𝟎𝟎𝟐.
【𝐓𝐖𝐎.】
-ˋˏ ༻꒰🖇꒱༺ ˎˊ-
━━━━┅━━━┅━━━━
— - 𝐏𝐀𝐈𝐍 - —
𝐆𝐃𝐘 𝐃𝐍𝐈 zaczynają wydawać się dokładnie takie same, a rzeczywistość zdaje się być chorobą, do której desperacko poszukuje się lekarstwa, odskoczni, wówczas wiesz, iż do twojego życia wkradła się rutyna. Zjawiła się niepostrzeżenie, z początku nie objawiając żadnych symptomów, ostatecznie wprawdzie infekując stopniowo cały organizm, jak i całe życie człowieka. Rutyna zdecydowanie należała do dolegliwości cywilizacyjnych i to na potężną skalę. Jednakże mówienie o niej, a doznawanie jej osobiście było zupełnie inną bajką.
Tak więc, stało się. Twoje życie jawiło się w pełnej okazałości jako smętne i rutynowe do tego stopnia, iż prawie nie wychodziłaś z domu. Z drugiej storny więc nic dziwnego, że twój umysł usiłował uciec zawzięcie od smutnych faktów, oddalając się w przestworza dużo barwniejszej wyobraźni. Czymś znacznie bardziej zadziwiającym był fakt, że przyłapaywałaś się często na rozmyślaniu o postaci rudowłosego, którego nie tak dawno spotkałaś w parku.
Tamten dzień również był zupełnie przeciętny. Ot co, wypełniałaś codzienne obowiązki ni to z jakimś wielkim zapałem, lecz też nie całkowicie od niechcenia. To był po prostu proces, który musiałaś wykonać, jednak nie było to jednoznaczne z nadmierną precyzją wykonania.
I wszystko było całkowicie normalne. Do czasu.
Bowiem szykowałaś sobie spokojnie śniadanie, kiedy to gdzieś między wyciąganiem pieczywa z tostera a zagotowaniem wody w czajniku do twoich uszu dotarł dźwięk przekręcanego zamka od drzwi wejściowych. Początkowo byłaś tak pochłonięta składaniem swojej wymarzonej kanapki, iż ani trochę nie wytrąciło cię to z trwającego rytmu dnia. Dopiero po jakiś dziesięciu sekundach zorientowałaś się, że przecież coś tutaj nie grało. A raczej, że coś tutaj było bardzo nie w porządku.
W pierwszej chwili oczywiście z pełną premedytacją spanikowałaś. W końcu nie codziennie ktoś włamywał ci się do mieszkania w biały dzień, prawda? To zdecydowanie było włamanie, gdyż nie przypominałaś sobie, abyś komukolwiek z wioski kiedykolwiek dorabiała klucze do swojego mieszkania. Zresztą, po co miałbyś to w ogóle robić? Nagle złapałaś się za głowę, skrajnie załamana. Czy to były przykre konsekwencje jednej z twoich dziwacznych akcji po pijaku? Postanowiłaś jednak zachować zimną krew i z premedytacją sięgając po patelnię, udałaś się do korytarza.
Widząc, że drzwi się otworzyły niemal natychmiastowo, szybkim ruchem użyłaś swojej tajnej broni. Prosto wyjaśniając sytuację - potraktowałaś włamywacza patelnią, krzycząc przy tym głośne:
— Patelnia No Jutsu!
Rzecz jasna, nawet w tej sytuacji nie mogłaś powstrzymać się od zastosowania nadmiernego dramatyzmu. W końcu królową dram się jest, a nie bywa. A więc, tytuł zobowiązuje.
Sam włamywacz upadł z impetem na podłogę, szepcząc coś siarczyście do samego siebie. Nie minęła jednak chwila, a momentalnie rozpoznałaś rudą czuprynę.
— Bylibyśmy świetną parą - oboje najwyraźniej lubimy zadawać ludziom ból — pomyślał fioletowooki.
— Wybacz, że przerywam ci leżakowanie na mojej podłodze, ale czemu włamujesz mi się do domu?! Najpierw zachowujesz się jak jakiś stalker, z niewiadomych źródeł znając moje imię, a teraz na dodatek to! - zapytałaś z żyłką wpierdolką, widocznie zarysowaną na twoim czole.
— Przyszedłem zabrać cię do swojej organizacji — odparł ze stoickim spokojem, zupełnie tak, jakby włamywanie się do czyiś domów było dla niego najzwyklejszą codziennością. Kto wie, może nawet było.
— Och — wydałaś z siebie, chwilowo cichnąc — Chwila moment, co takiego?! — podniosłaś ponownie głos, całkiem zdezorientowana.
— Zamiast się na mnie wydzierać, lepiej zacznij się pakować — poinstruował cię tonem nieznaczącym sprzeciwu, wchodząc w głąb twojego domu.
Skończyło się na tym że wcale nie zdążyłaś się spakować, a Pain stwierdził ze znudzeniem, że marnujesz jego czas. Dlatego, wyniósł cię siłą z mieszkania. Dosłownie wyniósł.
— - 𝐃𝐄𝐈𝐃𝐀𝐑𝐀 - —
𝐎𝐃 𝐂𝐙𝐀𝐒𝐔 poznania blondyna, często zdarzało ci się przesiadywanie w kraterze stworzonym przez niego. Takie obcowanie z czyjąś sztuką był dla ciebie niemal onieśmielające. Było to w końcu bliskie obcowanie z wizją świata autora, przez co owy kontakt stawał się praktycznie czymś intymnym, ale też całkowicie magicznym.
Tamtego dnia również udałaś się z tamto miejsce. Usadowiłaś się na twardej, stałej ziemi i zamknęłaś oczy, oddając się do świata osobistych przemyśleń. W pewnym momencie odkryłaś, że krajobraz stworzony przez Deidarę działa na ciebie wręcz odprężająco. Co prawda było to definitywne zniszczenie, jednak po całym wybuchy, kiedy cały pył opadł, miejsce to stało się niezaprzeczalnie i przerażająco wręcz ciche. Milczące, jakby onieśmielone odważną wizją artysty. I ty też byłaś całkiem onieśmielona.
I trwałaś w tym całym onieśmieleniu, jak i ciszy, gdy nagle do twoich uszu dobiegł znajomy odgłos wybuchu.
Od razu domyśliłaś się, kto jest sprawcą tego zamieszania, niemal uśmiechając się z tego powodu. Aczkolwiek zanim otworzyłaś ponownie oczy poczułaś, że się unosisz. Rozchyliłaś momentalnie powieki i...
o mało nie dostałaś zawału!
Wraz z Deidarą lecieliście na jakimś ogromnym, białym ptaku. Byłoby to niemalże magiczne doznanie, gdybyś tylko panicznie nie bała się wysokości. Przerażona, odruchowo przytuliłaś od tyłu blondyna, który lekko się zarumienił na niespodziewany kontakt fizyczny.
— M-Mam... — zaczęłaś się jąkać, nie będąc w stanie wypowiedzieć pełnego zdania.
On tylko w odpowiedzi posłał ci zdezorientowane spojrzenie.
— Mam lęk wysokości, idioto! krzyknęłaś w panice, uderzając go ręką w plecy — Tak na marginesie, czy ty mnie właśnie porywasz?!
— Chyba można tak powiedzieć? — przyznał pytającym tonem, co jedynie spotęgowało twoje przerażenie.
Spojrzałaś na niego w pełni wystraszonym wzrokiem. Zapewne gdyby nie ogarnęła cię panika, byłabyś kompletnie zdezorientowana. W końcu wiedziałaś, że mężczyzna był artystą, ale nic poza tym. Kim musiał być, aby cię porywać?
— No już, nie patrz tak na mnie. Otrzymałem rozkaz dostarczenia cię do Akatsuki — wyjaśnił przepraszająco, spuszczając w końcu oczy z twojej osoby i wzruszając niewinnie ramionami.
W odpowiedzi wzięłaś głębszy oddech, starając się uspokoić i powrócić do zdrowych zmysłów. Nie miałaś pojęcia co sprawiło, iż znalazłaś się w tak podejrzanej sytuacji.
Pochłonięta analizą sytuacji nawet nie zauważyłaś, że w dalszym go kurczowo ciągu obejmujesz.
— - 𝐒𝐀𝐒𝐎𝐑𝐈 - —
𝐎𝐒𝐓𝐀𝐓𝐍𝐈𝐌𝐈 𝐂𝐙𝐀𝐒𝐘 dużo myślałaś o czerwonowłosym. Wręcz ZA DUŻO. Bowiem gdy tylko jakaś osoba o czerwonych włosach pojawiła się w zasięgu twojego wzroku, od razu biegłaś do niej z naiwną nadzieją. Po jakimś czasie odpuściłaś, zaszywając się w swoich czterech ścianach. Jednakże zanim jeszcze ostatecznie ukryłaś się w domu, poszłaś ponownie po jakieś zaopatrzenie na te samotne dni.
Siedziałaś już drugi dzień jedząc chipsy i oglądając jakieś bezsensowne seriale w telewizji. Nabawiłaś się niefortunnego nawyku zaczynania i niekończenia zaczętych produkcji. Po zjedzeniu kolejnej paczki ziemniaczanych smakołyków, zabrałaś się za lody. Mimo że serial był typowym romansidłem i prawie każdą akcję dało się przewidzieć, ty zaskakująco mocno wciągnęłaś się w życie głównych bohaterów. Dochodziło do tego, że najpierw płakałaś bez opamiętania, potem śmiałaś się do rozpuku, co doprowadziło do bolesnego upadku z wygodnego siedziska i bólu brzucha, a na końcu ciskałaś poduszką w całkowicie niewinny ekran telewizora. Po wyłączeniu urządzenie, w mieszkaniu zamiast głuchej ciszy, rozniósł się donośny odgłos dzwonka.
— Dziwne... To pewnie sąsiedzi uznali, że mnie coś opętało i postanowili sprawdzić, czy wszystko ze mną jednak w porządku — pomyślałaś, dalej lekko chichocząc pod nosem.
Otworzyłaś drzwi i stanęłaś jak wryta.
Spodziewałaś się zobaczyć przed sobą nieco podstarzałą kobietę z pierwszymi zmarszczkami na twarzy i wiecznym grymasem zniesmaczenia, jednak nie byłaś przygotowana na widok, który ostatecznie tam zastałaś.
— Co cię sprowadza w moje skromne progi, Sasori? — zapytałaś ze szczerym zdezorientowaniem. Myślałaś, że już nigdy nie będzie ci dane spotkać tego człowieka. Jednak w tamtym momencie zwyczajnie stał w twoim progu ze swoją nieznośną twarzą pozbawioną jakichkolwiek emocji.
— Dostałem rozkaz od mojego przywódcy, który nakazał mi sprowadzić cię do Akatsuki — nakreślił ci łaskawie sytuację swoim monotonnym głosem — i to w tempie natychmiastowym.
— I myślisz, że tak po prostu z tobą pójdę — zapytałaś nieco zirytowana, kładąc obie dłonie na biodrach.
— Lider nie wspomniał mi w jakim stanie masz być, gdy dotrzemy na miejsce — odparł obojętnie, spoglądając na ciebie z dziwnym błyskiem w oku.
— Dobra... Zaczekaj chwilę. Spakuje kilka najpotrzebniejszych gratów — odparłaś potulnie, szczerze przejęta niemalże jawną groźbą twego porywacza. Coś również podpowiadało ci, że nie należało lekceważyć tego błysku w jego intensywnie brązowych oczach.
— Tylko się pośpiesz. Nienawidzę marnować swojego cennego czasu.
— - 𝐇𝐈𝐃𝐀𝐍 - —
𝐏𝐎 𝐓𝐘𝐌 jak zostałaś okrutnie zdradzona, codziennie przychodziłaś do tego samego baru. Zaś opuszczałaś go w stanie całkowitego upojenia alkoholowego. Niespotykanie ciężko przychodziło ci pogodzenie się z tym, coujrzałaś tamtego pamiętnego dnia w mieszkaniu twojego byłego chłopaka. Dalej głowiłaś się nad tym, jakim cudem twój były wolał tamtą różową dechę od ciebie. Na dodatek różową dechę, którą uważałaś za wieloletnią, dość bliską przyjaciółkę. Ostatecznie z niesmakiem doszłaś jedynie do wniosku, że albo miał coś ze wzrokiem, albo tamta różowa mu coś dosypała.
Może i nawet oba scenariusze były całkiem prawdopodobne.
Z drugiej strony tamtego wieczora od pewnego czasu czułaś się obserwowana, jednocześnie zbytnio się tym nie przejmując. Wchodząc do budynku usadowiłaś się wygodnie na swoim stałym miejscu przy barze. Zdążyłaś już zamówić drugą kolejkę sake, gdy ktoś zajął wolne miejsce po twojej prawicy. Spojrzałaś w górę i zobaczyłaś dobrze znane ci fioletowe ślepia, oraz lubieżny uśmiech. Hidan.
— Świetnie, jeszcze tego mi brakowało! - pomyślałaś, czując jak resztki dobrego humoru wyparowują z twojego organizmu.
— Czego chcesz? — zapytałaś niemal agresywnie, ukazując swoją niekrywaną niechęć do jego osoby.
— Spokojnie suko, ja tylko dostałem rozkaz sprowadzenia cię do Akatsuki. Ale skoro już jesteś wkurzona i chcesz się wyżyć, to chętnie możesz to zrobić na mnie — jego uśmiech nieznacznie się poszerzył a w oczach błysnęło coś wręcz dzikiego.
Tymczasem na jego słowa wprawiły cię w szczery śmiech.
— On serio myśli że pójdę z nim grzecznie do bazy jakiejś niebezpiecznej organizacji? - pomyślałaś, tym razem całkiem rozbawiona.
— Wiesz, kurwa... jeśli nie pójdziesz ze mną dobrowolnie, to nie będzie już tak miło, suko — wzruszył ramionami, przesuwając się do ciebie nieznacznie.
W tej chwili w głowie zapaliła ci się czerwona lampka, mimo, że od środka rozpierał cię gniew.
— Posłuchaj suko, po pierwsze nigdzie z tobą nie pójdę i mnie do tego nie zmusisz, a po drugie... jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie suką, to przysięgam, że własnoręcznie cię wykastruję — odparłaś, niewinnie się uśmiechając , jednak jednocześnie złowrogo ciskając w niego piorunami z oczu.
— Jasne, ale żeby nie było, że cię nie ostrzegałem — oświadczył wzdychając, po czym przerzucił sobie ciebie przez ramię i wyszedł z baru, zmierzając w kompletnie nieznanym ci kierunku.
— - 𝐈𝐓𝐀𝐂𝐇𝐈 - —
Ż𝐘𝐂𝐈𝐄 𝐔𝐖𝐈𝐄𝐋𝐁𝐈𝐀Ł𝐎 pisać dla nas przeróżne, najwymyślniejsze scenariusze. Nie było to jednak jednoznaczne z naszym pozytywizmem co do nich. Zdarzały się momenty wypełnione radością i szczęściem, niczym wyjęte żywcem z naszych najpiękniejszych snów, ale też te pochodzące z najmroczniejszych koszmarów. Bo życie było krytycznym twórcą, gustującym w jednocześnie tragedii, jak i komedii.
Tamtego dnia dla ciebie przyszedł czas na osobistą tragedię.
Mocno zdenerwowana siedziałaś na swojej ulubionej polanie. Powodem twojego wybuchu złości, było zachowanie twoich rodziców i plan, który ci przedstawili. Tamtego wieczora dowiedziałaś się bowiem, że wybrali dla ciebie przyszłego męża. Stało się to ot tak, bez żadnego odgórnego uprzedzenia. Zostałaś okrutnie skonfrontowana z faktem dokonanym. Byłaś tak zdenerwowana , że złość niemal emanowała od twojej osoby, zmuszając cię do łez spowodowanych popełniającym cię uczuciem.
Postanowiłaś się wyciszyć w swoim ulubionym miejscu, całkowicie odizolowana od świata rzeczywistego. Jakby zamknięta w innym wymiarze, gdzie wreszcie mogłaś odetchnąć z ulgą. W tamtym momencie parząca złość pomału mijała, zostając zastąpiona spowodowaną bezradnością rozpaczą i skrajnym strachem. Dopiero wtedy zorientowałaś się, że z twoich policzków zaczęły spływać pojedyncze słone, gorące krople. Nie przepadałaś za łzami, przynajmniej w miejscach publicznych. Pozwoliłaś sobie na chwilowe okazanie słabości, myśląc, iż znajdujesz się w całkowicie osamotnionym miejscu. Jednak szybko zorientowałaś się, że tym razem nie dane ci było pozostać samą.
Twym niemym obserwatorem okazał się być Itachi, który, gdy tylko obróciłaś zapłakaną twarz w jego stronę, zaczął praktycznie niezauważalnie się do ciebie zbliżać. W końcu usiadł obok ciebie i spojrzał na twoje zaczerwienione lico. Jego twarz nie wyrażała kompletnie niczego, w całkowitym przeciwieństwie do ciemnych oczu, w których niewypowiedziane emocje kłębiły się i kumulowały.
— Dlaczego płaczesz? — zapytał nagle, wybijając cię z niemego przypatrywania się jego tęczówką. Było to na tyle nagłe, iż nieco podskoczyłaś w miejscu.
— Ech... Wybacz Itachi, ale niespecjalnie chcę o tym rozmawiać... — oznajmiłaś wciąż drżącym głosem — Co cię tu sprowadza?
Jego twarz widocznie stężała w reakcji na wypowiedziane przez ciebie pytanie. W oczach zaś widoczny był przybijający smutek.
— Otrzymałem rozkaz sprowadzenia cię do Akatsuki — prześwietlił twoją osobę dokładnie wzrokiem, doszukując się reakcji na własne słowa — Niestety, jeśli nie chcesz ze mną pójść...
— Nie ma problemu — powiedziałaś dziwnie wyssanym ze wszelkich uczuć głosem, tym samym przerywając mu.
Chciałaś uciec od tej wioski, od swojego klanu i rodziców, których w tej chwili wręcz się brzydziłaś. Dlaczego więc miałaś nie skorzystać z okazji, która właśnie ci się nadarzyła? Dlaczego miałaś zwyczajnie nie zaryzykować, rzucając się w nieznane?
— - 𝐓𝐎𝐁𝐈 - —
𝐙𝐍𝐀𝐉𝐃𝐎𝐖𝐀Ł𝐀Ś 𝐒𝐈Ę właśnie w swojej ulubionej cukierni i kupowałaś słodycze. Miałaś kupić tylko jeden rodzaj ciastek, a skończyło się na tym że wyszłaś z dwiema pełnymi torbami słodkości. Zwyczajnie nie mogłaś powstrzymać się od kupienia świeżych wypieków, które kusiły zarówno twoje oczy swoimi wymyślnymi zdobieniami oraz kolorami, jak i węch wyśmienitym, aromatycznym zapachem.
Po opuszczeniu lokalu usiadłaś na najblizszej ławce i zaczęłaś delektować się świeżymi smakołykami. Nagle na horyzoncie zobaczyłaś dobrze ci znaną, pomarańczową maskę. Uśmiechnęłaś się przyjaźnie w stronę przybysza.
Tobi usadowił się obok ciebie i spojrzał z pożądaniem na twoje słodkości.
— Hej Tobi! Jeśli tylko chcesz to, częstuje się — zachęciłaś go, dostrzegając jego pożądliwe spojrzenie.
— Tobi by chciał, ale Tobi nie może wziąć ciastek bo się śpieszy — odpowiedział jakby wręcz wbrew samemu sobie.
— Ach tak? Właściwie co cię tu sprowadza? — zapytałaś zaciekawiona.
— Otrzymałem rozkaz sprowadzenia cię do Akatsuki! Zobaczysz, będziemy się tam świetnie razem bawić! Tylko proszę, pójdź z Tobim, bo Tobi nie chce kolejnego oberwać od lidera... — odpowiedział, widocznie obawiając się konsekwencji nie wykonania powierzonej mu misji. Było to słychać jasno i wyraźnie w jego zmartwionym tobie głosu i sztywnej postawie.
— Wiesz, nie chcę ci narobić kłopotów... ale jesteś pewien, że nic mi się tam nie stanie? — przyznałaś zgodnie z prawdą, wyjawiając mu swoje obawy.
— Nie martw się [Y/N]-chan! Tobi Cię obroni! — dodał ochoczo, poprawiając ci od razu humor.
— Skoro tak, to nie widzę problemu!
— - 𝐊𝐈𝐒𝐀𝐌𝐄 - —
𝐎𝐃 𝐒𝐏𝐎𝐓𝐊𝐀𝐍𝐈𝐀 człowieka-rekina, coraz częściej przesiadywałaś nad swoim ulubionym jeziorem. Zastanawiałaś się, czy kiedykolwiek jeszcze go spotkasz. Możliwe, że właśnie dlatego zdarzało ci się częściej przychodzić do owego miejsca - podświadomie liczyłaś na ponowne spotkanie. Jego osoba od samego początku wywarła na tobie zaskakująco dobre wrażenie. Mimo tej całej rekoniej otoczki, która miała działać odstraszająco na ludzi, nie chciałaś postrzegać go przez jej pryzmat. W momencie, w którym pierwszy raz do ciebie przemówił, pozbyłaś się niewyjaśnionego lęku spowodowanego jego specyficzną aparycją. Niemal od razu zaczął wydawać ci się miły i zdecydowanie chciałaś go jeszcze zobaczyć.
Tamten dzień zapowiadał się zachęcająco słonecznie. Wobec tego postanowiłaś urządzić sobie niewielki piknik nad jeziorem.
Właśnie rozkładałaś koc, gdy poczułaś czyjąś rękę na ramieniu. Gwałtownie odwróciłaś się w tamtą stronę i ujrzałaś uśmiechniętego Kisame. Tym samym, znienacka do głowy wpadł ci świetny pomysł.
— Hej Kisame, nie zechciałbyś dołączyć do mojego pikniku? — wskazałaś na jeszcze nie do końca rozłożony koc.
— W zasadzie, to czemu nie? — przyznał na głos, wyraźnie ucieszony z twojej propozycji.
Razem rozłożyliście koc i rozmawialiście jedząc przy okazji przyrządzone przez ciebie potrawy.
— Tak właściwie, to co cię tu sprowadza? — zapytałaś materializujący ostatecznie myśli, które od początku nasuwały ci się na język.
Z twarzy rekina momentalnie zniknął uśmiech.
—No wiesz... Tam jakby dostałem rozkaz sprowadzenia cię do Akatsuki... ale jeśli nie chcesz...
— Wręcz przeciwnie — przyznałaś, przerywając chwilę jego niepewności — ta wioska jest nadzwyczaj spokojna, przez co niemal nudna. Jeśli mam iść tam z tobą, to nie widzę w tym problemu.
— - 𝐊𝐀𝐊𝐔𝐙𝐔 - —
𝐒𝐈𝐄𝐃𝐙𝐈𝐀Ł𝐀Ś 𝐍𝐀 ławce w parku, ponownie rozmyślając nad tym, jak mogłabyś się skutecznie wzbogacić. Pomysł z polowaniem niefortunnie nie wypalił przez pewnego zielonookiego palanta, więc trzeba było wymyślić coś innego. Coś świeższego i zdecydowanie bardziej opłacalnego. Westchnęłaś zrezygnowana.
— Cholerny Kakuzu... — pomyślałaś, krzywiąc się z odrazą na samo wspomnienie jego imienia.
Niespodziewanie w twoim polu widzenia pojawiła się postać ciemnoskórego mężczyzny, który najwidoczniej zmierzał w twoją stronę.
—O wilku mowa — powiedziałaś sama do siebie, w duchu przeklinając swojego pecha.
Gdy ostatecznie stanął przed tobą, nie ukrywając kumulacji swych negatywnych emocji zapytałaś:
— Co tym razem, złodzieju?
— Ciesz się, że w ogóle marnuję na ciebie czas, w którym mógłbym zdobywać nowe zarobki, niedorobiona łowczynio głów - prychnął, przedrzeźniając cię w kwestii przezwiska, na którego dźwięk niemal poczerwieniałaś ze złości.
— Skoro nie możesz mi normalnie odpowiedzieć, to ja się zmywam — wzruszyłaś ramionami, mając serdecznie dość jego osoby jak na jeden dzień.
— Nigdzie się nie wybierasz, zabieram cię ze sobą — oznajmił niechętnie, prawie zmuszając się do wygłoszenia owego komunikatu.
— Nie ma mowy — wysyczałaś jadowicie spomiędzy szczelnie zaciśniętych zębów. Taka opcja pod żadnym pozorem nie wchodziła w grę. Nie znosiłaś tego człowieka.
On tylko wzruszył ramionami, po czym przerzucił sobie ciebie przez ramię jak worek ziemniaków i ruszył w sobie tylko znanym kierunku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro