Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2

— Im szybciej zrozumiesz, że ludzie to podłe żmije, tym łatwiej będziesz to znosić — dym papierosowy uciekał z krwistoczerwonych ust, gdy słowa mozolnie je opuszczały, docierając do uszu Hany. — Ludzie to nie kundel ze złamaną nogą na ulicy, który do końca życia będzie potem skomlał z radości na twój powrót z pracy. Nie, oni w podzięce wbiją ci nóż w plecy, bo pokazałaś, że jesteś zbyt dobroduszna.

          Hana przewróciła znudzona oczami. Zupełnie jakby tego nie wiedziała. Szybko pożałowała, że pochwaliła się przyjaciółce z akcji ratunkowej Rindō Haitaniego. Zamiast przyjemnie spędzać z nią czas na cotygodniowych plotkach i drinkach, słucha kazań w klubie, oświetlona przez cynoberowe lampy. Delikatny uśmiech zawitał na ustach kobiety, przypominając sobie wojnę, jaką właścicielka toczyła za każdym razem, gdy ktoś kolor określił po prostu jako czerwony, kiedy ona przez wiele dni szukała odpowiednich ledów. Niedopałek papierosa cicho jęknął, gdy kobieta zgasiła go w znajdującej się obok niej ceramicznej popielnicy. Tlił się delikatnie, wydając z siebie ostatnie jęki swego krótkiego żywota, a po chwili pozostał po nim już tylko nieprzyjemny dym, drapiący gardło. Nie na długo, bo i on został wessany przez wentylacje, zabierając ostatnie tchnienie używki.

— Nie sądzisz, że przesadzasz, Akemi? Zachowujesz się jak wujek Iroh — blada twarz skrzywiła się, na widok przyjaciółki, która na raz wypiła następny kieliszek gorzkiej wódki. Malutkie kropelki ciekły smutno po delikatnym szkle, gdy odstawiła je z trzaskiem. Szybkim, nieznacznym skinieniem dłoni wskazała na naczynie do kelnera, stojącego tuż przy nich, nawet na niego nie patrząc.

          Człowiek w czarnym uniformie prostował się jak struna, był na każde zawołanie Akemi. Hana myślała, że był trochę tajemniczy, z maską lekarską na twarzy. Był trochę jak ona. Usługiwał bogatszym, wyżej postawionym. Dlatego jego obecność sprawiała, że czuła się źle. Jakby próbowała oszukać świat i ukryć to, kim sama jest, będzie oraz była, od urodzenia. Hierarchia społeczna w klubie Akemi była bardzo ważna, a Sōji ją oszukiwała, na rozkaz właścicielki. Nawet ona w pewnym sensie była jej podległa, choć ich zachowanie na to nie wskazywało. Hana rzuciła ostatnie spojrzenie na kelnera, chcąc nawiązać z nim kontakt wzrokowy, nie traktować go z góry, jakby nie istniał, ale ten uporczywie uciekał wzrokiem, bo tak został wytresowany.

— Najwyraźniej to rodzinne. I nie rób takiej miny, po części jesteś moją rodziną — Akemi zagroziła palcem dziewczynie, zupełnie jakby cała konwersacja, jak i sytuacja wymagała od niej stuprocentowej powagi. A przecież chodziło tylko o młodszego Haitaniego, który za bardzo zachlał tego feralnego dnia. Czy tam nocy? Kogo to obchodziło? — Wiem, dla ciebie to nic. — Szczupłe palce zakręciły bączka w powietrzu, gdy Akemi chciała oddać gestem lekkomyślną postawę swojej przybranej kuzynki. — Pracuj sobie u Haitanich, jak ci tak bardzo zależy. Wiem, nie musisz nic mówić, ich starzy dobrze płacą, ale na wszystko, co święte, nie zbliżaj się do nich. Rozumiesz? — Twarz kobiety niebezpiecznie stężała, przybliżając się do Hany, która nawet nie reagowała już na psychopatyczne zachowania Akemi.

          Kolejny raz przewróciła oczami na zbyteczną, jak sądziła, troskę. Jednocześnie wspomnienie o jej pracy sprawiło, że jej ciało lekko stężało. Szybko pozbyła się tego odczucia jak natrętnej muchy. Obawiała się, że kelner usłyszy, przejrzy na oczy jej status. Niepotrzebnie. Przypomniała sobie o fakcie, który zawsze jej nie odpowiadał. Chłopak, im usługujący i każdy inny kelner, bądź kelnerka, jacy raczyli być przy ich spotkaniach, nie mogli niczego usłyszeć. Akemi zadbała o to, zupełnie jakby Hana i rozmowy z nią, były sprawami najwyższej wagi, jakby miały pogawędki o użyciu co najmniej broni wysokiego rażenia. Dlatego każdy obecny przy tej dwójce kobiet, miał słuchawki wygłuszające wszelkie dźwięki. Widok, do którego już zdążyła się przyzwyczaić i wpisywała go w kategorię „uniformu".

— Przecież wiem. To tylko jednorazowa akcja, każdemu się zdarza spotkać pracodawców, a ty robisz z tego, nie wiem jak wielką aferę. Miałam pozwolić mu rozjebać sobie głowę o kant, czy jak? — warknęła lekko nabuzowana, ściskając pięść na szklance od jakiegoś bezalkoholowego drinka.

— Tak byłoby najlepiej, dla nas wszystkich — westchnienie opuściło usta czerwonowłosej, która zrezygnowana już postawą swojej rozmówczyni, złapała się za kość nosową, mamrocząc niewyraźnie, jakieś przekleństwa w stronę Sōji. — Wciąż nie rozumiem, czemu nie rzucisz tej pracy sprzątaczki i nie zostaniesz na stałe u mnie? Jakoś to pogodzimy, dostaniesz samych najlepszych klientów, będę za ciebie ręczyć, nic ci się nie stanie na mojej warcie.

— Akemi, powiedziałam ci, że nie. Mogę przyjść raz, maksymalnie dwa razy w weekendy, ale codziennie? Mam jeszcze szkołę przecież, ledwo godzę ją ze sprzątaniem u Haitanich w poniedziałki i czwartki, a godziny pracy są zbliżone do tych, jakie miałabym tutaj — zaznaczyła kategorycznie, podbijając swoje stanowisko stukaniem w mahoniowy stół, palcem wskazującym. W wygłuszonej części klubu było więc słuchać tylko miarowy stukot zdenerwowanej Hany i wzdychania Akemi.

— Jak wolisz, ale wciąż nie rozumiem, przecież mogłabym ci pomóc, doskonale wiesz, że nie musiałabyś mi oddawać żadnych pieniędzy. A szkołę mogę ci załatwić ot, tak — pstryknęła palcami, zupełnie jakby ta kwestia nie miała większego znaczenia. — Prywatni nauczyciele w godzinach, gdy będziesz na tyle wypoczęta by myśleć. Słońce, pomyśl, wyniosłabyś z tego więcej, niż z tego nędznego liceum.

          Hane raziły słowa, "nędzne liceum". W końcu by się do niego dostać poświęciła prawie całe swoje życie, zdobywając najlepsze stopnie, aby tylko załapać się jako jedna z nielicznych, najlepszych i wygrać możliwość bezpłatnej nauki w nim. Nie była to byle jaka szkoła, bo oczywiście dla dzieciaków z bogatszych rodzin, z lepszym systemem nauczania, a większość uczniów na start w dorosłym życiu dostawało wybitne rekomendacje na najlepsze uczelnie w kraju, a potem już prosta droga do wymarzonej pracy. Dlatego Hana jako dziecko już postawiła sobie za cel, by do niej uczęszczać. No i go spełniła, ciężką pracą i swoją własną krwią, siedząc dniami i nocami z nosem w książkach, zapominając o rodzinie i znajomych. Ale udało jej się, jak każdy zresztą cel, który Sōji sobie postawi. Może okres przygotowań do wielkiego egzaminu, który miał decydować o jej przyszłym jestestwie, nie był dla niej najlepszy, jednak pokazał też, jak wielka więź łączyła ją z Akemi. W końcu mogła ją zostawiać, tymczasem ona dostarczała jej jeszcze lepsze materiały, z których mogła się uczyć.

— Dość, Akemi. Nie chce się z tobą kłócić, ale doskonale wiesz, że nie chce mieć u ciebie żadnych długów, już i tak za dużo dla mnie zrobiłaś.

— Wciąż uważam, że...

          Czerwonowłosa sięgała po kolejnego papierosa z paczki, chcąc kontynuować swój wywód o zmarnowanym potencjale i zdrowiu przyjaciółki. Wiedziała, jak znosi wysiłki fizyczne, widziała wybielone od detergentów, zniszczone dłonie, na które nawet rękawiczki nie dają już rady. Co gorsza, widziała przewlekłe zmęczenie, zabierające radość z jasnych lic Hany i uciekające z niej życie, za które tak zawsze ją kochała. Sōji bowiem od dziecka, była dla Akemi promyczkiem nadziei w tym brutalnym świecie, dlatego ta na swój pokrętny sposób pragnęła trzymać ją blisko siebie. Nim pęknie. Nim zniknie, tląc się tak żałośnie, jak zgaszony wcześniej papieros i odejdzie w zapomnienie. Akemi jedyna wiedziała, jak przyjaciółka wypruwa sobie żyły, chcąc wesprzeć rodzinę, ale wiedziała też, że nie ma na to środków. Dlatego sama chciała inwestować w jej rozwój, w życie, które mogłoby być godne, na takie, jakie zasługiwała. Dlatego odtrącanie pomocy, ją denerwowało, choć zdawała sobie sprawę, że są granice, których ta uparta istota nie da przekroczyć.

— Stop — stanowczy głos przerwał jej, dając znać, że to właśnie ten moment. Znowu dotarła to granicy, choć łudziła się, że tym razem uda się ją przekroczyć. W końcu kilka razy się udało, ale najwyraźniej to był kraniec możliwości.

          Akemi po tylu latach uważała, że każdy ma swoją cenę, wszystko zależało od uporu i celów, jakie przyświecają ludziom. Zastanawiała się więc, jak bardzo zaparta jest dziewczyna, która gotowa jest brudną ścierą zmywać błoto z posadzki Haitanich, by ci rano mogli przeglądać w niej swoje parszywe twarze. Jak bardzo trzymać się tego celu musiała, by z każdej swojej wypłaty oddawać, choć małą sumę jej, mimo że tego nie potrzebowała. W końcu można było powiedzieć, że Akemi Usuba spała na pieniądzach, te drobne sumy, przy jej tygodniowych dochodach, były niczym, a wciąż doceniała je bardziej, niż jakiekolwiek pieniądze od japońskich (i nie tylko) bogaczy, gangów, czy mafii.

— Dobrze. Niech ci będzie. To zamiast tego, powiem ci, że ktoś o ciebie pytał ostatnio. Uważał, że jesteś najlepszą hostessą, z jaką kiedykolwiek rozmawiał — bawiła się pustym kieliszkiem, krążąc koniuszkiem palca na szkle, jakby ze znudzenia. Sōjo wiedziała jednak, że to kolejny haczyk, który Usuba zapuszczała, by złapać ją, jak rybę w swoje sidła.

— Raczej wątpię, że jakkolwiek przyciągam tu interesujących cię klientów. Zresztą nie przypominam sobie żadnego ponad przeciętnie podjaranego mną chłopa. — Upiła łyk drinka, rozkoszując się przyjemnym, orzeźwiającym smakiem. Nie mogła odmówić tego, że Akemi zatrudniała samych profesjonalistów, mistrzów w swoim fachu, a napój był tego świadectwem.

— Ten chłop był ambasadorem Stanów — przewróciła oczami, znowu.

          Lekkomyślne podejście Hany do takich spraw, zawsze ją lekko irytowało. Z drugiej za to strony, klienci często doceniali w niej właśnie to, że nie obchodziły ją statusy, przynajmniej w tej pracy. Sōjo była bardzo plastyczna i wyczuwała, kiedy należy podbić ego gościa, pogłaskać jego wybujałe mniemanie o sobie, a kiedy przemilczeć fakt, kim był i prowadzić z nim normalną rozmowę, jakiej mógł nie doświadczyć od lat. A przecież po to właśnie hostessy były. Niektóre szybko obrastały w piórka, pijąc ze złotej miski, jakby nie miała dna. Dojąc to, co dostały i zapominając o profesjonalizmie. Kolejny powód, dla którego przyjaciółka darzyła niepozorną brązowooką niesamowitym szacunkiem. Samoświadomość, samodyscyplina i to, że nie da się omamić nikomu. Nawet jej.

          Choć nie takie miała plany, co do kuzynki. Zawsze trzymały się razem, nawet jeśli przez jakiś czas nie mieszkały w tym samym mieście, czy, jak teraz, budynku, miały ze sobą kontakt. Usuba często wracała wspomnieniami do dnia, kiedy zdobyła ten klub i zaczęła jego gruntowną przebudowę. Wtedy ją tu ściągnęła. Pełną życia, dziecinnego jeszcze uśmiechu i pomysłów. Pamięta ich małą kłótnię o kolory ścian, czy lamp. Pamięta prawie każdą podjętą wspólnie, bądź dogłębnie przedyskutowaną decyzję. I to wzbudza w niej poczucie wdzięczności, że ta małolata zawsze tam była. Hana nie zdawała sobie nawet sprawy, że całe to miejsce, powstało po części dzięki niej i wsparciu, jakie od niej emanowało. Akemi za to nie wiedziała, że czasami jej przyjaciółka chciała, by spłonęło i cały świat o nim zapomniał.

— Ambasador, czy nie, wiesz, że nie zmieni to mojej decyzji, a teraz wybacz, ale musimy kończyć — spojrzała na lustrzany zegar, wiszący na ścianie. — Zaraz jadę do szkoły.

— To już ta godzina? — ziewnęła, rozciągając zmęczone ciało, jak rasowy kanapowiec. — W takim razie najwyższa pora iść spać.

          Dziewczyny zaśmiały się, rozluźniając atmosferę, która wcześniej niebezpiecznie zgęstniała. Ich tryby życia nie należały do normalnych, tym bardziej do kompatybilnych. Nie zawsze mogły pozwolić sobie na godzinne rozmowy, przez inaczej działające zegary biologiczne, pracę i szkołę, a fakt, że żyły w mieszkaniach obok siebie, mimo wszystko tego nie ułatwiał. Kiedy Hana wracała ze szkoły, Akemi schodziła do klubu na poważne, biznesowe rozmowy, czy po prostu by poustawiać po kątach pracowników. Usuba często dalej siedziała gdzieś z gośćmi, gdy Sōjo wychodziła do pracy, a jak wracała, obie mijały się, chcąc w końcu odespać. Dlatego stworzyły swój mały rytuał, raz w tygodniu umawiały się, wcześniej uzgadniając, czy aby na pewno każdej dany dzień pasuje i spotykały w przeróżnych porach. Byle tylko się złapać i nadrobić stracony czas.

          Hana dopiła szybko drinka, żegnając się niechlujnym całusem w polik z przyjaciółką, która zatrzymała ją jeszcze na szybkie odświeżenie jakimiś drogimi perfumami, żeby nikt nie pomyślał, że to cudowne stworzenie już od rana kopci, niczym stary diesel, i pognała razem z torbą w stronę wyjścia. Przekroczyła przyciemnione drzwi, biorąc głęboki wdech. O tej porze, powietrze w Roppongi było jeszcze znośne. Nie było świeże, a już na pewno w żadnym stopniu nie przypominało tego z jej rodzinnych stron. Było trujące, piekło oczy, przełyk, niczym siarczysty dym, w godzinach szczytu. Ale teraz, mogła nazwać je znośnym. Zastanawiała się jedynie, czy dzień, który rozpoczął się od dość nieprzyjemnej konwersacji, będzie mogła ochrzcić tym mianem.

          Kierowca Akemi przyjechał jak co dzień, punktualnie, parkując tuż przed nogami dziewczyny. Strzepnęła od niechcenia niewidoczny kurz z jej mundurku i wsiadła do czarnej toyoty. Ostatni raz, przez szyby samochodu spojrzała w stronę okien apartamentu Akemi, która już zdążyła się do niego dostać, również posyłając przyjaciółce ciepłe spojrzenie.

          Usuba mlasnęła niezadowolona, sunąc palcami po czarnym parapecie. Obserwowała oddalający się samochód, z jej kuzynką w środku, zupełnie jakby miło to pomóc pilnowaniu jego zawartości. Gdy zniknął z jej pola widzenia, kliknęła guziczek przy oknie i w jednej chwili wszystkie okna zaczęły przysłaniać kuloodporne rolety. Niewątpliwie miała swego rodzaju obsesje, na punkcie nastolatki, jednak nie uważała tego za coś złego. W jej mniemaniu martwiła się o dziewczynę zwyczajnie, jak starsza siostra powinna. Chciała zastąpić Hanie oddaloną o dziesiątki kilometrów rodzinę, z którą i tak nie miała dobrych kontaktów, przy okazji rekompensując sobie swoją własną pustkę w gnieździe. Jednocześnie Sōji nie zdawała sobie sprawy z tego, jak ważna zaczynała być, jak użyteczna przez swoje zdolności w komunikacji. Akemi uważała, że małolata była stworzona do bycia hostessą, zwłaszcza w Roppongi. Zwłaszcza, na jej usługach, gdzie mogła wyciągać znaczące informacje od wysoko utytułowanych klientów.

          Między innymi dlatego, tak bardzo irytowała ją ignorancja dziewczyny. Tak wiele mogły ugrać na tym, gdyby blondyneczka była jej uszami, o ile zachowałaby dalej swoją neutralność. Dlatego właśnie kontakty z braćmi Haitani były ryzykowne, ze względu na ich przynależność do jakiś tam dziecinnych gangów. Problemem z kolei była ich możliwa przyszłość. Kto wiedział, czy te durne nastolatki, bawiące się w dorosłych, za miesiąc, czy nawet tydzień nie zadrą z mafią? Wtedy automatycznie i Hana wskoczyłaby na listę celów, a na to Usuba nie mogła pozwolić. Zawiedziona potrząsnęła głową, zsuwając z siebie ubrania, które rzuciła gdzieś w kąt apartamentu. Jej służka i tak to posprząta. Leniwy uśmiech wdarł się na usta kobiety, gdy przypomniała sobie o tej śmiesznej ironii losu. U boku Akemi, Hana mogła uchodzić za kogoś znaczącego, wpływowego, ba pożytecznego, ale nie. Wolała usługiwać tym dwóm cudakom.

          W paskudnym humorze wpełzła do łóżka niczym cynoberowy wąż, żmija, do swego legowiska. Przykryła się czarną kołdrą, wijąc się pod nią w złości i irytacji.

— Jeszcze zobaczysz, że mam rację i będziesz tańczyć, jak ci zagram — syknęła, zaciskając usta w wąską linię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro