Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

━━━━━━ 𝐢𝐱.

(𝔨𝔞𝔦𝔯𝔬𝔰𝔠𝔩𝔢𝔯𝔬𝔰𝔦𝔰, 𝔫𝔦𝔫𝔢)

(𝔬𝔪𝔢𝔤𝔞)


          𝐙 𝐖𝐄𝐒𝐓𝐂𝐇𝐍𝐈Ę𝐂𝐈𝐄𝐌 𝐒𝐏𝐎𝐉𝐑𝐙𝐀Ł𝐀𝐌 𝐖 𝐒𝐓𝐑𝐎𝐍Ę 𝐁𝐔𝐃𝐘𝐍𝐊𝐔 𝐒𝐙𝐊𝐎Ł𝐘 i przyglądałam się mu chwilę. Po weekendzie pozwolili mi w końcu wyjść ze szpitala i byłam niesamowicie wdzięczna Melissie, że załatwiła mi wypis wcześniej, bo gdyby nie ona, spędziłabym w szpitalu jeszcze parę dni na sto procent.

          — Wszystko w porządku? — usłyszałam głos mojej siostry i obróciłam głowę w jej stronę. — Jak chcesz, możemy jeszcze wrócić do domu.

          Moi rodzice zaproponowali, że mogę nie iść do szkoły jeszcze parę dni, ale zrezygnowałam, bo niesamowicie męczyło mnie nic nie robienie i ciągłe myślenie o wszystkich wydarzeniach, które przytrafiły się mi i moim przyjaciołom. Musiałam ruszyć do przodu i przestać w końcu o tym myśleć.

          Pokręciłam delikatnie głową i uśmiechnęłam się słabo.

          — Jest okej, czuję się dobrze — powiedziałam i uścisnęłam dłoń Allison, która odwzajemniła uśmiech.

          Ostatni raz spojrzałam w stronę szkoły i westchnęłam ciężko. Policzyłam w głowie do trzech i pewnym ruchem otworzyłam drzwi, w moją twarz automatycznie uderzył chłodny wiatr. Rozglądnęłam się po parkingu i podeszłam do Allison, która przyglądała mi się uważnie, byśmy mogły skierować się do szkoły.

          Przystanęłam przez chwilę przy drzwiach mojego miejsca edukacji, widząc tumy uczniów na korytarzu przez niewielkie okienko. Poczułam jak Allison łapie moją dłoń i pewnym ruchem otwiera drzwi. Spuściłam wzrok, gdy spojrzenie każdego w moim zasięgu odwrócił się w moją stronę i korytarz odrobinę ucichł, przez co mogłam słyszeć parę niepochlebnych komentarzy w moją stronę.

          Spodziewałam się, że to, co wydarzyło się w szpitalu oraz w dniu balu zimowego szybko rozniesie się po szkole i nie myliłam się zważając na to, że był dopiero poniedziałek, a incydent zdarzył się wieczorem z piątku na sobotę.

          Uniosłam powoli wzrok i od razu złapałam kontakt z osobami, które stały paręnaście szafek dalej i przyglądały mi się uważnie. Posłałam lekki uśmiech w stronę Stilesa i Scotta, aby od razu po tym przenieść wzrok na Allison i zrobić to samo do niej. Ostatni raz spojrzałam na uczniów, zauważając, że większość zajęła się już sobą, więc przeplotłam swoje ramie z ramieniem Allison i ruszyłam przed siebie z wysoko uniesioną głową.












          Z mojego chwilowego transu, w którym przyglądałam się ścianie obok mnie, wyrwała mnie kartka, która machnęła mi przed nosem. Podskoczyłam lekko i spojrzałam w moją lewą stronę, by zobaczyć jak Harris pochyla się lekko nad moją ławką.

          — Jeśli poczułabyś się gorzej albo miałabyś potrzebę wyjścia z klasy, po prostu to zrób i się nie martw — szepnął i podsunął mi kartkówkę z chemii pod nos. — Daję ci szansę napisania kartkówki w inny dzień, lecz możesz spróbować napisać ją teraz — powiedział i uśmiechnął się delikatnie.

          Przez chwilę patrzyłam na niego w szoku, zważając na to, że nigdy w życiu nie widziałam, aby Harris był miły dla kogokolwiek oprócz Jacksona po incydencie w wypożyczalni filmów.

          Pokiwałam lekko głową i złapałam długopis w dłoń w gotowości na rozpoczęcie pisania.

          — Ciężko mi to mówić, ale Jackson ma rację — usłyszałam głos Stilesa i przechyliłam lekko głowę w bok, by zobaczyć jak nachyla się do Scotta, który siedział ławkę przed nim.

          — Wiem — westchnął Scott.

          — Co jeśli następny organ zabierze żywej osobie? — zapytał Stiles, a ja zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc o co chodzi.

           — To jest kartkówka, panie Stilisnki — usłyszałam twardy głos Harrisa. — Jeśli znowu usłyszę twój głos, do końca liceum będzie pan zostawał po lekcjach.

           — Możesz tak zrobić? — zapytał Stiles, unosząc brwi.

           — I kolejny raz. Znowu słyszę twój głos. Pański głos wyzwala we mnie agresję, jakiej nigdy wcześniej nie czułem — stwierdził Harris, a ja cicho parsknęłam pod nosem. — Widzę cię o trzeciej po lekcjach — Scott otworzył lekko buzię w zdziwieniu i obrócił się lekko do Stilesa. — Ty też, panie McCall?

           — Nie, proszę pana — powiedział szybko.

          Pokręciłam lekko głową z uśmiechem i wróciłam wzrokiem do kartki, czytając pierwsze zadanie, gdy poczułam lekkie puknięcie w ramię. Podniosłam wzrok i zobaczyłam Isaaca, który niepewnie się do mnie uśmiechał.

          — Hej, chciałem się tylko zapytać, jak się czujesz? — szepnął tak, aby Harris go nie usłyszał.

          — To miłe z twojej strony — uśmiechnęłam się lekko. — Dziękuję, że pytasz, czuję się już lepiej.

          — To dobrze. To, co przydarzyło się tobie i Lydii ssie totalnie — stwierdził, pisząc coś na swojej kartce.

           — Nie mogę się nie zgodzić — zaśmiałam się lekko i zmarszczyłam brwi, gdy zobaczyłam, że Isaac ma trochę krwi na koszulce. — A z tobą wszystko w porządku?

           — Huh? — uniósł lekko głowę, patrząc na mnie niezrozumiale.

           — Masz krew na koszulce — wskazałam lekko palcem na zaschniętą ciecz.

           — Ah, tak — speszył się — gram w lacrosse i trochę się poturbowałem — uśmiechnął się nerwowo, a ja pokiwałam lekko głową i wróciłam wzrokiem do mojej kartki.

           Nie minęła nawet minuta, gdy na moją kartkówkę spadła kropla czarnej cieczy. Zmarszczyłam brwi i uniosłam moją dłoń, by dotknąć nią nosa. Gdy spojrzałam na moje palce, zauważyłam, na niej czarną, krwiopodobną ciecz i rozszerzyłam oczy, szybko wstając z mojego miejsca i wychodząc półbiegiem z klasy.

          — Panno Argent, wszystko w porządku? — usłyszałam głos Harrisa, gdy otworzyłam drzwi. — Stilinski! — krzyk Harrisa rozniósł się lekko po korytarzu. — O nie, McCall, nigdzie nie idziesz! I tak już zawalasz tą klasę!

          Pewnym ruchem otworzyłam drzwi od damskiej łazienki i szybko podeszłam do dozownika na papier, wyciągając z niej go garściami i od razu przykładając go do mojego nosa. Podeszłam do zlewu i spojrzałam w lustro, by zobaczyć jak na mojej bluzce osiadło się trochę czarnej cieczy i warknęłam, włączając wodę i czystym papierem próbując ją zmyć, co tylko pogorszyło moją sytuację.

          Usłyszałam huk i obróciłam głowę w stronę drzwi, w których stanął przerażony Stiles i gdy mnie zobaczył, od razu do mnie podszedł, przytrzymując za mnie papier przy moim nosie.

          — Co się stało? — zapytał, uważnie oglądając moją głowę, by jego oczy jeszcze bardziej się rozszerzyły, a jego dłoń powędrowała do mojego ucha. — I dlaczego twoje uszy też krwawią tym czymś?

          — Moje uszy? — skrzywiłam się i obróciłam ponownie w stronę lustra, odchylając lekko moje włosy, by przy nich zobaczyć tą samą ciecz co leci z mojego nosa. — Nie mam bladego pojęcia.

          — Wiesz co jest najdziwniejsze z całej tej sytuacji? — zapytał Stiles po paru minutach, gdy delikatnie wycierał okolice moich uszu. — Jackson wybiegł zaraz po tobie, też z jego nosa leciała to czarne coś.

          — Jackson? — zdziwiłam się i odsunęłam papier od mojego nosa, by zobaczyć, że nic już z niego nie leci.

          — Mhm — mruknął, podając mi czysty papier, bym mogła wytrzeć resztki cieczy. — Masz coś na przebranie? — zapytał i wskazał na moją brudną bluzkę.

          — Uh, nie, ale to nic — stwierdziłam, patrząc na czarną plamę.

          Stiles spojrzał na mnie uważnie w lustrze i przygryzł lekko wargę, by za chwilę zdjąć swoją koszulę w kratę, którą miał narzuconą na szarą koszulkę. Stiles wyciągnął rękę z ubraniem w moją stronę i wcisnął mi ją do dłoni. Spojrzałam na nią, a później na moje niebieskie jeansy, uśmiechając się lekko.

          — Dzięki — powiedziałam i weszłam do jednej z kabin, by szybko przebrać się na koszulę Stilesa.

          — Mówiłem ci już, że wyglądasz niesamowicie dobrze w moich koszulach? — zapytał, gdy wyszłam z kabiny.

          — Nie, ale dobrze wiedzieć — uśmiechnęłam się i stanęłam na palcach, by złożyć lekkiego całusa na jego policzku.












          Z chyba już setnym westchnięciem w tym dniu, otworzyłam moją szafkę, by odłożyć książki, których nie potrzebowałam zabrać do domu. Mój wzrok powędrował na czarną sukienkę, którą miałam dzisiaj ubrać na pogrzeb Kate, który odbywał się zaraz po szkole. Wyciągnęłam ją z szafki i wyprostowałam lekko folię, w której była włożona, bym mogła lepiej się jej przyjrzeć. Była to zwykła czarna sukienka która była dosyć zwiewna od połowy mojej talii. Przymknęłam lekko oczy i przełożyłam sobie ją przez przedramię, przymykając szafkę.

          — Ładna sukienka — usłyszałam po mojej prawej i gwałtownie się obróciłam, by zobaczyć chłopaka, jego imię to bodajże Matt, który stał przy swojej szafce, zaraz obok mnie.

          Przyglądnęłam mu się uważniej. Miał dosyć krótkie, czarne włosy i był podobnego wzrostu co Allison. Był ubrany cały w ciemne kolory, a w dłoni trzymał aparat.

          — Ładny aparat — uśmiechnęłam się lekko i wskazałam na urządzenie w jego dłoni. Chłopak uśmiechnął się lekko, a ja nerwowo obróciłam się w stronę mojej szafki.

          — Nie siostra, tylko ciotka — usłyszałam za sobą głos jakiejś dziewczyny. — Ta, która zamordowała wszystkich tych ludzi.

          — Masz na myśli tą wariatkę?

          — Tak, ten pożar i ataki zwierząt. To wszystko ich ciotka.

          — Żartujesz? Siedzę obok nich na angielskim.

          — Przesiądź się lepiej gdzieś indziej — usłyszałam ostatnie śmiechy, dopóki zagryzłam wargi i z impetem zamknęłam szafkę.

          Powstrzymując łzy, chciałam skierować się do łazienki, w której mogłabym się przebrać, gdy nagle jakaś ręka wciągnęła mnie do jednej z klas. Spojrzałam na osobę, która stała obok mnie, by zobaczyć Scotta, który przyglądał mi się ze zmartwieniem. Spuściłam głowę i poczułam jak parę łez spada po moich policzkach.

          — Skąd wiedziałeś? — zapytałam cicho, ocierając wypływające łzy.

          — Słyszałem twoje bicie serca — stwierdził i złapał mnie za ramiona, pocierając je lekko. — Wszystko w porządku?

          — Nie dam rady pójść na pogrzeb — stwierdziłam, unosząc wzrok na niego. — Wszyscy będą na nas patrzeć, będą kamery, dziennikarze... — przerwałam, gdy usłyszałam chichot Scotta. — Dlaczego się śmiejesz?

          — Allison powiedziała mi dokładnie to samo — uśmiechnął się lekko i potrząsnął lekko moimi ramionami. — Oczywiście, że dasz radę. Obydwie sobie poradzicie. Wiesz co ci powiem?

          — Nie wiem — mruknęłam.

          — Jestem z ciebie niesamowicie dumny. Jestem dumny z nas wszystkich. Świat nam się rozpadł, musieliśmy szybciej dorosnąć, bo wszystko obróciło się o 180 stopni, ale dalej mamy siebie nawzajem. Jesteśmy przyjaciółmi, którzy wspierają się w najgorszych chwilach i musisz wiedzieć, że zawsze jestem tu dla ciebie, gdybyś kogoś potrzebowała. Musimy trzymać się razem, bo tylko my możemy siebie ochronić. Przez to wszystko co nam się przytrafiło, zbliżyliśmy się wszyscy do siebie szybciej niż zapewne zrobilibyśmy to bez całego tego cyrku. I śmiało mogę nazwać ciebie i Stilesa moją rodziną — powiedział Scott i uśmiechnął się do mnie zanim przyciągnął mnie do gniotącego moje żebra uścisku, ale nie przejmowałam się tym, owijając swoje ręce wokół mojego przyjaciela.

          Scott miał rację. Poradzimy sobie, wszyscy sobie poradzimy. A przynajmniej taką miałam nadzieję.

          — Odnajdziemy Lydię i wszystko wróci do normy — stwierdził Scott, gdy odsunął się ode mnie.

          — Kto by pomyślał, że Scott McCall jest takim dobrym mówcą — zaśmiałam się, a wraz ze mną Scott.

          — Chodź, zanim ktoś nas zobaczy. Musisz pójść na ten pogrzeb z Allison i pokazać im, że kompletnie nie przejmujesz się tymi plotami.

          — Przejmuję się — mruknęłam szybko.

          — Okej, przejmujesz się. To przynajmniej udawaj, że się nie przejmujesz — powiedział i wypchnął mnie ze śmiechem z klasy.












          Tłum paparazzi wypłynął na nas, gdy tylko wyszliśmy z samochodu i zaczęli robić nam zdjęcia i zadawać pytania, których kompletnie nie rozumiałam przez to, jaki szum był wokół nas. Razem z Allison trzymałyśmy się mocno za rękę i jak najbliżej siebie, kiedy rodzice próbowali odgonić wszystkich ludzi, abyśmy mogli przejść.

          Obok nas była również policja, która robiła nam miejsce. Gdy wzrokiem złapałam kontakt z tatą Stilea, ten posłał mi delikatny, współczujący uśmiech, który smutno odwzajemniłam i spojrzałam na moje nogi, próbując nie potknąć się o kamienie i nogi innych ludzi, co było jeszcze trudniejsze na szpilkach.

          Gdy w końcu zdołaliśmy wyjść z tłumu, od razu poczułam się lepiej i bardziej pewnie. Nie lubiłam przebywać w takich tłumach, przerażało mnie to niesamowicie. Było to dla mnie strasznie klaustrofobiczne i czułam się niezwykle zagrożona przez to, że w tłumach nigdy nie wiesz kto lub co się czai.

          — Wiedziałem, że to był zły pomysł — odezwał się mój tata, który szedł obok mnie i cały czas trzymał rękę wokół mojej tali, delikatnie prowadząc mnie w stronę grobu Kate.

          — Nie był mój — odpowiedziała twardo moja mama, która szła obok Allison.

          — Próbowałem mu powiedzieć — tłumaczył tata. — Ale on się uparł — spojrzałam po sobie z Allison, nie rozumiejąc o czym rozmawiają nasi rodzice.

          — Jeśli tak, to niech się tym zajmie, kiedy tu dotrze — powiedziała mama, łapiąc Allison delikatnie za łokieć.

          — Kto tu dotrze? — zapytałam, patrząc na moją mamę, która spojrzała na mnie lekko zmieszana.

          — Usiądź, kochanie — powiedziała do mnie i poprowadziła mnie do krzesła wraz z Allison, która szła obrócona głową w stronę tłumu.

          Allison usiadła obok mnie i automatycznie złapała mnie za rękę, którą miałam położoną na moim kolanie. Spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się do niej, co odwzajemniła i ścisnęła lekko moją dłoń.

          Spojrzałam na nad nią, kiedy do mojego taty podszedł jakiś starszy człowiek. Był dosyć wysoki i masywny, jego twarz była bardzo poważna i nawet jeśli lekko się uśmiechnął, gdy witał się z moimi rodzicami, dalej wyglądał jak Harris, gdy usłyszy głos Stilesa. Na jego głowie pozostało trochę włosów, które były całkowicie siwe, a nawet podchodzące pod całkiem białe.

          Allison spojrzała na mnie i uniosła brew, mentalnie pytając mnie kto to jest, a ja tylko wzruszyłam ramionami, powracając wzrokiem do człowieka, który aktualnie witał się z moją mamą. Gdy tylko to zrobił, zwrócił wzrok na nas i od razu lekko się spięłam, gdy jego twarde spojrzenie przeszywało mnie i Allison na wylot, przez co miałam wrażenie, że już wiedział o mnie wszystko.

          Mężczyzna uniósł lekko brwi, gdy patrzyłyśmy się na niego, lekko przerażone i zmieszane.

          — Pamiętacie mnie? — zapytał, jego głos wyraźnie przesiąknął starością.

          Przytaknęłam prawie niezauważalnie głową, nie wiedząc co mam zrobić, więc postanowiłam skłamać i obróciłam głowę w bok, zauważając dwie znajome mi twarze chowające się za pomnikiem. Tak jakby wiedzieli, że ktoś tam się chowa, niezbyt znajomy mężczyzna i tata podążyli tam szybko wzrokiem i zaczęli przeszywać nim lasek, na szczęście Stiles i Scott zdążyli się schować zanim ktokolwiek ich zauważył.

          Szybko odwróciłam wzrok do Allison, która również patrzyła w tamto miejsce i bardzo dobrze wiedziałam, że też ich widziała.

          — Widziałyście mnie ostatnio, kiedy ty miałaś trzy latka — wskazał na Allison, a później na mnie — a ty dwa. Zapewne nie nazwiecie mnie teraz dziadkiem — uśmiechnął się do mnie, a ja dopiero teraz zaczęłam widzieć delikatne podobieństwo mojego taty do niego.

          Uśmiechnęłam się zmieszana i spuściłam wzrok na moją dłoń złączoną z Allison.

          — Więc jeśli nie macie nic przeciwko, możecie na razie mówcie mi Gerard — przerwał na chwilę, cały czas uśmiechając się do nas. — Choć wolałbym dziadku — powiedział i odszedł by usiąść obok Allison.

          Westchnęłam cicho i w końcu oparłam się o oparcie krzesła i rozluźniłam lekko.

          Nie spodziewałam się, że ktokolwiek z Argentów, oprócz nas jeszcze żyje. Nasza rodzina zaczynała się starzeć i nie było na to już odwrotu. Ze względu na to, czym się zajmujemy, większość z nas już nie żyje i raczej nikogo to nie dziwi.

          Spojrzałam ponownie na pomnik, za którym chowali się chłopacy i zacisnęłam usta w wąską linię, próbując się nie śmiać, gdy zauważyłam jak tata Stilesa ostrożnie podchodzi do nich od tyłu i podciąga ich za koszulki i przy okazji strasząc ich. Gdy obydwoje byli ciągnięci w stronę samochodu szeryfa, Stiles pomachał mi delikatnie dłonią, przez co schyliłam głowę, by nikt nie zauważył jak się uśmiecham.

          Uniosłam głowę i spojrzałam na trumnę Kate i zmarszczyłam lekko brwi, gdy zobaczyłam, że nie jest otworzona tak jak zwykle.

          — Dlaczego trumna jest zamknięta? — zapytałam mojej mamy, która siedziała obok mnie.

          — Uh, zakład pogrzebowy mówił coś o tym, że gardło, nawet, że zszyte, nie wygląda zbyt ładnie i stwierdzili, że lepiej będzie tego nie pokazywać — odpowiedziała mi, a ja przytaknęłam lekko głową. — Dobrze się czujesz? — zapytała moja mama, a ja zmarszczyłam czoło, nie rozumiejąc o co jej chodzi.

          — W jakim sensie?

          — Jesteś cała blada, słońce. Z raną wszystko w porządku? — zapytała i spojrzała na moje ramię, na którym cały czas był opatrunek.

          — Ah, tak, czuję się dobrze, po prostu lekko głowa mnie boli — uśmiechnęłam się do niej lekko i ścisnęłam jej dłoń, dając jej do zrozumienia, że czuję się dobrze.

          A tak naprawdę czułam się okropnie, bolało mnie całe ciało, tak jakbym biegała przez parę dni bez przerwy, a na moi ciele pojawiło się kilka zadrapań, które nie miałam bladego pojęcia skąd się pojawiły. Plus do tego, coś niesamowicie ciągnęło mnie do lasu, tak jakbym musiała coś tam zrobić.

          Pewnie zastanawiacie się, dlaczego moi rodzice nie przejmują się moim ugryzieniem, znaczy przejmują, ale samym leczeniem, nie tematem wilkołactwa. Cóż, na samym początku byłam zdziwiona, kiedy powiedzieli mi, że mam się nie przejmować i, że oni również się tym nie przejmują, gdyż rana goi się w ludzkim tempie i nic się ze mną wilkołaczego nie dzieje, więc stwierdziłam, że skoro oni się tym nie interesują, to dlaczego mam się martwić, że cokolwiek ze mną zrobią. Powiedzieli, że nie pozwolą, aby cokolwiek mi się stało i będą mnie bronić, gdy ktokolwiek z naszej żywej rodziny zapyta o ugryzienie.












          Pamiętacie, kiedy powiedziałam coś o tym nieustannym połączeniu z lasem? Pod pretekstem pójścia na spacer, który teoretycznie nie był kłamstwem, bo jestem na "spacerze", szłam w stronę, którą mnie niesamowicie ciągnęło. Czułam się jakby ktoś władał moim ciałem i ciągnął mnie w jakąś stronę.

          Nie minęło kilka minut, gdy usłyszałam za sobą szelest. Gwałtownie obróciłam się do miejsca, z którego dochodził dźwięk i wyciągnęłam nóż, który zabrałam przed wyjściem. Powoli zaczęłam podchodzić do krzaków, które lekko poruszyły się i delikatnie odsłoniłam jedną z gałązek. Odetchnęłam z ulgą, kiedy nie zobaczyłam tam nic i obróciłam się z lekkim uśmiechem, krzycząc, gdy zobaczyłam za mną ciemną posturę, która rownież zaczęła krzyczeć.

          — Lydia?! — zapytałam, gdy zobaczyłam twarz dziewczyny z truskawkowoblond włosami.

          — Ivette? — sapnęła cicho, a ja szybko do niej podeszłam, owijając ręce wokół jej szyi.

          — O, mój Boże, jak ja się o ciebie martwiłam — szepnęłam, czując jak do moich oczu napływają łzy i odsunęłam się od niej, by zobaczyć, że jest kompletnie naga i zamarza.

          Rozszerzyłam oczy i szybko ściągnęłam swoją kurtkę, narzucając ją na Lydię, która przyjęła ją od razu, nakładając ją na siebie.

          — Wszystko w porządku? Jesteś ranna? Ktoś cię zaatakował? Musimy zabra...

          — Ivette! — przerwała mi. — Proszę cię, po prostu zabierz mnie do domu. Nic nie pamiętam i raczej nie chcę tego dalej pamiętać.

          Przytaknęłam szybko i owinęłam wokół jej ramiona moje ramiona, próbując dodać jej jeszcze więcej ciepła. W oddali zauważyłam światła karetki i policji, więc skierowałam się w tamtą stronę wiedząc, że tam na pewno znajdę pomoc.

          Przez parę minut drogi, Lydia była kompletnie cicho, a ja miałam tyle pytań, o które chciałam ją zapytać, lecz wiedziałam, że nie mogę. Nie chciałam pogorszyć jej stanu.

          Wyjrzałam lekko przez krzaki i odetchnęłam z ulgą, kiedy przez oczami mignął mi szeryf i Stiles, który wydawał się nas zauważyć, gdy spojrzał w naszą stronę i na chwilę się zaciął.

          — Ivette? Lydia? — zapytał, a jego tata odrazu obrócił się w naszą stronę, rozszerzając oczy. — Lydia!

          — Cóż — zaczęłam — czy ktokolwiek mógłby nam dać płaszcz? — zapytałam i wskazałam lekko na Lydię, która dalej trzęsła się i z zimna i z szoku.

          Stiles złapał swojego tatę za kurtkę i próbował ją ściągnąc, nie spuszczając z nas wzroku, przez co upadł, a szeryf wywrócił tylko oczami.

          — Jezu. Tak, już idę! — powiedział i ściągnął swój płaszcz, szybko do nas podchodząc i nakładając ją na Lydię. — Co ty tutaj robisz, Ivette?

          — Poszłam na spacer po pogrzebie, bo musiałam oczyścić myśli i przy okazji znalazłam Lydię, która przy okazji niesamowicie mnie wystraszyła — powiedziałam i uśmiechnęłam się krzywo.

          — Dobrze, że nic ci się nie stało. Idź do mojego samochodu, odwiozę cię do domu, gdy skończę — powiedział i uśmiechnął się do mnie lekko, klepiąc mnie po ramieniu i odprowadzając Lydię do karetki.

          Westchnęłam i spojrzałam na moje buty, kopiąc nimi jakiś kamyk, gdy usłyszałam szybkie kroki. Nim zdążyłam podnieść głowę, moje ciało zostało otoczone znajomymi mi, dużymi ramionami i przyciągnięte do klatki piersiowej. Rozluźniłam się i wtopiłam w Stilesa, wdychając jego zapach.

          — Jak ją znalazłaś? — zapytał Stiles, gdy się ode mnie odsunął.

          — Od momentu zaginięcia Lydii, coś niesamowicie ciągnęło mnie do lasu, na moim ciele pojawiały się z nikąd zadrapania i miałam niesamowite bóle głowy, więc dzisiaj postanowiłam pójść w to miejsce i znalazłam Lydię — wytłumaczyłam, patrząc mu w oczy.

          — Czemu mi nie powiedziałaś? — zapytał mnie delikatnie i złapał za obydwie dłonie.

          — Nie chciałam cię martwić, tak myślę? — wzruszyłam ramionami i zacisnęłam usta.

          — Ja jestem od tego, żeby się o ciebie martwić. Jesteś moją dziewczyną, moim obowiązkiem jest o ciebie martwić — powiedział spokojnie i spojrzał mi prosto w oczy. Próbowałam być przez chwilę poważna, lecz było to dla mnie zbyt trudne.

          — Awh — zmarszczyłam nos i uśmiechnęłam się szeroko — Stilesie Stilinski, jesteś najbardziej uroczym chłopakiem jakiego kiedykolwiek poznałam, nawet bardziej uroczym od Scotta — powiedziałam i złapałam go za policzki, ściskając je lekko, jak ciotka, która jest po sześćdziesiątce i ma dziesięć kotów.

          Stiles pokręcił głową ze śmiechem i uwolnił się z moich rąk, pochylając się i składając delikatny całus na moim nosie.










Kolejny rozdział! Coś się dzieje z Ivette i jeśli ktoś jest w takich tematach, prawdopodobnie może mieć już jakieś domysły, co do tego. Jeszcze długo Ivette nie będzie miała pojęcia czym jest i co się z nią dzieje, więc będzie sporo różnych nieporozumień i niepewności!

Anyways, mam nadzieję że rozdział wam się spodobał! 

Do napisania!

━━━━━━ argentivette
Oliwka.

realized: 16.05.20

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro