𝟎𝟎𝟒.
— - ᴘᴀɪɴ - —
Zapowiadał się kolejny nudny dzień w jakże straszliwej organizacji zwanej ,,Brzaskiem". No dobra, nie taki nudny, bo od rana rudowłosy lider wrzeszczał na wszystkich jak opętany, ciskając niemal niewidzialnymi piorunami.
Najbardziej ciekawiło cię jednak, co go tak zdenerwowało. No cóż... albo umrzesz tutaj z przemęczenia od niewolniczej pracy, albo znajdziesz sobie nowe bardziej normalne towarzystwo.
W tej chwili szorowałaś podłogi w gabinecie Paina. On za to siedział sobie nie wzruszony przy biurku, wypełniając jakieś papiery, zapewne dotyczące organizacji. No cham i prostak!
Byłaś niczym tykająca bomba, lub wulkan - w każdej chwili mogłaś wybuchnąć rujnując wszystko na swej drodze. Twoje ręce stawały się coraz bardziej czerwone, a nieznośnie pieczenie dawało ci się mocno we znaki.
Rozwścieczona, po prostu rzuciłaś tą cholerną miotłą w stronę jego biurka i nie wypowiadając ani słowa, wyszłaś z pomieszczenia, uprzednio trzaskając porządnie drzwiami. Westchnęłaś głęboko, próbując się uspokoić. Niestety, nie dawało to zamierzonego efektu.
Niczym huragan wtargnęłaś do swojego pokoju, zabierając jedną książkę z regału i walnęłaś się na swoje wygodne, nowe łóżeczko. Czytałaś i czytałaś, przeklinając się w duchu, za zabranie z owego regału jakiegoś stereotypowego, potwornie nudnego romansidła.
Wtem, drzwi do pokoju nieznacznie się uchyliły, powodując przy tym nieznośny i nieprzyjemny dla ucha łoskot, a po chwili w pomieszczeniu stał rudzielec. Spojrzałaś na niego z żądzą mordu w oczach.
- Czego chcesz? - zapytałaś, nawet nie ukrywając swojej niechęci, wiedząc, że bez rozmowy nie wyjdzie.
- Chciałem cię przeprosić za moje wcześniejsze zachowanie. - odparł równie niechętnie co ty, lecz wiedziałaś, że to tylko pozory, które zaciekle stwarzał. Dowodem tego, była ledwo wyczuwalna w jego głosie, nutka skruchy. A może jednak, było to widoczne zawstydzenie i zażenowanie?
- Słucham? - nie dowierzając w wypowiedziane przez niego słowa, zamknęłaś książkę, pośpiesznie odwracając głowę w jego stronę.
W odpowiedzi burknął coś niezrozumiale, co wydało ci się nawet urocze.
- Pytam poważnie, „Wielki Pain lider straszliwej organizacji", przyszedł mnie przeprosić? - stwierdziłaś z kpiną, robiąc cudzysłów z palców, wymyślając dla niego tytuły.
Jednak ,,Wielki Pain" zrobił coś, czego byś się kompletnie po nim nie spodziewała. Ten idiota po prostu cię przytulił, i nie był to tylko zwykły, nieznaczący gest. Zamrugałaś kilka razy niedowierzając. Oddałaś powoli przytulasa, nadal zszokowana.
— - ᴅᴇɪᴅᴀʀᴀ - —
Patrzyłaś zszokowana, jak wściekły Pain biegnie za blondynem, z wyraźnym zdenerwowaniem na twarzy i patelnią w ręce. Wiedziałaś jedno - To napewno się nie skończy dobrze.
Istniały dwie opcje: albo kwatera w ciągu kilku minut, a może nawet sekund, zostanie zmieciona z powierzchni ziemi przez ogromny wybuch, lub Dei zostanie boleśnie potraktowany patelnią i raczej z tego cało nie wyjdzie.
Postanowiłaś nie siedzieć bezczynnie, niczym typowy polski Janusz przy browarku i pomóc Deidarze.Wiedząc, że właśnie pakujesz się w niezłe kłopoty, westchnęłaś przeciągle.
Weszłaś do biura lidera, skąd dochodziły bardzo dziwne i przerażające dźwięki. Uchyliłaś ostrożnie drzwi i ujrzałaś blondyna siedzącego na jednym z wyższych regałów w pomieszczeniu, oraz rudzielca, który usiłował dosięgnąć patelnią tego pierwszego.
Przełknęłaś ogromną gulę, która niewiadomo kiedy, wytworzyła się w twoim gardle. No, dobra...
- Pain-chan! Miło mi cię widzieć! hehe... Wiesz, może pomógłbyś mi nauczyć się paru technik... - mówiłaś co ci ślina na język przyniosła, byleby wymyślić jakąś wymówkę. Wewnętrznie szykanowałaś się, za wcześniejsze nie wymyślenie planu.
- ... - odpowiedziała ci wyłącznie cisza, oraz niepokojące trzeszczenie drewnianego regału.
Zarówno Pain jak i Dei patrzyli na ciebie ze zdziwieniem.
- Myślę, że jestem w stanie ci pomóc, oczywiście o ile twoje umiejętności są na odpowiednio wysokim poziomie. - powiedział z obojętną miną, przenosząc na ciebie powolnie swoje spojrzenie.
- W takim razie chodźmy! - zawołałaś, chcąc uchronić Deidarę przed zniszczeniem regału lidera.
Ledwie żywa wróciłaś do swojego pokoju. Co za bydlak! Pot dosłownie z ciebie ściekał... a nie... on płynął niczym wodospad! Wyskoczyłaś pod prysznic, a gdy wróciłaś, o mało nie dostałaś zawału.
Deidara jakby nigdy nic, siedział sobie na twoim łóżku, przebierając na zmianę nogami.
- Po pierwsze: Co ty robisz w moim pokoju?! Po drugie: Jak tu się dostałeś?! A po trzecie: A nie, jednak trzecie brzmi tak samo jak to pierwsze... - zawołałaś zdezorientowana i zdenerwowana, z faktu, że blondyn niespodziewanie wtargnął do twojej prywatnej strefy.
- Emmm... Przyszedłem ci podziękować, bo prawdopodobnie dzięki tobie jeszcze żyję, un. I zostawiłaś otwarte drzwi... - wyszczerzył się niewinnie, prawdopodobnie próbując uniknąć konsekwencji swojego czynu.
W pierwszej kolejności posłałaś mu mordercze spojrzenie, aby zaraz potem uśmiechnąć się promiennie.
Chłopak niespodziewanie wstał, podszedł do ciebie bardzo blisko i nieśmiało cię objął.
— - sᴀsᴏʀɪ - —
Co mógłby robić Sasori? A No tak! Oczywiście, jego jedyne zajęcie to siedzenie, niczym kret, w swojej pracowni i tworzenie nowych lalek do seks sh... Ekhem, to znaczy marionetek! Taaak! Chodziło mi o to od początku... No dobra, ale wracając!
Krecik siedział sobie w pracowni i tworzył pod napływem weny jakieś majestatyczne arcydzieło, a ty siedziałaś sobie wygodnie na krzesełku w kącie pokoju, starając się wstrzymać oddech, bo każdy, nawet ten najcichszy, dźwięk mógł rozproszyć artystę.
Patrzyłaś z uwagą i zaciekawieniem na jego ręce, które pracowały w niewiarygodnie szybkim tępie, wykonując jednocześnie bardzo dokładne, oraz precyzyjne ruchy. Aż nie mogłaś uwierzyć!
- Czy mogłabyś nie patrzeć na moje ręce? To takie irytujące i nawet nie wiesz, jak bardzo mnie rozpraszasz... - odezwał się w końcu poirytowany głosem czerwonowłosy, nie mogąc wytrzymać presji, którą nieświadomie na nim wywierałaś.
- Ale ja przecież nawet się nie odzywałam i nawet starałam się nie oddychać! - spojrzałaś na niego z wyrzutem, nie dostrzegając powagi powodu jego domniemanej irytacji.
Chłopak zdenerwował cię swoimi słowami. Przecież nic nie zrobiłaś, prawda?
- Wiesz co? To może lepiej będzie, jeśli po prostu wyjdziesz. Może wtedy, będę w spokoju mógł dokończyć moją cenną pracę.
Przez dosłownie chwilkę, w twoich oczach błysnęła słona ciecz. Na szczęście, szybko się pozbierałaś i nie odzywając się słowem wyszłaś z pomieszczenia trzaskając drewnianymi drzwiami.
Usiadłaś na łóżku w swoim pokoju. Nie oddychanie było już przesadą, ale patrzenie na czyjeś ręce? Serio? Parsknęłaś śmiechem, by chwilę później poczuć jak jedna kropelka spływa po twoim policzku.
Nagle drzwi skrzyknęły, a przez nie do twojego pokoju wszedł Sasori. Spojrzałaś na niego krzywo, ocierając kolejne łzy, które już zdążyły począć spływać powoli w dół.
-...- milczałaś, wyczekując na jakiekolwiek słowo, czy gest z jego strony.
Niestety, nie otrzymałaś żadnego.
Brązowooki sięgnął ręką do głębokiej kieszeni swojego czarno-czerwonego płaszcza, wyciągając z niego powoli drobne zawiniątko.
- ...To dla ciebie... w ramach przeprosin. -
Podszedł do ciebie i położył ci na kolanach pudełeczko. Rozwinęłaś je niezwykle ostrożnie, a twoim oczom ukazał się mały drewniany, dokładnie wykonany słonik. Twoje oczy się wręcz zaświeciły, a usta wykrzywiła w radosnym i szczerym uśmiechu.
- Dziękuję. - odpowiedziałaś szybko, będąc już w dużo lepszym humorze.
Chłopak niespodziewanie przybliżył się do ciebie i delikatnie cię objął.
— - ʜɪᴅᴀɴ - —
Dzisiejszy dzień był naprawdę dziwny. Serio. Zaczęło się od tego, że lider dał wam niespodziewanie dzień wolnego. Twierdził rzekomo, że ,,Jesteście widocznie przepracowani i stwierdziłem że jeden dzień wolnego, nie sprawi wam najmniejszego problemu, a tylko poprawi waszą sytuację jeśli chodzi o kwestię wypoczynku".
Wszyscy w niemałym zdziwieniu rozeszli się po bazie. Szłaś akurat do swojego pokoju, lekko podskakując. Nie spodziewałaś się takiego obrotu spraw, który pozytywnie wpłynął na twój dzisiejszy nastrój. No cóż... jednak musi być jakieś ,,ale".
Nagle zostałaś złapana za nadgarstek i pociągnięta w przeciwną stronę, niż ta w którą zmierzałaś. Popatrzyłaś na osobnika, który śmiał cię choćby dotknąć, a co więcej gdzieś pociągnąć. Od razu rozpoznałaś tą szarą czuprynę. Hidan.
- Co ty wyprawiasz do cholery?! - warknęłaś w jego stronę, jednak ten nic sobie z tego nie zrobił. Żyłka-wpierdolka poczęła niebezpiecznie pulsować na twoim czole.
- JEŚLI NIE PUŚCISZ MNIE W CIĄG...
- Pomyślałem, że fajnie będzie jeśli wpadniemy do pobliskiego baru, suko.- przerwał twój niebezpieczny słowotok.
To było bardzo podejrzane. Grzeczny Hidan i bar? Coś tu ewidentnie śmierdziało.
- Co ty knujesz? - zapytałaś, niedowierzając w jego dobre intencje.
- Ja? Ależ nic, kurwa! - wyszczerzył się niewinnie.
Siedziałaś na jednym z krzeseł umieszczonych przy barku i kończyłaś swoją pierwszą kolejkę sake. Co chwilę, ukradkiem zerkałaś na szrowłosego, który macał jakąś wyjątkowo napaloną blondynkę po piersiach.
Z niewiadomego powodu naprawdę cię to zdenerwowało. Miałaś ochotę przywalić tej dziewczynie i opuścić lokal w tępie natychmiastowym.
Gdy mężczyzna zaczął zjeżdżać dłońmi coraz niżej, twoja cierpliwość osiągnęła maksymalny poziom. Z impetetem przywaliłaś lasce prosto w pseudo-plastikową twarz i chwyciłaś Hidana za rękę, wychodząc z budynku.
Przez całą drogę powrotną nie odezwałaś się do niego ani słowem, za to on cały czas nadawał. Z początku był widocznie wkurzony, ale potem mu przeszło.
Wróciłaś do pokoju i usiadłaś na łóżku. Co ty najlepszego narobiłaś? Cholera, trzeba było tam nie iść. Drewniane drzwi skrzypnęły ostrzegawczo, a gdy przeniosła na nie zaskoczona wzrok, dostrzegłaś fioletowookiego. Podniosłaś lekko prawą brew, w geście zapytania.
- No ten... kurwa... to znaczy... chciałem cię przeprosić za ten wypad, suko. - zaczął zakłopotany, drapiąc się po karku.
Chyba nie wiedział zbytnio co ma zrobić, więc podszedł do ciebie i objął. Ale to przecież Hidan, dlatego nie zdziwiłaś się gdy jedna z jego dużych dłoni zjechała do miejsca gdzie kończą się plecy. On również nie był zdziwiony, łapiąc się chwilę później za czerwony policzek.
— - ɪᴛᴀᴄʜɪ - —
Wyjątkowo nie mogłaś zasnąć tej nocy. Leżałaś, otulona szczelnie kołdrą od stóp do głowy, co chwilę przewracając się z prawego, na lewy bok i na odwrót.
Nie wiedziałaś czy był to wytwór twojej wyobraźni, ale co chwilę do twoich uszu dochodziły niepokojące dźwięki. Czy to skrobanie, przesuwanie, a nawet widziałaś dziwne cienie na zewnątrz, które odbijały się na drewnianej podłodze pomieszczenia.
Czułaś się niczym w horrorze.
A jeszcze do tego, ta okropna susza w gardle. Zabrałaś się na odwagę i wyszłaś ze swojej przytulnej bazy.
Idąc przez ciemne korytarze bazy Akatsuki, myślałaś tylko o tym czy żadna mara nie wyskoczy zza zakrętu.
Dotarłaś do celu. Lekko trzęsącymi się dłońmi, chwyciłaś butelkę z wodą. Po zaspokojeniu pragnienia, marzyłaś tylko aby znaleźć się znów w swoim pokoju.
Już miałaś się odwrócić, aby kontynuować podróż do pomieszczenia, gdy przed sobą ujrzałaś męską sylwetkę. Przełknęłaś głośno ślinę. Mogłaś się założyć, że właśnie w tej chwili jesteś biała jak ściana. Mężczyzna wszedł w głąb kuchni, sprawiając że księżyc oświetlił jego oblicze. Itachi.
- O-o co chodzi Itachi? - zapytałaś drżącym wciąż głosem. Mimo chęci nie mogłaś się jeszcze w pełni uspokoić, co więcej miałaś wrażenie że twoje serce w każdej chwili mogło wyskoczyć ci z klatki piersiowej.
On tylko milczał, a jego twarz ani przez chwilę nie zmieniła swojego wyrazu. Miałaś nawet wrażenie, że owy osobnik w ogóle nie mruga.
- Usłyszałem hałasy dochodzące z tego pomieszczenia, więc postanowiłem sprawdzić co się dzieje. - odburknął wreszcie. Jego głos sprawił że przeszły cię ciarki. Uchiha skupił całą swoją uwagę na twojej sylwetce i wręcz ,,świdrował cię wzrokiem".
- W t-takim razie.. ja.. będę się już zbierać.
Itachi otworzył już usta, aby coś powiedzieć, lecz po chwili po prostu je z powrotem zamknął.
Głośne westchnienie opuściło twoje usta. Wreszcie mogłaś zasnąć. Ta wycieczka sprawiła że przestałaś się bać nowego miejsca. Odwróciłaś głowę w stronę okna, by chwilę potem usłyszeć tylko zamknięcie drzwi. Spojrzałaś w tamtym kierunku i cały strach powrócił w jednej sekundzie. Brunet tylko zmierzył Cię spojrzeniem i na jego twarzy zagościł zarys uśmiechu.
- Spokojnie, przyniosłem Ci tylko butelkę z wodą, którą zostawiłaś w kuchni. - odparł - ale widząc, że boisz się tego miejsca... mogę tu zostać aż zaśniesz.
Twoje zdumienie osiągnęło maksymalny poziom. Ten Itachi Uchiha właśnie zaproponował ci, że posiedzi z Tobą zanim nie zaśniesz?!
- Jeśli nie jest to dla ciebie problem... - odparłaś po chwili niepewnie, nadal zaskoczona.
Itachi usiadł na twoim łóżku. Nagle jedna z gałęzi drzewa, które stało nieopodal twojego okna, uderzyło w nie gwałtownie. Pisnęłaś i niewiele myśląc wtuliłaś się w Uchihę.
— - ᴛᴏʙɪ - —
Jego nawet nie trzeba było namawiać. Przytuliłaś się do niego, gdy miałaś gorszy dzień i od tamtej pory zawsze to robi.
— - ᴋᴀᴋᴜᴢᴜ - —
Przytulanie? Pffff... zapomnij! Przecież to Kakuzu. Ale co to dla Y/N! Zawsze można próbować, no nie? Dlaczego chciałaś przytulić akurat tego sknerę? Bo powiedział: ,,Przytulić? Że niby mnie? Zapomnij! Prędzej, wydam swoje wszystkie pieniądze." Potraktowałaś to jako wyzwanie.
W pierwsze kolejności próbowałaś przytulić go, podczas snu. Lecz, gdy poczuł tylko twoje lepkie łapki na swoim ciele, skończyło się to gonitwą do samego rana.
Następnie, chciałaś przekupić go pieniędzmi, ale , gdy pokazałaś mu sumę pieniędzy, on tylko cię wyśmiał i wyszedł z pomieszczenia.
Tego było już zbyt wiele! Cham i prostak. Siedziałaś sobie samotnie na kanapie i udawałaś, że płaczesz. Akurat koło ciebie przechodził Kisame. To był ten moment.
Niczym dzika bestia pragnąca mięsa swej zwierzyny, rzuciłaś się na biednego Karpia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro