Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟎𝟎𝟏.


【𝐎𝐍𝐄.】

-ˋˏ ༻꒰🖇꒱༺ ˎˊ-



𝐋𝐔𝐃𝐙𝐈𝐄 𝐙 𝐍𝐀𝐓𝐔𝐑𝐘 𝐒Ą 𝐒𝐓𝐖𝐎𝐑𝐙𝐄𝐍𝐈𝐀𝐌𝐈,
które czegoś pożądają. Pragną, żądają, dążą do czegoś. Tak więc, przepełnia nas chciwość. Pożera od środka, wyżerając osobowość i pozostawiając niezaspokojoną żądzę. Jest to bowiem prawdziwie nigdy nienasycona bestia. Bo zawsze znajdzie się coś, do czego dążymy, a więc, analogicznie, chcemy to mieć. Przyszłość, przedmiot, cel - cokolwiek. Bo ludzie się nudzą, dążą do inności, przełomów w rzeczywistości i posiadania, aby tą nudę, najzwyczajniej w świecie bes skrupułów zabić. Jednakże z drugiej strony - pragniemy stabilności. Zaś gdy już ją osiągniemy zmierzamy do urozmaiceń szarej rzeczywistości. Właśnie w ten sposób zataczamy błędne koło, możliwe nie zdając sobie nawet sprawy z jego istnienia.

[y/n] nie była nikim specjalnym. Ot co, kolejna przeciętna, niekolorowa jednostka w wielkiej, szarej masie innych. Co prawda, miała stabilne życie, czego możliwie nie doświadcza każdy. I wszystko to trwało. Ziemia zataczała obroty w koło słońca. Za dniem przychodziła noc, a za nocą dzień. Zaś gwiazdy dawały złudne wrażenie znikania i pojawiania się, mimo swej prawdziwe stałej natury. Mijały dni, tygodnie, miesiące i lata. Pory roku przechodziły płynnie między sobą, napawając ludzi poczuciem stabilności. A wszechświat, ah wielki, ogromny wszechświat pozostawał niezmienny. Do czasu. Dokładniej - do momentu, w którym jednolity wszechświat naszej głównej bohaterki się zatrzymał. Bo [y/n] nie przyznałaby tego na głos, zwłaszcza sama przed sobą, lecz po cichu szukała tej inności. Nie sądziła jednak, że zyska ją w takiej i nie innej formie...

━━━━┅━━━┅━━━━

━━━━┅━━━┅━━━━
— - 𝐏𝐀𝐈𝐍 - —

Siedziałaś na parapecie w swoim pokoju, oglądając spływające po okiennej szybie krople deszczu. To dość zabawne, ale nagle powolny proces działania grawitacji na małe cząsteczki wody począł wydawać ci się niezwykle intrygujący. Zabawny bowiem był fakt, iż tak oczywisty proces mógł wydać ci się tak intrygujący, niczym żywcem wyjęty z innego wymiaru. Może zwyczajnie dopatrywałaś się w nim jakiś uduchowionych metafor, nawiązujących do życia zwyczajnie z powodu nudy. Niestety, w ten sposób mijał ci każdy wolny od wszelkich misji oraz obowiązków dzień. Przyjaciół zbytnio nie miałaś, więc w dni wolne okropnie się nudziłaś, czemu dowodził przykładowo dziwaczny rodzaj rozrywki, jaki właśnie praktykowałaś.

Pogoda w Amegakure nigdy się nie zmieniała - cały dzień padał niezwykle ulewny, obfity deszcz, który tylko pogarszał o wiele ludzkie samopoczucie i znacznie zniechęcał do jakichkolwiek czynności. W taką pogodę pozornie proste wstanie z łóżka stanowił niemałe wyzwanie, nie mówiąc już o poruszaniu się. Jednak zupełnie na opak - nagle nabrałaś ogromnej ochoty, aby wyjść na zewnątrz, mimo panującej w dalszym ciągu ulewy. Można było pomyśleć, iż twą zachcianką stało się bezmyślne taplanie w deszczu, zupełnie tak, jak w tych wszystkich filmach. Aczkolwiek, na jakie głupoty nie wpada człowiek znudzony?

Nie zabrałaś nawet płaszcza, czy tym bardziej parasolki. Nie było to dla ciebie w tamtej chwili istotne. W przypływie nagłej, bardzo silnej potrzeby, takie podstawowe rzeczy stają się zaskakująco mało ważne. Wymaszerowałaś ze swojego dotychczasowego lokum niczym zaklęta, chociaż nikt raczej nie rzucił na ciebie zaklęcia. Była to zdecydowanie tak zwana magia chwili. Magia niby to tak banalna, poruszająca zarówno wszystkie zmysły, od jarzących się włosków na skórze po ukradkiem przebiegającym dreszczu po kręgosłupie, aż po przyśpieszone bicie serca, a tym samym oddech. Nie wspominając już o jakimś iście magicznym impulsie elektrycznym, który potrafił dotrzeć aż do samego środka ludzkich kości, tym samym je poruszając. Jakby był jakiegoś rodzaju niewytłumaczalnym bytem nadprzyrodzonym, pukającym cicho w szybę zamkniętego na wszystkie spusty domu, przypominając tym samym o swej stałej, niezmiennej obecności.

Chodziłaś ulicami tej opustoszałej, przez panujące tu warunki, wioski. Wyjście z ciepłego i suchego pomieszczenia nic jednak nie zmieniło w nieprzyjemnych odczuciach, ponieważ zewnętrzny krajobraz nie prezentował się ani trochę lepiej niż ten widziany przez ciebie przez szyby twojego mieszkania. Wręcz przeciwnie - doświadczając na własnej skórze całej tej wilgoci i ponurego całokształtu, normalny człowiek już dawno za wróciłby do swojego domu.

Nawet nie zauważyłaś, gdy dotarłaś do niewielkiego parku znajdującego się nieopodal lasu, który chociaż odrobinę wyróżniał się kolorystyką od szaro - burego zgiełku centrum. W tym miejscu na pierwszym planie prezentowały się salwy nieco przytłumionej, ale za to najprawdziwszej, żywej zieleni. Usiadłaś na drewnianej, nieco wilgotnej ławce, zaciągając się głęboko o wiele bardziej rześkim powietrzem i zagłębiając się w rozmyślaniach nad swoim pozbawionym kolorów i adrenaliny życiem. Co było z drugiej strony jeszcze bardziej przebijające.

Z rozmyślań wyrwał cię dopiero rudowłosy mężczyzna, którego wcześniej nawet nie zauważyłaś. Przypuszczałaś, że przysiadł się do ciebie gdzieś w punkcie kulminacyjnym twojego głębokiego zamyślenia, czyli pomiędzy „Co zjeść na dzisiejszą kolację" a „Czy wystarczy mi na cokolwiek energii". Postanowiłaś nie zwracać uwagi na milczącego jegomościa, domyślając się, że również udał się do tej samej lokacji co ty, w celu korzystania z ciszy pomieszanej z pięknem deszczowej natury, lecz niezwykle zirytował cię fakt, że cały czas prześwietlał twoją skromną osobę swoim nieskrywanym, niezbyt przychylnym, ale też jednocześnie niezwykle intensywnym wzrokiem.

— Wybacz, ale czy mam coś na twarzy? - wyrwało ci się już przez lekkie (ogromne) zdenerwowanie zaistniałą sytuacją, przekręcając niechętnie głowę w stronę twojego obserwatora — bo jeśli nie, to z lekka dziwne, że od ponad pół godziny bez powodu otwarcie mi się w nią wpatrujesz.

— Zwyczajnie miałem wrażenie, że gdzieś cię już widziałem — odparł krótko przerażającym, niskim głosem, przyprawiając cię tym samym o ciarki, co starałaś się skrzętnie ukryć.

— Czyżby? — zapytałaś na głos sama siebie już mniej pewnie, otwierając na oślep szufladki w swoim umyśle — Przykro mi, ale raczej nic takiego nie miało miejsca — stwierdziłaś zgodnie z prawdą, nie znajdując w pamięci obrazu charakterystycznej twarzy mężczyzny.

— No cóż... — rudowłosy zamyślił się na chwilę. Nawet na tą wioskę wydawał ci się niezwykle ekscentryczny z wyglądu. Zanim się zorientowałaś, samoistnie popadłaś w lekką hipokryzję, również zaczynając się mu przypatrywać ze wzmożoną uwagą. W końcu doszłaś do wniosku, że największą uwagę przykuwały jego lawendowe oczy. Zwyczajnie, a jednocześnie całkowicie nadzwyczajnie, zaraz obok masy kolczyków w całym ciele, stanowiły ten wyróżniający mężczyznę element. Bowiem nawet samą budową nie przypominały ludzkiego oka - nie było w nich ani białka, ani normalnej tęczówki. Następnie, po dłuższej chwili, stwierdziaś, że jego oczy są doprawdy hipnotyzujące. Sprawiały wrażenie nieskończonych, tak wielkich, a jednocześnie tak intensywnych, że człowiek pragnął utonąć w pojedynczym spojrzeniu i już się nie wynurzać. Doznać słodkiej zagłady. W ten sposób nawet nie byłaś świadoma obecnej sytuacji, w której oboje wpatrywaliście się sobie w oczy z całkowicie niemym, wzajemnym zaintrygowaniem. Podczas gdy czas nieubłaganie płynął, a krople deszczu nadal opadały na szary chodnik. Przynajmniej dla zwyczajnego obserwatora tej chwili, gdzieś z boku. Dla was zaś cały ten opad z nieba mógłby się niepostrzeżenie zatrzymać, tak samo jak czas i cały świat, a wy i tak bez najmniejszego opamiętania chłonęli byście wzajemnie swój wzrok, nie przyznając się do tego oczywiście na głos. Dwoje nieznajomych. Dwie znudzone, barwne dusze w szarych ciałach i szarym świecie. Połączone jedynie przez magię chwili i nutę czystego przypadku. A była to tak zwana "mieszanka wybuchowa".

— Muszę już iść, jednak to nie jest nasze pożegnanie [y/n] — mruknął tylko na odchodne o wiele ciszej, niż wcześniej. Może również pochłonięty niemą magią tak przelotnej, jednocześnie tak decydującej chwili? I zanim sama się z niej wybudziłaś, on już odszedł. Gdy dokopałaś się nareszcie do zdrowych zmysłów i przywróciłaś umysł do stanu chociaż częściowej trzeźwości, pomyślałaś, że może zwyczajnie rozpłynął się w powietrzu. Co jeśli był po prostu kolejnym wytworem twojej, tak spragnionej wrażeń, wyobraźni?

Ale zanim zdążyłaś przetrawić sens wypowiedzianych przez niego słów i, przede wszystkim, zapytać, skąd zna twoje imię, jego już dawno nie było. Pozostały za to, zupełnie tak samo jak te krople deszczu, niezliczone pytania cisnące ci się na język i poczucie niedosytu.

━━━━┅━━━┅━━━━

━━━━┅━━━┅━━━━
— - 𝐃𝐄𝐈𝐃𝐀𝐑𝐀 - —

Deszcz był naturalnym elementem natury. Sprawiał jednak, iż cała atmosfera i sceneria najbliższego krajobrazu, jak i ogólnie całego świata, stawała się natychmiastowo zupełnie inna. Ciemniejsza, bardziej wyrazista i może nawet nieco mroczna, wręcz tajemnicza. Dla ciebie znaczyła jednak coś nad wyraz niepospolitego - idealny pretekst, by wybrać się na spacer po lesie. Nie można było ukryć, że takie wędrówki, gdy ma się wszędzie w zasięgu wzroku jakiś zielony element, niezwykle odprężały i dawały ci jakiegoś przedziwnego rodzaju spokój ducha. Właśnie tak eksplorując dotąd niezbadane przez ciebie zakątki i chodząc nieprzetartymi dotąd szlakami, ujrzałaś przepiękną polankę, do której po krótkiej chwili namysłu, postanowiłaś się udać.

Ułożyłaś się wygodnie na długiej, miękkiej trawie, podziwiając uroki leśnej natury. Zadziwiające było to, jak bardzo tak proste, niby to codzienne widoki, pod wpływem pospolitego czynnika mogły stawać się tak zaskakująco piękne, nabierając zupełnie nowego, niezbadanego przez ciebie zupełnie jak te leśne szlaki, oblicza. Bo zarówno prostota, jak i zawiłość mogły stanowić definicję piękna. Tak przeciwstawne zagadnienia kolidowały ze sobą w codzienności, a każde z nich było po prostu niezwykłe. Tak więc, w takich leśnych warunkach chwile, w których zamykało się oczy i zaczynało polegać wyłącznie na słuchu przechodziły do pojęcia niemalże arcydzieła. No, chyba, że ktoś nagle zaczynał detonować ten przepiękny las.

Nagle, gdzieś w pobliżu nastąpił ogromny wybuch. Aż podskoczyłaś pod wpływem niepokojącego dźwięku. Wybuchy w lasach przecież nie były czymś normalnym, prawda? Po dłuższym momencie ciszy, zjadana przez swoją wrodzoną ciekawość, postanowiłaś niemal skrajnie nieodpowiedzialnie, wybierać się w miejsce skąd jeszcze chwilę temu dochodził głośny odgłos. W tym momencie wykazałaś się również niezwykłą dozą głupoty, lecz pomińmy ten fakt.

Oszacowałaś, że twój nowo obrany cel znajdował się gdzieś mniej - więcej na środku lasu. Prędko okazał się to być prawidłowy szacunek, gdyż podchodząc coraz bliżej, dostrzegałaś stopniowo ogromny krater, zapewne stworzony przez wybuch. W tym samym czasie siła owego zjawiska wydała ci się zdumiewająca, ale w żadnym wypadku przerażająca. Wręcz na odwrót - była czymś niebanalnie pięknym. Mogłaś ją z łatwością porównać do palety barw, dzięki której na płótnie został namalowany przez artystę niesamowity, niepowtarzalny obraz. Zaś na dnie tego unikalnego dzieła stała dzielnie blond włosa postać. Jak zaczęłaś natychmiastowo przypuszczać - sam artysta. Przeszłaś jednak do biernej, uważnej obserwacji poczynań tej osoby, chcąc rozpoznać rodzaj jej intencji. Nie wykrywając jakichkolwiek oznak wrogich zamiarów, zdecydowałaś się zaryzykować i podjąć próbę rozmowy. Zresztą, strach stanowił pewne ograniczenie człowieka, więc należało go przezwyciężać.

Zaskoczyłaś tym samym na dno krateru. Blondyn włosa osoba widząc cię, prawie od razu straciła równowagę i upadła na twarde podłoże, przez co ledwo udało ci się opanować śmiech. Po dalszej analizie twarzy artysty, tym razem z bliska, stwierdziłaś z zaskoczeniem, że masz do czynienia z osobnikiem płci męskiej.

— Jakiego szamponu używasz? — wypaliłaś prosto z mostu, nim zdążyłaś przemyśleć swoje słowa. W środku zżerała cię zazdrość, ponieważ facet miał gęstsze i zapewne mocniejsze włosy od ciebie!

— A co cię to interesuje?! — krzyknął pretensjonalnie i tak nagle, iż miałaś niemałą ochotę zakryć uszy — Czy widząc jakiegoś nieznajomego zawsze pytasz go jakiego używa szamponu, bezczelna kobieto?! — wykrzyczał ponownie z nieukrywaną pretensją, tupiąc w miejscu nogą, a tobie znów zachciało się śmiać przez znacznie przerysowaną postać jego wypowiedzi, tak samo jak zachowania — Zjeżdżaj stąd i daj mi w spokoju tworzyć sztukę, un! — dodał już ciszej, naburmuszony.

— No dobrze... — zaczęłaś spokojnie, zaniepokojona krzykiem swojego, najprawdopodobniej niezrównoważonego rozmówcy — Jestem [y/n], miło mi cię poznać... — podałaś chłopakowi rękę, choć nie spodziewałaś się, że w ogóle ją przyjmie. Mimo to, tak wymagały reguły dobrego wychowania, czy coś w tym stylu. Chciałaś również po cichu poznać godność artysty, który w pewnym sensie swoimi dokonaniami ci imponował. Nie kłamałabyś również przyznając, że chciałbyś kontynuować śledzenie jego śmiałych dokonań.

— Deidara — odparł w końcu, już znacznie mniej pewnie, o dziwo, podając ci dłoń.

Nagle poczułaś coś dziwnego - bowiem dłoń blondyna cię ugryzła. Odskoczyłaś odruchowo niczym prawdziwie oparzona.

— Człowieku, ty po jakiejś mutacji jesteś?! — wrzasnęłaś zdezorientowana, wyrzucając swoje górne kończyny, desperacko ku niebu. Owszem, mutacje były całkiem powszechne w społeczeństwie, aczkolwiek nie tak poważne jak druga para ust i to jeszcze na ręce.

Sam domniemany Deidara w odpowiedzi cicho zachichotał.

— Powiedzmy, że to długa historia — znów wydał z siebie donośny rechot, widocznie całkiem rozbawiony zaistniałą sytuacją. Czy usta na ręce doprawdy były czymś normalnym? Albo w ogóle zabawnym? — A teraz wybacz mi, ale muszę już się zbierać. W końcu robota, niestety, sama się nie zrobi... — mruknął, uprzednio uspokajając się — Do zobaczenia... — tutaj wykonał widoczną, celową pauzę, czekając aż sama wyjawisz mu swoją tożsamość. Nieco zirytowana faktem, iż nie zapamiętał jej za pierwszym razem, łaskawie powtórzyłaś swoje imię.

━━━━┅━━━┅━━━━

━━━━┅━━━┅━━━━
— - 𝐒𝐀𝐒𝐎𝐑𝐈 - —

Tamtego dnia pogoda w twojej wiosce wyjątkowo dopisywała. Był wręcz typowy wczesno wiosenny, piękny, słoneczny dzień. Przyroda zdawała się budzić do życia pod wpływem tych pierwszych promieni wielkiej gorącej kuli, jakby spragniona tak dobrze znanego blasku. Społeczność również zdawała się funkcjonować nieco inaczej. Nie dało się bowiem nie zauważać, że zarówno ludzie jak i te rośliny oraz całe otoczenie lgnęli na zewnątrz, spragnieni przyjemnego ciepła. Gdy niebo było bezchmurne, a wielka, świetlista kula górowała na niebie, po prostu nie dało się ot tak czuć się lepiej i jednocześnie lżej na duchu. Zatem słowem podsumowania: nie sposób było nie skorzystać z takiej pogody. Przeto cała w skowronkach wybiegłaś z domu i udałaś się do sklepu, aby zaopatrzyć się w produkty żywnościowe, niezbędne do przetrwania kolejnego tygodnia.

Mijając mieszkańców swojej rodzinnej wioski, nie mogąc się powstrzymać, posyłałaś każdemu promienny uśmiech. Fakt, iż zaledwie naturalna zmiana w porach roku potrafiła wpędzić tak łatwo ludzi w o wiele lepszy nastrój i sprawić, że natychmiastowo chciało się nosić na twarzy tak szeroki, szczery wyraz. Niespodziewanie, będąc już kilka przecznic od celu twojej krótkiej podróży, zostałaś nagle wciągnięta w ślepą uliczkę. W ten sposób nastąpił powolny rozkład jakichkolwiek resztek tak świeżego, wiosennego pozytywizmu, obecnych jeszcze chwilę temu w twym humorze.

Z początku ogarnął cię strach, który stanowił oczywiście naturalną reakcję przy takich okolicznościach. W końcu ludzie boją się nieznanego. Tym bardziej, raczej nie zostają wciągnięci w jakąś ponurą uliczkę w biały dzień przez kogoś z pokojowymi zamiarami. Wracając do twojej niekorzystnej sytuacji - postanowiłaś nie okazywać lęku, zachowując trzeźwość umysłu oraz tym samym nakładając na swoją twarz maskę pozornej obojętności. Wewnętrznie jednak musiałaś odliczyć standardowo przynajmniej do dziesięciu, aby faktycznie uspokoić nieco rozdygotane emocje i trzymać nerwy na wodzy. Spojrzałaś w górę na swojego prawdopodobnego oprawcę, który był od ciebie wyższy o co najmniej głowę, co z kolei nie wpływało korzystnie na twoją obecną pozycję. Zwłaszcza jeśli zostałabyś zmuszona do fizycznej obrony.

Dopiero w drugiej kolejności zwróciłaś dokładniej uwagę na jego całościową aparycję - intensywnie czerwone włosy i głęboko czekoladowe tęczówki, skanujące twój każdy, chociażby najmniejszy ruch, zupełnie niczym wybitny drapieżnik, wprawiony w swym fachu. Jedynym co udało ci się ustalić z jego prezencji, był fakt, że nigdy w życiu nie spotkałaś wcześniej tego człowieka. Oprócz tego zwróciłaś uwagę na jego nadmierne wręcz skupienie na twojej osobie, przez co oczywista opcja ucieczki całkowicie i raczej bezpowrotnie przepadała. Jednakże, czego kompletny nieznajomy mógłby chcieć od również całkowicie nieznajomej, przypadkowej osoby? W tamtym momencie chciałaś poraz pierwszy przemówić, gdy równie niespodziewanie, czerwonowłosy postanowił cię w tym wyręczyć.

— Jaka jest twoim zdaniem sztuka? —przemówił niezwykle opanowanym głosem. Bowiem zadając tak banalne pytanie nawet mu powieka nie drgnęła. Ty jednak od razu doznałaś ogromnej i nieodłącznej chęci uduszenia kompletnie nieznanego ci jeszcze człowieka. Zwyczajnie po usłyszeniu jego wypowiedzi z całkowitego przerażenia spowodowanego strachem o swoje życie, przeszłaś do totalnej złości. Tak jakby wciąganie obcych ludzi w ślepą uliczkę i zadawanie im pytań, było dla niego normą.

Gdy jednak fala agresji i chęci wyładowania się na czerwonowłosym ci przeszła, w pierwszej kolejności miałaś nieodpartą chęć zakryć sobie usta dłonią, żeby nie wybuchnąć gromkim, histerycznym i możliwie nawet maniakalnym śmiechem. Stworzenie sytuacji początkowo imitującej porwanie, a późniejsze zadawanie takiego pytania w połączeniu były doprawdy intrygującą, jak i zaskakującą, ale przede wszystkim niebezpiecznie zabawną mieszanką.

— Czyli podsumowując: zaciągnąłeś mnie tutaj, przy okazji śmiertelnie strasząc, tylko po to, by przeprowadzić wywiad? — wypowiadając te słowa nie mogłaś powstrzymać się od cichego chichotu.

— Kobiety lubią mówić bezużyteczne rzeczy, czyż nie? Więc i ja także czuje się w jakiś sposób upoważniony do zadawania wam bezużytecznych pytań — stwierdził powoli i głośno, jakby cedząc dokładnie każdy wyraz, nadal nie zmieniając wyrazu swojej całkowicie beznamiętnej twarzy. Pomyślałaś nawet, że jego emocjonalność uczuciowa musi być niemalże porównywalna do tej należącej do dorodnego głazu.

W normalnych okolicznościach zapewne poczułabyś się całkiem urażona, słysząc o domniemanej "bezużyteczności" twych słów. Jednak z innej perspektywy, już poważnie rozważając pierwsze pytanie nieznajomego, poczułaś się, na przekór, szczerze zaintrygowana. Może był artystą poszukującym inspiracji? Albo pasjonatem sztuki? W każdym razie, ostatecznie zdecydowałaś się na chwilowe przełknięcie dumy i udzielenie odpowiedzi.

— Uważam, że każdy może inaczej definiować sztukę. To ta dziedzina, w której różne osoby w równie odmienny sposób będą doceniały niemo, czasem nieoczywiste lub niewidoczne na pierwszy rzut oka, piękno -— odparłaś po chwili zastanowienia, podpierając dłonią podbródek w geście pełnego zamyślenia.

Czerwonowłosy również jakiś czas milczał. Wtedy wydarzyło się ponownie coś oczekiwanego. Zjawisko to trwało kilka sekund, a może i nawet mniej, lecz w ciągu tej niewiarygodnie krótkiej jednostki czasowej zdążyłaś zauważyć na jego licu coś więcej niż totalitarna obojętność. Mogłaś się mylić z interpretacją, albo też całkowicie nadinterpretować ten chwilowy błysk w tych czekoladowych tęczówkach i jakby drgnięcie kącików ust, aczkolwiek jednego byłaś całkowicie pewna - już na zawsze pragnęłaś utrwalić sobie w pamięci ten czarujący widok. Może nawet dla ciebie właśnie ten wyraz stanowił nową definicję sztuki.

— W takim razie, jak ty definiujesz sztukę? — zapytał w końcu.

Ja wiążę pojęcie sztuki z czymś tak niecodziennym, że aż intrygującym i przyciągającym ludzką uwagę. Bądź z czymś prostym, ale tak dobrze wyeksponowanym, iż będzie prezentowało się w zupełnie innym formacie, niż w tym, jaki widujemy ten przedmiot zazwyczaj.

Mężczyzna ponownie wydawał się być zaintrygowany twą odpowiedzią. Tylko tym razem cisza trwała tak długo, że postanowiłaś się powoli wycofać z zaciemnionego zaułka i kontynuować przerwaną czynność.

— Nie chciałem podejmować bezpodstawnego osądu, lecz teraz muszę to otwarcie przyznać: jesteś naprawdę, szczerze ciekawą osobą. Wobec tego, chyba zasługujesz na odrobinę mojej uwagi i cennego czasu. Jak się nazywasz? — przerwał, oczekując cierpliwie dodania przez ciebie jednej z twoich danych osobowych.

— [y/n] — wyrzuciłaś z siebie, niemo zszokowana po otrzymaniu jednocześnie tak złożonej i jednocześnie tak bezczelnej wypowiedzi.

— Zatem do następnego spotkania, [y/n].

Nadal ogarnięta chwilowym szokiem, zamrugałaś kilka razy, a po chwili już go nie było.

— Jakiego następnego spotkania? — zapytałaś już sama siebie, w odpowiedzi uzyskując jedynie ciszę i gwar z pobliskiej ulicy.

━━━━┅━━━┅━━━━

━━━━┅━━━┅━━━━
— - 𝐇𝐈𝐃𝐀𝐍 - —

Jeśli miałabyś wyznaczyć najgorszy dzień w swoim dotychczasowym życiu, dokładnie ten z całą pewnością zyskałby ten niechybny tytuł. Właśnie ta doba okazała się dla ciebie totalną katastrofą całego życiorysu. Totalną bombą atomową w twoim złudnie poukładanym, spokojnym życiu. Najgorszy w takich katastrofach jest jednak fakt, że kompletnie nic ich nie zwiastuje. Wiatr nie zaczyna jakoś złowieszczo szumieć, ani wiać mocniej, niebo nie ciemnieje, tym bardziej nagle nie rozpętuje się rzeczywista burza, a przynajmniej jako zjawisko pogodowe. Gdyż owszem, owa burza się rozpętuje i to taka gwałtowna, z ciemnoniebieskimi, prawie czarnymi chmurami, lecz jest to jedynie zjawisko, którym można z całą słusznością posłużyć się, aby opisać tragedię, która znienacka na ciebie spadła. Z resztą dosłownie niczym ten przysłowiowy "grom z jasnego nieba". Zacznijmy od tego, że już od samego rana miałaś wrażenie, że ktoś cię obserwuje, ale postanowiłaś naiwnie nie zwracać na to zbytnio uwagi.

Po południu chciałaś spotkać się ze swoim chłopakiem, ale ten nie dawał absolutnie żadnych znaków życia. Aczkolwiek zniechęciło cię to jedynie nieznacznie, ponieważ nadal lekkomyślnie upierałaś się przy automatycznym usprawiedliwianiu go. W końcu znaliście się i chodziliście ze sobą już taki szmat czasu. Może mu zwyczajnie coś wypadło? Może coś mu się stało? Uparcie nie dopuszczałaś do siebie myśli, iż zwyczajnie z całą premedytacją nie odbierał od ciebie żadnego z licznie poczynionych połączeń. Ostatecznie, lekko już zdenerowowana, postanowiłaś urządzić mu tak zwany "wjazd na chatę".

Na miejscu, tak jak się poniekąd spodziewałaś, drzwi do jego mieszkania były zamknięte. Na szczęście miałaś dorobione do niego klucze.

Po wejściu do korytarza, pierwszym na co zwróciłaś uwagę, były dość nietypowe dźwięki dochodzące z pomieszczenia sypialnego. Skierowałaś więc do niego swe kroki, nadal uparcie nie dopuszczając do siebie najbardziej oczywistego scenariusza. W pewnym momencie dotknęłaś swojego policzka, czując, że cieknie po nim jakaś ciecz. W ten sposób z niemym zaskoczeniem zorientowałaś się, że zaczęłaś płakać. Nie łkałaś, nie krzyczałaś z bezradności i agonii. Otarłaś agresywnie i w pośpiechu słone strumienie wierzchem dłoni, pociągnęłaś kilka razy nosem i zwyczajnie ruszyłaś dalej, przygotowując się na najgorsze. Zdecydowanie nie chciałaś być typem osoby, która bezpodstawnie się nad sobą użalała. Jednakże to, co zobaczyłaś, nawet pomimo domysłów, przerosło twoje najśmielsze oczekiwania. Co prawda, domyśliłaś się już co mogło zajść, ale nie zmieniało to faktu, że przeniesienie tego obrazu z imaginacji do rzeczywistości sprawiło ci niesamowity wręcz ból. Ból, który był tysiące razy gorszy od jakiegokolwiek obrażenia fizycznego. Wiedziałaś również, że to wspomnienie już zawsze będzie towarzyszyło ci w koszmarach nocnych.

Na waszym łóżku siedział twój chłopak, całujący się z różowowłosą dziewczyną. Niestety, nie to było najgorsze. Myślałaś, że zejdziesz na zawał, gdy rozpoznałaś w niej swoją najlepszą przyjaciółkę - Sakurę.

Twój chłopak, gdy tylko cię zauważył, od razu oderwał się od różowej wywłoki i zaczął się gorączkowo tłumaczyć, licząc chyba na jakiegoś rodzaju łaskę z twojej strony. Ty zaś rzuciłaś w niego własnymi kluczami i opuściłaś felerne mieszkanie, na koniec jeszcze trzaskając za sobą dramatycznie drzwiami. Możliwe nawet, że doprowadziłaś do tego, że wypadły z framugi.

Kontynuując swoją usłaną cierpieniem i zniesmaczeniem drogę, w błyskawicznym tempie dotarłaś do swojego ulubionego baru, by lekkomyślnie zatopić swoje smutki w alkoholu. W tamtym momencie miałaś już stanowczy powód do użalania się nad sobą. Żałowałaś tylko, że nie mogłaś rzeczywiście zatopić w nim ich prawdziwego powodu - swojego żałosnego wybranka.

Przy następnej już z kolei kolejce sake, przysiadł się do ciebie szarowłosy mężczyzna, o lubieżnym uśmiechu, co spostrzegłaś uprzednio spoglądając na niego kątem oka.

— Hej mała, co powiesz na szybki numerek? — zapytał bezpośrednio, bezczelnie poszerzając tylko uśmiech.

W odpowiedzi posłałaś mu jedynie lodowate spojrzenie, mając ogromną nadzieję, że zrozumie przekaz i w tempie natychmiastowym usunie się z zasięgu twojego wzroku. Gdy jednak od tego gestu minęła minuta, a mężczyzna nadal nie ruszał się z miejsca, natomiast w jego czerwonych oczach zaczęły jawić się jakieś dziwne iskierki podekscytowania, wiedziałaś, że to nic nie dało. Być może jedynie pogorszyłaś swoją sytuację. Westchnęłaś tylko, krzywiąc się po przechyleniu do ust naczynia z trunkiem.

— Oj nie bądź taka niedostępna! — zawołał radośnie, zmniejszając następnie jeszcze bardziej odległość między wami — Chociaż takie lubię najbardziej... — dodał już ciszej słowa, które prawdopodobnie były zarezerwowane tylko dla niego.

W odpowiedzi jedynie przewróciłaś oczami, natychmiastowo odsuwając się od irytującego natręta. W duchu westchnęłaś tylko cierpiętniczo, klnąc się za przyciąganie tego typu ludzi.

— Jestem Hidan, a ty piękna nieznajoma? — zapytał, ignorując całkowicie twoją postawę.

— Jeśli zdradzę ci swoje imię, to zostawisz mnie w spokoju na resztę wieczoru? — wydusiłaś w końcu z siebie nieco zachrypniętym głosem, poddając się wobec szaro włosego.

— O kurwa, wreszcie przemówiłaś! A już myślałem, że jesteś jakąś niedojebaną niemową — wykrzyknął uradowany, przy okazji siarczyście przeklinając — W porządku, ale wyduś to z siebie w końcu, suko — dodał szybko, lecz widząc twój morderczy wzrok, który nasilił się po ostatnim wypowiedzianym przez niego wyrazie, postanowił równie pośpiesznie go skorygować — to znaczy... kobieto.

— Nazywam się [y/n], mi też cię niemiło poznać, natręcie — ledwo wyplułaś te słowa z odrazą podając mu niechętnie dłoń, którą szybko chwycił i zaskakująco lekko, acz stanowczo potrząsnął.

— W takim razie do następnego [y/n]! — powiedział nerwowo się uśmiechając i szybko podrywając z miejsca, gdy w waszą stronę zaczął kierować się zielonooki mężczyzna.

— Mam nadzieję, że nie będzie nam dane, Hidan — dopowiedziałaś tylko, kończąc przy okazji drinka i wstając z zajmowanego dotychczas miejsca, jednocześnie orientując się, że jakimś dziwnym trafem imię domniemanego "natręta" dość solidnie wżarło ci się w pamięć. Oczywiście tylko i wyłącznie przez to, że było dość charakterystyczne. Właśnie, to był jedyny powód.

━━━━┅━━━┅━━━━

━━━━┅━━━┅━━━━
— - 𝐈𝐓𝐀𝐂𝐇𝐈 - —

Tej nocy w twojej wiosce miała odbyć się celebracja nocy spadających gwiazd. Było to dość niespotykane zjawisko, tak więc ludzie postanowili je uczcić, organizując w tym czasie sporych rozmiarów festyn. Ten zaś przyciągnął do twojej zazwyczaj spokojnej, niewielkiej wioski zadziwiające masy turystów. Ty jednak nie należałaś do ludzi, którzy przepadają za przebywaniem w tak licznych tłumach. Dlatego postanowiłaś zrezygnować z festynu, odpuszczając sobie tym samym prawdopodobieństwo stratowania przez gromady ludzi i sama wybrać się na twoją ulubioną, zaciszną łąkę, aby podziwiać spadające gwiazdy.

Kiedy tylko zapadł wieczór, wybrałaś się w drogę do wyznaczonego celu, która prowadziła przez las. Nie stanowiło to dla ciebie jednak żadnego problemu, wręcz przeciwnie - jako, że poniekąd przepadałaś i w pewien sposób podświadomie lgnęłaś do natury, była to dla ciebie nie lada okazja do przyjemnego i kojącego zmysły spaceru. Tak też było, gdy tylko postawiłaś pierwsze kroki na leśnej, ledwo wydeptanej ścieżce. Twój spokój ducha został jednak dość szybko bestialsko przepędzony przez nieodłączne wrażenie, iż jesteś bacznie obserwowana. Oczywiście nie dałaś po sobie znać, że zdajesz sobie sprawy z obecności tego kogoś. Postanowiłaś za to zgubić napastnika.

Docierając ostatecznie do pogrążonej w mroku nocy i na łasce blasku księżyca polany, zorientowałaś się, że twój plan musiał wypalić, ponieważ udało ci się tego dziwnego uczucia bycia stale obserwowaną. Bedąc już w nieco lepszym nastroju przez ten fakt, rozłożyłaś niedbale koc na lekko już wilgotnej od rosy trawie i wygodnie się na nim ułożyłaś. Prawdopodobnie udało ci się również zdążyć w samą porę, bo już moment później ujrzałaś pierwszą gwiazdę, która zaczęła leniwie przemieszczać się po niebie.

Zjawisko największe wrażenie wywarło na tobie jednak, w momencie gdy ta jedna, wolno wędrująca po nieboskłonie gwiazdy nagle przemieniła się w deszcz spadających ciał niebieskich. Obserwowałaś z zachwytem i zapartym tchem jak do tej zupełnie samotnej, niechybnie opadającej w nieznane gwiazdy dołącza najpierw jedna, a potem nieskończenie wiele gwiazd. W pewnym momencie z zaskoczeniem zdałaś sobie sprawę, że całe to widowisko można było z łatwością przełożyć na rzeczywistość. W tym samym momencie też zapragnęłaś zostać tym pierwszym ciałem niebieskim, które jednocześnie zapoczątkowując upadek, miało świadomość, że nie przepada w nicość zupełnie samo. Poczułaś jak na twojej dotychczas rozluźnionej twarzy wykwita powolnie delikatny uśmiech. Na przekór temu wyrazowi z twych oczu zaczęły wypływać stopniowo pojedyncze łzy. Wytarłaś je pospiesznie i niedbale dłońmi, następnie im się przyglądając i zachodząc w głowę dlaczego zaczęłaś płakać. Ze stanu dziwnego otępienia wyrwał cię dopiero widok, który zastałaś spoglądając na otaczający cię krajobraz polany. Dostrzegłaś tam bowiem parę czarnych ślepi, skanujących twoją osobę. Aż podskoczyłaś, gdy oczy napastnika zmieniły kolor na krwisto - czerwony kolor.

W pierwszym momencie, chciałaś krzyczeć o pomoc. Z jakiegoś powodu miałaś bowiem wrażenie, że właśnie ten mężczyzna był twoim początkowym obserwatorem. Dlaczego więc uparcie zachowywałaś ciszę? Po pierwsze, przypomniałaś sobie, że znajdowałaś się w odmętach gęstego lasu w zupełnym oddaleniu od cywilizacji. Tak więc, szanse na ratunek były znikome. Kolejnym z powodów był prawdopodobnie fakt, iż sparaliżował cię strach. Strach spowodowany całkowitą bezradnością. Chciałaś walczyć, ale jak miałaś to zrobić, gdy każda możliwość umożliwająca ci przetrwanie natychmiastowo odpadała?

Uspokoiłaś się nieco dostrzegając, że nieznajomy nie atakuje. Zwyczajnie stał w równym unieruchomieniu co ty i przyglądał ci się badawczo przeraźliwie krwistymi tęczówkami. Sprawiło to, że nabrałaś chociaż minimalnej odwagi.

— Przepraszam, ale... co tutaj robisz? Czy to ty mnie wcześniej śledziłeś? — zapytałaś imitując pewność siebie i wstając z koca.

Mężczyzna, nigdy nie spuszczając z ciebie wzroku, przekrzywił lekko głowę w bok.

— To oczywiste, [y/n]. Raczej nie wybierałbym się w środek ciemnego lasu bez celu. Zresztą, dostrzegasz tutaj coś bardziej interesującego niż twoja osoba? —spokój z jakimi wypowiadał swoje słowa był dla ciebie praktycznie dobijający i całkowicie dezorientujący. Co więcej, w chwili, w której po raz pierwszy przemówił, czułaś się niemal przebijana na wylot przez jego spojrzenie.

Scena rodem z horroru...

Chciałaś uciec od jego oczu, to było pewne. Pytanie brzmiało: czy zamierzał cię ścigać? Wiedziałaś, że musiałaś odejść, ponieważ z jakiegoś powodu ciężar jego wzroku sprawiał, iż miałaś nieodparte wrażenie, że zaraz oszalejesz.

— Mogę już odejść? — zapytałaś cicho całkowicie bezmyślnie i bezpośrednio, a on tylko prychnął w odpowiedzi.

— Nigdy nie zabroniłem ci odchodzić, [y/n]. Przynajmniej jeszcze nie. W takim razie do zobaczenia i pamiętaj, żeby następnym razem nie chodzić samotnie w nocy po lesie — miałaś dziwne przeczucie, że wypowiadanie twojego imienia, które z drugiej strony nie wiedziałaś skąd zna, sprawia mu ogromną przyjemność. Dało się to prosto wyczuć ze sposobu, w który cedził z zapałem każdą literę twego imienia. Jakby napawał się nim. Rozpamiętywał, zanim całkowicie opuści jego usta.

Jego odejście również było spektakularne, w każdym znaczeniu tego słowa. Bowiem po chwili zamienił się w stado kruków, a każdy poleciał w inną stronę.

Lepiej zapytam w miejscowym psychiatryku, czy nie zwiał im ostatnio jakiś czarnowłosy pacjent.

━━━━┅━━━┅━━━━

━━━━┅━━━┅━━━━
— - 𝐓𝐎𝐁𝐈 - —

Jeśli popada się w stan całkowitego znudzenia najbanalniejsze praktyki stają się wspaniałniałym pomysłem na ucieczkę od ogarniającego stanu otępienia. W taki właśnie sposób skończyłaś na bezcelowym szwędaniu się po swojej wiosce. Może nawet liczyłaś, że zwiedzisz w nim jakieś nowe zakątki? Odkryjesz miejsce, które przypadnie ci do gusty w tak dużym stopniu, iż stanie się twoim ulubionym? Kiedy jednak skończyłaś na chodzeniu w kółko, zrwzygnowana usadowiłaś się wygodnie na ławce obok najpopularniejszej w tej mieścinie kawiarni. Początkowo chciałaś spotkać się z przyjaciółmi, ale każdy miał coś do zrobienia. Westchnęłaś nieco zmęczona, kładąc głowę na dłoniach a łokcie opierając na swoich kolanach.

Zamyślona nie zauważyłaś nawet, że w twoją stronę zmierza jakiś zamaskowany chłopak. Tymczasem w świecie swojego całkowitego zamyślenia postanowiłaś już wrócić do domu. W końcu co innego mogłaś zrobić? Kolejny raz okrążyć wioskę? Powolnym krokiem ruszyłaś w stronę swojego lokum.

Natychmiastowo zdziwiłaś się, niemal od razu na kogoś wpadając. Dopiero nieprzyjemny kontakt z podłożem całkowicie wypędził cię z krainy zamyślenia. Spojrzałaś w górę i zobaczyłaś chłopaka w pomarańczowej masce, który wyciągnął rękę w twoją stronę. Niepewnie przyjęłaś ją i już po chwili stałaś przed nim.

— Um, jestem [y/n], wybacz, że na ciebie wpadłam i miło mi cię poznać... — wyrzucałaś z siebie zakłopotana, atakując swojego nowego towarzysza .

— Tobi — odpowiedział niezwykle niskim tonem, lecz od razy odchrząknął nerwowo i poprawił się o wiele wyższym tonem — To znaczy... jestem Tobi! — powtórzył, ściskając trochę mocniej twoją dłoń, która nadal trwała razem z jego odpowiedniczką w uścisku.

— A więc Tobi, co tutaj robisz? — wiedziałaś że nie jest mieszkańcem tej małej wioski, więc ciekawiło cię co robi w takiej dziurze. Po cichu współczułaś mu, jeśli był nowym mieszkańcem, licząc, że nie skończy tak jak ty - umierając z nudów i szukając desperacko jakiejkolwiek formy rozrywki. Jednak może jeśli tutaj zamieszkał, mogłaś liczyć na nowego towarzysza niedoli?

— Tobi jest dobrym chłopcem, Tobi chciał kupić ciastko dla Deidary - senpaia — mówiąc to wskazał na budynek kawiarni. Nie ukrywałaś swojego zdziwienia, słysząc charakterystyczny sposób w jaki się wypowiadał. Sam jego jakby sztucznie podniesiony głos był czymś niecodziennym.

— Jeśli chcesz, mogę z tobą iść do tej kawiarni — stwierdziłaś już lekko się uśmiechając. Ten jegomość zdecydowanie mógł chociaż na chwilę pomóc ci w zabiciu nudy. Mimo, że był nieznajomym, na którego wpadłaś nie wydawał się niebezpieczny. Zresztą nie mógł ci nic zrobić w przestrzeni publicznej.

— Tobi sobie poradzi, ale Tobi dziękuję — byłaś nieco zawiedziona jego odmową ale wynagrodził ci to fakt, że miałaś wrażenie, iż chłopak również lekko uśmiecha się pod maską.

Nagle usłyszeliście wybuch gdzieś w pobliżu, a po chwili histeryczne krzyki.

— TOBI JEŚLI JESZCZE RAZ GDZIEŚ POLEZIESZ I MNIE O TYM NIE POINFORMUJESZ, TO BEZ WAHANIA WYSADZĘ CIĘ W POWIETRZE! — darła się jakaś blondyna zmierzająca w waszą stronę. Tym razem całkowicie zdezorientowana wpatrywałaś się w widowisko, nawet nie mając czasu na przetworzenie sytuacji ani wykrycia prawdopodobnego niebezpieczeństwa.

— Eee... Tobi musi już iść, bo Tobi chce jeszcze pożyć, ale do zobaczenia [y/n] - chan! —zawołał twój towarzysz, gorączkowo zaczynając biec w stronę blondwłosej postaci.

━━━━┅━━━┅━━━━

━━━━┅━━━┅━━━━
— - 𝐊𝐈𝐒𝐀𝐌𝐄 - —

W pewnym momencie swojego życia, wyrobiłaś sobie niezwykle zdrowy nawyk wybierania się w każdy weekend nad pobliskie jezioro. Mimo, że było to jedno z najbardziej odwiedzanych miejsc w twojej wiosce, kiedyś nie czułaś potrzeby żeby je odwiedzać, co dopiero czynić to regularnie. Zmieniło się to, gdy pewnego razu wracając z pracy przechodziłaś akurat koło malowniczej tafli wody w piękny czerwcowy dzień i zwyczajnie zawiesiłaś na dłużej wzrok na tym miejscu. W ten sposób stałaś się tutaj stałym bywalcem. Kiedy pogoda dopisywała chętnie korzystałaś z cyztsości zbiornika wodnego i pływałaś w nim, ale zdarzały się też zimne i chłodniejsze dni, w których siedziałaś na ławce i karmiłaś zgromadzone tu ptactwo wodne. Tak było i tym razem.

Patrzyłaś jak coraz większa ilość ptaków podchodzi do ciebie z zamiarem najedzenia się do syta. Gdy skończył ci się chleb, którym mogłaś nakarmić zwięrzęta, zaczęłaś intensywnie wpatrywać się w nieruchomą tafęl wody.

Niespodziewanie poczułaś czyjąś rękę na swoim ramieniu, a gdy spojrzałaś w górę ujrzałaś człowieka-rekina. Tak, dosłownie człowieka - rekina. Praktycznie umierałaś ze strachu, który jednak sparaliżował cię na tyle, że nie byłaś w stanie się ani trochę poruszyć. Dopiero policzenie w myślach do dziesięciu pozwoliło ci odzyskać zdolność trzeźwego myślenia.

— Dzień dobry, zgubił się pan? — zadałaś pytanie, wcześniej upewniając się że twój głos nie drży.

— Jesteś pierwszą osobą w tej wiosce, która gdy tylko mnie zobaczyła, nie uciekła z krzykiem — stwierdził, widocznie rozweselony owym faktem.

— Dlaczego miałabym się w ten sposób zachować? Chyba nie jest jesteś jakimś groźnym przestępcą, prawda? — zaśmiałaś się nerwowo, chwytając się jedną dłonią za kark, mając zamiar rozluźnić niezręczną atmosferę.

— To znaczy... — zawiesił się widocznie wytrącony z równowagi — Oczywiście, że nie! Ale mój wygląd raczej odstrasza ludzi —przyznał, również drapiąc się po karku.

— W takim razie cieszę się, że sama nie spanikowałam. Jestem [y/n], miło mi cię poznać — wyciągnęłaś do niego rękę, którą lekko uścisnął dłonią, którą dopiero teraz zdjął z twojego ramienia.

— Kisame — uśmiechnął się, ukazując przy tym rząd ostrych jak brzytwy kłów — Muszę się już zbierać, ale mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy Fishy-chan.


— .• ᴀ/ɴ •. —

Oto pierwsza część, tej zacnej książki (o ile tego typu twór można określić mianem książki).
Pomysły na kolejne rozdziały, możecie zamieszczać w komentarzach. Zrezygnowałam z Kakuzu i Zetsu, ale jeśli chcecie abym ich dodała, to piszcie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro