━━━━━━ 𝐢.
(𝔨𝔞𝔦𝔯𝔬𝔰𝔠𝔩𝔢𝔯𝔬𝔰𝔦𝔰, 𝔬𝔫𝔢)
(𝔴𝔬𝔩𝔣 𝔪𝔬𝔬𝔫, 𝔰𝔢𝔠𝔬𝔫𝔡 𝔠𝔥𝔞𝔫𝔠𝔢 𝔞𝔱 𝔣𝔦𝔯𝔰𝔱 𝔩𝔦𝔫𝔢)
— 𝐓𝐎 𝐍𝐈𝐄 𝐓𝐀𝐊, że nie lubię innych zespołów — powiedziałam, pochylając się pomiędzy siedzeniami, by mieć lepszy widok na Allison. — Po prostu uważam, że The Neighbourhood jest jednym z lepszych jakie istnieją.
— Jeśli słuchasz tylko ich, to nic dziwnego, że jest dla ciebie jednym z lepszych — Zaśmiała się Allison, obracając się do mnie.
— Okej, pani Katy Perry — Zażartowałam i usłyszałam chichot mojej mamy, która prowadziła samochód.
— Wymień mi chociaż pięć innych wyknawców, których słuchasz i, którzy nie są The Neighbourhood — powiedziała Allison.
— Fall Out Boys, Artic Monkeys, Panic! At the Disco, Imagine Dragons, SYML, She Wants Revange, SPC ECO — Wyliczałam, więcej niż powinnam. — Wymieniać dalej?
Allison tylko spojrzała na mnie groźnie i pokręciła głową, zanim obróciła się do mamy.
— Mamo, jedź trochę szybciej, bo muszę wejść w jej playlisty i płyty, i udowodnić jej, że słucha tylko The Neighbourhood — powiedziała.
— Hej! — krzyknęłam, a Allison zaczęła się głośno śmaić.
— Allison, istnieje takie coś jak limit prędkości, którego nie mogę przekroczyć — Zaśmiała się mama. — Zmieńmy temat, jak wam się podoba Beacon Hills?
— Mamo, nie wyszłyśmy jeszcze nawet z auta — powiedziała Allison, patrząc się na naszą mamę z głupim uśmiechem.
— Co nie znaczy, że nie możecie mieć już o nim opini.
Uśmiechnęłam się lekko, opadając ponownie na siedzenia, obracając się w stronę okna, by ponownie zobaczyć las. Od momentu, w którym wjechaliśmy do Beacon Hills, jedyne co widzieliśmy za oknem, to były lasy i szczerze mówią, ta sceneria niesamowicie kojrzyła mi się z miejscami, gdzie najczęściej grasują zabójcy. I powiem wam, że nie podobało mi się to, nie chciałam zostać zabita już w pierwszy dzień mieszkania tutaj.
Spojrzałam ponownie na Allison, która z uśmiechem rówież wyglądała przez okno. Mimo, że z wyglądu jestem niesamowicie podobna do niej, z charakteru jesteśmy kompletnymi przeciwieństwami. No może poza wzrostem. Jak na naszą małą rodzinkę, jestem niesamowicie niska. Mama, tata, jak i Allison nie są niżsi niż 175 centymetrów wzrostu, a dla mnie nie wystarczyło genów i pozostałam z 153 centymetrów wzrostu, czyli krótko mówiąc, zostałam rodzinnym karłem.
Co do charakteru, tak jak wcześniej mówiłam, dwa kompletne przeciwieństwa. Kiedy Allison nie zwracała większej uwagi na wygląd i zwykle ubierała co wpadnie jej w ręce, ja lubiłam modę i lubiłam chodzić na zakupy. Tak samo z kolorami, ja uwielbiałam jasne kolory, a Allison - nie przepadała za nimi. Ja uwielbiałam muzykę alternatywną, rockową, punk, jak i shoegaze i indie, kiedy Allison była w bardziej w muzyce mainstreamowej lub popowej, choć udało mi się namówić ją do słuchania chociaż kilku piosenek The Neighbourhood.
Plus, Allison była starsza ode mnie o rok, w pierwszej klasie liceum nie przepuścili jej, bo nie poradziła sobie z materiałem przez przeprowadzkę. Allison była niesamowicie inteligenta, lecz nie zniosła presji i nikt ją o to nie wini.
Chociaż mimo wszystko, mieliśmy parę wspólnych cech i zainteresowań. Tak samo jak Allison, uwielbiałam fotografować i strzelać z łuku. Obydwie kreowałyśmy się na niezależne kobiety i zawsze stałyśmy przy swoim, zgadzając się, że nie potrzebujemy płci przeciwnej, aby czuć się bezpieczne i silne. Również, obydwie uwielibałyśmy podróże i planowałyśmy zwiedzić razem świat po ukończeniu szkoły.
Allison podniosła głowę, przerywając swoją grę w Pou i, gdy zamiast zobaczenia pustej drogi, zobaczyły wbiegającego na nią chłopaka, krzyknęła w tym samym czasie co ja.
— Mamo, uważaj! — krzyknęłyśmy i nasza mama gwałtownie obkręciła kierownicą, ledwo, lecz pomyślnie, omijając go.
Gdy samochód się ustabilizował, szybko obróciłam się na miejscu, by wyglądnąć przez tylną szybę, na chłopaka, którego przed chwilą ledwo nie przejechałyśmy.
— Prawie go zabiłaś! — Usłyszałam spanikowany głos Allison.
— Wybiegł mi prosto na drogę! — tłumaczyła się mama.
— Mamo, musimy zawrócić — powiedziałam i powróciłam na swoje miejsce.
— Zawrócić?! — zapytała z niedowierzaniem.
— Ivette ma rację — Zgodziła się ze mną moja siostra. — Co, jeśli jest ranny?
Nasza mama pozostawała cicho, więc Allison obróciła się do mnie, a ja wskazałam ruchem ręki, by sprawiła, aby się zatrzymała.
— Mamo, zawróć — powiedziała Allison, dalej bez skutku.
— Mamo! — krzyknęłam i dopiero teraz mama, z zirytowanym westchnięciem, szybko zawróciła na miejsce, w którym przed chwilą był chłopak.
Mimo, że droga była teraz pusta, Allison i tak wybiegła z auta prosto w mocny deszcz.
— Allison! — krzyknęła mama i wybiegła za nią, zostawiając mnie samą w aucie.
Szybko narzuciłam na siebie bluzę i wybiegłam za nimi, prosto w las. Położyłam swoją rękę nad moimi oczami, by choć trochę ochronić je przed deszczem, lecz mało mi to pomagało, zważając na to, że była noc, a w lesie było niesamowicie ciemno.
— Allison! — krzyknęłam, lekko już panikując. — Mamo?!
Moja panika podwyższyła się, kiedy nie usłyszałam żadnej odpowiedzi i zdałam sobię sprawę, że jestem sama w środku lasu, w nieznanym mieście. I w dodatku przez przemoknięte ubrania zaczęło robić mi się zimno. Nie chciałam umrzeć w takiej sceneri, ale wiedziałam, że gdy to się stanie, to pierwszę co zrobię, to będę nawiedzać Allison przez resztę jej życia.
— Allison! — krzyknęłam jeszcze raz z lekko obdartym głosem.
Miałam krzyknąć kolejny raz, gdy usłyszałam wycie wilka. Zamarzłam, rozglądając się w boki, modląc się, aby nic mi się nie stało.
— W Kaliforni nie było wilków od sześćdziesięciu lat i, akurat kiedy ja zostałam sama w lesie, musiały się pojawić — Jęknęłam do siebie. — Mamo!
— Iv!
Usłyszałam głos mojej mamy i siostry, które dobiegały do mnie z naprzeciwka.
— Wsiadajcie! — krzyknęła mama przez deszcz, wskazując głową na auto.
Nie protestowałam, od razu wskakując na moje poprzednie miejsce, pocierając ramiona, jakby to miało pomóc mi w ociepleniu siebie. Allison i mama wsiadły zaraz po mnie i kolejny raz ruszyliśmy w drogę.
— Znalazłyście coś? — zapytałam.
— Nie, nic — Westchnęła Allison, opierając się o siedzenie.
— Nic — Pokiwała głową mama.
Wywróciłam oczami, gdy usłyszałam dzwoniący, już trzeci raz, telefon Allison i nie zdziwiłam się, gdy zobaczyłam napis "Mama" na kontakcie.
— Mamo, dzwonisz już trzeci raz. Tak, mam wszystko — Przerwała. — Chociaż nie, nie mam długopisu.
Parsknęłam śmiechem, za co zostałam zgromiona wzrokiem.
— Iv, masz długopis? — zapytała się mnie.
— Mam tylko jeden — powiedziałam i wyciągnęłam go z mojej torebki.
Allison jęknęła i zamknęła swoją torbę.
— Muszę lecieć — powiedziała, gdy zauważyła idącego w naszą stronę dyrektora. — Pa!
— Przepraszam, że musiałyście czekać — Zaczął, gdy do nas podszedł. Ja razem z Allison, tylko się uśmiechnęłyśmy i skierowałyśmy za nim do szkoły. — Więc, wychowałyście się w San Francisco?
— Nie — Zaczęła Allison. — Ale mieszkaliśmy tam przez dłużej niż rok, co jest niezwyczajne dla naszej rodziny.
— Cóż, mam nadzięję, że Beacon Hills będzie waszym ostatnim przystankiem! — powiedział z uśmiechem.
— Mam nadzieję — Mruknęłam.
Obydwie wiedziałyśmy, że gdy tylko tata znajdzie lepszą pracę, wyprowadzimy się stąd w szybkim tempie. Od kiedy miałam 3 lata, nasza rodzina przejeździła praktycznie całe USA. Na początku tego nienawidziłam, ciągła zmiana miejsca zamieszkania, urywające się przyjaźnie i w kółko zawieranie nowych. Było to dla mnie przerażające. Teraz? Nie przeszkadza mi to.
Wiadomo, nie jest to dla mnie łatwe, lecz dorosłam na tyle, aby polubić nie tylko podróżowanie, ale również przeprowadzki.
Vice dyrektor - którego imienia musiałam się jeszcze nauczyć - otworzył drzwi do klasy, wpuszczająć nas do niej.
— Klaso, to nasi nowi uczniowie, Allison i Ivette Argent — powiedział, a ja nerwowo spojrzałam na moje bordowe Mary Jane na koturnie, znajdując je niezwykle interesujące. — Sprawcie, aby czuły się tu mile widziane.
Mężczyzna obrócił się do nas ostatni raz, posyłając nam lekki uśmiech, który odwzajemniłyśmy i wyszedł z klasy. Nauczyciel wskazał na ławki głową, dając nam znak abyśmy zajęły miesjca.
Usiadłam na wolnym miejscu, przy oknie i skupiłam wzrok na Allison, do której odwrócił się brązowooki chłopak z mocno widoczną asymetryczną szczęką, podając jej długopis. Zmarszczyłam brwi, lecz uśmiechnęłam się lekko i powróciłam wzrokiem do zeszytu.
Dźwięk dzwonka oznajmił nam koniec lekcji i wszyscy uczniowie wypłynęli falami z klas na korytarz, w tym ja i Allison. Od razu skierowałyśmy się w stronę naszych szafek. Otworzyłam ją i włożyłam niedbale książki, wyciągając te, które były mi akurat potrzebne i zamknęłam szafkę, obracając się w stronę siostry, gdy podeszła do nas przepiękna truskawkowo włosa dziewczyna, odrobinę wyższa ode mnie. Trzymała w rękach niewielką torebkę a cały jej strój wyglądał drogo, więc od razu mogłam wywnioskować, że jest dosyć popularna.
— Szałowa kurtka i absolutnie zabójcze buty! — Zwróciła się do nas, wskazując na nasze części ubioru — Gdzie je kupiłyście?
— Uh, nasza mama pracowała w butiku — odezwała się Allison.
— Już jesteście moimi kumpelami — odpowiedziała, a ja zaśmiałam się pod nosem. W naszą stronę skierował się wysoki i wysportowany blondyn, który po dotarciu do nas objął dziewczynę jedną ręką w talii. — Jestem Lydia, a to Jackson, mój chłopak. Szykuje się impreza... — Nie dokończyła, bo przerwałam jej w połowie zdania.
— Impreza?
— W piątek. Musicie przyjść — odezwał się Jackson.
— Cóż, dzięki za propozycję, ale nie możemy. Mamy rodzinny wieczór — Skłamała Allison.
— Na pewno? Wszyscy przyjdą po meczu — Zaczął blondyn.
— Futbolowym? — zapytała.
— Nie. Tutaj, w Kalifornii, w futbola grają cieniasy. My gramy w lacrosse'a. Trzy lata z rzędu wygraliśmy rozgrywki stanowe — odpowiedział.
— Dzięki naszemu jedynemu kapitanowi — Wtrąciła Lydia, całując go w policzek.
Wywróciłam oczami i rozejrzałam się po holu. Wzrok zatrzymałam na chłopaku, który dał Allison długopis i na drugim krótko obciętym chłopaku, który stał obok niego. Przyglądali się nam zawzięcie, lecz odwrócili wzrok, gdy zostali przyłapani na gorący uczynku. Obok nich stała też jakaś dziewczyna, która zawzięcie o czymś dyskutowała.
— Zaraz mamy trening. Wpadniecie? — zapytał Jackson.
— Chciałybyśmy...
— Świetnie, idziemy! — Nie dokończyłam, gdyż Lydia pociągnęła nas za ręce i skierowała w stronę boiska.
Weszłyśmy na trybuny i usiadłyśmy, obserwując rozgrzewających się chłopaków, którzy przyodziani byli w bordowo-białe stroje, ochraniacze, a w dłoniach trzymali kije do lacrosse'a.
— McCall! — krzyknął trener, a jego głos rozniósł się echem po boisku. — Stajesz na bramce!
— Kto to? — zapytała Allison.
— On? — Lydia wskazała na niego ręką. — Sama nie wiem — Wzruszyła ramionami. — A co?
— Chodzi z nami na angielski.
Nagle po boisku rozniósł się dźwięk gwizdka. Wszyscy, oprócz McCalla, ustawili się w rządku, parę metrów przed bramką, w której stał. Pierwszy zawodnik wziął piłeczkę do siatki przymocowanej do kija i rzucił w stronę McCalla, który trzymał się za głowę, jakby go niemiłosiernie bolała. Obronił ją, lecz nie kijem, a swoją głową. Wszyscy zaczęli się śmiać, prócz mnie i Allison. Obydwie patrzyłyśmy w stronę McCalla z przerażeniem.
— Co ty, McCall! Bronisz facjatą?! — krzyknął jakiś chłopak i kolejny raz wszyscy zaczęli się śmiać.
Nadszedł czas na drugiego chłopaka, który zamachnął się, lecz jego piłka również została obroniona, tym razem tak, jak powinna być. McCall spojrzał w siatkę zdziwiony i po chwili odrzucił piłkę. Każdą kolejną obronił w taki sam sposób.
— Niezły jest — odezwała się moja siostra.
— Nawet bardzo — Lydia uśmiechnęła się tajemniczo.
Kolejną osobą był Jackson, na którego widok, Lydia wyprostowała się. Chłopak wkurzony i pewny siebie, zaczął biec w stronę McCalla, który stał nieruchomo i przyglądał się ruchom Whitemmorea. Jackson pewny, że trafi do bramki, skoczył i zamachnął się, rzucając piłkę. Jego zdziwienie było przekomiczne, kiedy zorientował się, że McCall spektakularnie obronił jego rzut. Jackson obrócił się w stronę Lydii, która krzyczała w niebogłosy i posłał jej pytające spojrzenie. Ta tylko wzruszyła ramionami i dalej klaskała.
— To mój przyjaciel! — usłyszałam i obróciłam się w stronę krótko obciętego bruneta, który wstał z ławki rezerwowych i nie mógł opanować uśmiechu wymieszanego z zdziwieniem.
Od tamtego czasu pojawiałam się na praktycznie każdym treningu.
Większość reszty dni spędziłam nudząc się na lekcjach i siedząc w bibliotece. Przy okazji dowiedziałam się, że McCall ma na imię Scott, lecz tajemniczy brunet dalej pozostawał tajemniczy. Swoją drogą, przez cały tydzień o nim myślałam, zaintrygował mnie. Gdy zadzwonił ostatni dzwonek, wszyscy biegiem skierowali się na boisko. Ja szłam powoli, wiedząc, że i tak nie będzie już dla mnie miejsca. Wyszłam na boisko i przekonałam się, że miałam rację, wszyscy na trybunach siedzieli ściśnięci, a inni opierali się o murki i siadali na trawie, byleby widzieć mecz. Ja również szukałam miejsca, którego jak na złość nie było. Próbowałam dodzwonić się do Allison, gdy usłyszałam za sobą koniec rozmowy.
— ...W ciele ofiary znaleziono sierść! — przystanęłam zszokowana.
— Muszę iść — powiedział Scott, który właśnie mnie omijał.
— Nie uwierzysz jakiego zwierzęcia! Wilka! — chłopak dokończył i nagle wbiegł we mnie, przewracając mnie. — Co jes-o mój Boże! Przepraszam cię! Przepraszam, przepraszam!
Podniosłam głowę i ujrzałam bruneta, który zaprzątał mi dzisiaj głowę. Przyjrzałam się mu dokładnie, przez co mogłam dostrzec jego piękne oczy, które wyglądały jak słodki karmel, i które okalały ciemne rzęsy. Miał strasznie uroczo zadarty nosek i pęłno rozkosznych pieprzyków. Wyciągnął do mnie rękę, którą po chwili chwyciłam i pomógł mi wstać, przytrzymując moje ramię.
— Dzięki — odpowiedziałam speszona i szybko skierowałam się w stronę Allison, która wołała mnie gestami rąk.
— Jestem Stiles! — krzyknął jeszcze chłopak. Obróciłam się w jego stronę, idąc tyłem i odpowiedziałam z uśmiechem:
— A ja Ivette!
Zanim się obróciłam, zauważyłam jak chłopak szeroko się uśmiecha, robiąc zwycięski ruch rękoma, co wywołało u mnie śmiech. Podbiegłam do siostry, która wraz z Lydią zajęła mi miejsce.
— Co to był za chłopak? — zapytała Allison, gdy tylko usiadłam obok niej.
— Kolega Scotta — uśmiechnęłam się i nie kontynuowałam.
Mecz przebiegł dość szybko, przynosząc nam wygraną. Wszyscy zerwali się ze swoich miejsc i wbiegli na boisko, wiwatując naszym zawodnikom.
— Hej! Idziesz na imprezę do Lydii?! — Allison próbowała przekrzyczeć tłum.
— Okej!
— Jedź z Lydią, powiedziała, że pożyczy ci ubrania. Ja jestem umówiona ze Scottem — powiedziała, a ja przytaknęłam i skierowałam się z Lydią do jej samochodu.
Drogę spędziłyśmy w ciszy, która co jakiś czas była przerywana przez Lydię, która mówiła mi, że ma sporo ubrań, które może pożyczyć na czas imprezy. Gdy dojechaliśmy do jej domu od razu skierowałyśmy się do jej pokoju. Miałyśmy sporo czasu, zanim zjawią się wszyscy. Lydia pokazała mi nawet nie połowę swoich ubrań i doradziła, co mam ubrać. Pożyczyłam od niej prześliczną spódniczkę, która ładnie wpasowała się w moją bordową polówkę i czarne wysokie kozaki za kolano.
Szybko się przebrałam i wyszłam z łazienki, widząc, że Lydia również była już gotowa. Obydiwe zeszłyśmy na dół i pomogłam jej przygotować dom na imprezę, w między czasie przyjechał Jackson, który dołączył się do rozkładania rzeczy. Gdy wszystko było już ustawione, pierwsze ososby zaczęły już przyjeżdżać, patrząc na to, że dochodziła godzina rozpoczęcia.
Gdy dom był już praktycznie pełny, Lydia zniknęła gdzieś z Jacksonem, a ja usiadłam przy wyspie w kuchni, przyglądając się tłumowi nastolatków. Na zewnątrz zauważyłam tańczących Allison i Scotta, przez co na moją twarz wpłynął lekki uśmiech. Upiłam łyk soku pomarańczowego, który znalazłam pośród kilkunastu butelek alkoholu, gdy w kącie zauważyłam stojącego, znajomego mi chłopaka.
Uśmiechnęłam się delikatnie i zeszłam z krzesła, kierując się do Stilesa.
— Hej — powiedziałam, a chłopak podskoczył delikatnie.
— O, mój Boże, nie rób tak! — powiedział, a ja zaśmiałam się lekko.
— Przepraszam — zachichotałam. — Też jesteś piątym kołem u wozu? — zapytałam i wskazałam głową na Scotta i Allison.
— Mhm, a ty? Przyszłas z kimś? — zapytał, nerwowo drapiąc się po karku.
— Nie, Lydia próbowała mnie z kimś umówić, ale odmówiłam. Nie kręci mnie jej typ — powiedziałam szczerze i wzięłam łyk z kubka.
— Jej-jej typ? — Stiles zakrztusił się lekko swoim napojem. — C-co masz przez to na myśli?
— Pomijając to, że nie szukam narazie chłopaka, nie kręcą mnie dupki — zaśmiałam się, a Stiles wyprostował się delikatnie.
— Uh, to super, świetnie — zmarszczyłam lekko brwi, a chłopak rozszerzył oczy. — Znaczy! Mam na myśli-w sensie-ja...
Zaczęłam się śmiać, a chłopak automatycznie przestał mówić, patrząc na mnie nerwowo.
— Nie musisz kończyć, łapię o co ci chodzi — zaśmiałam się lekko i znalazłam tą nerwowość uroczą w Stilesie.
— Tak, super, świetnie — dokończył, gdy nagle spojrzał za mnie i kolejny raz rozszerzyły mu się oczy. — Hej, Scott, wszystko w porządku?
Obróciłam się za siebie, by zobaczyć Scotta, który trzymał się za głowę i ominął nas bez słowa. Zaraz za nim zauważyłam biegnącą za nim Allison. Stiles szybko poszedł za Scottem, a ja stałam chwilę w miejscu, nie wiedząc co robić, gdy w końcu pobiegłam w ich stronę, chcąc znaleźć Allison. Gdy wybiegłam z domu Lydi, jedyne co zauważyłam to dwa odjeżdżające samochodu i brak śladu po Allison, Scottcie i Stilesie.
Gdy miałam wyciągnąć telefon i zadzwonić do Allison, poczułam jak ktoś łapie mnie za ramię i obróciłam się szybko, gotowa do bronienia się. Wypuściłam głośno powietrze, gdy zobaczyłam, że jest to Stiles.
— Stiles, wystraszyłeś mnie. Widziałeś gdzieś Allison? — zapytałam, ale moje pytanie zostało zignorowane.
— Chodź, pojedziemy zobaczyć co ze Scottem i odwiozę cię później do domu — powiedział spanikowany Stiles.
— A co z Allison? — zapytałam.
— Wszystko z nią okej — powiedział i pociągnął mnie za rękę do jego samochodu.
W samochodzie panowała cisza, żadne z nas nie wiedziało co ma powiedzieć.
Po chwili byliśmy pod domem Scotta. Stiles wybiegł z jeepa, ciągnąc mnie do drzwi wejściowych, które otworzył bez pukania. Szybko wbiegliśmy na górę i przystanęliśmy przy drzwiach do pokoju Scotta, które on sam przytrzymywał.
— Scott! — krzyknął Stiles i próbował dostać się do pokoju.
— Stiles, kto jest jeszcze z tobą? — rzucił oskarżycielskim tonem.
— Ivette, siostra Allison. Wpuść mnie do środka! — walił pięściami w drzwi.
— Stiles, ty skończony kretynie, ona nie może wiedzieć!
— Działałem pod wpływem nerwów! To nie moja wina, że nie myślę przed zronieniem czegoś głupiego, przecież mnie znasz! Ale to nieważne, wpuść mnie do środka!
— Nie, Stiles. Musisz znaleźć Allison.
— Nie ma potrzebyn — zająkał się. — Widziałem jak odjeżdżała z imprezy. Wszystko u niej w porządku.
— Chyba wiem kto to był! — krzyknął Scott.
— Wpuść mnie, razem...
— To Derek! Derek Hale jest wilkołakiem! — przerwał mu. Wilkołakiem? — To on mnie ugryzł. I zabił tę dziewczynę w lesie.
Co się, do cholery, dzieje?!
Po chwili ciszy, Stiles spojrzał na drzwi przerażony.
— Scott. To Derek zabrał Allison z imprezy.
Drzwi zatrzasnęły się, a Stiles dalej próbował się dostać do jego pokoju. Ja stałam cicho i analizowałam sytuacje. Poczułam jak Stiles łapie mnie za rękę i ciągnie w stronę wyjścia.
— Jedziemy do twojego domu sprawdzić, czy jest Allison — wytłumaczył szybko, gdy zobaczył mój pytający wzrok i już po chwili jechaliśmy w jego stronę.
— Możesz mi wytłumaczyć co się dzieje? Kto to ten cały Derek Hale? I dlaczego zabrał moją siostrę? — pytania z moich ust wylatywały z zadziwiającą prędkością. Gdy Stiles nie odpowiadał, powtórzyłam. — Stiles, co się, do cholery, dzieje?!
— Scott to wilkołak — wypalił nagle. Spojrzałam na niego i zaczęłam się śmiać.
— Dobry żart, a teraz naprawdę?
— Nie żartuję. Wiem, że brzmi to niedorzecznie, ale mówię prawdę. Musisz mi uwierzyć, albo chociaż uwierz w to, że Derek Hale jest mordercą a twoja siostra wsiadła do jego samochodu!
— Co? — zapytałam głupio, nie mogąc uwierzyć, że Allison wsiadła do samochodu mordercy. — Nie mówisz poważnie?
— Chciałbym.
No to teraz zaczęłam się martwić.
Po niecałych pięciu minutach byliśmy już pod domem i szybko skierowaliśmy się w stronę drzwi. Wbiegłam z hukiem do domu, a za mną Stiles, nie zważając na pytania rodziców. Otworzyłam drzwi do pokoju Allison i szybko do niego weszłam. Kamień spadł mi z serca kiedy dziewczyna leżała na łóżku z twarzą w poduszkach i z słuchawkami w uszach. Zamknęłam jej drzwi i spojrzałam na Stilesa, który już na mnie patrzył.
— Jadę z tobą — powiedziałam szybko.
— Nie.
— Nie pytałam o twoje pozwolenie — warknęłam i pociągnęłam go za rękę.
Pośpiesznie zeszliśmy na dół, po drodze szybko powiedziałam rodzicom, że będę na noc u Lydii, by się o mnie nie martwili. Szybko weszliśmy do jeepa Stilesa i zaczęliśmy krążyć po mieście w poszukiwaniu Scotta.
Jeździliśmy po całym Beacon Hills już dobrą godzinę i mogę przysiąc, że znam je już na pamięć. W pewnym momencie zrobiłam się senna, więc przeniosłam się na tylne siedzenia i położyłam. Po paru minutach poczułam, że się zatrzymujemy, a chwilę później na moje ramiona kładą ciepły materiał i domyśliłam się, że to Stiles przykrywa mnie swoją marynarką. Uroczy chłopak.
Obudziło mnie trzaśnięcie drzwiami, podniosłam się i zobaczyłam trzymającego się za ramię Scotta. Stiles spojrzał się na mnie we wstecznym lusterku i uśmiechnął się do mnie, co odwzajemniłam, po czym odrazu wrócił wzrokiem do Scotta. Zauważyłam, że nie ma na sobie koszulki, więc ściągnęłam z siebie marynarkę Stilesa i podałam ją Scottowi. Spojrzał na mnie chwilę i uśmiechnął się, cicho dziękując.
— Wiesz, co mnie najbardziej martwi? — odezwał się chłopak po dłuższej chwili.
— Jeśli powiesz, że Allison, to walnę cię w łeb — powiedział Stiles, na co zaśmiałam się pod nosem.
— Pewnie mnie teraz nienawidzi — jęknął Scott.
— Wątpię — wtrąciłam się. — Ale wymyśl jakieś piękne przeprosiny.
— Albo powiedz jej prawdę i ciesz się faktem, że jesteś pieprzonym wilkołakiem — dopowiedział Stiles. Scott spojrzał na niego z litością. — Okej, zły pomysł.
Scott spojrzał przed siebie i skrzywił.
— Przejdziemy przez to — Stiles klepnął przyjaciela w klatkę piersiową. — Najwyżej podczas pełni skuję cię i będę karmił myszami — przerwał. — Miałem kiedyś węża boa. Mam wprawę — Spojrzał na Scotta, a ten zaśmiał się, przez co na mojej twarzy wpełzł uśmiech.
— Naprawdę nim jesteś? — zapytałam a Scott obrócił się do mnie. — W sensie, wilkołakiem. Wiesz, Rawr i inne takie rzeczy.
Spojrzał przelotnie na Stilesa i obrócił się do mnie, zamykając oczy. Po chwili otworzył je, a ja z krzykiem upadłam na tylnie siedzenia. Jego oczy były żółte.
— Teraz mi wierzysz? — zaśmiał się Stiles, a ja spojrzałam na niego zabójczo.
Szłam właśnie z Allison do samochodu taty, gdy zaczepił ją Scott.
— Więc, co takiego się stało, że zostawiłeś mnie w piątek na lodzie — zaczęła chamsko.
— Wiem, bardzo cię przepraszam. Miałem poważny powód, musisz mi wierzyć.
Szłam za nimi, przysłuchując się ich rozmowie.
— Źle się poczułeś?
— Miałem jakiś atak — zaczął.
— Możesz mi to jakoś wytłumaczyć? — Allison przystanęła i spojrzała na Scotta.
— A nie możesz mi po prostu zaufać?
— Będę tego żałować? — zapytała Allison.
— Prawdopodobnie — zaśmiał się. — Czy to oznacza, że dostałem drugą szansę?
— Zdecydowanie — mieli się właśnie pocałować, gdy usłyszeliśmy klakson. Spojrzeliśmy w tamtą stronę. — To mój tata. Pójdę już.
Podeszłam do mojego taty, który przyglądał się chłopakowi. Pocałowałam go w policzek na przywitanie i miałam otwierać drzwi, gdy obrociłam się do taty.
— Wiesz co, tato? Zostanę na treningu, Stiles mnie odwiezie.
— Jesteś pewna? — zapytał.
— Tak, i tak nie mam co robić w domu — uśmiechnęłam się i żegnając się z tatą, dogoniłam Scotta.
— Jeśli to były dla ciebie piękne przeprosiny, to ja się poddaję — zaśmiałam się.
— Allison mi wybaczyła, to się liczy — obrócił się do mnie z uśmiechem.
— Obrzydliwie słodkie — wykrzywiłam twarz a Scott się zaśmiał. — Więc... Jak to jest być wilkołakiem?
— Całkiem dobrze.
— Ej, bo tak się zastanawiałam... Czy jak jesteś wilkołakiem, więc teoretycznie psem, to będzie smakować ci psia karma? — zapytałam poważnie.
— Stiles faktycznie znalazł bratnią duszę — zaczął się śmiać i skierował się w stronę szatni chłopaków.
— To tak, czy nie?! — zapytałam, ale zostałam zbyta śmiechem.
Uśmiechnęłam się lekko i poszłam na boisko. Usiadłam w pierwszym rzędzie i wypatrzyłam Stilesa i Scotta, którzy właśnie weszli na boisko. Podskoczyłam lekko, gdy usłyszałam dźwięk gwizdka.
— Do roboty! Jeden na jednego! — krzyknął trener. — Jackson, weź dziś długi kij. Zuch chłopak.
Jackson przytaknął i wymienił swój kij na inny. Podszedł do reszty grupy i ustawił się na swoim miejscu, lekko przykucając. Pierwszy zawodnik złapał piłkę w kijek i na gwizdek wybiegł w stronę Jacksona, który zwinnie go powalił. Kolejny skończył tak samo, może trochę bardziej brutalnie, ale nic się mu nie stało, poobijał się chłopak.
— Właśnie tak, Jackson. Właśnie tak! — krzyczał trener. — Greenberg! Jedno okrążenie. Szybciej, Greenberg.
Patrzyłam na to z lekkim rozbawieniem, gdy nadeszła pora na Scotta, który wydawał się być nieobecny.
— McCall, na co czekasz? Ruszaj! — wskazał ręką na Jacksona.
Scott ustawił się w pozycji i ruszył w stronę blondyna. Nim się obejrzałam, chłopak leżał na ziemi, a Jackson patrzył na niego z góry, mówiąc coś do niego.
— Hej, McCall. Moja babcia potrafi szybciej biegać. Chociaż nie żyje — schylił się obok niego i zaczął coś do niego mówić.
Spojrzałam na Stilesa, który zwrócił swój wzrok na mnie dokładnie w tym samym momencie. Posłałam mu pytające spojrzenie, na co odpowiedział mi tym samym. Znowu spojrzałam na Scotta, który wyprostował się i ponownie ustawił się w "kolejce".
— McCall będzie powtarzał! McCall będzie powtarzał! — z gwizdka trenera znowu wydobył się dźwięk i Scott znów ruszył, tym razem o wiele szybciej i już po chwili był przy Jacksonie, tym razem sprawnie go obalając.
Wszyscy, wraz z trenerem podbiegli do Jacksona, gdy złapał się za ramię i wydał z siebie jęk bólu. Scott złapał się za głowę, a Stiles szybko do niego pobiegł, mówiąc coś do niego. Wstał łapiąc McCall'a za ramiona i pobiegli w stronę szatni. Wzięłam szybko swoją torbę i pobiegłam za nimi. Gdy tylko podbiegłam pod wejście do niej, wpadł na mnie Stiles, który kierował strumień gaśnicy w stronę Scotta. Spojrzał na mnie i złapał za rękę, przyciągając do swojego boku.
— Stiles... — usłyszeliśmy jęk i szybko weszliśmy do szatni, gdzie na pierwszej ławce siedział Scott. — Co się stało?
Stiles odetchnął, rzucając na podłogę gaśnicę, którą trzymał i puścił moją dłoń, ściągając rękawice, które również rzucił gdzieś w kąt.
— Próbowałeś mnie zabić — powiedział z irytacją, a ja kierowałam wzrok to na Stilesa, to na Scotta. — Mówiłem ci, jak z tym jest. To przez gniew. Krew szybciej krąży. I wyzwala zmiany — dokończył, kucając przy nim. Zrobiłam dokładnie to samo, kładąc niepewnie rękę na kolanie Scotta, próbują dodać mu otuchy.
— Taki jest lacrosse. Dość brutalny, jeśli nie zauważyłeś — odparł.
— Będzie jeszcze bardziej, jeśli zabijesz kogoś na boisku — odpowiedział.
— Nie możesz grać w sobotę. Musisz zrezygnować z gry — dokończyłam za niego.
— Ale gram w ataku.
— Już nie — powiedziałam w tym samym czasie co Stiles i spojrzeliśmy po sobie.
— Um, Ivette? — zaczął Stiles, gdy odwoził mnie do domu. — Słyszałaś może o łowcach?
— Łowcach wilkołaków?
— Ta.
— Przeleciało mi to przed oczami, jak szukałam informacji o wilkołakach w weekend. Powiem ci, że wciągnęłam się w to całe wilkołactwo — spojrzałam na niego. — Coś się stało?
— Twój tata... On... No cóż...
— Mój tata...? — dokończyłam cicho.
— Uh, zaatakował Scotta w lesie podczas pełni i no cóż, z tego wynika, że jest łowcą — wytłumaczył ostrożnie.
— To wyjaśnia, dlaczego ma tyle broni w garażu — powiedziałam cicho, przetwarzając wszystkie informacje w głowie.
Skoro mój tata jest łowcą to w takim razie reszta mojej rodziny też. A w gronie moich znajomych znajduje się wilkołak. Mam przechlapane.
Allison wie o tym wszystkim? Przecież, gdyby wiedziała, to by mi powiedziała.
— Twój tata trzyma broń w garażu?! — zahamował gwałtownie na czerwonym świetle.
— Składa broń dla żołnierzy, ale z tego wynika, że nie tylko dla nich.
Zapadła cisza, nie do końca niezręczna, ale czuć było lekkie napięcie. Pięć minut później, Stiles zatrzymał się przed moim domem. Już miałam wychodzić, gdy poczułam rękę chłopaka na moim ramieniu. Obróciłam głowę w jego stronę i spojrzałam pytająco.
— Nie zaprzątaj sobie tym głowy, okej? — uśmiechnął się do mnie. Odwzajemniłam gest i ścisnęłam lekko jego dłoń, która dalej leżała na moim ramieniu. — Przyjadę po ciebie jutro rano, okej?
— Okej. Dzięki za podwózkę. Do zobaczenia jutro.
— Do zobaczenia.
Zamknęłam drzwi i ostatni raz uśmiechnęłam się do chłopaka. Stałam na podjeździe, dopóki nie straciłam niebieskiego Jeepa z oczu.
Siedziałam na łóżku, gdy na mój telefon przyszła wiadomość.
Od: Stiles
Za 5 minut będę po ciebie!
Spojrzałam zdzwiona na telefon, ale szybko wstałam z łóżka, biorąc moją kurtkę z krzesła i zeszłam na dół, gdzie siedzieli rodzice.
— Wychodzę ze znajomymi, nie wiem, o której wrócę — powiedziałam, dając mojej mamie krótkiego całusa w policzek.
— Więc? Co robimy? — zapytałam, gdy weszłam do jeepa.
— Jedziemy do szpitala — wytłumaczył Scott.
— Po co?
— Byłem pod domem Derek, przed nim było coś zakopane i zdecydowanie śmierdziało śmiercią i krwią — wyjaśnił. — Idziemy sprawdzić do kostnicy, czy ten sam zapach ma połowa ciała.
— A ja wam po co?
— Wiesz o naszym sekrecie, więc jesteś teraz z nami — stwierdził Scott.
Weszliśmy pośpiesznie do szpitala, rozglądając się na boki.
— Hej, to tu — wskazałam na drzwi, przy których wisiała tabliczka z napisem "kostnica".
— Powodzenia — powiedział Stiles i klepnął Scotta w ramię. McCall jeszcze raz się rozglądnął i zniknął za drzwiami.
Podeszłam do recepcji i oparłam się o nią plecami. Spojrzałam na Lydię siedzącą na krześle. Pomachała mi i lekko się uśmiechnęła co odwzajemniłam. Nawet nie zauważyłam kiedy podszedł do niej Stiles.
— Cześć, Lydia — oparł się ręką o ścianę, a ja wywróciłam oczami, w moim brzuchu pojawiło się nieprzyjemne uczucie, które próbowałam zignorować. — Pewnie mnie nie pamiętasz. Siedzę za tobą na biologii. — spojrzałam na Lydię i zaśmiałam się pod nosem, gdy zauważyłam słuchawki w jej uszach, której Stiles nie widział. — Nieważne. Zawsze myślałem, że coś nas łączy. Coś, czego nie potrafię nazwać. Może moglibyśmy się lepiej poznać?
— Poczekaj chwilkę — powiedziała i wyciągnęła mały przedmiot z ucha. Spojrzałam na twarz Stilesa i mimowolnie parsknęłam śmiechem na widok jego miny. — Nie słyszałam co mówiłeś. Chcesz powtórzyć?
— Eh, um... Nie ma potrzeby. Wybacz — powiedział i obrócił się w moją stronę. — Usiądę sobie. A ty ignoruj mnie dalej.
— Okej? Cześć Ivette — powiedziała i kolejny raz się do mnie uśmiechnęła.
— Hej Lydia — odpowiedziałam rozbawiona i obróciłam się z uśmiechem w stronę Stilesa.
— Nienawidzę cię. Naprawdę cię nienawidzę — warknął w moją stronę Stiles, kiedy usiadłam obok niego. — Odwróciłaś jej uwagę ode mnie.
— Skoro tak mówisz — zaśmiałam się i kolejny raz zostałam zgromiona wzrokiem przez chłopaka.
Od pół godziny siedziałam obok Stilesa, który aktualnie zabijał wzrokiem Jacksona, który całował Lydię. Obok nas stanął Scott, który został niezauważony przez karmelowookiego. McCall spojrzał na mnie pytająco, a ja tylko wzruszyłam ramionami.
— Boże Święty.— wystraszył się, gdy Scott zabrał mu sprzed nosa losową książeczkę o cyklu menstruacyjnym.
— Ten sam zapach — powiedział.
— Jesteś pewien? — zapytałam, wstając z krzesła w tym samym momencie co Stiles.
— Tak.
— Więc zachował drugą połowę dla siebie — westchnął Stilinski.
— Mamy dowód, że zabił dziewczynę — wtrąciłam.
— Musimy to wykorzystać — powiedział Stiles i pociągnął mnie za rękę w stronę wyjścia.
— Jak? — zapytał Scott.
— Najpierw coś mi powiedz. Robisz to, by powstrzymać Dereka, czy by zagrać w meczu, na co on ci nie pozwala? — zauważył Stiles i obrócił się w stronę brązowookiego.
— Na nogach widziałem ślady ugryzień — powiedział.
— Okej, potrzebna nam łopata — zakończył i kolejny raz pociągnął mnie w stronę wyjścia.
Stiles podjechał samochodem pod dom Haleów, chwilę po tym jak odjechał stamtąd Derek. Wyskoczyliśmy szybko z jeepa i z dwoma łopatami skierowaliśmy się za Scottem do miejsca, w którym było coś ewidentnie zakopane. Wzięłam do ręki latarkę i poświeciłam nią po ruinach domu. Na sam jego widok przeszły mnie ciarki, przez co się wzdrygnęłam.
— Czekaj, coś jest nie tak — odezwał się nagle Scott.
— Co?
— Nie wiem — przerwał na chwilę i zatrzymał się przy świeżo zakopanej dziurze. — Miejmy już to za sobą — powiedział i wbił łopatę w ziemię.
Stiles spojrzał na niego i dołączył do kopania. Ja natomiast stałam obok nich, przyglądając się i świecąc im latarką. Co chwilę obracałam się w przeróżne strony, bo miałam wrażenie, że ktoś tu jest. Nie lubię ciemności, boję się jej, jest pusta i przerażająca, nigdy nie wiesz co w niej na ciebie czyha.
Po dobrej godzinie kopania w milczeniu odezwał się Scott.
— To trwa stanowczo za długo.
— Po prostu kop dalej — powiedział Stiles nie przerywając swojego zajęcia.
— Co jeśli wróci? — kontynuował Scott.
— Uciekniemy.
— A jeśli nas złapie?
— Mam plan.
— Jaki?
— Ty biegniesz w jedną stronę, ja i Ivette w drugą. Kogo złapie pierwszego, ten ma pecha.
— Nie podoba mi się ten plan — odpowiedziałam, opierając się głową o drzewo, przy którym usiadłam paręnaście minut wcześniej.
Bawiłam się latarką, obracając ją wokół własnej osi.
— Czekaj — wzdrygnęłam się, gdy Stiles uniósł głos.
Scott spojrzał na niego i obydwoje rzucili łopaty w bok, schylając się do dziury. Zaczęli wygrzebywać coś w ziemi, a ja wstałam i do nich podeszłam. Świeciłam latarką w dziurę, przyglądając się linom, które się w niej znajdowały. Były zawiązane na supły. Obydwoje zaczęli je rozplątywać.
— Szybciej — ponaglił Stilesa Scott.
— Próbuję, ale tu jest jakieś 900 węzłów — powiedział zirytowany.
Ich ręce strasznie się trzęsły, co tylko utrudniało im pracę. Gdy odwiązali wszystkie supły, odsłonili płachtę, która tam leżała. Obydwoje krzyknęli i wyskoczyli z dziury, przez co wystraszyłam się i poturlałam do tyłu, zatrzymując się przy jakimś kwiatku.
— Co to, do cholery, jest?! — krzyknął przerażony Stiles.
— Wilk!
— Tyle to widzę! Mówiłeś, że wyczułeś ludzką krew.
— Mówiłem ci, że coś jest nie tak.
— To bez sensu!
— Musimy stąd spadać.
— Racja, zasypmy ten dół — powiedział Stiles i szybko wstał szukając łopaty.
— Stiles, Scott... — przerwałam im i dalej przypatrywałam się fioletowemu kwiatu.
— Co jest? — zapytał się Scott.
— Widzicie ten kwiat? — wskazałam na niego.
— Co z nim?
— To chyba tojad — odpowiedziałam.
— Czyli?
— Nigdy nie widziałeś "Wilkołaka"? — zapytał Stiles, przyglądając się kwiatu.
— Um... Nie?
— Lon Chaney Jr.? Claude Rains? — Scott westchnął i spojrzał na zirytowanego Stilesa. — Klasyczny film o wilkołaku?
— Nie. Mów.
— Nie jesteś na to gotowy — westchnął Stiles.
Wstałam z ziemi i wzięłam tojad w rękę z zamiarem wyrwania go, lecz ten okazał się być już wyrwany. Co lepsze, przywiązana była do niego ta sama lina co była w dole. Spojrzałam na Stilesa, który stanął obok mnie i zaczęłam ciągnąć linę, która była rozrzucona wokoło dziury. Scott przyglądał się nam z zaciekawieniem, gdy w końcu spojrzał w miejsce gdzie leżał wilk i wstał. Zatrzymałam się i spojrzałam na niego, a później w "grób" i od razu od niego odskoczyłam, wpadając tym samym na Stilesa, który z grobową miną przyglądał się aktualnie lężącej tam góry zamordowanej dziewczyny.
Siedziałam na masce jeepa obok opierającego się o nią Scotta i przyglądałam się całemu zdarzeniu. Wzdrygnęłam się, gdy zobaczyłam policjantów i szeryfa wyprowadzających Dereka w kajdankach z ruin domu. Scott obrócił speszony wzrok, gdy ten na niego spojrzał, tym samym zauważając Stilesa kierującego się do tego samego samochodu, w którym siedzi Hale.
— O, mój Boże — skomentowałam cicho, gdy Stiles wsiadł do pojazdu.
Przyglądałam się mu, jak próbował rozmawiać z Derekiem, gdy zauważyłam zmierzającego w jego stronę jego tatę, który był szeryfem, z wściekłą miną. Otworzył drzwi i wyprowadził Stilesa obok, ciągnąc go za ramię. Spojrzałam na Scotta, na co ten pokręcił tylko głową i lekko się do mnie uśmiechnął.
Przysłuchiwałam się muzyce lecącej cicho z radia i obserwowałam las, który był dzisiaj wyjątkowo przerażający.
— Nie widzę nic o użyciu tojadu przy pochówkach — westchnął Scott, który od paru minut próbuje coś znaleźć.
— Szukaj dalej — powiedział Stiles. — Może to taki rytuał. Grzebią cię jako wilka.
— A może to jakaś nadzwyczajna umiejętność? Coś czego musisz się nauczyć? — wtrąciłam.
— Pewnie tak — westchnął. — Ale najpierw muszę wymyślić, jak zagrać ten mecz.
— Może z wilkołaczycami jest inaczej — kontynuował Stiles, nie zwracając na nic uwagi.
— Przestań — wkurzył się Scott.
— Co przestać? — zapytał, a ja wywróciłam oczami.
— Przestań mówić o wilkołakach. Przestań się tym jarać! — krzyknął na co podniosłam się z fotela, prostując się. Na jego twarzy zauważyłam pot.
— Wszystko w porządku? — zapytałam zmartwiona.
— Ani trochę — odpowiedział. — Wręcz przeciwnie!
— Prędzej czy później będziesz musiał to zaakceptować — powiedział Stiles.
— Stiles, zamknij się! — warknęłam na niego.
— Nie mogę... — zaczął Scott.
— Będziesz musiał.
— Stiles! — uderzyłam go lekko w tył głowy.
— Nie! Nie mogę oddychać! — powiedział Scott łapczywie biorąc oddechy.
Nagle złapał ręką za sufit i warknął. Spojrzałam na niego jednocześnie przerażona jak i zamartwiona. Stiles na chwilę stracił panowanie nad jeepem, ale jechał dalej.
— Zatrzymaj się! — powiedziałam, trzymając ręce na ramionach Scotta, próbując go jakoś uspokoić.
— Co się dzieje? — zapytał głupio Stiles.
— Po prostu się zatrzymaj! — krzyknęłam zirytowana.
Scott wziął w ręce plecak Stilesa i otworzył go, wyciągając z niego linę z tojadem.
— Zatrzymałeś to?! — wysapał Scott.
— A co miałem zrobić?!
— Uh! Zatrzymaj auto! — wywarczał i spojrzał na Stilesa złotymi oczami. Automatycznie zabrałam ręce z jego ramion. Stiles gwałtownie zahamował i szybko wyszedł z auta, zabierając plecak i wyrzucając go w głąb lasu.
— I proszę. Teraz już możesz...
— Stiles — przerwałam mu.
Chłopak spojrzał na mnie a później na puste miejsce pasażera, które dosłownie przed chwilą opuścił Scott.
— O nie... Scott? — zaczął łapczywiej oddychać i rozglądał się w boki. — Scott...?
— Stiles, nie możesz dzwonić kiedy jestem na służbie — odezwała się Denver, policjantka pracująca u boku taty Stilesa.
— Chcę tylko wiedzieć, czy nie mieliście jakichś dziwnych zgłoszeń — powiedział zdenerwowany Stiles, rozglądając się na boki.
— To znaczy jakich?
— O dziwnych osobach albo... psopodobnych osobnikach włóczących się po ulicy — odpowiedział, a ja spojrzałam na niego jak na idiotę, na co ten tylko wywrócił oczami.
— Rozłączam się.
— Nie! Czekaj! Czekaj! Czekaj!
— Do widzenia.
— Cholera! — rzucił telefon pomiędzy siedzenia i mocniej ścisnął kierownicę.
— Znajdziemy go — próbowałam go uspokoić, ale sama byłam jednym wielkim kłębkiem nerwów.
— O to się nie boję, boję się raczej o ludzi, których napotka po drodze — westchnął Stiles i skupił się na drodze. — Ale ze mnie kretyn! Przeze mnie mogą zginąć ludzie!
— Hej! Uspokój się! Nikt nie zginie, nie wiedzieliśmy, że tojad tak działa — wbiłam się mocniej w fotel. — Gdzie mogą chodzić przemienione wilkołaki... — powiedziałam bardziej do siebie niż do niego.
— Może do czegoś lub do kogoś z kim jest bardzo przywiązany? — stwierdził Stiles.
— Allison — powiedzieliśmy w tym samym momencie i spojrzeliśmy po sobie.
Stiles wcisnął gaz, by jak najszybciej znaleźć się pod moim domem.
Wbiegłam do domu jak poparzona i szybko wbiegłam na górę do pokoju Allison. Otworzyłam drzwi z hukiem i stanęłam w progu widząc Allison.
— Hej? Wszystko w porządku? — zapytała i podeszła do mnie kładąc mi rękę na ramieniu.
— Tak, tak, tylko zastanawiam się... nie było tu może Scotta? — zapytałam prosto z mostu.
— Teoretycznie był, wpadł pod koła tacie — zaśmiała się krótko. — Wszystko z nim w porządku. Stało się coś?
— Nic, nie mogliśmy znaleźć go ze Stilesem, nie odbiera telefonów — skłamałam
— Teraz pewnie jest już w szkole, za niedługo mecz — odpowiedziała. — Jedziesz ze mną?
— Pojadę ze Stilesem, czeka na mnie na dole — uśmiechnęłam się.
— Pasujecie do siebie — rzuciła.
— Allison, słuchaj mnie uważnie — przerwałam, próbując ignorować przyjemne uczucie w moim podbrzuszu. — Stiles to tylko przyjaciel, nie będziemy razem.
— Każdy tak mówi — zaśmiała się.
— Przymknij się — uderzyłam ją lekko w ramię, ale sama się zaśmiałam. — Widzimy się na meczu.
Znalazłam w tłumie Allison i usiadłam razem z nią obok naszego taty. Po krótkiej chwili obok nas znalazła się również Lydia z transparentem. Mecz miał zacząć się za chwilę, a mnie nie opuszczało uczucie, że stanie się coś złego, byłam przerażona.
Zauważyłam jak Stiles siada na ławce, a obok niego pojawia się szeryf i coś do niego mówi. Na chwilę się zamyśliłam, lecz wyrwał mnie gwizdek sędziego, który informował o wejściu zawodników na boisko. Wtedy to już naprawdę byłam jednym wielkim kłębkiem nerwów. Nie wytrzymałam i skierowałam się w stronę Stilesa, ignorując pytania dziewczyn i taty. Usiadłam obok niego na ławce rezerwowych. Od niego również można było wyczuć, że okrutnie się stresuje.
— Czemu mam przeczucie, że ktoś zginie na tym boisku? — zapytałam po chwili ciszy.
— Spoko, nie jesteś w tym sama — odpowiedział Stiles, gryząc swoją rękawiczkę.
— Nabawisz się jakiejś bakterii przez gryzienie tego — stwierdziłam, krzywiąc się.
— Czy w momencie, w którym się stresujesz zamieniasz się w rodzica? — zapytał ze śmiechem.
— Czasami — zaśmiałam się.
— Co ty tu robisz? — zapytał się mnie trener. — Nie przypominam sobie, żebyśmy mieli dziewczynę w drużynie.
— Wspieram mentalnie moich przyjaciół — uśmiechnęłam się niewinnie.
— Dobra przyjaciółka z ciebie — mruknął ironicznie. — Udam, że cię tu nie widzę.
Gwizdek sędziego i gra się zaczęła. Zawodnicy biegali w tą i z powrotem z kijami, w których znajdowała się - u niektórych - piłka. Tylko był jeden mały problem, nikt nie podawał do Scotta, zachowywali się jakby nie istniał. Spojrzałam na Stilesa, a on na mnie i już wiedzieliśmy, że będzie źle. W pewnym momencie Scott ruszył na piłkę, która była wolna, ale Jackson mu w tym przeszkodził, taranując go.
— Czy przypadkiem oni nie są w tej samej drużynie? — sarknęłam do Stilesa.
— Dla Jacksona Scott jest wrogiem — mruknął zestresowany.
W tym samym momencie Scott spojrzał na coś za nami, a raczej na kogoś. Jak na zawołanie, razem z Stilesem obróciliśmy się w tamtą stronę i zobaczyliśmy Lydię i Allison trzymające transparent z wypisanymi wielkimi literami "Kochamy cię Jackson!". Ponownie spojrzałam na Stilesa, który z przerażeniem patrzył na Scotta, który lekko się skulił. Podszedł do niego sędzia, najprawdopodobniej zapytać, czy wszystko w porządku, ale po chwili odszedł. Zawodnik, który stał za nim lekko się odsunął. Gwizdek. Kolejna runda. Tym razem Scott zdobył piłkę. Obił się od klatki piersiowej zawodnika przeciwnej drużyny, który miał złapać piłkę i zwinął mu ją sprzed nosa.
Sprawnie wymijał każdego, nawet się o nich nie ocierając i rzucił piłkę prosto do bramki. Każdy wstał z trybun i ławek ciesząc się golem i dobrym zawodnikiem, który jest w stanie nas uratować, bo aktualnie przegrywaliśmy. Kolejne dwie ostatnie rundy przed kończącym się czasem wyglądały podobnie, ostatnią zdobyliśmy dosłownie sekundę przed końcem. Każdy wstał z piskiem z trybun, biegnąc na boisko do zawodników. Wstałam w tym samym momencie co Stiles, który uniósł mnie tak, że owinęłam swoje nogi wokół jego bioder i mocno przytuliłam. Nie trwało to dosyć długo, bo już po chwili emocje opadły, a my usiedliśmy znowu na ławce szukając wzrokiem Scotta i Allison, których nigdzie nie było.
— Uhu... — usłyszeliśmy za plecami i od razu się obróciliśmy. Tata Stilesa rozmawiał przez telefon i był wyraźnie czymś zmartwiony.
— Tato, co się dzieje?
Szeryf pokazał nam, żebyśmy byli cicho, więc z grobowymi minami czekaliśmy na informacje.
Jak się okazało, Derek wyszedł na wolność, gdyż na ciele nie znaleziono żadnych śladów, które wskazywały by na jego winę. Na ciele znaleziono tylko ślady ataku zwierzęcia.
— Ivette! — usłyszałam głos mojego taty. Obróciłam się i spojrzałam na niego. — Widziałaś gdzieś Allison?
— Właśnie idę jej szukać. Czekaj na nas przy samochodzie, zaraz wrócimy — odpowiedziałam i dałam mu krótkiego całusa w policzek na pożegnanie.
Szybko wbiegłam do szkoły kierując się do szatni. Weszłam do niej i zauważyłam kask Scotta leżący na środku podłogi. Gdy miałam iść już w stronę pryszniców, ktoś pociągnął mnie za talie, kładąc rękę na moich ustach, gdy miałam zacząć krzyczeć. Gdy do moich nozdrzy dobiegł znajomy zapach perfum Stilesa, a jego ręka wskazała Allison i Scotta, całujących się, przylgnęłam plecami do jego torsu i czekałam aż skończą.
— Muszę wracać do taty — powiedziała Allison i ostatni raz pocałowała w policzek Scotta. Wyszła spod prysznicy i spojrzała w stronę moją i Stilesa, który dalej trzymał ręce na mojej talii, a ja dalej przylegałam do niego plecami. — Cześć Stiles. Chodź Ivette.
Pożegnałam się szybko z chłopakami, przelotnie gratulując wyszczerzonemu Scottowi i pobiegłam w stronę Allison.
— Długo wam to zajęło — zaśmiałam się
— Zamknij się, Iv — uderzyła mnie lekko łokciem w bok i również się zaśmiała.
Do napisania!
━━━━━━ argentivette
Oliwka.
realized: 13.12.19
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro