Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

❥ Zbłąkany chłopiec i oszukana dziewczynka | Barneswald

━━━━━━━━━━━

Ship: Bucky x Connie

Fandom: Marvel

One - shot dla: buttvrfly

━━━━━━━━━━━

Kołaczający mięsień serca zdawał się z każdą sekundą zwalniać, aby po kilku chwilach wpaść w odpowiadający mu rytm. Szorstka powłoka opuszków palców kreśliła niewidoczne dla oczu ślady, oznaki swej obecności na nagim barku kobiety. Powietrze uchodzące z nozdrzy mężczyzny odbijało się o odsłoniętą skórę szyji ciemnookiej, aby upewniać ją w realistyczność tej chwili.

Ta harmonia wzbudzała dwójkę w stan błogości, której oboje pragnęli,  pogrążając się w nieświadomości istnienia jakiegokolwiek zagrożenia.

Wojna nie istniała.
Wojna nie istniała w tamtej chwili.
Ustąpiła, ucichła, ustała.
Tylko na tę jedną chwilę.
Tylko na tę jedną chwilę dla dwójki.
Tej dwójki.
Kochanków - Czuli, czuli to.
Wygłodnialców - Pragnęli więcej, niż posiadać mogli.
Uciekinierów - Biegli jak dzieci, aby jak najdalej od czyhającej zagłady.
Załośników - Wierzyli, że zostało im jeszcze wiele czasu.

— Bucky... — Imię uszło szeptem przez spękane usta, spragnione nieustającej miłości. — Możesz mi coś obiecać?

Obietnice.

Dlaczego ludzie nie pojmują, czym one tak właściwie są?
Dlaczego ludzie nie nauczą się ich dotrzymywać?
Dlaczego ludzie nie zrozumieją, że nie mogą ich spełniać, skoro jest coś ponad nimi?

— Oczywiście. Cokolwiek zechesz.

Obietnica. Kolejna obietnica.

— Chciałabym znów z tobą zatańczyć. — Ramiona lekko uniosły jej ciało ponad materac, jednocześnie odrywając jej czerwony polik od nagiej klatki piersiowej bruneta. Po chwili, jednak ugieły się woli brunetki, pragnącej zasmakować go. Pobladłe usta styknęły się z ciepłą skórą wyrzeźbionego torsu. Zaraz uczyniły to po raz kolejny. I kolejny, upragniony raz. — Do naszej piosenki.

— Connie... — Stanowczość rozumu tak łatwo pozwałała oddać się ludzkiemu porządaniu. Przymknął swe powieki, jakby próbował dać szansę kobiecie. By oderwała go od rzeczywistości. By go przed nią schroniła. By go od niej zabrała. 
Ale nie mógł przeciwstawić się realności. Nawet z nią.
Jednak kto niby może?

— W sobotę... Wieczorem — Blask ciemnych tęczówek rozpromieniał jego ciało w majestatycznym pięknie. Wargi drżały pod każdym impulsem rozgrzanej skóry, a język błagał, aby jej zasmakować. Nieliczne krople potu, spoczywające na włóknach mięśni, wymieszały się z zapachem męskiej, taniej wody toaletowej, drażniąc nozdrza młodej piękności. — Proszę, przynieś tulipany, wiesz jak... 

— Nie mogę, Constance — przerwał wypowiedź, niosącą jej marzenie najbliższego tygodnia.

A jednak.

Czyżby ten jeden opanował ogół emocji, by nie obiecać czegoś, czego nie mógł?

— W porządku... — Opuszki palców sunęły wzdłuż jego gładkiej piersi. Falowane kosmyki włosów łaskotały jego, niczym nie skrywane, ramiona. Nogi swym ruchem zsuwały kołdrę z jego ciała. — Możemy do przełożyć, więc może...

— Nie, nie mogę — usta stały się cienką linią, bojąc się przepuścić słowa przekazujące aktualną sytuację. Westchnął. Oznaka strachu. A on się bał. — Wyjeżdżam... na misję. Ruszamy w poniedziałek, tym razem do Austrii.

Te kilka zdań wystarczyło. Usta nie czuły już ciepła skóry, lecz chłód otaczającego ich powietrza. Dłonie nie czuły już rozluźnionych mięśni torsu, lecz uginający się pod każdym ruchem materac. Oczy nie skrywały się już pod powiekami, odizolowując się od pełnej świadomości, lecz wpatrywały się w smętne, błękitne tęczówki.

— James? — Mężczyzna swym ruchem dał jej jasny komunikant, którego posłuchała, pozwalając mu podnieść się do pozycji siędzącej. — Nie pamiętasz?

Oczywiście, że pamiętał. Zbyt dobrze pamiętał. I dlatego bał się. Jak mały chłopiec. Zbłąkany chłopiec.

— Obiecałeś mi.

A ona? Zawiodła się. Jak mała dziewczynka. Oszukana dziewczynka.

— Wiem. — Nie potrafił spojrzeć w oczy oszukanej dziewczynki.

Zsuwając z siebie materiał kołdry, sięgnął po swe spodnie, rozkładające się na drewnianych deskach podłogi. Powolnymi ruchami, starał się zgłuszyć syk palącego tułowia, na których spoczywał wzrok ciemnookiej.

— Bucky... ale wiesz, że nie musisz tego robić. Wiesz to. — Oczy nie potrafiły oderwać spojrzenia od gładkiej skóry, której jeszcze tej nocy, smak mogła poznać. Spracowana dłoń spoczęła na jego plecach, powoli sunąć ku górze, ku ramieniu.

— Constance...

Wiedziała, że to prośba. Jej imię stało się jego prośbą. Prośbą o zrozumienie. Prośbą o wybaczenie.

— Zostań ze mną... Zostań dla mnie...

Nie potrafiła go stracić ponownie.
"Nie mogła"  byłoby złym ujęciem.
Tak jakby mogła uczynić coś, aby nie doprowadzić do tragedii.
Ona była tylko pojedyńczą ludzką jednostką w systemie panującej władzy. Pomijana. Nic nieznacząca.
"Nie potrafiła."
To brzmiało lepiej. Realistyczniej.
Twierdziło o jej ludzkiej niemocy, bezradności.

I następne westchnięcie. Żadno z nich nie miało już zamiaru ich liczyć.

— Ale obiecałem też państwu... — Zarzucona, na nagi tułów, koszula  strąciła jej rękę. Barnes wstał z łoża, bijąc się z myślami, co okazał przez zaciśnięte palce, gotowe do walki z nimi. — Connie... — Nagły przepływ odwagi dał o sobie znaki, gdy zwrócił się w stronę, wciąż siedzącej w łóżku, kobiety. Czymże była ta odwaga, kiedy nie pozostał po niej żadej ślad, gdy znów trafił na spojrzenie brązowych oczu? — Przepraszam.

— Obiecałeś mi...

No właśnie. Obietnice. A po ich złamaniu, bolesne konsekwencje.

— Tak. Wiem to, ale...

— Cholera, James. Obiecałeś mi — Nie zważając na chłód panujący w sypialni, dziewczyna w cienkiej koszuli nocnej wstała na własnych nogach, aby zaraz potem stanąć tuż przed brunetem. Wyczekiwała w jego oczach zgody.

Tak, zostanie z nią.
Tak, pozostanie w kraju.
Tak, daruje sobie kolejną misję.

— Connie, posłuchaj...

Tak, opuści ją.
Tak, wyjedzie z kraju.
Tak, znów się narazi.

— Możemy pokonać Hydrę...

— Nawet nie zaczynaj — Przerwała, nie chcąc znów słuchać o organizacji rujnującej życie jej oraz innych milionów ofiar.

— To jest nasza szansa. Możemy ją pokonać — Mężczyzna złapał jej wiątłe ramiona, próbując w jakikolwiek sposób trafić do jej rozumowania. — Zrozum, że możemy ją powstrzymać, wystarczy dorwać Zolę i...

— Nie obchodzi mnie ta pieprzona Hydra! — Pierwsze tony wewnętrzego strachu uszedł przez jej wargi w postaci donośnego, obolałego jęku. —  Obiecałeś mi, że zostaniesz! Że nie narazisz się więcej! Że zostaniesz... ze mną.

— Możemy ocalić setki, o ile nie tysiące czy miliony istnień, a ciebie to nie obchodzi? — James warknął, gdy puścił ciało młodszej, wiedząc by nie przelać swych emocji na nią. —  Bo co? Bo zostaniesz sama na jakieś dwa miesiące? Cholera, dwa miesiące i wrócę, Connie! — Z jego ust wyrwało się parskiecie, przypominające bezradny śmiech. — Myślisz jak egoistka.

Tym razem to Constance prychnęła, słysząc sierżanta. W duchu zadawała sobie pytanie, czy mężczyzna był naprawdę tak zbłąkany, przez co nie widział co na niego czyha. Nie pozwoliła zwalić całej winy na siebie.

— Czy ty naprawdę nie widzisz, że chodzi mi o ciebie?!

— Proszę, nawet mi tego nie wmawiaj. Wiem, że ty nie chcesz zostać sama. Myślisz o sobie, kiedy możemy uratować ludzkość... Dlaczego, kłamiesz?

Czyżby kobieta była tak zaślepiona wizją samotności, przez co stawiała dobro swoje nad innych? - James, nie potrafił odpowiedzieć na własne pytanie, lecz podświadomość podrzucała własne teorie na ten temat.

— Ty jesteś egoistką... Pieprzoną egoistką — To były ostatnie słowa mężczyzny, zanim nie odczuł palącego ból na swym poliku, łączącego się z wirującym obrazem, a kończącym się na straceniu spojrzenia padającego na brunetkę.

— Pierdol się, Barnes — warknięcie, miało na zadaniu, podbudować ją samą, aby wstrzymać łzy, cisnące się do jej powiek. Patrzyła jak chłopak z lekkim niedowierzaniem, kładzie swą rękę na obolałym miejscu, analizując jej odruchowy czyn. Jednak nie żałowała. Dodatkowo, sięgnęła do łańcucha wiszącego na jej szyji, aby natychmiastowo zdjąć go i wcisnąć Bucky'emu, nie szkodując przy tym siły.

Uderzanie blaszek o siebie, był jedynym dźwiękiem pokonującym grobową ciszę. Lecz im wciąż się zdawało, że krzyczeli. Wykrzykiwali swe emocje, swe uczucia, swe myśli. Przekazywali chaos swych sumień, nierozrywalnym wzrokiem.

— Tak? — Prychnął, gdy nieśmiertelnik wypisany jego danymi, z powrotem spoczął na jego piersi. —W porządku, nie będę zatruwał ci życia.

Wystarczyło mu wyłącznie kilkadziesiąt sekund, aby zebrać swe pozostałe przynależności, a kolejne kilka na ulotnienie się z mieszkania, by te już ostatnie pozostały na rozlegający się trzask drzwi.
Lecz ani jedna sekunda nie została poświęcona ostatniemu zwróceniu się w stronę kobiety.

Zbłąkany chłopiec wyszedł.
Pozostawił oszukaną dziewczynkę.

Czym są ludzkie obietnice?

Zbłąkany chłopiec i oszukana dziewczynka pozostali bez odpowiedzi.

˚ ˚ ˚

— Hej, Connie — wargi same nie wiedziały jak postąpić, ale ostatecznie wykrzywiły się w rodzaju niepewnego uśmiechu. Westchnął. Wciąż się boi. Nie widział jej oczu, ale wciąż się bał. Nie widział oczu oszukanej dziewczynki. — Przepraszam za ten taniec. Wiem, trochę się spóźniłem, za co przepraszam. Przyniosłem tulipany, tak jak prosiłaś... Wciąż je uwielbiasz?

Wiatr przesuwał się między jego palcami, jakby próbował chwycić go za dłoń i poprowadzić do przodu, jak nieporadnie dziecko, potrzebujące porady. Zbłąkany chłopiec wciąż potrzebował opieki.
Wychwycił ten znak, wiedząc, że powinien uczynić kolejny krok.

Wdech.

Bukiet białych kwiatów spoczął na kamiennej powierzchni.

Wydech.

Kolejny powiew wiatru dał o sobie znać, tym razem na barku, jakby kładł na nim swą rękę.

— Przepraszam, miałaś rację... Tak jak z resztą zawsze... Prawie zawsze — dodał, gdy tym razem usta samoczynnie, bez zastanowienia, wykrzywiły się w lekkim uśmiechu. — Wiem, że obiecałem ci coś jeszcze...

Powieki pozwoliły sobie upaść, by dać mu chwilę wytchnienia. By dał sobie chwilę na dobranie słów. By nie musiał wpatrywać się w leżący bukiet. By nie rozczytywał każdej wyrytej na płycie litery, budujących jego prośbę.

Nie zważał na głuchą ciszę, zwiastującą, że nie otrzyma odpowiedzi od kobiety. Nie zważał na dotyk ręki, nie wiatru, lecz ciemnoskórego mężczyzny, na jego metalowym ramieniu.

— Dwa miesiące.

Zacisnął swe usta w bolesnym akcie, gdy znów otworzył swe oczy, nie potrafiąc znieść widoku przed nim.

Gdzie się podziała oszukana dziewczynka?

— Może i byłaś egoistką, ale to ja byłem pieprzonym kłamcą.








━━━━━━━━━━━

Okej wow

Jeżeli mam być szczera, to ja chyba naprawdę jestem zadowolona z tego shota, więc aż sama jestem zdziwiona. Aniu, mam nadzieję, że spełniłam twe oczekiwania.

\___/ - Koszyczek na opinie

A i jeszcze jedno pytanko: Czy ktoś w ogóle zwrócił uwagę na kolaże w mediach? haha

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro