Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XIII: Teoretycznie to czujcie się, jak u siebie

Brązowe włosy Constance od kiedy zwlekła się z, o dziwo dość wygodnego łóżka, po czym niepewnie zerknęła w lustro, nie wyglądały zbyt dobrze.

Cóż zresztą niekoniecznie ją to dziwiło, ledwo pamiętała, jak wróciła z festynu do Dziurawego Kotła. Właściwie od praktycznie wyrwania Jamesowi butelki, w odwecie na Lily za nazwanie ją pełnym imieniem.

Prędko po umyciu zębów, naciągnęła na siebie moherowy sweter, porzucając wszelkie nadzieje pokładane w rozczochranych włosach, po czym zeszła do pubu.

Przy jednym ze stołów siedzieli już wszyscy Huncwoci oraz zmordowana ich towarzystwem Evans, która wyraźnie się ucieszyła na widok przyjaciółki.

— Na Merlina, Connie! — wrzasnęła dziewczyna, a na jej twarzy rozkwitł uśmiech, jaki przy syknięciu brunetki, natychmiast zwiądł.

— Nie tak głośno, na Merlina — mruknęła, i pospiesznie zauważyła, że jedyne wolne miejsce znajdowało się obok Syriusza, więc bez chwili zastanowienia usiadła na krześle, jednak reakcja bruneta zdziwiła ją do tego stopnia, iż zachłysnęła się kawą. Mianowicie chłopak spróbował objąć ją ramieniem. — Black ty się masz dobrze, czy tak niekoniecznie? — fuknęła, patrząc na niego identycznie wielkimi oczami, jak on na nią.

— Constance, czy ty... — zaczął lekko oburzony, jednak moment później w formie olśnienia, a raczej jak określiłby to w tamtym momencie kataklizm. — Co właściwie pamiętasz z tamtego wieczoru? — spytał, gdy dziewczyna dopijała już swoją mocną czarną kawę, jaką zamówiła jej Evans przewidując taki obrót spraw.

— Szczerze? — mruknęła, wpatrując się w kubek po kawie, jakby oczekiwała, że objawi się mu drugie dno. — Odkąd zabrałam butelkę od Pottera, co się działo, nie wiem — dokończyła, czując na sobie wzrok całego towarzystwa. Cóż, James wyglądał tak jakby właśnie dostał w głowę patelnią, ewentualnie tłuczkiem – do stracenia przytomności zostało mu niewiele. Lily niekoniecznie wiedziała, co zrobić, więc bezczynnie wgapiała się w przyjaciółkę, starając się wtopić w otoczenie, co w intensywnie pomarańczowym swetrze nie było najłatwiejsze. Lupin usilnie próbował ukryć chichot, tak samo jak ból po kopnięciu w piszczel przez Syriusza. Peter obserwował sytuację z rozszerzonymi oczami, stukając pulchnymi palcami w stół.

— Ogarnijcie się wreszcie — syknął Syriusz, przewracając oczami.

— Ty się ogarnij, per arystokrato — fuknęła, związując włosy w niską kitkę, również wywracając oczami. — Oberwiesz za tę Constance. — Pogroziła mu palcem, rozglądając się za żywą duszą siedzącą w pubie o poranku, jednak żadna się nie napatoczyła. Zresztą całe szczęście.

Lecz nim Black, w ogóle zdążył odparować księżniczką, bądź księżną, zjawił się Tom — barman i właściciel Dziurawego Kotła, szarpnął Connie za ramię, co w początkowej formie miało być delikatnym uderzeniem.

— List dla panny Bowie — powiedział z krzywym uśmiechem, natomiast dziewczyna prędko złapała list, również uśmiechając się w tamten sposób.

Barman odszedł, aczkolwiek mina dziewczyny po zobaczeniu nadawcy, jakby jeszcze nie była wyjątkowo nie tęga, zmarniała.

— Cholera — mruknęła, wyjmując list z koperty, wyglądając na niezbyt przejętą wyrazem twarzy Evans.

— Connie, język! — syknęła rudowłosa, na co druga Gryfonka wyrwana z przedzierania się pomiędzy złowrogimi szeregami zdań, wystawiła jej język, wracając do równie niemiłych przecinków.

— Jakim cudem ona już wie, gdzie ja jestem — fuknęła zirytowana, przewracając oczami, zupełnie ignorując towarzystwo wymieniające się za pomocą spojrzeń najdziwniejszymi teoriami dotyczącymi nadawczyni listu. — Ooo mamy kota... — dodała po chwili marszcząc brwi. — Znając krystaliczny charakter mojej matki pewnie jest czarny, jak noc i na dodatek wężousty. — Kończąc już wszystko było jasne, niczym słońce, jednak nie domniemana sierść kota rodziny Connie. Jednak fakt, iż Alsephina Bowie we własnej osobie, zdecydowała się napisać do córki, był cóż — nieco bardziej niż niewiarygodny.

— Dobrze, więc z tego co wywnioskowałam, to to ma być twoja matka? — spytała Lily, na co jej przyjaciółka przytaknęła leniwie. — Bez reprymendy, że nie ma cię w domu, i pałętasz się niewiadomo gdzie, pijana? — Kolejne pytanie mimowolnie nasunęło jej się na język, z całkowicie przypadkowym naciskiem na ostatnie słowo.

— Ona i reprymendy? Zgaduję, że nie wie, kiedy mam urodziny — prychnęła, ciaśniej wiążąc kitkę. — Z tego, co zrozumiałam w ostatnich dwóch zdaniach, najpewniej zaprasza was do mnie na święta — oznajmiła, cały czas bacznie kontrolując reakcję znajomych. — Dajcie spokój, chyba nie zamierzacie się pałętać po tym festynie przez całą przerwę świąteczną? — spytała, ledwo panując nad tym, by nie zmieniło się to w prychnięcie.

Właściwie to Evans niekoniecznie przewidziała taki zwrot akcji, właściwie to już poczynając od przeklętej butelki we wnęce płaszczu Pottera, aż po zdjęcie Connie i Syriusza, które straciła tamtego poranka, nawet o tym nie wiedząc.

Oprócz tego należałoby nadmienić, iż poranek Blacka właściwie wyglądał dość podobnie do tego Constance, jednak on został obudzony samą obecnością nieobliczalnego Jamesa Potter.

— Dzień dobry, Łapo. — Uśmiechnął się nieco przerażająco, co dla bruneta, który właśnie zerwał się na równe nogi, jednak chwilę później równie prędko znalazł się pod kołdrą, przestraszyło nieco bardziej, ze względu na umysł, jaki nie miał jeszcze czasu dojść do stanu poprzedniego. — Cóż za piękny dzień, zwłaszcza jeśli dysponuję zdjęciem Connie i twoim.

— To brzmi odrobinę bardziej niż niepokojąco, wiesz? — powiedział, zaznaczając pstryknięciem w powietrzu poziom niepokojący. — Teraz chyba jest ten moment, w którym mówisz, co to za zdjęcie i bez wpajania mi, że Evans została twoją żoną, albo coś w tym stylu, opowiadasz mi, co się działo na Merlina — odrzekł nie spiesząc się zbytnio, czym dość zirytował przyjaciela, nie mogącego czekać dłużej z faktem, iż właśnie wczoraj za jego sprawą pocałował Constance.

— Może ja ci lepiej pokażę to zdjęcie. — Chłopak już chciał sięgnąć do kieszeni spodni, jednak Syriusz prędko schował się pod kołdrą, po czym stłumionym przez pierzynę głosem odburknął:

— Ja wątpię, że chce to widzieć.

— Chcesz — rzekł dumnie Potter, uśmiechając się niczym bohater, za co najpewniej, kiedy byłaby tu Connie, w tamtym momencie pogrążona w głębokim śnie, dostałby jakiś zaklęciem.

— Nie.

— Jesteś pewien?

— Tak.

— Okej, to ja odchodzę z tym zdjęciem, a ty już nigdy w swoim żywocie nie dowiesz się, co takiego wczoraj odprawiałeś — odparł, pogwizdując wesoło pod nosem, i wolnym korkiem, czekając aż przez materiał przejdą jego słowa wsiąkając w umysł Syriusza, zmierzał do drzwi, udając, że ma zamiar opuścić pomieszczenie.

— Dobra, pokaż no to!

I tak wyglądał poranek Blacka, który puszczał mimo uszu wszystkie wtrącenia Remusa, sugerujące, iż jeśli on nie pamięta, co się właściwie wydarzyło, to Constance tym bardziej.

Jednak bardziej niż Lupin, przekonało go zachowanie Connie, gdy zajęła miejsce obok niego, po czym praktycznie zabiła go spojrzeniem.

Aczkolwiek wracając teraz do momentu, w którym cisza ze wszystkich stron, ignorując Toma krzątającego się po pubie, otaczała Connie, napawając ją wielką niepewnością, czego nie zwykła czuć od dawna.

— To jak? — spytała, nerwowo stukając palcami w stół, przy czym wyrwała wszystkich Gryfonów z ich własnych światów, za co była sobie szczerze wdzięczna.

— Chętnie. — Pierwsza postanowiła przerwać ciszę Lily, wyobrażając sobie świąteczne spotkanie z siostrą, po czym spędzenie tego okresu w towarzystwie przyjaciółki oraz gorszego zła – Pottera. Jednak wybór był oczywisty, jeśli miałaby zostawić Constance samą ze zgrają największych dowcipnisiów, co brzmiało wyjątkowo niewinnie w porównaniu do nich, jakich znał Hogwart, nie wybaczyłaby tego sobie.

— Dobrze — odparł Syriusz, wyprany z dobrego humoru od momentu pojawienia się brunetki, choć James pokładał wielkie nadzieje, w tym by nie powrócił do stanu zerwania z Sèraphine, ponieważ jakby nie patrzeć Ognista sporo go kosztowała.

Późniejsze zdarzenia były proste, w przeciwieństwie do włosów Constance, które po opuszczeniu pubu, przy akompaniamencie wymieniania uwag, a raczej zasad, dzięki którym cytując „Życie w jej domu, było nawet znośne", napuszyły się od wilgoci. Cóż Syriusz nadal będąc w trakcie polowania na odzyskanie humoru, popłakał się ze śmiechu, przy czym zawtórował mu James oraz Peter, natomiast Remus ledwo parsknął w przerwie od wysłuchiwania dziewczyny żalącej się, jaka to jej matka nie jest okropna.

Właściwie to cała podróż minęła w ten sposób, Lily przeważnie milczała, gdy Connie prowadziła wściekłą wymianę zdań z Remusem szukającym dobrych stron jej matki, zapominając przy tym, że w rzeczywistości nigdy jej nie widział. Syriusz wraz z pozostałą dwójką Gryfonów, nieco infantylnymi argumentami śmiejąc się próbowali dogryźć Bowie, marnie wspomagając przy tym Lupina, który aczkowiek przyzwyczajony do zachowań przyjaciół, czuł się lekko zażenowany.

*

Gdy dotarli już przed dom Bowie'ich, z całym bagażem ciągniętym przez wszelakie mugolskie transporty, gdyż Connie zaparła się w swojej dumie, odrzucając pomoc matki pracującą przecież na codzień z Proszkiem Fiuu, Remus był już poinstruowany na każdą ewentualność.

— Nie ma mowy o tym, żebym nawet pomyślała o skorzystaniu z jej propozycji, przeklęta wazeliniarza — fuknęła brunetka, targając za sobą kufer po dróżce wyłożonej kamieniami, prowadzącej prosto do bramy, którą można była zauważyć z tamtej odległości kątem oka.

— Constance, wszystko fajnie tylko my jednak wolelibyśmy skorzystać z oferty twojej matki — wysapał James, który podczas podróży zdążył nabawić się już kilku skurczy żołądka ze śmiechu, co było nieszczególnie pomocne przy wleczeniu za sobą kufra wypełnionego po brzegi rozmaitymi gadżetami ze sklepu Zonka.

— Ty się, Potter już zamknij — syknęła, i wyprostowała się stając przed otwartą bramą, za którą rozpościerał się widok na ogromny dom Connie. — No to jesteśmy — westchnęła, łapiąc się pod boki, przy czym dmuchając na kosmyk włosów, jaki wpadł jej na czoło, uśmiechając się zwycięsko.

Lily natychmiast wyrosła zza jej pleców, z oczarowaniem wymalowanym na twarzy, które prędko zniknęło, gdy przed grupą Gryfonów na posesji znikąd zjawiła się postać w czarnych szatach, zapewne za pomocą teleportacji.

— Och, już jesteście — mruknęła kobieta, w długiej czarnej sukni z bufiastymi, rozkloszowanymi u dołu rękawami, wieloma ozdobnymi guzikami pobłyskującymi w zimowym słońcu na srebrno. Blada twarz o wydatnych kościach policzkowych, wyglądała niemal identycznie, co marmurowa rzeźba, cóż puste spojrzenia również się zgadzały. Hebanowe włosy upięte w elegancki kok, spięty był z tyłu czarną klamrą z wygrawerowanymi z tyle mikroskopijnymi literami A.B. — Więc to wy — dodała po chwili niezręcznej ciszy, splatając ze sobą dłonie o chudych palcach. — Constance, nie przedstawisz mi swoich przyjaciół? — Ostatnim słowem omal się nie udławiła, co najpewniej na jej miejscu zrobiłaby Connie, również dość mało uczuciowa.

Brunetka westchnęła, zerkając na głupio szczerzących się Gryfonów, z których jedynie Lupin zachowywał należytą powagę, zgodnie ze zdanie dwudziestym piątym, mówiącym o tym, że pani Bowie niekoniecznie przypadają do gustu, osoby cóż — tacy, jak oni.

— Więc, emm tak — zaczęła jej córka, odwracając się twarzą do znajomych. — Tam stoi Black, jeszcze szerzej się uśmiechnij może, co? — wycedziła, ze względu na obecność matki siląc się na zachowanie miłego tonu, by już w pierwszej godzinie nie odhaczyć na ścianie kolejnej kłótni z nią. W każdym razie nie wychodziło jej najlepiej. — Obok niego jest Potter, ten w miarę ogarnięty to Peter, pan powaga wrodzona to Remus, a ruda mysz za mną to Lily. Koniec spektaklu, weźmiesz bagaże? A i przypominam, że mamy zimę, a ty jeszcze nie wpuściłaś nas do domu — dokończyła pospiesznie, uśmiechając się sztucznie na końcu, co pierwotnie miało być życzliwym, delikatnym, dziewczęcym uśmiechem. Jednym z uśmiechów Evans, które najwyraźniej nie były przeznaczone Bowie. Tej młodszej rzecz jasna, gdyż starszej najpewniej nawet wieszak włożony w usta by nie pomógł.

Alsephina wyraźnie urażona słowami córki, nadal nie dając tego po sobie poznać, pstryknęła pałacami, unosząc przy tym kufry wszystkich Gryfonów, i dumnym krokiem prowadząc całą wesołą paradę do środka, gwałtownie łapała równowagę na dróżce prowadzącej do wejścia głównego.

Gdy masywne dębowe drzwi ze złotą kołatką przedstawiająca lwa, patrząc na jego minę dużo mniej groźnego niż Connie, kiedy się do niej zwróci Constance, uchyliły się, przy ruchu nadgarstka pani Bowie, wszystkich wręcz przytoczyło ciepło domu.

— Teoretycznie to czujcie się, jak u siebie — mruknęła brunetka, gdy cała szóstka pozbywała się śniegu, zimna i okryć wierzchnich w holu. — Tylko uważajcie na tego kota, naprawdę.

*
serwus!
trzymajcie się ciepło!

vivaly

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro