𝟎𝟎𝟐. - tuesday
┌─────────────────┐
└─────────────────┘
˖⋆🦋 ࿐໋₊
𝐙𝐀𝐏𝐄𝐖𝐍𝐄 𝐊𝐀Ż𝐃𝐘 𝐙 𝐍𝐀𝐒 kiedykolwiek w swoim życiu znalazł się w sytuacji, w której najzwyczajniej w świecie nie miał pojęcia co zrobić dalej. Po prostu stał w miejscu niczym marmurowa, niema statua i czekał na rozwój sytuacji. Rozważał w ciszy, przetwarzał możliwe opcje lub też w ogóle odciął od siebie dwulicową zdolność myślenia.
Dokładnie tak samo czuła się (y/n), kiedy po raz pierwszy została zaatakowana przez trzy pary nastoletnich oczu. Cóż, może jednak cztery, ale te ostatnie bynajmniej nie należały do człowieka w nastoletnich latach, a z drugiej strony atakowały ją od tak długiego czasu, iż zdążyła się niemal przyzwyczaić do napastliwych, przeraźliwe niebieskich tęczówek.
Kiedy Gojo skończył w końcu opowiadać swoim uczniom co tak właściwie stało się od momentu nocy, w której kazał im sięgnąć po łopaty, po prostu stanęli oniemieli i zaczęli wpatrywać się tempo w (kolor)włosą. Satoru oczywiście do nich dołączył, przez co osoba (y/n) stała się automatycznie centrum uwagi.
— Czyli jest pani żoną Gojo - senseia i jest pani jednocześnie martwa? — pierwszym, który przełamał ciszę okazał się być Itadori, występując na przód ku kobiecie.
— Ależ nie bądź taki niegrzeczny Yuji - kun i nie wypominaj jej tego — upomniał nastolatka, który momentalnie się intensywnie zarumienił, sam Gojo, machając przy tym dłonią od niechcenia.
— Uh... W każdym razie... Bardzo miło mi panią poznać! Jestem Itadori Yuji, to jest Nobara — tutaj wskazał na brunetkę o ciemnych oczach, która szybko odmachała ręką — a to Megumi — mówiąc to, skierował tym razem w stronę najcichszego bruneta, który tylko lekko uniósł dłoń, tylko po to żeby moment później szybko ją opuścić, jakby poprzedni gest nigdy nie miał miejsca.
W międzyczasie Yuji chwycił za jedną z rąk (y/n) z wyeksponowanymi kości i zaczął ją ściskać, machając przy okazji energicznie. Nie przewidział tylko, że w pewnym momencie sama kończyna odpadnie ze stawu, pozostawiając w uścisku ich dłonie. Właśnie wtedy Itadori po chwili wszechogarniającej ciszy zaczął panicznie krzyczeć. W kontraście na jego atak paniki, na jego prawym policzku ukazała się para ust, wydobywająca z siebie niski, gardłowy śmiech.
— Itadori, kto by pomyślał, że jesteś aż takim zbereźnikiem — wykrztusił z siebie białowłosy mężczyzna chwytając za maskę i wycierając pojedynczą łzę z kącika oka, po tym jak sam doszedł do siebie po napadzie śmiechu. W tym samym czasie pozostała dwójka podopiecznych Satoru starała się zamaskować chęć roześmiana.
— Więc z tego co zrozumiałem, jesteś żoną białowłosego kretyna? — dodatkowa para ust na twarzy Itadoriego zadała pytanie, podczas gdy (y/n) sięgnęła po swoją rękę od niego i starała się ją na nowo przymocować. W odpowiedzi tylko machnęła głową twierdząco.
Usta ponownie się gromko roześmiały.
— Ah, rozumiem. To może być doprawdy ciekawe...
Satoru uważnie przysłuchiwał się temu, co Sukuna miał do powiedzenia. Może i był starą, potężną i przede wszystkim upierdliwą klątwą, ale mężczyzna zdążył się też przekonać o jego faktycznej, wszechstronnej wiedzy. Liczył więc, że dzięki jego komentarzom będzie mógł w jakiś sposób dowiedzieć się czegoś o swojej nowej małżonce. Sam Sukuna najwidoczniej nie chciał zdradzić ani krzty tajemnicy, widocznie coś jednak wiedząc. W rzeczy samej, dlaczego miałby z całą przyjemnością nie podręczyć tych marnych ludzi?
Z odległości kilku metrów trening pod przewodnictwem Gojo Satoru już wydawał się być niekończąca się męczarnią, co dopiero, gdy było się jego uczestnikiem. (y/n) przypalała się na tym, że co rusz współczuła tym dzieciakom, na widok obrażeń, które zadawał im niemalże nieustannie ich nauczyciel. Naturalnie, jemu samemu sprawiało to nadzwyczajną radości i nie wymagało praktycznie żadnego wysiłku. Tak przynajmniej się tłumaczył.
W pojedynek skupiła się na tyle, że nawet nie zwróciła prawie uwagi na Megumiego, który ukradkiem opuścił pole walki, podczas gdy Gojo był skupiony na Yujim i podszedł do niej. Nic też dziwnego, że gwałtownie podskoczyła, czując nagłe dźgnięcie w ramię.
— Spokojnie to tylko ja! — próbował ją uspokoić brunet, odsuwając się o krok.
— Megumi, zgadza się? Nie miałeś przypadkiem trenować z resztą? — zapytała go zdziwiona kobieta. Po cichu nie dziwiła się, że chłopak wcale nie chciał już brać udziału w mini torturach Satoru, ale wolała go zapytać.
— Um... niby tak, ale Gojo dzisiaj daje nam niezły wycisk, być może dlatego, że ma widownię w twojej postaci — przyznał niezręcznie, odwracając wzrok.
— Wiesz, wcale ci się nie dziwię — (kolor)włosa wzruszyła sztywno ramionami. Zanim zdążyła coś dodać spostrzegła, że Nobara również dołączyła do ich boku — Ah, Nobara? Więc ty też masz już dosyć?
— Zdecydowanie — przyznała ścierając łokciem warstwę potu z czoła — Gojo - sensei naprawdę nam nie odpuszcza, więc jestem praktycznie wykończona — nastolatka wydała z siebie świadczący o tym jęk — Co wy na to żeby się stąd zerwać?
Megumi i (y/n) spojrzeli na nią początkowo z zaskoczeniem, jednak po chwili pomachali głowami twierdząco.
— Chwila, a co z Itadorim? — przypomniała sobie kobieta.
— Co ja? — zgromadzoną trójkę zaskoczył sam wspomniany, podpierając się o kolana ze zmęczenia.
— Zaraz, ty nie miałeś odciągać od nas przypadkiem uwagi Gojo - senseia, głąbie? — zadała pytanie zdenerwowana Nobara, podpierając swoje ręce na biodrach i patrząc z góry na różowowłosego.
— Serio? No cóż, najwyraźniej już nie muszę, bo jest zajęty gadaniem przez telefon — wytłumaczył się Itadori, wskazując ręka na samego Gojo, który darł się właśnie do urządzenia z szerokim uśmiechem, gestykulując jedną ręką. Gdyby nie fakt, że rozmawiał tak z każdym, można by było stwierdzić, iż próbuje pozbyć się natrętnego sprzedawcy, próbującemu wcisnąć mu jakiś „genialny" rupieć, wynalazek przez telefoniczną promocję produktu. Jednak w tym przypadku to bardziej Gojo bardziej nadawał się na takiego natrętnego sprzedawcę.
— Świetnie, czyli nie musimy nikogo poświęcać — stwierdził Megumi, wzruszając od niechcenia ramionami — Kto dzisiaj stawia?
(y/n) zwróciła na siebie uwagę trójki nastolatków, sztucznie głośno odchrząkując. W następnej kolejności wyjęła zza siebie drobny przedmiot, który okazał się być kartą bankową.
— Tak się składa, że udało mi się zwinąć kartę waszemu senseiowi, więc nie będzie z tym problemu — poinformowała ich, uśmiechając się szeroko i machając im przed nosem kartą — W końcu powinien się dzielić majątkiem z żoną, a ja zamierzam podzielić się z wami!
Początkowo Yuji i Nobara zażarcie sprzeczali się o miejsce, do którego grupa powinna tym razem pójść. Każde z nich wybrało jedno, konkretne i za żadne skarby nie chciało odpuścić. Spór rozwiązał dopiero jakże dyplomatycznie Megumi, proponując wybór galerii handlowej, w której każdy mógł coś dla siebie wybrać.
Ostatecznie doszło do tego, że cała czwórka zwiedziła każdy zakamarek galerii zaczynając na stoiskach z jedzeniem, a kończąc na wizycie w nowo odkrytej przez nich budce ze zdjęciami. Przy okazji odwiedzili nawet sklep z ubraniami, który był pomysłem Nobary, w celu zmienienia stroju (y/n). W końcu nic nie wybrali, ale przynajmniej podczas tej praktyki cała trójka nieźle się zintegrowała. Niestety, była to ich ostatnia atrakcjach, ponieważ wychodząc z niej, roześmiana grupa wpadła prosto na niezwykle poważnego Gojo Satoru. Dosłownie wpadła.
— Proszę, proszę... trójka zdradzieckich gówniarzy i moja fałszywa żonka - porywaczka — skonfrontował się z nimi głęboko poirytowany mężczyzna, krzyżując ciasno ramiona na piersi oraz tupiąc w miejscu nogą.
Czwórka spoglądała na niego ze zdziwieniem, w ciszy rozważając jego słowa. Białowłosy niezbyt często wykazywał negatywne emocje podobne zirytowaniu, tym bardziej w takim stopniu.
— Wybacz, Gojo, ale nikogo nie porwałam. Poszli jak najbardziej dobrowolnie — starała się wybronić kobieta — W ogóle jak nas znalazłeś?
— Och wiesz, to nie było wcale trudne, zważywszy na to, że PRAKTYCZNIE WYCZYŚCILIŚCIE MI KARTĘ! Zachodziłem w głowę gdzie się podzialiście, ale moje wątpliwości rozwiał dopiero telefon z banku — Satoru nachylił się w stronę (y/n), spoglądając na nią z góry ze względu na ich znaczną różnicę we wzroście.
— Więc jesteś teraz całkowicie spłukany? — przemówił jako pierwszy Megumi, zawierając w pytaniu jakby skrytą nadzieję.
— Oczywiście, że nie! Za kogo ty mnie masz? — Satoru spojrzał na niego, następnie sięgając do kieszeni w swoich spodniach i wyciągając z niej stos różnokolorowych, wzorzystych kart bankowych, na widok których całej czwórce dosłownie opadły szczęki — Ale ta była moją ulubioną! Nie mam pojęcia, jak udało wam się w ogóle ją zdobyć. A tym bardziej, jakim cudem (y/n) udało się przekupić moje dzieci.
Trójka uczniów nie mogła powstrzymać napadu śmiechu, spowodowanego ostatnim zdaniem Gojo. (y/n) zaś przybrała obronną postawę, posyłając mężczyźnie oskarżycielskie spojrzenie.
— Nikogo nie przekupiłam. Zresztą, jeśli to twoje dzieci, to moje też. Wiesz, w końcu małżeństwo i te sprawy — kobieta wystawiła mu język, chwilę później wystawiając w jego kierunku kościstą dłoń z żelkową obrączką.
Niebieskooki przewrócił oczami, mimowolnie nieco się uśmiechając na jej dziecinne zachowanie i uwalniając dłonie, które opadły po obu stronach jego tułowia. Jak mógł dalej przy niej udawać jakiekolwiek zirytowanie?
— Dobra, ale jeszcze jedna taka akcja i biorę rozwód!
┊✧*。 ✯┊☪︎⋆✧*。 ┊
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro