dwadzieścia osiem
Matteo's POV
Cały dzień czekałem na Lunę. Chciałem jej wytłumaczyć, że przecież jej kuzynka w ogóle mnie nie interesuje i tylko ona się dla mnie liczy. Nie było moją winą to, że Rose przyczepiła się mnie jak rzep psiego ogona. Rzucała jakimiś tandetnymi tekstami na podryw, co mnie irytowało coraz bardziej. Myślała, że mnie poderwie? Wybacz skarbie, ale wolę twoją kuzynkę Lunę.
Kiedy zielonooka ruszyła do miasta, ja wróciłem do Rose. Chciałem za nią pójść, oczywiście, że tak, ale ta blondwłosa pokraka non stop nas obserwowała. Albo mnie. Była naprawdę zdesperowana.
- Co chciałeś od Luny? - spytała od razu, kiedy znalazłem się obok niej.
- Nieważne. - machnąłem ręką.
- Widać, że była zła. Pewnie się pokłóciła ze swoim ukochanym narzeczonym. - przewróciła oczami. - Nic nowego.
- To znaczy?
- Duh, oczywiście, że to wszystko jest na pokaz! Przyjechałam tu, tylko aby zobaczyć jaki cyrk będzie się tu toczyć za parę dni. - parsknęła śmiechem.
- Nie rozumiem cię...
- Och proszę cię, nie widzisz tego? Oni wcale nie wyglądają na zakochanych. Jestem pewna, że Luna zapłaciła mu, aby udawał jej narzeczonego przed naszą rodzinką, tylko po to, żeby utrzeć mi nosa. Co oczywiście jej się udało.
- Gadasz bzdury. - zaśmiałem się bez humoru. Powinna zejść z tego słońca, bo coś źle działa na nią.
- Czy to nie dziwne, że dopiero po dwóch latach niby bycia w związku poinformowała rodzinę, że są zaręczeni? Dwa lata, podkreślam.
Przewróciłem oczami i wystałem z ławki. Przysięgam, im dłużej z nią przebywałem, to, tym bardziej stawałem się głupszy.
- Hej, gdzie idziesz? - zawołała za mną, ale się nie odwróciłem.
Czy to mogło być rzeczywiście udawane? Nie, przecież Leon za każdym razem, kiedy rozmawiał z rodzicami czy rodzeństwem, to opowiadał o swojej dziewczynie. Poza tym planowali ślub, a nie wydaje mi się, aby posunęli się do tego stopnia, gdyby to była tylko gra.
Właśnie, ich ślub. Z każdym dniem zbliżał się ten nieszczęsny dzień, a ja coraz bardziej pragnąłem mieć Lunę na wyłączność. Z trudem obserwowałem, jak Leon łapie ją za dłoń czy szepcze jej coś do ucha, co sprawia, że ona się uśmiecha.
To ja chciałbym to robić.
Musiałem w końcu zadać jej to pytanie — kogo wybiera. Mówi, że czuje coś wyjątkowego przy mnie, ale wciąż nie odwołała ślubu z moim bratem.
Zamknąłem się w moim pokoju na klucz, mając nadzieję, że to zatrzyma Rose i nie będzie się do mnie dobijać. Włączyłem pocztę mailową, aby sprawdzić, czy nie mam żadnej wiadomości od szefa. Trzy dni temu wysłałem mu swój artykuł i do tej pory nie otrzymałem odpowiedzi.
Westchnąłem cicho, nie widząc nic nowego i przetarłem twarz dłońmi. Nie czułem się spełniony w tej pracy. Wolałbym wydawać swoje własne książki, ale trudno było wybić się na rynku. Kliknąłem myszką na plik, w którym miałem rozpoczętą swoją powieść. Nie miałem czasu ani weny jej dokończyć, ale nie chciałem jej tak zostawić. Zagryzłem wargę, a w mojej głowie pojawiła się żółta lampeczka. Natychmiast włączyłem Worda i zacząłem pisać od nowa.
Nawet nie zauważyłem, kiedy minęło kilka godzin. Oczy piekły mnie od patrzenia się w ekran. Do życia przywrócił mnie głos Luny, dochodzący zza okna.
Wróciła.
Zapisałem plik na pulpicie i nie zamykając laptopa, wybiegłem z pokoju. Musiałem się już dowiedzieć, jakie plany miała dziewczyna i czy o mnie myślała poważnie.
Nigdy nie należałem do grupy tych, którzy przejmowali się innymi, nie ubiegałem się specjalnie o niczyją uwagę, a zwłaszcza uwagę dziewczyn. One same do mnie lgnęły, a ja przyznam, podobało mi się to.
Jednak Luna różniła się od reszty. Było w niej coś, co sprawiało, że chciałem się jej cholernie przypodobać. Tak naprawdę to nie była typem, za którym się przeważnie oglądałem. Ale i tak przyciągała mnie do siebie, a jej głos był jak muzyka dla moich uszu.
Wybiegłem na podwórko i zatrzymałem się w pół kroku, kiedy zorientowałem się, że nie jest sama. Leon już na nią czekał. Schowałem się za wysokim krzakiem i obserwowałem ich. Liczyłem na to, że Leon szybko sobie pójdzie i zostawi Lunę samą.
Dziewczyna w pewnym momencie uśmiechnęła się czule w stronę mojego brata i położyła dłoń na jego policzku. Po chwili oboje wstali z trawy i trzymając się za ręce, ruszyli w stronę domu.
Zabolał mnie ten widok i uświadomił coś.
Oczywiście, że wybrałaby Leona. Gdyby tak nie było, to ślub już by odwołała. Poza tym Leon był tym lepszym z braci Balsano, przecież każdy tak powtarzał. Ułożony, przyjazny, z dobrą pracą. Ja za to byłem jego przeciwieństwem — roztrzepany, bez planów na przyszłość, nieustatkowany i posiadający pracę, za którą nie przepada.
Kiedy weszli do budynku, wycofałem się i wróciłem do siebie. Nie wiem, czy dobrze robiłem, ale to był czas, aby odpuścić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro