𝟎𝟎𝟓. - 𝐟𝐫𝐢𝐝𝐚𝐲
┌─────────────────┐
└─────────────────┘
˖⋆🦋 ࿐໋₊
𝐖 𝐏𝐈Ą𝐓𝐄𝐊 Satoru był już pewien. Żaden inny dzień nie miał takiego znaczenia, jak ten który dawał początek tamtemu weekendowi. Tym razem był zaś znacznie bardziej wyjątkowy, gdyż dawał początek czemuś jeszcze - pewności i utwierdzeniu go w uczuciach względem (y/n).
To tak, jakbyś po długotrwałej walce wymagającej od ciebie masy potu, przelanej krwi i poświęceń, sromotnie przegrał na ostatnim polu walki i wreszcie się poddał, tym samym też ironicznie wygrywając bój. Bo jaką satysfakcję miałbyś z wygranej, od początku chcąc jedynie zostać pokonanym?
Tak więc, białowłosy czuł w końcu jakiś przedziwny rodzaj spokoju. Wiedział też już, iż nigdy nie popadł w żadną chorobę. Czuł się wręcz przeciwnie - ozdrowiały, praktycznie błogi, może nawet latający kilka metrów nad ziemią. Zwłaszcza w obecności samej (y/n). Jeśli zaś nie było jej przy nim, całkowicie zawładnęła jego myślami.
Jednocześnie w piątkowy wieczór ustanowił sobie jako priorytet wynagrodzić kobiecie swoje wcześniejsze poczynania. Jak na siebie zabrał się za to z niezwykłym rozmachem, wręcz planując całe przedsięwzięcie. W pierwszej kolejności zabrał ją do ostatnio poznanego lokalu, oczywiście nie tego feralnego, w którym (y/n) przyłapała go z inną.
— Niech zgadnę, zabierasz tutaj każdą na drugą randkę? — zapytała (kolor)włosa, rozglądając się z nieskrywanym zaciekawieniem po wnętrzu, urządzonym w dominacji ciepłych, przytulnych odcieni.
— W zasadzie to nigdy nie zabrałem żadnej z nich na drugą randkę — przyznanie tego faktu niespodziewanie wymagało od mężczyzny nie lada wysiłku, co dopiero wypowiedzenie go na głos. Ale była to szczera prawda - nigdy dotąd nie przejmował się żadną ze swoich randek, które z góry uchodziły za jednorazowe. Czy to dlatego nagle zaczął tak się denerwować? Bo mu zależało? Bo nie chciał poprzestawać na pierwszej, drugiej, a tym bardziej trzeciej randce, jeśli miały być właśnie z nią? Uczucia były doprawdy upierdliwe, niezrozumiałe i wymagające.
— Och — tylko tyle zdołała wydusić z siebie w odpowiedzi (kolor)oka, spoglądając w jego stronę ze szczerym zaskoczeniem. Zaraz potem od razu odwróciła od niego twarz, ukrywając powstały na niej smutny uśmiech.
Gojo odkaszlnął nieznacznie, chcąc jakimś cudem w ten sposób pozbyć się wytworzonej między nimi dziwnej atmosfery.
— Myślę, że naszą randkę czas zacząć, (y/n)!
— Rozumiem, więc od początku planowałeś mnie zwyczajnie upić i wykorzystać — (y/n) zaśmiała się donośnie na głupotę swojego towarzysza, który w tej chwili leżał twarzą na drewnianym blacie barowym — Niedoczekanie! Jestem praktycznie martwa, więc bycie pijaną mi najwidoczniej nie grozi.
Białowłosy zebrał w sobie wszystkie siły jakie w nim jeszcze pozostały i wręcz maniakalnie uniósł swoją głowę, podpierając ją na rękach, na dźwięk jej śmiechu. Wtedy to zaczął przypatrywać się jej, oniemiały. Mogła być martwa, aczkolwiek nosząc na twarzy szeroki, szczery uśmiech, wyglądała niczym żywcem wyjęta z jakiejś nierzeczywistej utopii. Sam jej śmiech był dźwiękiem, na który czekał od tak dawna. Potrafił sobie go nawet wyobrażać, lecz w rzeczywistości przewyższał jego wszelkie oczekiwania. Dźwięk ten stał się momentalnie jego ulubionym w całym świecie. Niepowtarzalną melodią, a nawet poezją, której wiedział, że będzie spragniony od razu gdy poprzestanie wybrzmiewać.
— Nie mam pojęcia o czym ty mówisz, (y/n)! Moje intencje były od początku czyste! Czys-te! Śnieżnobiałe niczym moje włosy — Gojo tłumaczył się zupełnie niezdarnie, będąc silnie pod wpływem wlanego w siebie alkoholu. Tego wieczoru zdecydowanie z nim przesadził, chcąc zagłuszyć dziwne odczucia, które wywoływała w nim (kolor)oka — (y/n), (y/n), (y/n). Dlaczego twoje imię tak dobrze brzmi, gdy je wymawiam?
Kobieta nie była w stanie i nawet nie próbowała zatrzymywać w dalszym ciągu opanowującego ją rozbawienia. Tym bardziej szczerego śmiechu, który się z nim wiązał i pobrzmiewał niezwykle często tego wieczora.
— Może mam zwyczajnie ładne imię?
— Nie, to ty cała — białowłosy zagestykulował tutaj koślawo wokół niej — jesteś ładna. Wręcz piękna. I chyba kocham twój śmiech.
Cała radość wyparowała w jednym momencie z (y/n), będąc zastąpiona ponownie smutkiem.
— Gojo, myślę, że starczy ci już na dzisiaj alkoholu. Chodźmy już i znajdziemy ci miejsce, w którym chociaż trochę wytrzeźwiejesz.
(y/n) proponowała Satoru różne miejsca, w których mogliby się zatrzymać, jednak nie zgodził się na żadne z nich. Sam zaś zaproponował by udać się nad to samo jezioro, przy którym się pokłócili, co ostatecznie uczynili. Kobieta nie mogła się na to nie zgodzić zważywszy na argument niebieskookiego, jakoby miała być to rekompensata za negatywne skojarzenia z tym miejscem, które chciał zamienić na te pozytywne.
Przez nieokreśloną ilość czasu siedzieli tak w ciszy, wpatrując się w różne rzeczy. Bowiem (y/n) podziwiała nocny nieboskłon i gwiazdy, które powoli zaczynały na nim wykwitać niczym lśniące, liczne kwiaty. Zaś przeszywające spojrzenie Gojo nigdy nie opuściło osoby kobiety. Jednak cisza w której trwali bynajmniej nie należała do tych krępujących i niezręcznych, kiedy to masz nieodłączną potrzebę uciec od swojego rozmówcy, bo nie możecie odnaleźć wspólnego języka. Cisza, która ich połączyła była wręcz kojąca, stanowiła element, którego oboje potrzebowali, chociaż być może wcale nie zdawali sobie z tego sprawy. Przerwał ją dopiero niebieskooki, nie pośpiesznie podnosząc się z drewnianej ławki i chwytając za dłonie zupełnie zdezorientowaną (y/n).
Następnie podciągnął ją za sobą i poprowadził trochę bardziej na najbliższy chodnik, gdzie uklęknął. Kobieta stała tak w pełni sparaliżowana, całkowicie nie wiedząc co się właściwie działo. Satoru w tym czasie zdjął sprawnie ciemną opaskę ze swoich oczu i wyciągnął z kieszeni niewielkie pudełko.
— (y/n) — mężczyzna jawnie napawał się ponownym wypowiadaniem jej imienia — Zaczęliśmy koszmarnie. A raczej, ja zachowywałem się od początku wobec ciebie koszmarnie. I powinnaś wiedzieć, że cholernie tego żałuję. Mimo to, nadal nie pozbyłaś się tego żelkowego pierścionka, tak jak i zresztą mnie — Satoru przerwał swoją intensywną wypowiedź, zamykając na moment powieki — Myślę, że powinienem w końcu dać ci prawdziwy pierścionek, na który w pełni zasługujesz — tym samym otworzy wcześniej wyjęte opakowanie, ukazując jej drobną, złotą obrączkę z grawerem motyla na wierzchu.
— Nie potrafiłem tego wyjaśnić, ale od początku kojarzyłaś mi się z motylem, którego zobaczyłem w dniu, w którym cię poznałem. Ale teraz już to wiem - jesteś dla mnie niepowtarzalna, zupełnie tak jak i on. Przynajmniej dla mnie. Dlatego (y/n), czy przyjmiesz ten pierścionek?
(Kolor)włosa była na tyle spetryfikowana, że nie była w stanie wypowiedzieć ani słowa. Zdobyła się jedynie na lekkie pomachanie głową w geście potwierdzenia, podczas gdy na jej lico wstąpił ponownie przesiąknięty smutkiem uśmiech, kontrastujący z tym mężczyzny - przepełniony najprawdziwszym szczęściem i uczuciem.
Więc wprawdzie, ostatecznie małżeństwo wcale nie było czymś negatywnym.
Zaczął wsuwać polowi obrączkę na kościsty palec (y/n), jakby przepełniony obawą o nierzeczywistości tej nieprawdopodobnej chwili. Gdy skończył, nadal uśmiechnięty przesunął wzrok w górę, nie puszczając jednak jej dłoni. Wyraz wesołości jednak szybko wyparował z jego twarzy, widząc co działo się z jego żoną.
(y/n) nosiła na twarzy uśmiech przepełniony czystym smutkiem, wiedząc co właśnie miało nastąpić. Widziała szok i nieskrywane przerażenie na twarzy swojego małżonka, gdy jej postać zaczęła powoli przeobrażać się w stado błękitnych motyli. Przeniosła nie pośpiesznie jedną ze swoich dłoni ma policzek Satoru.
— Gojo, od początku miałeś rację - byłam jedynie klątwą. Jednak nie chciałam tego przyznawać, bo byłam samolubna.
— (y/n), koch-
— Teraz już wiem, że mnie kochasz, idioto. Też cię kocham. Oczywiście, że cię kocham. Kochałam cię od momentu, w którym umieściłeś mi na palcu tego głupiego cukierka — kobieta uciszyła go, kładąc swój długi palec na jego ustach — Dlatego znikam. Od początku byłam twoją klątwą, zrodzoną z twojej samotności. Chciałam tu zostać, dlatego ci nie powiedziałam i nie chciałam, żebyś przestał czuć tej wszechogarniającej samotności, w której chyba podświadomie tkwiłeś. Ale teraz najwyraźniej przestałeś ją czuć. Dlatego musisz mi pozwolić odejść.
Gojo Satoru przyglądał się, jak (y/n), którą w końcu uświadomił sobie, że kochał, stopniowo zamieniała się zaledwie w motyle. Zdawał sobie również sprawdzę, iż był wobec tego procesu bezradny. Mimo, iż trzymał ją kurczowo za dłonie, w końcu i one przestały być materialne. Zaś stado niepowtarzalnych, błękitnych owadów zaczęło rozdzielać się między sobą, a każdy z nich obrał inny kierunek lotu. W ten sposób chwilę później nie było po nich śladu. Jakby nigdy się nie pojawiły, albo w ogóle nie istniały. Zupełnie tak samo, jak i sama (y/n).
Ale wprawdzie już zawsze miała istnieć we wspomnieniach białowłosego mężczyzny i stać za zmianą, która nastąpiła w jego sercu. I nic już nigdy nie miało być takie samo.
Bo wartości osoby w naszym życiu nie określa czas, który w nim spędza. Czasem znamy kogoś w ciągu tak zwanych "życiowych pięciu minut", a staje się istotniejszy niż osoby, których rysy twarzy tkwią zakorzenione nadzwyczajnie głęboko w naszej pamięci. Minuty w porównaniu chociażby do dni mogą wydawać się marnym mrugnięciem oka, lecz ich intensywność i morał pozostaje w naszej pamięci prawdziwie na wieki.
Ktoś kto właśnie wysłuchał tej historii i miałby odwagę przemówić, mógłby z łatwością stwierdzić, że nie była prawdziwa. Ot co, wytwór znudzonej do szpiku kości wyobraźni nieco zbyt namiętnego wobec tragizmu autora. Mógłby też dodać tej opowieści nieco pikanterii, ubierając ją w większą ilość niespodziewanych zarumienień, kilka chwil szybszego bicia serca, parę skradzionych pod osłoną ciemności pocałunków i szczyptę zbliżeń, których świadkami byłyby jedynie gwiazdy. Tym samym owy twór zyskałby odcieni niewinnego różu, możliwie nawet intensywnej czerwieni.
Ale on od zawsze był najprawdziwiej intensywnie niebieski, począwszy i zakończywszy na skrzydłach pewnego osobliwego motyla.
𝓓rodzy czytelnicy!
Chciałam wam dopiero tutaj, już na końcu, podziękować za każdy z osobna komentarz, dodanie do listy czy gwiazdkę
Nigdy nie wątpiłam w motywację, którą każda z tych rzeczy dostarcza ale dziękuję za przypomnienie mi o tym raz jeszcze
Przede wszystkim jednak dziękuję za dotrwanie do końca tego krótkiego tworu
┊✧*。 ✯┊☪︎⋆🦋 *。 ┊
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro