Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Taehyung's angel

Jedenastoletni chłopiec o pięknych kasztanowych włosach i bardzo ciemnych oczach przemierzał wąską dróżkę, by dotrzeć do jego ukochanego miejsca.

Jungkook od zawsze fascynował się naturą. Była ona jego sztuką życia, czymś, dzięki czemu czuł się lepiej.

Fascynował się wszystkimi pięknymi kwiatami. Tymi, które miały kolory tęczy i nie tylko. Najpiękniejsze były dla niskiego kasztanowowłosego chłopca te kwiaty, które przybierały ciemne aczkolwiek wciąż czerwonego odcienia delikatne płatki po ich dotyku opadające na trawę.

Najpiękniejsze były również te, które miały żółte barwy podobne do słoneczników, lecz w delikatniejszej otoczce barwnika ich przyjaciół.

Bo dla ciekawskiego chłopca wszystkie rośliny trzymają się razem, i razem żyją w szczęściu.

Jungkook chciałby być jak one.

Malutkie stópki przemierzały drogę z drobnych kamyczków. Dla uroczego chłopca nawet i one były czymś pięknym.

Na wszystkich drzewach różnych odmian, których kasztanowowłosy za nic nie potrafił rozróżnić, mimo że nie raz uczył się ich, siedziały kolorowe ptaszki, których mały Jeon również nie potrafił rozpoznać.

Budowały gniazda, w których ich następne pokolenia mogły się wychować by później znów opuścić rodzinę.

Ich malutkie skrzydełka gubiły lśniące w słońcu barwne niczym u pawia pióra, a ich oczka błyszczały na widok jedzenia.

Jungkook często karmił je specjalną karmą, na którą wydawał co miesiąc swoje jedyne kieszonkowe. Nie ważne były jego potrzeby. No prawie. Jego jedyną potrzebą była pomoc wszystkim.

Chciał być szczęściem innych, ich aniołem. Nie wiedział jednak, że jego myśli aż tak szybko się spełnią.

Za szybko.

Ptaki szybko odlatywały, jednak są to bardzo rozumne stworzenia i zawsze przed odlotem starały się okazać dużo miłości dziecku, które było ich jedynym właścicielem.

Oswojone przywiązywały się do niego za te uczucia skierowane w ich stronę. Były mu wdzięczne.

Jungkook chciałby być jak one, wolne i bez zmartwień oraz trosk.

Chłopak szedł dalej. Jedynym dźwiękiem był szelest liści i cudowne śpiewy ptaków, a pod jego stopami drobne kamyki były czasem zabierane przez wiatr. Tak po prostu.

Zatrzymał się. Był na miejscu.

Mały pagórek. A to co za nim się znajdowało zawsze wytwarzało w serduszku Jeona wiele emocji.

Szczęście.

Zachwyt.

Niedowierzanie.

Spokój.

Podekscytowanie.

Chłopiec stąpając po miękkiej trawie, która była niczym dywan w królewskim zamku dotarł na szczyt pagórka.

Zamkiem mniejszego było to miejsce. A on był jak król tej idealnej natury.

Szczęśliwy zbiegł ostrożnie z wysokości podbiegając do małego krzaczka.

Po chwili wyszedł z niego malutki jeż. Lekko podniósł łebek i spojrzał ku twarzyczce dzieciaka, a na jego buzi zagościł delikatny uśmiech.

Pogłaskał jeżyka po główce i zerwał z najbliższej jabłoni owoc, który podłożył pod nosek zwierzaka. Ten jakby chciał przekazać Jeonowi, by położył jabłko na jego grzbiecie musnął noskiem jabłko i starał się je przeturlać z powrotem na dłoń Jungkooka. Od razu zrozumiał i ułożył jabłko na kolcach, a mały jeżyk schował się w krzakach.

Jungkook chciałby być jak on. Żyć szczęśliwie, tak by ktoś się o niego troszczył. By ktoś go obdarzył miłością, jaką on obdarzył jeżyka.

Powstał na nogi i już po chwili znajdował się pod drzewem, skąd wyszła ruda puchata kuleczka.

Wiewiórka zaraz rozpoznając brązowowłosego wskoczyła mu na ramię.

Zaśmiał się lekko i wziął stworzenie na swoje chudziutkie rączki.

Kulka pomarańczowej sierści chwyciła w łapki jeden z paluszków jedenastolatka i wtuliła się w niego.
Jeon zafascynowany wiewiórką jedną ręką ściągnął z ramienia stary, brudny plecak.

Wyciągnął kilka orzeszków i podał je prosto do łapek zwierzątka.

Nie opuściła jednak chłopca. Została z nim i zaufała mu.

Jungkook chciałby być jak ona. Bezgranicznie ufająca kochanej osobie. Nigdy nie opuszczająca i pozostająca wiecznie wierna jej panu.

Odłożył rude ciałko na swoje ramię i podążał dalej.

Chłopiec już chciał usiąść i chwilkę odpocząć, lecz jego wzrok przykuł zajączek o szarej sierści podobnej kolorem do popiołu.

Uśmiechnął się w jego stronę i przydreptał do zwierzątka. Z początku było ono lekko wystraszone, ale czuło dobrą aurę i miłość bijącą od młodszego.

Mały Jungkookie nie bardzo wiedział co jedzą zajączki, ale wiedział, że króliczki jedzą marchewki.

A te stworzonka są do siebie podobne, prawda?

Wyciągnął dość dużych rozmiarów pomarańczową pałeczkę z plecaka i podał ją zajączkowi.

Popielata główka uniosła się do góry i zauważyła jeden z najpiękniejszych uśmiechów, jakie kiedykolwiek widziała.

Mimo, że zajączek nie znał chłopca, widział jak mały często przynosił jedzenie dla innych zwierzątek. Uszka uniosły się do góry słysząc cichy chichot.

Jeongguk podał marchewkę prawie że do łapek kuleczki. Pazurki zwierzęcia lekko zahaczyły o pomarańczowe warzywko przeniesione przez Jeona.

Do uszu chłopczyka dotarło ciche chrupanie. Zajączek zdawał się być długo bez jedzenia.

Jungkookwi zrobiło się smutno, że nie przyszedł wcześniej, i że wcześniej nie nakarmił kicajka.

Chciał by wszyscy na 'jego' polanie mieli życie pod dostatkiem przyjemności z uczuć okazywanych przez bruneta.

Pocieszała gdy jednak myśl, że zrobił to teraz. Pomógł zwierzątku, a to się liczy.

Jungkook chciałby być jak on. Zaufać komuś, kogo nie zna, żeby ten ktoś był taki opiekuńczy jak on.

Brązowooki czuł się spełniony w tym dniu. Tak mu się wydawało.

Zasiadł na lekkiej górce pokrytej liśćmi. Od jakiegoś czasu to było jego prowizoryczne siedzenie.

Zmęczony Jeon wyciągnął wodę z plecaka żeby móc się nawodnić po męczącej drodze.

Polanka znajdowała się około czterech kilometrów od jego domu.

Dla jego kolegów pewnie byłaby to zbyt długa wycieczka, ale Jungkook nie poddawał się.

Chciał walczyć o swoje powołanie.

A powołaniem małego chłopca było pomaganie, zwłaszcza tym, którzy żyją sami.

Brunet praktycznie nigdy nie myślał o sobie, nie liczyło się dla niego, jego zdrowie, bezpieczeństwo i szczęście.

Bo wolał pomagać kochać siebie i innych, bo dbał o zdrowie innych, bo dbał o poczucie bezpieczeństwa innych, bo jego szczęściem było szczęście innych.

Mała wiewiórka wciąż siedziała na ramieniu chłopca.

Jeon wylał odrobinkę wody na zakrętkę i podłożył pod pyszczek zwierzęcia, które od razu zanurzyło nosek w zimnej cieczy.

Jungkook był zmęczony, więc położył się na trawie, przymykając powieki.

Delikatny wiatr muskający jego twarz zwiewał również jego kasztanowe kosmyki lekko mokrej od potu grzywki.

Leżał. Po prostu leżał, rozmyślając nad swoim powołaniem. W końcu nie każdy ot tak utożsamia się z naturą, która mimo wszystko otacza nas codziennie.

Malutki, niebieski motylek zasiadł na nosku bruneta.

Ten czując dziwne łaskotanie otworzył zmęczone oczy. Ujrzał niebieskie skrzydełka i już chciał delikatnie odgonić motyla, ale on zaczął poruszać swoimi czułkami w stronę Jeongguka.

Zaintrygowany chłopiec podniósł się powoli do siadu. Skrzydlate stworzonko uniosło się do góry, tym samym dając małemu znak, by zrobił to samo.

Motyl kierował drogę, a chłopczyk szedł tuż za nim. Zapomniał całkowicie o swoim plecaku. Nie pomyślał, że będzie mu potrzebny. A może raczej rzeczy znajdujące się w nim.

Droga nie była zbyt długa. Już po kilku minutach szybszego marszu Jeongguk mógł ujrzeć czyjąś sylwetkę, leżącą na ziemi.

Podbiegł do chłopca, mniej więcej w jego wieku. Miał lekko kręcone blond włosy, które były przydługie, bo układały się na teraz zamkniętych powiekach. Miał bardzo delikatne rysy twarzy.

Jungkook stwierdził, że nieznajomy jest bardzo ładny.

Było dosyć chłodno, a blondyn był tylko w cienkiej koszulce z krótkim rękawkiem.

Jeon nie myśląc dłużej ściągnął z ramion szarą bluzę i założył ją na chłopca. Próbował go wybudzić, aczkolwiek on był wciąż nieprzytomny.

Motylek zasiadł na klatce piersiowej blondyna w miejscu jego serduszka.

Młodszy położył tam swoją malutką rączkę. Czuł, jak serce tego aniołka bije w bardzo szybkim tempie.

Wpatrywał się z lekkim uśmiechem w twarz nieprzytomnego, starszego chłopaka. Zbliżył się twarzą do tej blondyna i ucałował go delikatnie w czoło.

Powolutku podniósł leżące ciałko. Chłopak był wyraźnie wychudzony.
Motylek znów uniósł się w powietrze, a Jungkook chwycił blondyna jedną ręką pod kolanami, a drugą pod plecami.

Niósł go w stronę swojej polanki. Miał bardzo spokojny wyraz twarzy. Wyglądał jak jedna z tych ślicznych istot z bajek dla dzieci o wróżkach.

Co jakiś czas Jungkook spoglądał na jego twarz, sprawdzając czy ten się wybudza. Niestety, wciąż był nieprzytomny.

Brunet bał się, że mogło coś straszniejszego mogło stać się starszemu.

Po kilku minutach byli na miejscu.

Ułożył blondyna na trawie, a jego głowę położył delikatnie na swoich nogach. Młodszy zaczął przeczesywać włosy chłopaka, cichutko podśpiewując.

Kilka zwierzątek zebrało się wokół słuchając pięknego głosu Jeongguka, który nie zwrócił uwagi, że starszy się obudził, ale wciąż miał zamknięte oczka.

Wciąż cicho śpiewając jakby bał się, że głośniejszy dźwięk spłoszy wszystkie żyjątka, podniósł ciało chłopca i wtulił się w nie. Ten delikatnie uniósł łapki i wtulił nosek w zagłębienie szyi bruneta.

— Obudziłeś się wreszcie... Bałem się o Ciebie. — Jungkook odsunął się lekko, by móc spojrzeć w oczy starszego. Piękne zielone tęczówki wpatrywały się w te czekoladowe należące do kasztanowowłosego.

Ale blondyn przerwał tą piękną chwilę szybko się zawstydzając. Odsunął się i odwrócił głowę w inną stronę.

Jego policzki przybrały różowawą barwę, a Jeon uznał to za urocze, uśmiechając się do niego.

Starszy spojrzał na bruneta i o mało co nie parsknął śmiechem widząc jego królicze ząbki.

— Wyglądasz jak królik. — Stwierdził powstrzymując się od śmiechu.

Brunet chwycił zajączka siedzącego obok i posadził go na swoich kolanach. Przyłożył głowę do tej popielatego kicajka. — Naprawdę jestem do niego aż tak podobny? — Zapytał z lekkim rozbawieniem w głosie.

Chłopak od razu pokiwał energicznie głową twierdząco, szczerząc się przy tym do Jeongguka.

— A tak w ogóle to jak się nazywasz? — Zapytał młodszy przechylając lekko głowę na bok, oczekując na odpowiedź.

— Taehyung. — Podał dłoń brunetowi, ale tamten zamiast ją lekko potrząsnąć, pociągnął za nią, a zdziwiony Kim wylądował w jego ramionach.

— Jungkook. — Odpowiedział, zaraz znów zadając pytanie. — Co ci się stało Taehyungie, że zemdlałeś? — Odsunął się od blondyna, by ułożyć się w wygodniejszej pozycji.

Kim nie wiedząc czy powiedzieć prawdę chwilę się zastanowił spuszczając głowę i przygryzając policzek od środka.

W sumie co mu szkodzi, młodszy zdawał się być dobrą osobą, powinien mu raczej pomóc, prawda?

— Um, no więc tak jakby nic nie jadłem od kilku dni. — Twarz Taehyunga zbladła. Bał się reakcji młodszego.

Ale nie spodziewał się, że Jungkook jest nazbyt wrażliwy, przez co po jego policzkach zaczęły spływać słone łzy zmartwienia.

— Ej, Kookie proszę nie płacz. — Starszy tym razem wtulił się mocno w chłopca.

— Dlaczego nie jadłeś? — Zbył prośbę Kima płacząc jeszcze bardziej. Chciał coś zrobić, żeby starszy jadł normalnie. Chciał pomóc mu i tak cholernie się obwiniał, że nie spotkał go wcześniej, i że wcześniej mu nie pomógł.

— Nie potrafiłem... — Zaczął wypuszczając z ramion zapłakanego bruneta. — Chciałem, ale nie potrafiłem. To okropne gdy ciągle głos w głowie mówi ci, że jesteś zbyt gruby i nie zasługujesz na jedzenie, wiesz?Przepraszam Jeonggukie, tak bardzo cię przepraszam. — Powiedział, ale ostatnie słowa już wyszeptał, spoglądając w czekoladowe tęczówki.

— Taehyung... — Zaczął brunet. — Masz śliczną buźkę, piękne oczka, twoje włoski też są piękne, masz bardzo ładny nosek. Jesteś cały piękny. Nie jesteś gruby. Masz piękne ciałko, ale twoje kości są zbyt widoczne. Powinieneś jeść, żeby mieć siłę żyć. Proszę bądź zdrowy. Dla mnie.

— Chciałbym uwierzyć w twoje słowa, wiesz? Chciałbym, ale to trudne. Pomożesz mi? Proszę, bądź przy mnie codziennie. Mów mi takie słowa. Może wreszcie kiedyś w nie uwierzę? Bądź ze mną już na zawsze, proszę. — Teraz już nawet po policzku starszego chłopca krystaliczne krople cieczy spływały.
A Jungkook postanowił. Postanowił pomóc Taehyungowi. I to nie w ten sposób w jaki pomagał zwierzętom. Postanowił pomóc Taehyungowi sięgając samego Boga i prosząc go o wsparcie. Ten plan mógł się nie udać. Ten plan mógł się nie udać, ale Jeongguk nie dopuszczał takiej opcji do siebie. Ten plan musi się udać.

— Taehyungie, pomogę ci. Ale proszę zostań tutaj i nie ruszaj się stąd. Mam pewien plan, ale nie mogę ci o nim powiedzieć, bo wtedy się nie uda. Ufasz mi? — Zapytał, podając Taehyungowi rękę.

Ten chwycił ją od razu i przytulił go. Nie spodziewał się, że to ostatni raz.

Chłopcy pożegnali się, a Jungkook odszedł w nieznaną Taehyungowi stronę.

Przemierzał łąkę z nadzieją, że znajdzie odpowiednie miejsce.

Szedł, a droga jakby się nie kończyła.

Bał się, ale nie o swoje życie, bał się, że nie zdąży pomóc Taehyungowi, bał się, że Bóg mu nie pomoże, bał się, że mimo wszystko Taehyung nie uwierzy w siebie.

Niby to tylko jedno spotkanie, ale blondyn zdążył namieszać w życiu Jungkooka i obrócić je o sto osiemdziesiąt stopni.

W końcu znalazł się na miejscu.

Setki niebieskich motyli w różnych odcieniach, raz był to błękit, raz granat, a raz inny niezidentyfikowany odcień.

Setki bordowych i słonecznych kwiatów, jakimi chciał być Jungkook.

Motyle unosiły się ponad barwnymi płatkami kwiatów i zmieniały swoje miejsce.

To było piękne.

Magiczne.

Tajemnicze.

Barwne.

Szczęśliwe.

Ale jednak cholernie smutne, bo niosło za sobą wiele problemów.

Śmierci.

Chorób.

Kalectwa.

A mimo wszystko Jungkook tu przyszedł i skazał się na problemy. Skazał się na pieprzone problemy przez niego.

Zaczął myśleć nad tym wszystkim.

Takich rzeczy nie robi się dla zwykłych ludzi, prawda?

Bo Taehyung nie był zwykły według Jeongguka. Bo według Jeongguka Taehyung był idealny. Piękny. Był jego perfekcją.

Ale czy młodszy żywił jakieś silniejsze uczucia wobec tego anioła? Na pewno nie. To tylko osoba potrzebująca pomocy, to mógł być ktokolwiek inny. 

Ale czy Bóg stawił by się na taki przypadek?

Jungkook po prostu miał swoje powołanie, które spełniał. Ale każdy człowiek ma swoje powołanie i każdy może pomagać.

Więc to był cud? Bóg tak chciał. Jungkook miał pomagać. I pomoże również teraz.

A Bóg? Bóg powinien dopomagać w spełnieniu swojego powołania, prawda?

Jeongguk postanowił. Szybka, bezbolesna śmierć.

Przemiana.

Motyle są piękne, prawda? Kwiaty również. Zwierzątka również. Ale Taehyung był najpiękniejszy sercem, ciałem i duszą.

Jungkook był pewny, że musi. Że teraz wreszcie zrobi to, co powinien.

Czy miłość od pierwszego wejrzenia jest możliwa? Prawdopodobnie tak.

Czy to niemoralne? Prawdopodobnie tak.

Czy Bóg pomoże mu kochać? Przecież miłość nie zna granic.

Przecież gdyby Bóg nie chciał tej miłości to sprawiłby, że Jungkook jedynie pomógłby Taehyungowi i odszedł na zawsze. Ale on na zawsze z nim zostanie i go nie opuści.

Dlatego Jungkook przystanął na chwilę oraz porozglądał się.

Nie było nikogo więc pomyślał, że może. Może zacząć.

Modlitwę?

Raczej prośbę.

Pomóż mi Boże. Nie zostawiaj mnie z tym samego. Będę ci posłuszny. Zrobię co zechcesz. Zamień mnie w motyla. Możesz wszystko. Więc zrób to. Taehyung jest dla mnie ważny. Nie chcę od ciebie bardzo wiele. Tylko zamień mnie w motyla. A potem w niebie spraw bym był aniołem. To chyba nie dużo, prawda?

Stał. Wciąż na nogach? Nie.

Stał się motylem, Bóg go wysłuchał.

Chłopiec chwilę pierw się zawahał, ale przypomniał sobie, że teraz będzie szczęśliwy. Że oboje będą szczęśliwi.

Więc odleciał, ale nie był jak inne motyle. Nie miał niebieskiej barwy. Był jak tęczówki blondyna.

Przemierzał długą drogę, ale co jeśli Kim odszedł, zostawił go?

Nie, obiecał, że zostanie. I został i zostanie. Został na miejscu. I zostanie w sercu młodszego chłopca.

To wszystko było dziwne. Ale Taehyung był wciąż na miejscu gdy Jeongguk doleciał.

Więc teraz musiał sprawić by Kim dotknął jego skrzydełek, a to powinno być proste.

Więc zasiadł na dłoni Taehyunga. Ten czując coś łaskoczącego na skórze dźwignął rękę razem z motylem.

Spojrzał na niego i uśmiechnął się szeroko.

Taehyung był ciekaw jakie w dotyku są skrzydła motyla, ale bał się, że go skrzywdzi.

Pokusa była silniejsza. Ale tym razem o Bóg zachęcił blondyna do popełnienia tego złego czynu.

Więc zrobił to, dotknął skrzydeł. Więc dotknął Jungkooka i go zabił, mimo że nie taki miał zamiar.

A w malutkiej główce motyla działo się zbyt wiele.

Wszystkie emocje jedna po drugiej przeleciały przez jego głowę, wszystkie wspomnienia, te dobre i złe, dosłownie całe jego krótkie życie.

Pora odejść z tego świata, Jeongguk.

To ta chwila, koniec.

Ciemność.

Zapomnienie.

Lekkość.

Bezwładne ciałko Jungkooka pod postacią motyla leżało w dłoniach Taehyunga, który płakał, bo nie chciał tego, nie chciał zabijać nawet motyla.

Teraz będzie dobrze. Bo Bóg zlitował się nad chłopcem i mu pomógł. I teraz zamieni w anioła stróża. Anioła Taehyunga.

Teraz będzie o niego dbał, będzie mu dawał wskazówki do szczęśliwego życia na zawsze.

A blondyn w tym życiu nigdy nie dowiedział się, że tym motylem był jego malutki Jeonggukie, który specjalnie dla niego poświęcił życie.

Koniec

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro