Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

━━━━━━ 𝐢𝐢.

(𝔨𝔞𝔦𝔯𝔬𝔰𝔠𝔩𝔢𝔯𝔬𝔰𝔦𝔰, 𝔱𝔴𝔬)

(𝔭𝔞𝔠𝔨 𝔪𝔢𝔫𝔱𝔞𝔩𝔦𝔱𝔶, 𝔪𝔞𝔤𝔦𝔠 𝔟𝔲𝔩𝔩𝔢𝔱)



— 𝐙𝐀𝐁𝐈Ł𝐄Ś 𝐉Ą? — zapytałam równo ze Stilesem.

— Nie wiem. Obudziłem się. — odpowiedział Scott. — Spociłem się jak nigdy i nie mogłem oddychać. Nie miałem jeszcze takiego snu.

— Serio? Ja miewam takie. Zakończenie jednak bywa trochę inne. — odparł pewnie, a ja jęknęłam cicho zdegustowana tym, co miał na myśli.

— Chodzi mi o to, że nigdy nie miałem tak realnego snu. — wytłumaczył.

— A ty nam oszczędź szczegółów swoich przeżyć łóżkowych. — spojrzałam na Stilesa. — Proszę, nie chcę o tym słuchać.

— Przyjąłem do wiadomości. Ale pozwól, że ci coś powiem. — wciągnął głośno powietrze, patrząc zawzięcie przed siebie.

— Wiem, myślisz, że ma to związek z moją randką z Allison. — przerwał mu Scott. — Że stracę nad sobą kontrolę i rozerwę jej gardło.

— Oczywiście, że nie. — oburzył się. — Dobra, totalnie tak myślę. Daj spokój, wszystko będzie okej.

— Osobiście uważam, że sobie radzisz. Nie ma żadnych lekcji dla początkujących z wilkołactwa. — wtrąciłam.

— Zajęć może nie ma, ale nauczyciel się znajdzie. — odpowiedział, znacząco patrząc na mnie i na Stilesa.

— Kto... Derek?! — Stiles zwolnił i uderzył Scotta w tył głowy. — Zapomniałeś, że wpakowaliśmy go do aresztu?

— Tak wiem, ale ten sen był taki realistyczny! — obruszył się.

— Jak bardzo? — zapytałam.

— Jakby to się naprawdę stało.

Stiles i Scott otworzyli drzwi na zewnątrz, przepuszczając mnie pierwszą, lecz ja stanęłam jak wryta, przez co Stiles wpadł na mnie. Wytrzeszyłam oczy, a moje usta powoli zamieniały się w literkę "o". Przed nami stał zdewastowany autobus z wygiętymi tylnymi drzwiami i pokryty cały krwią oraz zadrapaniami - ewidentnie - pazurów. Spojrzałam na Scotta, który wyglądał na jeszcze bardziej przerażonego niż wcześniej.

— Chyba jednak się stało. — stwierdził Stiles.

— Nie ma opcji, żeby jej się coś stało, była w nocy w domu. — Scott spojrzał na mnie niepewny. — Na pewno.

— Nie odpowiada na SMS-y. — stwierdził.

— A czy kiedykolwiek odpowiadała? — sarknęłam.

— Może to zbieg okoliczności? — zaczął Stiles.

— Niesamowity zbieg okoliczności? — dokończyłam.

— Po prostu, pomóżcie mi ją znaleźć.

Cała nasza trójka rozglądała się energicznie po korytarzu, nigdzie nie widząc Allison. Przyznam, że im dłużej nie mogliśmy jej znaleźć, tym bardziej stresowałam się i wierzyłam w to, że Scott ma jednak rację.

— Widzicie ją? — zapytałam.

— Nie.

Dalej nerwowo się rozglądaliśmy, gdy Scott nagle podszedł do szafek, ciężko oddychając. Spojrzałam na Stilesa, który wyglądał na tak samo zdezorientowanego jak ja. Nagle Scott krzyknął i rozwalił czyjąś szafkę, przez co lekko podskoczyłam. Teraz, idealnie prosta szafka, była cała pogięta. Spodziewałam się ciekawskich spojrzeń, lecz gdy się obejrzałam, stwierdziłam, że nikt nie zwraca na nas uwagi. Scott spojrzał na szafkę, zdając sobie sprawę co zrobił i uspokoił oddech. Zaczął kierować się tyłem do jednego z wejść, gdy na kogoś wpadł. Odetchnęłam z ogromną ulgą, gdy okazało się, że jest to Allison.

— Przysięgam ci, że w momencie, kiedy nigdzie jej nie widziałam, zaczęłam wierzyć Scottowi. — zaśmiałam się, obracając do Stilesa. — Co masz teraz?

— Angielski.

— To idziemy razem. — uśmiechnęłam się do niego i miałam się kierować do klasy, gdy zobaczyłam jak Jackson stoi przy swojej zepsutej szafce i próbuje coś z nią zrobić. — Ups. — zaśmiałam się ze Stilesem i poszliśmy do odpowiedniej sali.

Właśnie siedzieliśmy na chemii i rozmawialiśmy o wydarzeniach sprzed dwóch przerw.

— Może na drzwiach była moja krew? — zapytał Scott, siedzący przede mną i Stilesem.

— A może jakiegoś zwierzęcia? — zauważył Stiles.

— Może złapałeś jakiegoś królika. — sarknęłam.

— I co z nim zrobiłem? — zapytał.

— Zjadłeś.

— Na surowo? — zdziwił się.

— Nie, upiekłeś go na małym wilkołaczym piecyku. — odpowiedział z wyczuwalnym sarkazmem w głosie Stiles.

— Nie wiem, to ty tam byłeś.

— Panie Stilinski, jeśli twoim zdaniem to jest szept, to radzę wyciągnąć słuchawki z uszu. — powiedział Harris. Wywróciłam oczami. Nie lubiłam gościa. — Panu, panu McCall i pannie Argent przyda się trochę przestrzeni.

— Nie. — oburzył się Stiles.

— Ty — wskazał na mnie — usiądź tam. McCall tam, a Stilinski dosiądzie się do Dannyego. — powiedział. — Mam nadzieję, że nie nabawicie się lęku separacyjnego. Dajcie znać jeśli ciężko to przeżyjecie. — powiedział, na co Stiles prychnął.

Takim oto sposobem siedzieliśmy w trzech odrębnych od siebie miejscach.
Usiadłam oburzona na krześle obok Isaaxa Laheya. Chłopak był cichy, rozmawiałam z nim może raz, bo nigdy nie widziałam go na przerwach. Jest wysoki i na głowie ma burze blond włosów przez co wygląda strasznie uroczo. Obrócił do mnie na chwilę głowę, lecz szybko wrócił wzrokiem do książki.

— Hej — uśmiechnęłam się do niego, a ten ponownie na mnie spojrzał zdziwiony.

— Hej —  wyszeptał, odsyłając mi nieco mniej pewny półuśmiech.

Ostatni raz na niego spojrzałam i obróciłam się w stronę dwóch moich chłopaków. Mimo "rozłąki" dalej posyłaliśy sobie znaczące spojrzenia.

— Chyba jednak trudno to przechodzicie. — żachnął Harris, na co spojrzałam na niego z udawanym bólem.

— Rozłąki zawsze są trudne. — westchnęłam, łapiąc się za serce i opierając się o oparcie krzesła. Spojrzałam ukradkiem na chłopaków, którzy próbowali powstrzymać śmiechy.

— Skoro tak bardzo za nimi tęsknisz, to zapraszam do tablicy. — wskazał na ogromny przedmiot. — Spotkasz ich po drodze do niej.

— Oh, jaki pan litościwy! — sarknęłam, tym razem jednak słysząc parsknięcia dwóch chłopaków, na co się uśmiechnęłam.

Już miałam wstawać, gdy jedna z dziewczyn wstała i krzyknęła:

— Hej, myślę, że coś znaleźli!

Zerwałam się z miejsca podchodząc do Stilesa i Scotta, którzy już stali przy oknie. Na noszach wieźli jakiegoś mężczyznę, który nie ruszał się i był cały zakrwawiony.

— To nie królik. — stwierdził Scott.

Nagle, mężczyzna zerwał się z krzykiem, przez co kolejny raz w tym dniu podskoczyłam lekko, cofając się do tyłu. Scott przeraził się jeszcze bardziej i zaczął odchodzić do tyłu.

— Jest dobrze, jest dobrze. Wstał, więc nie jest martwy. Umarlak by tego nie zrobił. — Stiles próbował uspokajać bruneta, co - swoją drogą - szło mu fatalnie.

— Stiles — przerwał na chwilę — ja to zrobiłem.

— Sny to nie wspomnienia, Scott. — zaczęłam, gdy szliśmy z tacami do wolnego stolika.

— Więc to nie był sen. — stwierdził Scott, na co westchnęłam. — Coś się wczoraj stało, a ja nie pamiętam co.

— Skąd ta pewność, że Derek zna wszystkie odpowiedzi? — zapytał Stiles, siadając na miejscu obok mnie.

— Bo zna. — uniósł się. — Podczas pełni nie przemienił się. Miał całkowitą kontrolę. Za to ja w środku nocy, atakowałem niewinnego człowieka.

— Tego nie wiesz. — zauważyłam, wkładając sobie sałatkę do ust.

— Ale tak mogło być. — przerwał. — Nie mogę iść na randkę z Allison, muszę ją odwołać.

— Nie musisz. — oburzył się Stiles. — Musisz żyć jak normalny nastolatek. Coś wymyślimy.

— Prz...

— Co wymyślicie? — przerwałam momentalnie, gdy zobaczyłam jak Lydia siada obok Scotta i zadaje nam pytanie.

Stiles siedział z otwartą buzią i wypchnął powietrze, uśmiechając się lekko. Spojrzał na Scotta, a ten zaczął:

— Chodzi o pracę domową. — skłamał.

— Dokładnie, o pracę domową. — zaśmiał się nerwowo Stiles. — Dlaczego ona z nami siedzi? — zapytał pochylając się do nas.

— Nie mam bladego pojęcia. — odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

Obok nas zasiadało coraz więcej tych "popularnych" dzieciaków, co postanowiłam zignorować. Obok Scotta pojawiła się Allison, witając się z nami. Usiadła naprzeciwko mnie, kradnąc mi momentalnie sałatkę.

— Hej! To moje! — krzyknęłam.

— Już nie. — uśmiechnęła się do mnie.

— A pytałam się ciebie, czy ci zrobić, to odpowiedziałaś, że nie. — warknęłam, na co się zaśmiała. — Nienawidzę cię. — jęknęłam, wzięłam jabłko z tacy i obracając je kilka razy w dłoni, ugryzłam je.

— Wstawaj. — podszedł do nas Jackson, przez co niemal zakrztusiłam się kawałkiem owocu.

— Dlaczego nigdy nie każesz wstawać Dannyemu? — jęknął jakiś chłopak, którego widziałam pierwszy raz na oczy.

— Ponieważ ja nie gapię się na tyłek jego dziewczyny. — wtrącił Danny, a nieznajomy chłopak wstał i zrobił miejsce dla Jackson. — Ponoć to był jakiś atak zwierzęcia. Pewnie pumy. — zaczął, gdy Jackson usiadł na krześle obok Lydii.

— Ja słyszałem, że to lew górski. — powiedział Whittemore, na co prychnęłam.

— Puma i lew górski to to samo. — stwierdziła Lydia. — Prawda? — wywróciłam oczami, gdy ponownie zaczęła udawać głupią.

— Kogo to obchodzi? — jęknął.

— Inteligentnych ludzi? — żachnęłam bardziej do siebie.

— Ten gość to pewnie jakiś bezdomny i tak niedługo by umarł. — dokończył.

— Właściwie, to wiadomo już kim jest. Patrzcie. — nachyliłam się przy Stilesie i zaczęłam oglądać filmik.

Szeryf nie chce podać żadnych szczegółowych informacji, potwierdził jednak, że ofiara przeżyła atak. — na ekraniku pojawiło się zdjęcie mężczyzny, którego widzieliśmy na noszach. — Garison Meyers został zabrany do szpitala, jego stan jest krytyczny.

— Z-znam tego gościa. — zaczął Scott, jąkając się, gdy filmik się skończył.

— Naprawdę? — zapytałam.

— Ta, kiedy mieszkałem z tatą, jeździłem autobusem do szkoły. On był kierowcą tego autobusu. — spojrzał na nas.

— Możemy porozmawiać o czymś przyjemniejszym? — naszą wymianę spojrzeń przerwała nam Lydia. — Na przykład... O! Gdzie idziemy jutro wieczorem? — skierowała wzrok na parę przede mną. — Mówiłaś, że idziecie gdzieś jutro? — stwierdziła, lecz bardziej zapytała, gdy spotkała się ze zdziwionymi spojrzeniami.

— Em, jeszcze nie wiemy co będziemy robić. — zaczęła Allison.

— Cóż, nie spędzę kolejnego wieczoru oglądając mecz lacrosse, więc jeśli wyjdziemy gdzieś we czwórkę zabawimy się. — powiedziała patrząc na Jacksona.

Allison spojrzała na mnie przerażona, a ja siedziałam nieruchomo wbita w oparcie krzesła, dokładnie tak jak Stiles.

— Wyjdziemy? We czwórkę? — zapytał głupio Scott, spoglądając na nerwowo pijącą Allison. — Chcesz iść z nimi? — zapytał cicho.

— Czemu nie. — odpowiedziała. — Będzie fajnie. — powiedziała, uśmiechając się lekko.

— Wiesz, co będzie fajniejsze? — zapytał Jackson, na co wywróciłam oczami. — Dźganie się tym widelcem w twarz.

— Jemu i tak już nic nie zaszkodzi. — szepnęłam do Stilesa, na co ten zaśmiał się.

— A może kręgle? Uwielbiasz je. — uśmiechnęła się Lydia.

— Tak, jeśli mam godnego przeciwnika. — prychnął.

— Skąd wiesz, że nimi nie będziemy? — chciałam kopnąć ją w nogę pod stołem, ale trafiłam nie w nią, a w Scotta, który spojrzał na mnie zdezorientowany, na co wskazałam głową na Allison i szepnęłam ciche "przepraszam". — Umiesz grać w kręgle, prawda? — zapytała, obracając się do Scotta.

— Chyba. — zająkał się Scott.

— Chyba, czy na pewno? — zapytał Whittemore, irytując go tym.

— Na pewno. — odpowiedział pewnie, a ja powstrzymywałam się od walnięcia głową w stół. — W zasadzie jestem świetnym kręglarzem.

No to wpadłeś Scott.


— Jesteś beznadziejny w kręgle! — krzyknął Stiles, gdy schodziliśmy po schodach.

— Wiem! Ale ze mnie idiota. — skarcił się.

— To była totalna porażka. — stwierdził Stilinski. — Najpierw okazało się, że to podwójna randka, a potem jeszcze wypaliłeś z tym!

— Mieliśmy być sami. — jęknął.

— Nie umawiasz się z seksownymi laskami. To tak, jakbyś był dla niej przyjacielem gejem. Mógłbyś równie dobrze umówić się z Dannym.

— Wy obydwoje teoretycznie umawiacie się ze mną. To znaczy, że nie jestem seksowna? — odezwałam się pierwszy raz w tej rozmowie. Obydwoje zatrzymali się patrząc po sobie, by spojrzeć na mnie.

— To nie tak, znaczy-jesteś seksown... o, mój Boże! — zakłopotał się Stiles, a ja cicho zaśmiałam.

— Spokojnie, tylko się droczę — powiedziałam z uśmiechem, w duchu skacząc z radości, że Stiles uważa mnie za seksowną.

— Jak to się stało? Najpierw prawie zabijam gościa — zaczął Scott.

— Danny mnie chyba nie lubi. — przerwał mu Stiles, a ja się zaśmiałam.

— Zapraszam Allison na randkę, a idziemy we czworo. — kontynuował Scotty.

— Jestem atrakcyjny dla gejów? — obydwoje nie zwracali na siebie uwagi.

— Gram w pierwszym składzie, kapitan drużyny chce mnie wykończyć i jeszcze spóźnię się do pracy. — spojrzał na telefon i ruszył w stronę drzwi.

— Czekaj! Czy jestem atrakcyjny dla gejów?! Nie odpowiedziałeś na moje pytanie — westchnął, patrząc na odchodzącego Scotta i obrócił się do mnie.

— Mm, nie ma opcji, nie odpowiem na to pytanie — stwierdziłam i odwróciłam się idąc w inną stronę, uprzednio machając na pożegnanie Stilesowi.

Jęknęłam przeciągle na dźwięk telefonu. Odszukałam ręką urządzenia, nie otwierając oczu i gdy go znalazłam otworzyłam lekko jedno oko by sprawdzić kto dzwoni.

— Stiles, do cholery, jest druga w nocy. — krzyknęłam cicho. — Co jest takiego ważnego, że musisz mnie budzić?

Za pięć minut będę przed twoim domem. — i się rozłączył.

Warknęłam, ale zerwałam się z łóżka i założyłam pierwsze lepsze czarne rurki i bordową bluzę, którą zakosiłam ostatnio Stilesowi. Ubrałam czarne Vansy za kostkę i zabierając telefon, cicho zeszłam na dół. Otworzyłam powoli drzwi, zamykając je w dokładnie ten sam sposób. Odwróciłam się za siebie, gdzie stała już niebieski jeep, w którym siedział Stiles i Scott. Ten drugi szybko przeniósł się na tylne siedzenia, a ja sprawnie wskoczyłam do Jeepa.

— Więc? — zaczęłam. — Co było takiego ważnego by budzić mnie w środku nocy?

— Jedziemy do szkoły, muszę zbadać ten autobus. — wytłumaczył Scott.

— A ja wam po co? — drążyłam.

— Do towarzystwa. — stwierdził Stiles.

— Świetnie. — mruknęłam pod nosem.

— Hej, czy to nie jest przypadkiem moja bluza? — wskazał na górę mojego stroju.

— Już jest moja. — powiedziałam i usłyszałam ciche parsknięcie za plecami.

Po długich dziesięciu minutach byliśmy na miejscu. Scott i Stiles wyszli z samochodu i coś do siebie mówili. Po chwili Scott był po drugiej stronie bramy, a Stiles wrócił do Jeepa, burcząc coś pod nosem. Siedzieliśmy w kompletnej ciszy, czekając na rozwój wydarzeń. Miałam wrażenie, że obydwoje nawet nie oddychaliśmy. Nagle zauważyłam strugę światła od latarki, lecącą w stronę autobusu, w którym był Scott. Stiles najwyraźniej też to zauważył, bo zaczął energicznie trąbić, by dać tym znak Scottowi, że ma się zmywać. Scott biegł w naszą stronę i sprawnie przeskoczył nad bramą. W tym samym momencie kiedy on wszedł do samochodu, ja usiadłam na tyle, o mało nie przywalając w przednie siedzenia nosem, gdy Stiles ruszył.

— Nigdy więcej z wami nigdzie nie jadę! — krzyknęłam zdenerwowana. Tak na marginesie - pojechałam.

— Podziałało? Przypomniałeś sobie? — zapytał spanikowany wciąż Stiles.

— Tak, byłem tam wtedy. — odpowiedział, a ja spojrzałam na niego, normując bicie serca. — Było tam dużo mojej krwi.

— Więc to ty go zaatakowałeś? — zapytałam.

— Nie! Widziałem tylko gorejące oczy, ale nie moje, to były oczy Dereka.

— Co z kierowcą? — pytania kontynuował Stiles.

— Próbowałem go chyba obronić.

— Czekaj, dlaczego Derek ci pomaga, skoro to on zaatakował kierowcę?

— Tego właśnie nie łapię.

— Musi więc chodzić o stado.

— To znaczy?

— Coś jak inicjacja. Zabijacie wspólnie. — wytłumaczyłam.

— Bo rozszarpywanie kogoś pomaga zacieśniać więzi? — sarknął Scott.

— Ale ty tego nie zrobiłeś, więc nie jesteś mordercą. — stwierdził Stiles.

— A to oznacza również...

— Że mogę iść na randkę z Allison. — przerwał mi.

— Chodziło mi raczej o to, że nas nie zabijesz. — dokończyłam.

— Ah, tak, to też. — zauważył, kiwając głową.


Siedziałam właśnie na łóżku Allison obok Lydii i przyglądałam się siostrze jak próbuje coś wybrać. Współczułam jej, naprawdę uważałam, że ta podwójna randka będzie katastrofą, tym bardziej, że będzie na niej Jackson, który całym sercem próbuje zniszczyć Scotta.

— Odpada. — powiedziałam równo z Lydią, gdy Allison pokazała nam jakąś wzorzastą ciemną koszulkę.

— Odpada! — krzyknęłyśmy, gdy pokazała nam również wzorzastą, ale teraz kolorową koszulkę.

— Sama poszukam. — powiedziała truskawkowo włosa. — Hm, odpada, odpada, to też odpada. Wszystko jest do kitu! Allison, masz fatalny gust!

— Mówiłam ci. — mruknęłam, pisząc na telefonie ze Stilesem.

— O! — krzyknęła. — Ta mi się podoba. — dokończyła i pokazała nam czarną bluzkę w cekiny.

Allison wzięła od niej ubranie i przyłożyła sobie do klatki piersiowej, przeglądając się w lustrze, gdy do pokoju bez pytania wszedł nasz tata.

— Cześć tato. — uśmiechnęłam się do niego, co odwzajemnił ubierając kurtkę.

— Racja! Przepraszam, powinienem zapukać. — speszył się.

— Dobry wieczór, panie Argent. — przywitała się Martin i rzuciła na łóżko obok mnie, zaglądając mi do telefonu. — Pasujecie do siebie. — stwierdziła, gdy zobaczyła z kim piszę.

— Kolejna. — mruknęłam, na co Lydia odpowiedziała mi śmiechem.

— Potrzebujesz czegoś? — zapytała Allison, wyraźnie zmieszana.

— Chciałem ci powiedzieć, że masz dzisiaj zostać w domu. — wytłumaczył tata, na co prychnęłam cicho. Może jednak ktoś uratuje Allison przed katastrofą.

— Co? Wychodzę z przyjaciółmi.

— Nie, dopóki grasuje tam zwierzę.

— Tato...

— Ej! Jest godzina policyjna. Mam związane ręce. Nikomu nie wolno wychodzić po 21:30.

— Hej! — powiedział, gdy Allison rzuciła bluzką obok mnie. — Bez dyskusji. — dokończył i wyszedł.

— Ktoś tu jest córeczką tatusia. — sarknęła Lydia, wstając z łóżka.

— Czasami. Ale nie dziś. — powiedziała i założyła czapkę, podchodząc do okna. Otworzyła je i sprawnie zeskoczyła, robiąc przy tym salto. Pieprzona popisówa. — Osiem lat gimnastyki. Idziesz? — skierowała swoje pytanie do zielonookiej.

— Pójdę schodami.


Usłyszałam jakieś ciche uderzenia w moją szybę. Wstałam szybko z łóżka i podeszłam do okna, ostrożnie je otwierając. Wyjrzałam przez nie i zobaczyłam stojącego pod moim oknem Stilesa.

— Stiles, co ty, do cholery, tu robisz? — zapytałam cichym krzykiem. — Jest godzina policyjna.

— Przyjechałem po ciebie. — odpowiedział spokojnie. — Zrywam cię z domu.

— Co? Gdzie jedziemy?

— Na wzgórze. Schodź.

Szybko podeszłam do drzwi i zamknęłam je na kluczyk. Zabrałam telefon i ostrożnie zeszłam z dachu, zamykając za sobą okno. Zeskoczyłam z niego i gdyby nie ręka Stilesa, który sprawnie podtrzymał moje ramię, leżałabym już na ziemi.

— Tak naprawdę, to po co tam jedziemy? — zapytałam, gdy kierowaliśmy się do jeepa.

— Oni sobie gdzieś wyszli, to my nie będziemy gorsi. — wsiadł do Jeepa, a ja za nim. — Mam jedzenie, picie i Star Wars.

— Kocham Star Wars. — westchnęłam, gdy już jechaliśmy.

— Naprawdę?!

— Naprawdę.

— Kobieto, gdzie ty byłaś przez całe moje życie?! — zapytał teatralnie.

— Prawdopodobnie przed laptopem z pizzą, oglądając Star Wars. — zaśmiałam się, a on ze mną.

— Czy tylko ja uważam, że ta ich randka będzie totalną katastrofą? — zapytał po chwili ciszy.

— Wyjąłeś mi to z ust. — żachnęłam. — Mam nadzieję, że się tam nie pozabijają.

— Ta, ja też. — westchnął.

Resztę drogi spędziliśmy na rozmawianiu o jakichś głupotach. Gdy dojechaliśmy, wzięliśmy jedzenie i picie oraz kocyk i laptop i wyszliśmy z samochodu, rozkładając się obok dużego kamienia. Usiadłam pierwsza, otwierając pizze i podawając nam po butelce coli. Karmelowooki włączył pierwszą część Star Wars i zaczęliśmy w ciszy oglądać.

Mimo, że było ciepło, tamta noc była wyjątkowo zimna, a ja wyszłam w samym sweterku. Złapałam się za ramiona, pocierając je dłońmi. Po jakimś czasie poczułam na sobie ciepły materiał, który spoczął na moich zimnych ramionach. Spojrzałam na Stilesa, uśmiechając się wdzięcznie, ale uśmiech ten zszedł, gdy zobaczyłam, że pod bluzą, którą mi właśnie dał, miał tylko cienki t-shirt.

— Nie ma opcji, zabieraj tą bluzę, będzie ci zimno. — miałam już ją sciągać, ale ciepła ręka czarnowłosego, sprawnie zatrzymała moje ruchy.

— Jest okej, nie wiem czy czujesz, ale jestem gorący. — zaśmiał się.

Mimo że jego komentarz był głupi, to faktycznie, od chłopaka można było poczuć buchające ciepło, za to moje ciało mogłabym porównać do lodowca. Zazdrościłam mu, zawsze miał ciepłą skórę, kiedy ja, nawet w najcieplejszych polarach, marzłam jak głupia.

Gdy skończyliśmy oglądać film, zaczęliśmy rozmawiać.

— Byłaś kiedyś zakochana? — wypalił nagle.

— Em... Ja, nie. Nigdy nie miałam szansy. — żachnęłam. — Wiesz, przeprowadzki i w ogóle...

Chłopak mruknął i pokiwał na zrozumienie głową. Siedzieliśmy cicho, aż postanowiłam zapytać.

— A ty? — spojrzałam na niego. — Byłeś kiedyś zakochany? — dokończyłam, gdy spotkałam się z jego pytającym spojrzeniem.

— Chyba, nie wiem. — odpowiedział.

— A Lydia?

— Tak naprawdę, to nie wiem czy jestem w niej zakochany. — westchnął. — Obsesja, na pewno, biegam za nią od trzeciego roku. — zaśmiał się. — Ale nigdy nie zastanawiałem się nad tym głębiej. Na pewno widzę to, jak inteligentna jest i boli mnie to, że udaje taką głupią. — zatrzymał się.

— Rozumiem, Lydia jest geniuszem.

— Tak, to prawda. — przyznał ze śmiechem.

— Chyba powinniśmy się już zbierać. — powiedziałam, gdy spojrzałam na godzinę w telefonie.

Chłopak przytaknął mi i zebraliśmy się do samochodu. Drogę spędziliśmy w ciszy, ale przyjemnej ciszy. Obydwoje myśleliśmy i byliśmy zmęczeni przez co taka cisza, była naprawdę ukojeniem. Po parudziesięciu minutach drogi stanęliśmy pod moim domem.

— Dzięki za rozluźnienie, ostatnio chodziłam cały czas spięta. — przyznałam.

— Nam obydwu się to przydało. Też ci dziękuję. — uśmiechnął się, co odwzajemniłam.

Wyszłam po cichu z samochodu i stanęłam na podjeździe, ostatni raz machając do Stilesa. Stałam tam, dopóki pojazd nie zniknął mi z oczu. Skierowałam się pod moje okno i sprawnym ruchem weszłam na dach. Otworzyłam okno i cicho weszłam do pokoju. Nagle zapaliło się światło mojej lampki, przez co pisnęłam. Odwróciłam się szybko, a na moim łóżku zauważyłam uśmiechającą się Allison.

— Gdzie byłaś? — zapytała z uśmiechem.

— A to raczej nie twoja sprawa. — zaśmiałam się. — Jak ty tu weszłaś? Zamykałam drzwi.

— Przez okno.

— No tak. — westchnęłam.

— Więc? Co za delikwent porwał moją siostrę? — zapytała. — Czekaj. Czy to nie jest przypadkiem bluza Stilesa? — uśmiechnęła się znacząco.

— Tak, jest to bluza Stilesa. — westchnęłam, poddając się. — Pojechaliśmy na wzgórze, by oglądać filmy.

— Ah, jakie to romantyczne! — zaśmiała się. — I co? Stało się coś?

— Allison! — skarciłam ją. — Stiles. Jest. Tylko. Przyjacielem. — powiedziałam powoli.

— Ta, daje wam miesiąc i wylądujcie w łóżku. — dalej się śmiała.

— Jesteś okropna, nienawidzę cię. — jęknęłam.


— Gdzie jedziesz? — zapytałam taty, gdy wychodziłam z kuchni.

— Ciocia Kate przyjechała, mam ją odebrać. — odpowiedział mi.

— Jest druga w nocy. Na pewno wszystko okej? — zapytała Allison, która nie wiem jakim cudem znalazła się przy poręczy schodów.

— Tak, ma mały problem z samochodem.

— Nic poważnego?

— Złapała gumę. Wracajcie do łóżek, skarby. — uśmiechnął się.


Wbiegłyśmy do pokoju gościnnego z piskiem, rzucając się na naszą ciocię. Wylądowaliśmy w grupowym uścisku, dalej piszcząc ze szczęścia. Tęskniłam za nią, była dla nas jak trzecia siostra.

— Raptem rok was nie widziałam, a wy wyrosłyście na supermodelki! — powiedziała. — Popatrzcie na siebie! Uh, nienawidzę was. — zaśmiała się, a my razem z nią.

— Dopiero co wstałyśmy, nawet się nie umyłyśmy. — powiedziała Allison, siadając obok mnie na łóżku.

— A i tak wyglądacie wystrzałowo! — żachnęła ze śmiechem. — Chłopaki pewnie stoją w kolejce do was.

— Właściwie, to jeden chłopak. — odpowiedziała nieśmiało Allison.

— Jeden? Powinny być ich miliony. — naburmuszyła się. — A ty, Ivette?

— Raczej żaden. — uśmiechnęłam się.

— Chyba sobie żartujesz!

— Ona kłamie. — powiedziała Allison. — Jest jeden chłopak.

— Allison, powiedziałam ci, że to tylko przyjaciel. — oburzyłam się.

— Jasne. — powiedziały w tym samym momencie.

— Wczoraj w nocy zabrał ją na wzgórze. — odpowiedziała moja siostra.

— Allison Argent! — skarciłam ją.

— I ty nie powiedziałaś? — odwróciła się w moją stronę Kate. — Powinnam być na ciebie zła.

— Ale... — westchnęłam i zrezygnowałam z tłumaczeń.

— Pomóc ci w rozpakowywaniu? — zapytała moja siostra i miała już odpinać torbę, gdy Kate sprawnie złapała jej nadgarstek.

— Poradzę sobie. — powiedziała pośpiesznie i zabrała speszona rękę. — Widzicie. Wy zamieniłyście się w bóstwo, a ja w starszą babę kung-fu. — zaśmiała się nerwowo. — Przepraszam, słońce. Nie chciałam ci zrobić krzywdy.

— Nie martw się. — uśmiechnęła się Allison.

— Jak tam twoje auto? — postanowiłam zapytać.

— Nic się nie stało. To tylko rozładowany akumulator. — powiedziała z łazienki.

— Akumulator? — zapytałam bardziej do siebie. Tata wyraźnie mówił, że Kate złapała gumę.




Wyszłam ze Stilesem ze szkoły, który miał mnie zabrać do siebie, bo do Allison przychodzi Scott, żeby się "uczyć".

— Coś mi tam wyraźnie nie pasuje. — zaczęłam. — Tata powiedział, że Kate złapała gumę, a ona powiedziała, że to akumulator.

— Nie przejmuj się tym. Parę dni po prostu nie rozmawiajmy o żadnym nadprzyrodzonym stworzeniu. — westchnął, prowadząc mnie jeepa.

Weszłam na miejsce pasażera, a nim zdążyłam usiąść, Stiles gwałtownie wyjechał z parkingu. Ruszył, gdy przed samochód wyszedł jakiś mężczyzna. Zahamował gwałtownie.

— O mój Boże! — krzyknął Stiles.

— Czy... to Derek? — zapytałam wskazując na faceta.

— Ta. — westchnął.

— Masz swoje dni bez istot nadprzyrodzonych. — sarknęłam, a ktoś zaczął trąbić.

— To chyba jakiś żart, ten gość jest wszędzie.

Derek upadł na ziemie, a za chwilę koło nas pojawił się Scott, który najpewniej usłyszał trąbienie. Koło nas zdążył zebrać się już tłum gapiów.

— Co jest? — zapytał Scott, a my wysiedliśmy z Jeepa. — Co ty tu robisz?

— Zostałem postrzelony. — odpowiedział cicho Derek.

— On nie wygląda dobrze. — stwierdziłam.

— Dlaczego się nie uzdrowiłeś? — kolejne pytanie padło z ust Scotta.

— Nie mogę. To był inny rodzaj pocisku. — ciężko oddychał.

— Ze srebra? — zapytał Stiles.

— Nie, idioto. — odpowiedział.

— Chwila. To o to jej chodziło z 48 godzinami. — stwierdził Scott.

— Co? Kto to powiedział?

— Ta babka co cię postrzeliła.

Nagle oczy Dereka zaczęły błyskać na niebiesko.

— Co ty wyprawiasz?! Przestań. — spanikował McCall.

— Nie mogę, właśnie to próbuję ci powiedzieć.

— Derek, wstawaj.

Coraz więcej osób trąbiło, a mnie ogarniało przerażenie. Scott wstał z Derekiem i zaniósł go do Jeepa, przez co automatycznie wylądowałam na tylnym siedzeniu.

— Musisz się dowiedzieć co to za kula. — zaczął wykończony Hale.

— Niby jak mam to zrobić? — zapytał Scott.

— Argentowie to jej rodzina. — wytłumaczył i spojrzał na mnie oskarżycielsko.

— Moja rodzina? — zapytałam cicho, ale zostałam zignorowana.

— Dlaczego mam ci pomóc?

— Bo mnie potrzebujesz.

— Dobra, spróbuję. Zabierz go stąd. — zwrócił się do karmelowookiego.

Stiles wszedł szybko na siedzenie kierowcy.

— Nienawidzę cię za to. — warknął do niego i ruszył.

Od dobrych dwudziestu minut krążymy bez celu po Beacon Hills.

— Tak właściwie — zaczęłam — to kto to niby ma być? W sensie, kto z mojej rodziny miałby cię postrzelić? — zapytałam.

— Kate. — powiedział szybko Derek.

— Co? — sapnęłam zdziwiona. Wiedziałam, że coś mi tutaj nie pasuje. — Za długo to trwa. — zmieniłam temat, patrząc na Stilinskiego.

— Dzwoń do Scotta. — powiedział do mnie Stiles.

Przytaknęłam i wzięłam telefon do ręki. Próbowałam się do niego dodzwonić, ale nie odbierał więc napisałam SMS-a.

Do Scott 3:40 PM

Znalazłeś?

Od Scott 3:41 PM

Potrzebuję więcej czasu

W tym czasie Derek zdążył sciągnąć już swoją skórzaną kurtkę.

— Potrzebuje więcej czasu. — powiedziałam do Stilesa, który wyglądał jednocześnie na zirytowanego, jak i na przerażonego.

— Boże. — westchnął. — Nie wykrwaw mi się tu, dobra? Już prawie jesteśmy. — zwrócił się zirytowany do Dereka.

— Gdzie? — zapytał coraz słabszym głosem.

— W twoim domu.

— Co?! Nie możesz mnie tam zabrać.

— Jak to nie mogę?

— Nie, kiedy nie mogę się bronić. — żachnął Derek.

Stiles kompletnie się już wkurzył i zjechał na jakiś parking.

— Co się stanie jeśli Scottowi nie uda się znaleźć "magicznego" pocisku? — zapytałam przerażona.

— Umrzesz? — dokończył Stiles.

— Jeszcze nie. Mam jeszcze jedno wyjście. — odpowiedział.

— To znaczy? Jakie? — zapytałam.

Derek odkrył swoją ranę, która swoją drogą wyglądała jakby wszedł mu tam jakiś robal, czy inne stworzenie.

— Za chwile się zrzygam. — mruknęłam, zamykając oczy.

— O mój Boże. Co to jest? — zapytał zdegustowany Stiles, odwracając wzrok. — Czy to zaraźliwe? Powinieneś już wysiąść.

— Odpal samochód. Już. — zarządał.

— Biorąc pod uwagę, jak wyglądasz, nie powinieneś mi rozkazywać. — oburzył się Stilinski. — Gdybym chciał, mógłbym wyciągnąć stąd twój mały wilkołaczy tyłek i zostawić cię na pewną śmierć.

— Odpal samochód, albo rozerwę ci gardło. — zagroził. — Zębami

Stilinski patrzył chwilę na niego, ale w końcu z głośnym westchnięciem i oburzeniem na twarzy, odpalił jeepa.

Minęło kolejne półtora godziny, a ja pisałam kolejnego SMS-a do Scotta, o tym, że Derek nie wyglądał najlepiej. Kogo ja oszukuje, już wyglądał jak trup. Po paru minutach zadzwonił do mnie telefon, a na wyświetlaczu pojawiło się imię Scotta.

— W końcu! — krzyknęłam i podałam telefon Stilesowi.

— Co mam z nim zrobić? A tak w ogóle to zaczął cuchnąć. Śmiercią. A twój szef? — westchnął. — Nie uwierzysz gdzie chce cie zabrać. — podał telefon dla Dereka.

— Znalazłeś to? Jak go nie znajdziesz, umrę. Pomyśl o tym. Alfa wezwał cię wbrew twojej woli. Zrobi to ponownie. Następnym razem albo zabijesz razem z nim, albo zginiesz. Więc jeśli chcesz zostać przy życiu, będziesz mnie potrzebował. Znajdź ten nabój. — rozłączył się i podał mi komórkę.

— To gdzie jedziemy? — zapytałam.

— Do kliniki. — westchnął Stiles i ruszył.

Jechaliśmy w ciszy, nikt nie wiedział jak się odezwać, co raczej nie było niczym dziwnym, bo w samochodzie mieliśmy umierającego wilkołaka. Parę minut później byliśmy pod kliniką, a ja pobiegłam do śmietnika, obchodząc go by wziąć klucz. Podałam go Stilesowi, który otworzył drzwi i weszliśmy do środka. Zapalałam po drodze wszystkie światła, bo naprawdę, naprawdę nie lubiłam ciemności. Derek wpadł do pomieszczenia i zaczął ściągać koszulkę. Podszedł do dużego metalowego stołu i położył na nim rękę, która wyglądała strasznie. Rana się nie goiła, a w żyłach płynęła jakaś czarna substancja.

— Może wystarczy wypić trochę ziółek i porządnie się wyspać. — powiedział Stiles.

— Jeśli infekcja dotrze do serca, zabije mnie. — stwierdził Derek, oglądając dokładnie swoją rękę.

— "Pozytywne nastawienie" to dla ciebie obcy wyraz, co nie? — sarknęłam.

— Jeśli Scott nie zjawi się tu na czas, jest ostatnia deska ratunku. — zignorował mnie i przeglądał wszystkie szafki.

— Czyli? — zapytał Stiles, a Derek wyciągnął z szafki jakąś małą piłę.

— Odetniesz mi rękę. — podał urządzenie Stilesowi.

— O mój Boże. — powiedział, gdy je włączył i odłożył to.

— A co jeśli się wykrwawisz? — zapytałam, gdy Derek obwiązywał sobie czymś ramię.

— Jeśli zadziała, będę uleczony. — odpowiedział.

— Słuchaj, nie wiem czy będę w stanie to zrobić. — stwierdził i spojrzał na mnie.

— Nie ma takiej opcji! Nie będę obcinała mu ręki! — oburzyłam się.

— Czemu nie? — zapytał się nas Derek.

— Cięcie kości. — zaczęłam.

— Cięcie mięsa. — dołączył się Stiles.

— I jeszcze ta krew. — odpowiedzieliśmy wspólnie.

— Mdlejecie na widok krwi? — zwątpił Derek.

— Nie, ale możemy na widok odciętej ręki! — krzyknęliśmy znowu wspólnie.

— Dobra, a co powiesz na to. Albo odetniecie mi rękę, albo ja odrąbię wam głowy. — zagroził.

— Okej, wiesz co. Nie kupuję tych twoich gróźb... — momentalnie się zamknął, bo Derek złapał go za koszulkę i pociągnął do siebie przez stół, patrząc na niego groźnie. — Okej, dobra, dobra, kupuję. Serio, zrobię to, naprawdę. Co? Co ty robisz? — zapytał się, gdy Derek wyglądał jakby się dusił.

Okazało się, że Dereka zbierało na wymioty jakąś czarną mazią.

— Boże Święty, co do do cholery jest? — zapytał się Stiles, piszcząc lekko.

— Moje ciało próbuje się wyleczyć. — wysapał Derek.

— Nie za dobrze mu to idzie. — wyjąkałam.

— Musisz to zrobić. — zwrócił się do Stilesa.

— Na serio, nie dam rady. — stwierdził, gdy patrzył na piłę.

— Po prostu to zrób! — wykrzyknął.

— O mój Boże, dobra.

Stiles wziął ją do ręki i po chwilowym namyśle podał mi ją. Spojrzałam na niego przerażona, ale z głośnym jękiem przyłożyłam urządzenie do ręki Hale'a.

— O Boże, nienawidzę cię Stiles. — wyjąkałam, a krew zaczęła we mnie buzować.

— Lecimy z tym! — wykrzyknął Stiles, a ja zamknęłam oczy i już miałam włączać piłę, gdy przerwał mi w tym głos.

— Stiles? Iv? — usłyszałam.

— Scott? — zapytałam równo z karmelowookim. Do pomieszczenia wpadł McCall.

— Co wy, do cholery, wyprawiacie?!

— Zapobiegłeś właśnie koszmarnej reszcie życia Iv. — Stiles wskazał na mnie.

— Masz to? — zapytał Derek, a Scott wyciągnął z kieszeni bluzy jakiś sporych rozmiarów nabój.

— Co chcesz z nim zrobić? — zapytał Stiles.

— Zamierzam... — i nie dokończył, bo upadł na podłogę, a nabój wpadł do kratki w podłodze.

— O nie. — Scott szybko pobiegł po nabój, a ja ze Stilesem podbiegliśmy do Dereka.

— Derek, no dalej, obudź się. — mówiłam do niego, gdy Stiles, próbował go ocucić. — Scott, co mamy teraz zrobić?!

— Nie wiem! Nie mogę go dosięgnąć!

— On się nie budzi! — krzyknęłam przerażona.

— On umiera. Już jest martwy! — Stiles był tak samo spanikowany jak ja.

— Chwila! — krzyknął. — Mam go! Mam go! — powiedział uradowany po krótkiej chwili.

— Proszę, nie zabij mnie za to. — powiedział Stiles i wymierzył cios z prawej ręki w twarz Dereka. — Auć! Boże! — złapał się za pięść, potrząsając nią mocno.

— Daj mi go. — powiedział Hale, gdy się otrząsnął.

Scott pomógł wstać Derekowi, a ja Stilesowi. Ten pierwszy rozwalił zębami pocisk i wysypał z niego zawartość. Wziął zapalniczkę i podpalił ją, a z prochu wydobyły się iskry. Następnie zebrał go do ręki i położył go sobie na ranę, dociskając w niej proch, okropnie przy tym krzycząc. Potem widziałam już tylko ciemność.


Otworzyłam powoli oczy, przyzwyczajając je do światła, które padało z biurka. Znajdowałam się w pokoju Stilesa, a on sam siedział przy biurku, robiąc coś przy nim, najpewniej lekcje.

— Co ja tu robię? — zapytałam i lekko podniosłam się na łokciach.

— O mój Boże. — Stiles podskoczył lekko na krześle. — Wystraszyłaś mnie.

— Co się stało? — ponowiłam pytanie.

— Zemdlałaś. — powiedział, a ja momentalnie przypomniałam sobie całą sytuację. — Zostajesz dzisiaj u mnie, napisałem do Allison, żeby cię kryła. A i właśnie kończę ci lekcje, sądziłem, że będziesz dłużej nieprzytomna.

— A ile byłam?

— Z pięć godzin. — powiedział, a ja westchnęłam. — Um, masz wodę. — podszedł do mnie szybko z butelką wody, o mało się nie wywracając. — Jesteś może głodna?

— Nie, dzięki. — uśmiechnęłam się lekko. — Mogę jakąś bluzkę? Nie mam w czym spać. — sapnęłam.

— Ta, jasne, już ci daję. — powiedział i odszedł od szafki, biorąc z niej jakąś zwykłą szarą bluzkę. — Proszę.

— Dzięki.

Poszłam do łazienki, zamykając szczelnie drzwi i odwróciłam się w stronę lustra. Spojrzałam na siebie i przeraziłam się, moje włosy wyglądały jak po spotkaniu z huraganem, a mój cały makijaż się rozmazał. Wzięłam z mojej kosmetyczki, którą uprzednio zabrałam z plecaka, mokre chusteczki i zaczęłam mozolnie zmywać resztki make-up'u. Gdy to zrobiłam, rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Wzięłam szybką kąpiel i wyszłam jak najprędzej spod prysznica, ubierając się w moją "piżamę". Wyszłam z łazienki i położyłam swoje ubrania na krześle. Spojrzałam na łóżko, na którym leżał już Stiles, a gdy mnie zobaczył odsunął się lekko, robiąc mi miejsce. Położyłam się obok niego, szczelnie okrywając kołdrą i obróciłam się w jego stronę, co on też zrobił.

— Stiles? — zapytałam cicho.

— Hm? — mruknął z przymkniętymi oczami.

— Dziękuję. — uśmiechnęłam się lekko, a on zrobił to samo.

Spojrzał na mnie i niepewnie przełożył rękę wokół mojej talii, przyciągając do siebie. Momentalnie zaschło mi w gardle, a moje serce biło ze zdwojoną siła. Gdy się lekko ocknęłam, przełożyłam rękę wokół jego klatki piersiowej i położyłam na niej głowę. W takiej pozycji zasnęliśmy, bo tak robią przyjaciele, prawda?


Do napisania!

━━━━━━ argentivette
Oliwka.

realized: 23.12.19

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro