Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IV: Nocna wycieczka

serwus, moi mili! dodaję ostatnio dość często. chyba serio ta zima u nich mi się udziela

Connie leżała, wgapiając się w ciemnoczerwony baldachim, i oczekując, że Lily w końcu pójdzie spać.

Cóż mimo, że powtórzyła jej już mnóstwo razy, iż więcej nauki jej naprawdę nie potrzeba to ta chyba nie wzięła sobie tego do serca. 

Natomiast głęboki sen Evans był potrzebny Bowie do potajemnego wymknięcia się do biblioteki. Mimo, że od zdarzenia z Amortencją z minęło trochę czasu, temat nawet jeśli został zamknięty to zaczął ją intrygować.

Oprócz tego Connie zależało na zaliczeniu eliksirów na przynajmniej Zadowalający, przed Bożym Narodzeniem, na które nie miała najmniejszego zamiaru wracać do domu. Choć przyznała w myślach, że jej matka nie byłaby wniebowzięta i zbyt zaaferowana świątecznym nastrojem, gdyby oznajmiła jej, że eliksiry poszły jej okropnie. Dosłownie.

Zaczekała jeszcze chwilę, po czym słysząc cicho wypowiedziane przez  rudowłosą „Nox" zerwała się z łóżka, i chwytając z szatę, zwinnie i cicho opuściła dormitorium.

Nie było to najmądrzejsze, ponieważ gdyby Filch przyłapał ją w piżamie szwendającą po Hogwarcie w nocy, nawet nie chciała myśleć o kolejnym szlabanie.

Pospiesznie kierując się do schodów korytarza na drugim piętrze, skąd łatwo dostać się do biblioteki, oświetla sobie drogę różdżką. Spotkała się przy tym z kilkoma komentarzami zdenerwowanych obrazów, narzekających na odbieranie im snu.

Usłyszała za sobą kroki, przez co szybko zgasiła światło dobiegające z różdżki. Jednak po przeanalizowaniu sytuacji, stwierdziła, że dzięki późnym godzinom, grupa Huncwotów prześladuje ją nawet we własnej głowie.

Ponownie szepnęła zaklęcie, a z różdżki błysnęło światło, przez co mogła kontynuować nocną wycieczkę do Biblioteki, bez ryzyka skręcenia karku na schodach oraz spędzenia świąt w Skrzydle Szpitalnym. Niestety nie obeszło się bez wypowiedzi obrazów:

— Zgaś to światło, tępaku. — Usłyszała za sobą komentarz portretu, któremu zawtórowały kolejne. Connie westchnęła, i szepnęła, że już za chwilę da im spać.

Brunetka dotarła do biblioteki, i z zaskoczeniem odkryła, że pani Pince zostawiła księgozbiór otwarty.

— Brawo, Bowie — mruknęła sama do siebie pod nosem. — A nikt ci nie wróżył kariery przestępczej — westchnęła po czym weszła do biblioteki, zostawiając za sobą lekko uchylone drzwi, aby droga ucieczki była łatwiejsza.

Szybko odnalazła Dział Ksiąg Zakazanych, i licząc, że znajdzie w nim wzmiankę o Amortencji, udała się do niego, szukając odpowiedniej pozycji.

Pod tym, jak jej wzrok zahaczył o pozycję zatytułowaną „Diabły piętnastego wieku" wzdrygnęła się, uświadamiając sobie swój błąd, że może szukać tam, gdzie nie powinna.

Choć nadal nurtował ją temat Amortencji, to przyszła tu, aby poduczyć się do eliksirów, a z pewnością nie po to, żeby dowiadywać się o życiu Diabłów z piętnastego wieku, czy Merlin wie czym.

Gdy zobaczyła strugi deszczu na szybie, głośno przełknęła głośno ślinę, a w jej myślach szybko nasunął się scenariusz tego, iż mogłaby rozpętać się burza.

— Nie tym razem. — Rzuciła groźne spojrzenie Diabłom z piętnastego wieku, po czym opuściła dział ksiąg zakazanych.

Chcąc nie chcąc uświadomiła sobie, że prawdopodobnie będzie skaza na coś czego chciała uniknąć — poproszenie Lily o pomoc w nauce. Choć wiedziała, że dziewczyna ma oceny o jakich jej samej się nie śniło z jej słomianym zapałem do nauki, zauważyła, że nie jest to najlepsza osoba do korepetycji.

— Merlinie ratuj — szepnęła, po czym ponownie ruszyła szukając książki o eliksirach. Wyciągnęła pierwszą z brzegu, której chyba nie przejrzała wtedy gdy wyciągnęła Evans do biblioteki.

Leniwie przeglądała strony, starając się coś zapamiętać. Na chwilę obecną zapamiętała, że gdyby ktoś wlał jej do gardła Veritaserum, byłoby źle.

Kiedy Bowie starała się zapamiętać wielkość bezoaru, natknęła się niespodziewanie na Amortencję.

Klasnęła w dłonie, i podekscytowana zaczęła chłonąc treść.

— Mmm, Amortencja. — Usłyszała szept tuż za plecami, jednak odwracając się nikogo nie zobaczyła

Diable z piętnastego wieku — uciekaj, jeśli ci życie miłe — pomyślała, natomiast w duchu serce stanęło jej na moment.

— Ucisz się. — Kolejny szept, wraz z chwilowym zaprzestaniem czynności życiowych Connie.

— Mówiłem wam coś. — Tym razem była pewna, że nie przeżyje tej
nocy.

— James, ała! Moja stopa! — I tym razem Connie rozpoznała głos Syriusza, tylko nie rozgryzła jeszcze, czy tym razem zginął i pojawia się tu jako duch, czy to przekręt.

— Wy — syknęła zdenerwowana, wstając. Krzesło z piskiem się przesunęło. Connie na oślep wstawiła rękę przed siebie, a już chwilę później trzymała w ręce pelerynę niewidkę. Jej oczom ukazali się Huncwoci. Dość zabawny obraz, ponieważ tak samo jak Bowie byli w piżamach, a Black wyszczerzył się żałośnie, jak dziecko, które chciało uniknąć kary. — Wyjaśnicie mi coś?

— No cześć — palnął James, najwyraźniej obierając strategię przyjaciela, i uśmiechając się głupio.

— Witam — warknęła ironicznie, przerywając oczami. — Co to jest? — Wskazała na pelerynkę, i skrzyżowała ręce na piersi.

— Miło gdybyś nam ją oddała. — Potter ponownie się odezwał, trzepocząc rzęsami.

— Kiepsko ci wychodzi odpowiadanie na pytania, Potter. — Constance nadal trzymała się swojego. Jednak chwilę trwając w ciszy, zrozumiała, że prędzej zastanie ich świt, niż odpowiedz z ust, któregokolwiek z Huncwotów. — A co tu robicie?

— To był pomysł Łapy. — Odpowiedz wyrwała się z ust Pottera, a Black kopnął go w piszczel, na co ten syknął.

— A co ty tu robisz? — Remus postanowił odkręcić kota ogonem, a Connie z całą godnością jaka jej pozostała, postanowiła odpowiedzieć:

— Uczę się — odparła, wzruszając ramionami.

Zanim zdążyli coś jej na to odpowiedzieć, usłyszała huk, oraz piorun, który przeciął niebo.

Dreszcze przebiegły jej po plecach. Nienawidziła burz. Westchnęła głęboko próbując uspokoić trzęsące się ręce, by żaden z Gryfonów nie mógł zauważyć jej irracjonalnego strachu.

Natomiast huk był spowodowany zrzuceniem kilku książek z regału, przez Petera, który dość bezmyślnie się o niego oparł.

Kolejnym niefortunnym odgłosem tej nocy, były kroki.

— Brawo — syknęła w ich stronę. — Tylko czekać, kto to — powiedziała, i odruchowo sprawdziła czy różdżka spoczywa w jej kieszeni.

— Chodź — odparł Lupin, i korzystając z nieuwagi i zdezorientowania dziewczyny, zabrał jej pelerynę.

Zanim zdarzyła coś zarejestrować, Black złapał ją za nadgarstek, i zaciągnął za resztą.

Wszyscy zmieścili się pod dość dużą peleryną, po czym wcisnęli się za jeden z regałów. Na nieszczęście Bowie, wyładowała obok Blacka, jednak perspektywa szlabanu przejęła ją na tyle, że tego nie zauważyła. Uśmiechu Syriusza także.

Chwilę później ukazał się im Filch wraz ze swoim kotem. Mruczał coś pod nosem, podczas gdy kolejny piorun pojawił się na nocnym niebie.

Connie przygryzła wargę, i zaczęła głośniej oddychać, w myślach znów przeklinając swój lęk. Chwilę zajęło jej uspokojenie się, tak samo jak Filchowi przeszukanie biblioteki. Ostatecznie nie znalazł Gryfonów, i opuścił Bibliotekę.

— Było blisko.

*

— Co ci? — spytała Lily, kolejny raz przyłapując Connie, na tym, że nie miała pojęcia, co przed chwilą jej powiedziała.

— Kiepsko spałam — mruknęła, ziewając przeciągle, i kładąc głowę na ramieniu rudowłosej, mimo iż nadal szły. Evans przewróciła oczami, i ze śmiechem ruszyła w stronę Lochów, gdzie miała odbyć się kolejna lekcja, ciągnąć za sobą brunetkę.

*

Lekcje Gryfonów wraz ze Ślizgonami, były niewątpliwie jednym z większych błędów w planie lekcji, choć nikt już specjalnie nie zaprzątał sobie tym głowy.

Tym razem ową lekcją były eliksiry, a Ślizgoni według spostrzeżeń Constance byli wyjątkowo mili.

— Chyba święta im się udzieliły — mruknęła rozbawiona Bowie, a Lily nerwowo jej przytaknęła, wtapiając się w jednego z uczniów Slytherinu.

Brunetka już zamierzała zając stanowisko obok Lily, gdy Potter zaczął szaleńczy bieg do miejsca obok rudowłosej.

— Hola, hola, adios — odrzekła Bowie, wyprzedzając Gryfona o sekundy, i posyłając mu ironiczny uśmiech, zaśmiała się wraz z Lily.

Po upływie dość znaczącego czasu, podczas którego Connie starała się odespać nocną wycieczkę do biblioteki i ominięcie o włos konfrontacji z Filchem, Slughorn robił właściwie to samo, z jedną zasadniczą różnicą — Bowie budziła się na chwilę, żeby przytaknąć na pomruki Lily, a Slughorn spał twardo

— To eliksir, który robiliśmy go na drugim roku — mruknęła Evans z dezaprobatą kręcąc głową. Connie wybudziła się na chwilę, i szybko przytaknęła głową, wracając do przerywanego ciagle snu, gdzie dyskutuje z centaurami o atrakcyjności Syriusza.

— Zaraz co. — Wybudziła się nagle, zwracając na siebie uwagę większości Ślizgonów i kilku Gryfonów, jednak większość wychowanków domu Lwa, już dawno się do tego przyzwyczaiło. — Syriusz wcale nie jest... — I nie dokończyła, bo Lily postanowiła uratować sytuacje, i starając się ukryć swoje spojrzenie mówiące wszystko, szarpnęła ją za rękaw, zmuszając żeby spojrzała na wywar. Connie właśnie zdała sobie sprawę, co przed chwilą powiedziała, a jej twarz poczerwieniała. Poczuła na sobie palące spojrzenie Huncwotów, i postanowiła mimo wszystko skontrolować poziom swojego upokorzenia. Pettergiew dławił się czymś przypominającym nogę żaby, Remus nieznacznie poczerwieniał i krztusił się własnym chichotem, który prędko minął, gdy ujrzał co właśnie je jego przyjaciel i postanowił go ratować, James popróbował z całych sił zwrócić uwagę Syriusza najpewniej by opowiedzieć o zajściu, jednak mu się nie udało. Black nie zaszczycił jej spojrzeniem, — może to nawet i dobrze — ponieważ wpatrywał się w siedzącą przed nim Ślizgonkę.

Wzrok Constance, także momentalnie skupił się na dziewczynie. Ślizgonka zajęła miejsce tak, że Bowie widziała ją jedynie od tylu.

Natomiast po tym wywnioskowała, że musi być bardzo ładna. Ciemne, brązowe włosy opadały kaskadami na jej plecy, delikatnie się falując. Były idealnie ułożone, a u góry Connie zauważyła wpiętą w nie perłową spinkę. Blada dłoń dziewczyny z domu Węża, właśnie sięgała po jeden ze składników, a na jednym z jej palców zabłysnął pierścień wyglądający, jak swego rodzaju pamiątka rodowa.

Connie wywróciła oczami, utwierdzając się w tym, że dłuższe przypatrywanie się brunetce zaprowadzi ją tylko do gwałtownego obniżenia samooceny, więc postanowiła odwrócić się do Gryfonki.

— Skończyłam — odparła uradowana Evans, w chwili, w której Bowie się do niej odwróciła.

— Cudownie — mruknęła, uśmiechając się pod nosem.

— A tobie jak się spało? — zapytała Lily, najwyraźniej zadowolona z tego, że zrobiła eliksir sama.

— Nawet dobrze.

— Później zdasz mi relacje z twojego snu, w zamian za to, że uratowałam ci skórę — powiedziała szybko, i spojrzała w stronę Slughorna. — Ktoś go musi obudzić — mruknęła, krzywiąc się.

— Zostaw to mnie — odrzekła Constance, i zaczęła udawać nagły napad kaszlu, co natychmiast obudziło Slughorna, który podniósł się zza swojego biurka.

Radosny profesor, klasnął w dłonie i posłał uśmiech Evans, a Bowie wywróciła oczami.

— Drodzy uczniowie, widzę, że skończyliście już swoje eliksiry. Cudownie. — Uśmiechnął się, i ponownie ten najserdeczniejszy uśmiech posłał tylko swoim ulubieńcom. — Cóż, pozostaje jedno ogłoszenie — westchnął, i kolejny raz się uśmiechnął. — Organizuję mały bankiet świąteczny, na który zaproszeni będą tylko... — zaprzestał mówić na chwilę, natomiast Connie znalazła kilka idealnych słów.

...tylko moi ulubieni uczniowie, wybitni, ze znaną rodziną — wymieniła w myślach.

— Niektórzy uczniowie. — Najwyraźniej znalazł odpowiednie słowo, na Gryfonka prawie parsknęła. — Bez zbędnego przedłużania, na bankiet serdecznie chciałbym zaprosić. — Tu przerwał, sięgając po listę nazwisk. — Pannę Evans, Pannę Swain, Pana Lupina, Pana Pottera, Pana Blacka... — zaczął wymieniać, a Connie uważnie obserwowała wymianę spojrzeń pomiędzy Jamesem a Lily, co było naprawdę komiczne.

Profesor skończył wymieniać, i z uśmiechem przeszedł do przechadzania się pomiędzy stanowiskami, i sprawdzania jakości eliksirów wywarzonych przez uczniów.

Jednak Connie coś uderzyło. Na liście nie pojawiło się nazwisko Bowie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro