𝟎𝟎𝟎. - prolog
┌─────────────────┐
└─────────────────┘
˖⋆🦋 ࿐໋₊
...𝐖Ł𝐀Ś𝐍𝐈𝐄 𝐃𝐋𝐀𝐓𝐄𝐆𝐎 𝐌𝐀ŁŻ𝐄Ń𝐒𝐓𝐖𝐎 𝐓𝐎 𝐂𝐙𝐘𝐒𝐓𝐄 𝐒𝐀𝐌𝐎𝐁Ó𝐉𝐒𝐓𝐖𝐎.
Gojo Satoru zakończył swój, we własnym mniemaniu, niezwykle pouczający moralnie jak i wyczerpujący wywód głębokim westchnieniem, po czym starł teatralnie niewidzialny pot z czoła i skierował uważne spojrzenie na swoich uczniów.
Ekspresja każdego z nich zdecydowanie się różniła. Podczas gdy Yuji wyglądał na szczerze poruszonego, wyraz twarzy Nobary wyrażał raczej mieszaninę zakłopotania i irytacji. Z drugiej strony Megumi typową dla siebie obojętność zamienił drastycznie na nieskrywane zirytowanie. Stanowiło to tak znaczną odmianę, że białowłosy mężczyzna skupił całą swoją uwagę właśnie na jego osobie.
— Świetnie, ale czy nie sądzisz, że nie musiałeś nas w tym celu zabierać na czyjś ślub?! Znasz w ogóle tych ludzi? — Megumi dał jawny upust swojej irytacji, jakby całkowicie zapominając w jakim miejscu się znajduje, przez co w całym budynku zapanowała głucha cisza, a panna młoda zatrzymała się w połowie drogi do ołtarza.
Satoru jedynie przewrócił oczami w odpowiedzi na dramatyczną wypowiedź podopiecznego. Czy Megumi planował przywłaścić sobie jego osobisty dramatyzm? W każdym razie, była to najlepsza spuścizna, jaką bez wątpienia mógł otrzymać.
— Tak w sumie to dobre pytania — Nobara dodała od siebie nieco ciszej — Dlaczego zabrał nas sensei na ślub? Nie mieliśmy przypadkiem mieć treningu?
Gojo wydobył z siebie dramatyczne westchnienie, które było słuchać w całym kościele ze względu na panująca w nim wszechogarniająca ciszę. Nasi bohaterowie oczywiście nie zwrócili na to uwagi, będąc całkowicie i nieodwracalnie pochłonięci intensywną dyskusją w swoim gronie.
— Po pierwsze: Nie zwracajcie na nas uwagi i kontynuujcie ten cały ślub — białowłosy zwrócił się w pierwszej kolejności do kompletnie oszołomionej i zdezorientowanej panny młodej, machając na nią od niechcenia dłonią i nawet nie odwracając głowy w stronę gości zgromadzenia. Kobieta jeszcze przez jakiś czas nie ruszała się z miejsca, jednak gdy muzyka z organów zaczęła ponownie rozbrzmiewać, w końcu wróciła do wcześniej zaprzestanej czynności — Po drugie — tutaj ponownie w pełni skupił się na swoich uczniach — Nie patrzcie tak na mnie! To jest niezwykle ważny trening życia, a ja jako wspaniały nauczyciel czuję się zobowiązany do uchronienia was od tej tragedii! Raczej nie chcecie sobie zmarnować życia, prawda?
— No nie wiem, Gojo - sensei — Yuji przemówił po raz pierwszy od chwili zakończenia wykładu przez jego nauczyciela — Gdybym mógł poślubić taką Jennifer Lawrence, raczej zrobiłbym to bez zastanowienia — przyznał z nieśmiałym uśmiechem i rozmarzonym wzrokiem, oblewając się rumieńcem, w tym samym czasie drapiąc się jedną ręką po karku.
Nobara skrzywiła się na jego wyznanie, uderzając go mocno w tył głowy i odchrząkując.
— Poniekąd się z nim zgadzam. Jeśli znajdzie się odpowiednią osobę, to czemu nie? Samotność ssie.
Białowłosy złapał się za głowę, udając skrajne załamanie ich postawą.
— Wy kompletnie nic nie rozumiecie! Po co brać ślub skoro i tak za kilka lat, nawet może krócej, skończy się to rozwodem. To jakby mieć cukierka i wyrzucić go, ale zachować papierek. Po co ci papierek, skoro nawet nie możesz go zjeść? — zapytał samego siebie na głos, opierając podbródek na ręce — W ogóle nie rozumiem tej idei bycia z jedną osobą i to AŻ do śmierci. Nuda i całkowita strata czasu — Gojo wzruszył ramionami na widok zszokowanych nastolatków.
— Wybaczcie, że przerywam wam tę pouczająca pogawędkę, ale ktoś tutaj chciałby wziąć ślub! — panna młoda wreszcie całkowicie straciła cierpliwość, postanawiając pozbyć się kłopotliwych gości — Kim wy w ogóle jesteście?! Wynoście się stąd, ludzie! — tym samym rzuciła swój bukiet weselny, który z impetem uderzył prosto w twarz Megumiego.
— Aha! Czyli ty pierwszy będziesz tym zdradzieckim męczennikiem w małżeństwie, Megumi - chan? — błękitnooki bardziej stwierdził niż zapytał, tonem pełnym wewnętrznego, przerysowanego zranienia postawą bruneta — Ale ciekawe z kim w takim razie... — dodał już znacznie ciszej, jednak nadal słyszalnie.
— Ze mną.
Cała trójka obróciła się w błyskawicznym tempie w stronę oniemiałego Yuji'ego, na którego poliku uformowały się usta Sukuny, który z kolei był autorem szokującego wyznania.
— To przypadkiem nie podchodzi pod ciężką pedofilię? — białowłosy zapytał jeszcze z wyrazem całkowitego obrzydzenia — Dobra, żałuję, że kiedykolwiek zapytałem!
Satoru podniósł ręce w geście poddania i ruszył do wyjścia, pogwizdując wesoło pod nosem, nawołując podopiecznych gestem, aby zrobili to samo. Jednak zanim ostatecznie opuścił kaplicę, odwrócił się ponownie w stronę przyszłej żony jakiegoś palanta.
— Jak już się nim znudzisz, to zadzwoń! — posłał całkowicie zarumienionej kobiecie oczko, po czym ostatecznie opuścił budynek. Oczywiście, nie podał wcześniej kobiecie swojego numeru telefonu, ale to całkowicie się nie liczyło. Chodziło przede wszystkim o sam gest.
Kiedy grupa znalazła się już na zewnątrz, Itadori zdecydował się ponownie odezwać.
— Gojo - sensei, tak właściwie to dlaczego w ogóle nagle interesujesz się tematem małżeństw?
Mężczyzna skierował chwilowo zamyślony wzrok ku różowowłosemu. Jego uwagę dosłownie na moment zwrócił jaskrawo błękitny motyl, który przysiadł na pobliskiej rabacie. Owad był na tyle intrygujący i przyciągający wzrok swoim nietypowym umaszczeniem, że Gojo z jakiegoś powodu nie potrafił odciągnąć od niego zaciekawionego spojrzenia. Przyłapał się nawet na stwierdzeniu, iż warto byłoby utrwalić tak nietypowe zjawisko, robiąc mu zdjęcie. Za to po zaledwie kilkusekundowym mrugnięciu, po motylu nie było już żadnego śladu. Jakby nigdy w rzeczywistości nie istniał.
— Cóż, wczoraj mi się strasznie nudziło i postanowiłem coś obejrzeć. Trafiło na jeden z filmów takiego gościa na B, którego produkcje zazwyczaj ogląda się na Halloween. Wiecie, coś o małżeństwie trupa z człowiekiem.
W międzyczasie Nobara i Megumi wymienili się porozumiewawczymi spojrzeniami.
— Pewnie chodzi o... — zaczęła szeptem Nobara.
— ... Gnijącą Pannę Młodą — dokończył za nią Megumi.
— ...nekrofilię? — dopowiedział w tymże samym czasie Itadori, drapiąc się nerwowo po głowie.
Gdy nikt jednak nie usłyszał tego słowa wypowiedzianego wprawdzie niewinnym szeptem, odetchnął z ulgą, ponownie skupiając się na napiętej dyskusji.
— Ah, więc wy też znacie ten film, dzieciaki? Wspaniale się składa, bo mam dla was nową misję z nim związaną — uradowany Satoru uśmiechnął się szeroko, wkładając ręce do kieszeni swoich spodni i przystając.
Jeśli w trójce nastolatków istniały jeszcze jakiekolwiek resztki dobrego humoru, właśnie wyparowały szybciej niż woda na rozgrzanej do czerwoności pustyni. Każde z nich wiedziało, że „misje" ich mentora, zwłaszcza poparte tak zauważalnym entuzjazmem, kończyły się dla nich niewyobrażalną katorgą. Jednak jedyne co im pozostało, to zachodzić w głowę co tym razem wymyślił nietuzinkowy umysł najsilniejszego szamana.
— Do tego zadania przydadzą wam się łopaty!
Gdy Gojo łaskawie wyjaśnił nastolatkom co mają tym razem zrobić, wiedzieli już, że był to najgorszy i najgłupszy jak dotąd pomysł ich nauczyciela. Bo kto normalny chodzi z łopatą w nocy po lesie i szuka zakopanej Gnijącej Panny Młodej? Zdecydowanie chcieli zamordować białowłosego mężczyznę, który posłał im w odpowiedzi jedynie niewinny uśmiech. Po zapytaniu go, po co mieli wyrabiać takie głupoty, odpowiedział tylko:
— W celach naukowych!
W ten sposób każde z nich rozdzieliło się, błądząc po ciemnym lesie. Wspólnie postanowili też, iż nigdy więcej nie pozwolą Satoru ponownie sięgnąć po dzieła Burtona.
Sam zleceniodawca, o dziwo, również wziął udział w poszukiwaniach. Gojo oczywiście wiedział, że nic nie znajdą. Miał być to jedynie pretekst, aby zmusić całą trójkę do wysiłku fizycznego. Poza tym, nie miał nic lepszego w planach, a męczenie tych dzieciaków zwyczajnie sprawiało mu niewyobrażalną przyjemność. Oczywiście niebieskooki nie zaopatrzył się w narzędzie do kopania, ale przynajmniej dotrzymywał im towarzystwa. Przynajmniej dopóki się nie rozdzielili.
Aczkolwiek najzabawniejsze było to, jak bardzo wczuł się w obejrzany film. Co więcej, odtworzył go właściwie tylko dlatego, że był dość krótki, a okładka przyciągała wzrok. W jaki więc sposób skończył na wykopaliskach w pobliskim lesie? Przewrócił oczami na samą głupotę tego, co wyprawiał, przy okazji wyciągając z opakowania kolejnego już żelka w kształcie pierścienia. Wstrzymał się jednak przed pochłonięciem go, przyglądając się uważniej kształtowi cukierka.
Okrąg. Pierścień. Pierścionek!
W ten sposób Satoru wpadł na kolejny genialny pomysł. Bez dłuższego namysłu rozejrzał się dookoła, następnie podchodząc do podejrzanie wyglądającego, samotnego drzewa.
— Co za głupota — skomentował na głos swoje zachowanie. Oczywiście, cały cynizm owej sytuacji absolutnie nie stanowił czynnika powstrzymującego całej dalszej procedury. Sam nie dowierzał w każdy kolejny czyn - od wygłoszenia dokładnie tej samej przysięgi co Victor Van Dort, po włożenie na podejrzanie skostniały, powyginany kawałek drewna cukierka.
Nie przewidział tylko jednego - to wcale nie był patyk.
┊✧*。 ✯┊☪︎⋆✧*。 ┊
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro