygodniej o fotel.
Nasza podróż trwała niedługo. Matteo zatrzymał się pod jedną ze starych kamienic i wysiadł z samochodu. Ruszyłam w jego ślady i wygramoliłam się z pojazdu. Wyprostowałam się i rozglądnęłam po uliczce.
- Można tu parkować? - spytałam się, podchodząc do brązowookiego. Machnął ręką i podszedł do dużych, drewnianych drzwi. Wcisnął srebrny przycisk domofonu, a po chwili drzwi ustąpiły. Otworzył je przede mną i wpuścił pierwszą do środka. Na klatce było przyjemnie chłodno, na co westchnęłam z ulgą. Ostatnie dni były naprawdę gorące i nie dało się wytrzymać na zewnątrz zbyt długo.
Matteo poprowadził mnie schodami na drugie piętro. Tam zapukał w dębowe drzwi i odwrócił się, aby posłać mi uśmiech. Wkrótce z mieszkania wyjrzał niewysoki mężczyzna, zgadywałam, że musiał być w wieku Matteo. Miał lekką nadwagę, był ubrany w dresy i trzymał butelkę alkoholu w ręce. Zastanawiałam się, czy to na pewno był przyjaciel Mattea, w końcu kompletnie się od niego różnił.
- Matteito! - wykrzyknął i niespodziewanie przytulił bruneta, co wyglądało zabawnie, szczególnie że brązowooki był wyższy od przyjaciela o głowę. - Dawno się nie widzieliśmy!
- Byłem u ciebie parę dni temu, Mauricio. - powiedział z lekkim uśmiechem, próbując się wyrwać z objęć brodatego mężczyzny.
- Zapraszam do środka. - Mauricio odsunął się i otworzył nam szerzej drzwi. Weszliśmy do mieszkania, a zapach spalonego sosu uderzył moje nozdrza.
- Ty to musisz być Luna. - odwróciłam się w stronę przyjaciela Matteo. - Słyszałem wiele o tobie. Tego dobrego i złego też.
- Um, dzięki? - uśmiechnęłam się słabo.
- Och, Boże, coś ty znów wyczyniał Mauricio? - jęknął brunet, krzywiąc się. - Znów próbowałeś gotować?
- Chciałem zrobić ten przepis, co ostatnio mi podałeś. Robiłem wszystko, jak napisałeś, więc nie wiem, co takiego mogło się stać. - bronił się. Popędził szybko do kuchni, a Balsano za nim. Ja zostałam w hallu i zaczęłam oglądać zdjęcia powieszone na ścianie. Na paru nawet zauważyłam Mattea, który uśmiechał się szeroko w obiektyw. Mimowolnie sama się uśmiechnęłam, widząc go szczęśliwego.
Odsunęłam się od ściany i rozglądnęłam po pomieszczeniu. Ściany były białe, co sprawiało, że w pokoju było bardzo jasno. Przeszłam do salonu i usiadłam na jednym z miękkich foteli. Mieszkanie było nowocześnie oraz przytulnie urządzone. Przez ogromne okna z szerokimi parapetami wpadało słońce i przyjemnie grzało mnie w ramię. Patrząc na to wszystko, aż sama zamarzyłam, aby zamieszkać w takiej kamienicy właśnie we Florencji.
- Następnym razem czytaj dokładnie. - usłyszałam głos z korytarza.
- Okej, okej. - rozległ się szelest po pomieszczeniu. - Pamiętaj, aby zmienić pościel, jasne? Nie będę spał na tej, w której wy...
- Wiesz co, ty nieraz jesteś durny chyba cały czas. - przerwał mu Matteo. - Lepiej już spadaj, nie śpieszyłeś się przypadkiem?
Mauricio zaśmiał się cicho.
- Miło cię było poznać, Luna! - krzyknął z hallu.
- Ciebie również! - odkrzyknęłam. Już miałam wstać z miejsca i pójść do nich, kiedy usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. Kilka sekund później Matteo wrócił do mnie, uśmiechając się półgębkiem.
- Niepokoi mnie twoja mina. - przyznałam, unosząc brew. - Czemu wyszedł?
- Pojechał do pracy. - zajął miejsce naprzeciw mnie. - A co, chciałabyś z nim posiedzieć?
- Byłbyś zazdrosny?
- O niego? Nigdy. - parsknął śmiechem. Przewróciłam oczami na jego słowa.
- Więc...? Co my tu robimy?
- Możemy tu robić wszystko. - założył ręce za głowę. - To znaczy, wiesz... możemy korzystać z udogodnień tego miejsca.
- Równie dobrze moglibyśmy pójść na miasto. - wzruszyłam ramionami.
- Ale na mieście nie mielibyśmy takiej prywatności. - puścił mi oczko. - To co, na co masz ochotę?
•••
- Nie, oszukujesz! - szturchnęłam go w ramię. - To nie fair!
- Fair, fair, po prostu ty nie potrafisz grać. - wystawił język w moją stronę.
- Umiem grać! Zawsze wygrywałam w Monopoly! - skrzyżowałam ręce na piersi. Od godziny graliśmy w planszówkę, siedząc na ziemi i zajadając się chipsami, które znaleźliśmy w kuchni oraz dopijając otwarte wino. Już zapomniałam, jak to jest po prostu posiedzieć tak w dobrym towarzystwie i pozwolić sobie zapomnieć o wszystkim.
- Bo pewnie grałaś sama ze sobą. - zażartował, przez co dostał kuksańca w bok ode mnie. - Zaczynasz znów?
- Ja nic nie zaczynam. - wstałam z miejsca i otrzepałam się z okruchów po chipsach. - Nie mów do mnie teraz.
- Rozumiem, że strzelasz focha. - parsknął, podnosząc się z ziemi.
- Może. - stanął naprzeciw mnie.
- I nie będziesz ze mną rozmawiać? - zbliżył się do mnie. Cofnęłam się o krok i uniosłam dumnie głowę.
- Nie będę. - próbowałam zachować kamienną twarz.
- A jeśli zrobię to? - w ciągu sekundy znalazł się przy mnie i chwycił mnie za biodra, unosząc wysoko do góry. Pisnęłam, łapiąc się rękami za jego ramiona.
- Puść mnie!
- Nie zrobię tego! - zaśmiał się i zaczął kręcić się w kółko, wciąż trzymając mnie w powietrzu. Bałam się, że zaraz mnie upuści na ziemię, więc kurczowo trzymając się jego ramion.
- Postaw mnie błagam! - piszczałam jak mała dziewczynka, zaciskając mocno oczy. W pewnym momencie Matteo zatrzymał się w miejscu i podrzucił do góry, sprawiając, że chwilę potem wylądowałam na jego rękach.
- Teraz będziesz ze mną rozmawiać? - spytał. Objęłam go za szyję i dźgnęłam palcem w policzek.
- Niech ci będzie. Tylko już tak nie rób, bo następnym razem puszczę na ciebie pawia.
- Okej. - zaśmiał się. - Dopiero teraz zauważyłem, jak bardzo malutka jesteś.
- No może od razu liliput. - przewróciłam oczami. Matteo pokręcił rozbawiony głową i postawił mnie na ziemi. Poprawiłam swoje włosy i posłałam mu szeroki uśmiech. Czułam się naprawdę szczęśliwa i ciężko było mi myśleć o tym, co miało stać się za dwa dni.
- Mogę się o coś spytać? - zaczął, chwytając mnie w pasie i z powrotem przyciągając do siebie.
- Hm? - mruknęłam, kładąc ręce na jego klatce piersiowej.
- Czy to możliwe, aby w ciągu niecałych dwóch tygodni mógłbym się zakochać? - wpatrywał się we mnie intensywnie. - Bo chyba wpadłem po same uszy i to właśnie przez ciebie.
- Matteo... - byłam zdziwiona jego wyznaniem i jednocześnie oczarowana.
On właśnie powiedział, że się we mnie zakochał.
Czy On właśnie powiedział, że zakochał się we mnie?
Moje serce zabiło szybciej i znów poczułam te słynne motylki w brzuchu.
- Nie musisz nic mówić, ja wiem, co myślisz. - westchnął.
- Matteo - chwyciłam jego twarz w obie dłonie. - Czuję dokładnie to samo, co ty. I, mimo że to jest niewłaściwe, nie jestem w stanie zaprzeczyć moich uczuć do ciebie.
Na twarzy Włocha rozkwitł piękny uśmiech. Wykonałam pierwszy krok, pochylając się i łącząc nasze usta razem. Ten pocałunek był jednak inny niż te wcześniejsze — wolniejszy, bardziej zmysłowy. Wkładałam w niego wszystkie moje uczucia, których nigdy nie byłam bardziej pewna jak w tamtym momencie.
•••
Szczerze — nie jestem z niego zadowolona, co wprowadza mnie w zły mood. Więc może oglądnę jeszcze raz zwiastun ostatnich odcinków Soy Luny, bo LUTTEO.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro