Prolog
Za oknem szalała burza, więc wszyscy w miarę rozsądni uczniowie Hogwartu postanowili pozostać w dormitoriach, rozkoszując się zimowym wieczorem w towarzystwie znajomych.
Tak postanowiła zrobić także Connie Bowie, która postanowiła okryć się czerwonym kocem z naszywką lwa odzwierciedlającym jej Gryfońską naturę, i zatopić się w lekturze.
- Interesujące - mruknęła sarkastycznie pod nosem, przewracając pożółkłą stronę książki, o zniszczonej oprawie.
Nagle usłyszała błyskawicę, która przecięła powietrze na zewnątrz i towarzyszący jej dźwięk, przez co wzdrygnęła się.
Nienawidziła burz, i wszelkiego rodzaju rewelacji pogodowych odmiennych od słonecznego lata, po którym najczęściej pojawiało się jej niemiłosiernie dużo piegów na nosie, które miała ochotę wytępić.
Chwilę później doszły do jej uszu śmiechy i oczywiste dla Huncwotów wejście smoka - rzecz jasna nieplanowane.
Parada śmiechu rozpoczęła się głośnym rechotem przemoczonych do suchej nitki wszystkich Huncwotów, którzy nadmieńmy, iż nanieśli zdecydowanie zbyt dużo wody wraz z błotem do Pokoju Wspólnego, co zaczęło niezwykle irytować Connie. Ta jednak postanowiła skupić się na książce, która wcale nie była tak niesamowicie intrygująca, jak wmawiała jej bibliotekarka, i zignorować denerwujący chichot.
Lecz na nieszczęście - albo i szczęście, zależy od toku myślenia - brunetki, ponieważ przy jej kominku, obok którego właśnie wygrzewała stopy w grubych wełnianych skarpetach, postanowili wysuszyć się Huncwoci.
I nie tylko zmącili spokój, ale przynieśli ze sobą mnóstwo wody i nazbyt dużo śmiechu.
Dopiero po paru minutach rozmowy, z której Bowie zrozumiała tylko bezsensowny chichot, i ani jednego słowa, które nie byłoby marną próbą wykrztuszenia z siebie kilku sylab, w której zdecydowanie przeszkadzały nagłe nieopanowane salwy śmiechu, Huncwoci ją zauważyli. Nie żeby się niespodziewanie speszyli, przecież to byli Oni - oni się nie peszą, tylko wręcz emanują pewnością siebie.
- Kogo moje oczy widzą! - krzyknął nagle Syriusz, mając na myślicie Connie, która zrezygnowana zarówno tym, że spokój tego wieczoru został brutalnie zabrany, jak i niezbyt ciekawą treścią powieści, uniosła wzrok znad tekstu unosząc lewą brew ku górze. - Constance Bowie. - Na te słowa Bowie miała ochotę wydrapać mu oczy, wręcz nie była w stanie znieść pełnej formy jej imienia.
Wydawało jej się tak staroświeckie, i sama także uważała, że to imię wcale do niej nie pasuje, a nawet, że chętnie by je zmieniła gdyby tylko mogła. Zdrobnienie jej imienia, jak to określała było „do przeżycia", ale również nie było jakieś powalające.
- Dobrze, Connie Bowie - odezwał się ponownie Syriusz, już przez dłuższą chwilę, zabijany przez dziewczynę wzrokiem.
- Nie można po prostu Bowie? - spytała wzdychając i przy okazji zamykając książkę, i gubiąc moment, który czytał patrząc na ilość storn - na zawsze.
- Zdecydowanie nie. - Do rozmowy dołączył się Lupin, siedzący na podłodze obok kominka.
- W takim razie mogłabym widzieć dlaczego? - zapytała, wiedząc, że nie ma się co łudzić, że dostanie jakieś w miarę sensowne zdanie w odpowiedzi.
- Bo tak! - Wzruszył ramionami rozbawiony Potter, rzucając się na miejsce na kanapie obok Connie.
- Świetnie - fuknęła wywracając oczami. Miała nadzieję, że może chociaż zatopić się w wyjątkowo monotonnym świecie lektury, lecz ta jednak leżała zamknięta, z niezaznaczonym ostatnim miejscem czytania.
To jest mój koniec - przebiegło jej przez myśl.
- Widział ktoś może Evans? - Potter nagle otrząsnął się z transu i przypomniał o uprzykrzaniu życia piegowatej Gryfonce, która na całe szczęście ze spokojem i rozwagą wybrała łóżko do czytania, no i oczywiście coś ciekawego do czytania.
- Na miłość boską. Merlinie widzisz i nie grzmisz? - westchnęła Bowie, wywracając ciemnozielonymi oczami.
- Grzmi - odparł Syriusz, wspaniałomyślnie pokazując na okno, i akurat w tamtym momencie błyskawica ponownie przecięła niebo, na co znów Bowie się wzdrygnęła. Huncwoci na uwagę Łapy zareagowali natychmiastowo, i nie czym innym, niż śmiechem.
- A no tak, faktycznie - fuknęła odgarniając niesforne kosmyki włosów, które wpadły jej na twarz za uszy.
- Skąd taki zły nastrój? - spytał zaciekawiony Lunatyk, przyglądnąć się dziewczynie.
- Najpierw zakłócacie mój spokój i wieczór z książka, swoim irytujàcym rechotem, a tak poza tym to tak opowieść jest niesamowicie nudna - westchnęła, uderzając dłońmi o uda. Huncwoci w prawdzie nie byli zaszokowani szczerością Connie, ponieważ nie była to jej pierwsza taka uwaga w tym stylu, aczkolwiek tym razem nie wybuchli śmiechem, bądź tak zwanym rechotem. Jak kto woli. - Ma ktoś może jakąś ciekawą pozycję, którą z chęcią pożyczyłby tak wspaniałej istocie, jak ja, w tym momencie? - Szczególny nacisk nałożyła na ostatnie trzy słowa, mimo, że już i tak krzyczała na tyle głośno, iż każdy Gryfon mógł ze spokojem ją usłyszeć.
- Luniaczek! - odparli natychmiastowo wszyscy Huncwoci, oczywiście bez wspominanego powyżej. Ten tylko uśmiechnął się, mierząc przyjaciół pobłażliwym spojrzeniem.
- Czego szukasz? - spytał, próbując dostrzec tytuł tekstu, który Bowie uważała, za tak przeokrutnie nużący.
- Cokolwiek ciekawszego - westchnęła, wzruszając ramionami. Właściwie to chciała tyko przeczytać coś, dla czego byłaby w stanie zarwać noc, i nie mieć wrażenia, że tylko straciła czas.
- Czyli zdajesz się na los? - zapytał, ostatecznie upewniając się, co do wyboru dziewczyny. Ta tylko energicznie pokiwała głową. Remus już miał zamiar dźwignąć się w podłogi, i wyruszyć na poszukiwania książki intrygującej, co bez wątpienia było trudnym zadaniem, jeśli chodziło o kogoś tak wybrednego jak Connie Bowie. - Serio potrzebujesz tej książki na teraz?
- A czy to nie jest synonim „w tym momencie"? - uśmiechnęła się, i bardzo starała się, by ten uśmiech nie był zgryźliwy. Na marne.
Chwilę później Lupin wrócił trzymając w ręku mugolską powieść Agathy Christie.
Chwilę później Connie, próbowała dostrzec jej tytuł, jednak daremnie ponieważ książkę przechwycił Syriusz, który chwilę później rzucił ją Potterowi, który także postanowił nie dać dziś czytać dziewczynie i cisnął opowieścią w kierunku Petera, który nieporadnie ją złapał i dość zdezorientowany, co ma zrobić rzucił książkę ponownie do Syriusza. Jak wszyscy mogliśmy się spodziewać, Black nie miał zamiaru oddać książki, ani Remusowi, ani Connie.
Bowie westchnęła, i już miała zamiar złapać za różdżkę, jednak nie tylko nie była na swoim miejscu, nie było jej wcale. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się gdzie może podziewać się owa zguba.
- Ugh - mruknęła pod nosem, mając zamiar dźwignąć się z kanapy. Tym razem to brwi wszystkich Huncwotów poszybowały w górę, a Connie tylko wzruszyła ramionami.
- Dokąd się wybierasz? - spytał Potter, obok którego jeszcze przed chwilą siedziała na kanapie.
- Cóż, miałam niecne zamiary odebrania wam książki za pomocą zaklęcia, ale z niedowierzaniem odkryłam, że nie ma tu mojej różdżki, więc idę do dormitorium i najpewniej już nie wracam. - Kończąc swój wywód, wzruszyła ramionami, jak miała to w zwyczaju i zmierzyła dość zszokowanych Huncwotów, którzy nie byli przyzwyczajeni do zachowań podobnych do tych Bowie. Fanklub Syriusza najpewniej właśnie zagryzłby Connie, za niewykorzystaną szansę spędzenia z nimi wieczora. Jednak dziewczyna miała wrażenie, że tak prędko nie uwolni się od ich rechotu, a na wspólne wieczory będzie jeszcze dużo okazji. Więc korzystając z chwilowego zaćmienia umysłu Blacka, ta wyrwała mu książkę z dłoni i posłała porozumiewawcze spojrzenie Remusowi, po czym udała się do dormitorium.
*
Tymczasem w dormitorium dziewcząt wszystkie już dawno pogrążone były we śnie, a tylko jedna z nich - Lily Evans, starała się skupić wzrok na zapisanym małymi literami tekstem książki, którą tak jak Connie pożyczyła od Lupina.
Gdy dziewczyna usłyszała Connie wchodzącą do pokoju, natychmiast schowała książkę pod kołdrą i zanim zrobiła to samo z różdżką szepnęła:
- Nox. - Światło, które wydobywało się z różdżki Lily zniknęło, natomiast jej szept nie umknął uwadze Connie, która zaśmiała się pod nosem.
- Spokojnie, czytaj sobie - mruknęła podchodząc do jej łóżka, a Lily ponownie złapała za różdżkę szepcząc zaklęcie.
- Szczęście, że to ty - westchnęła po chwili też śmiejąc się cicho. - Zawsze można byłoby się spodziewać Pottera - tym razem już bez śmiechu wypowiedziała kilka słów wracając do sytuacji sprzed roku, po czym wywróciła oczami.
- Daj spokój - ponownie mruknęła cicho Connie, postanawiając usiąść na skrawku łóżka koleżanki. - To było rok temu. - Brunetka machnęła dłonią, choć wiedziała, że Lily nadal tak tego nie traktuje.
- Ale wciąż nie traci wrażenia - zaznaczyła unosząc palec ku górze.
- Masz rację, ciarki na plecach pozostały - zaśmiała się cicho Connie, starając się nie wyjść na hipokrytkę i uszanować spokojny sen współlokatorek.
- Czyli się nie dziw - skwitowała Lily mając nadzieję na zakończenie rozmowy. Niezbyt przepadała za Bowie, czasami uważała, że jest nieco za bardzo narwana i irytująca. Krótka wymiana zdań była jeszcze do zniesienia, jednak była święcie przekonana, że nie wytrzymałaby za długo.
- W takim razie dobranoc. - Connie szybko zrozumiała aluzję, i nie była nią zbyt zdziwiona. Od dawna miała świadomość, że Evans nie pała do niej jakąś wielką sympatią, więc wstała z łóżka niewzruszona zakończeniem rozmowy. - Um, jeszcze jedno. - Mimo, że bardzo nie chciała, podeszła ponownie do łóżka dziewczyny, która z niezadowoleniem podniosła wzrok znad książki. - Widziałaś gdzieś moją różdżkę? - spytała szybko odgarniając kosmyk włosów za ucho.
- Chyba zostawiłaś ją w torbie, na twoim łóżku - odparła szybko siląc się na uśmiech.
- Dzięki, dobranoc. - Z tymi słowami odeszła mając zamiar dać Lily spokój, i czas na przeczytanie książki w spokoju. Sama miała podobne, dopóki Huncwoci nie postanowili ich zmienić.
Podeszła do swojego łóżka, i natychmiast rzuciła się na nie z lekturą pożyczoną od Lupina. Uderzyła się jednak o masywną klamrę swojej torby, co przypomniało jej o różdżce, która nadal się tam znajdowała. Prędko wyjęła ją szepcząc zaklęcie, dzięki któremu była w stanie cokolwiek dostrzec. W końcu mogła dowiedzieć się cóż takiego podarował jej Remus.
- Noc w bibliotece - szeptem zacytowała tytuł zapisany wielkimi literami na okładce. - Może będzie ciekawie - westchnęła, łapiąc za poduszkę i układając się na niej.
*
i tak! jestem zakochana do obłędu w erze Huncwotów, więc prędzej czy później po prostu musiałam napisać coś z ich udziałem, so
mam nadzieję, że się podoba,
and do następnego!
Vivaly B. Vin
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro