Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

Czego można było się spodziewać po córce rodu, mającego obsesję na punkcie czystości krwi? Na pewno nie tolerancji, chociaż nieraz zdawało się Newtowi, że było to uprzedzenie. Zachowanie dziewczyny nie zdradzało, że ma poważaną rodzinę. Szatyn chciał powiedzieć, iż znał ją dobrze, jak Letę, naprawdę tego pragnął.

Vivienne uchodziła za lekkoducha, wolnego Krukona, który leci w stronę swoich marzeń nie bacząc na przeszkody. Uczennica skupiająca się na ocenach z zaklęć oraz uroków, wrzucająca znienacka przyjaciół do jeziora, błąkająca się po błoniach w słoneczne dni i drwiąca z zaczepiających ją Ślizgonów. Jego obserwacje nie mogły oddać myśli, które kłębiły się w jej głowie, ani uczuć nią wstrząsających.

Automatycznie założył, że wychowanka Ravenclaw musi być otwarta na wiedzę, mądra i nie szufladkująca ludzi. Możliwe, że błąd interpretacyjny wyniknął z braku umiejętności społecznych Scamandera, tak różnych od tych jego brata.

Kiedy na piątym roku zdarzył się wypadek, miał nadzieję, iż blondynka zrozumie jego postępowanie, chęć ochrony przyjaciółki. Leta popełniła błąd, a nie chcąc narażać ją na nieprzyjemne plotki, wziął całą winę na siebie, ograniczając i tak już nikłe grono neutralnych oraz przychylnych mu osób.

Szepty podążające za nim. Wwiercające spojrzenia. Na początku cieszył się, że nie został wydalony z Hogwartu, mógł przecież kontynuować naukę, lecz kilka dni po tym, zaczął żałować tego "fartu". Przed wypadkiem był czasami wyśmiewany za swoją obsesję na punkcie zwierząt i wszystkiego, co z nimi związane. Potrącanie ramieniem było codziennością. Te wpadki, które go spotykały, nasiliły się. Uderzający w niego ludzie czy też wybuchające kociołki na zajęciach eliksirów były normalnością.

Zwykle oprawcy unikali czystej konfrontacji, obawiając się przyłapania na gorącym uczynku przez nauczycieli. Jak to się stało, że nieznajome mu osoby stały się plutonem egzekucyjnym jego znikomego życia publicznego?

Wpadł, albo stało się to specjalnie, na Ślizgonkę z trzeciego roku. Dziewczyna obróciła się z oburzeniem, pocierając ramię. Jej towarzysze odepchnęli szatyna, który wylądował na ziemi.

-Nic ci nie jest?- zapytała ruda dziewczyna, która stała po jej prawicy. Czarnowłosa ofiara zacisnęła gniewnie usta, spoglądając na Puchona. Prędzej wyglądała na zniesmaczoną niż obolałą po wpadce.

-Masz może coś na dezynfekcję, Carrow? Właśnie dotknęłam dziwaka-westchnęła Ślizgonka, kierując pytanie do wysokiego, lecz chudego chłopaka z orlim nosem.- Czy od Salamandra można się czymś zarazić?

Cała trójka roześmiała się, zwracając uwagę przechodzących, którzy z zaciekawieniem przypatrywali się sytuacji, jak spektaklowi w teatrze. Newt spłonął rumieńcem, zbierając porozrzucane książki do torby. Niedoszła poszkodowana wyciągnęła różdżkę i unosząc tomiszcze od wróżbiarstwa w powietrze, odsuwając je tak, aby chłopak nie mógł je pochwycić. Carrow miotnął w niego Flipendo, z hukiem posyłając ponownie na posadzkę korytarza.

Gromada zaśmiała się, kiedy Scamander przetoczył się z bólem na bok. Nikt nie chciał mu pomóc, bo po co? Darmowa rozrywka dostarczana przez najmniej popularnego ucznia w szkole. Nawet ciche "przepraszam", które wyszeptał do atakującej go brunetki, wprawił widownię w rozbawienie.

Nagle chichoty ucichły, kiedy ktoś przecisnął się przez tłum. Chłopak zauważył, że kruczowłosa cofnęła się o krok, widząc osobę, która za nim stała. Obrócił głowę akurat na moment, gdzie blondynka miotnęła zaklęciem. Black była bledsza niż zwykle, ale to nie przeszkodziło w usposobieniu jej jako furii. Ślizgoni wylądowali na ziemi, jak on wcześniej.

-Rozejść się- zakomenderowała Krukonka chłodno.- A ty, Lancerto...- Vivienne uśmiechnęła się usatysfakcjonowana.- Nie powinnaś zniżać się do poziomu błazna tłumów.

-Jak to się stało, że rzuciłaś się mu na ratunek? Zostałaś obrońcą dziwaków?-warknęła dziewczyna, podnosząc się z podłogi i podchodząc do starszej z wolna.- To by do ciebie pasowało, wyrzutki i szczury trzymają się razem, prawda?

-Dlatego trzymasz się z tymi pijawkami?- zaśmiała się chłodno Viv. Ciemnowłosa prychnęła, odwracając się na pięcie, aby odejść. Blondynka zerknęła na Newta, który wpakował ostatnią książkę do torby, masując pierś w którą oberwał zaklęciem. Z trudem ukrywał rumieniec wstydu, sprawiając, że dziewczyna rozgoniła resztę towarzystwa.

Ślizgonka nie odpuściła ośmieszenia jej osoby, bo zatrzymała towarzyszącą jej dwójkę spoglądając na nich krótko, zanim postanowiła wrócić do jasnowłosej. Carrow i rudowłosa posłali sobie znaczące spojrzenia, podążając za ich niepisaną przywódczynią, aby nie przegapić zemsty.

Viv jakby domyśliła się zamiaru tamtej, bo czekała, czujna, ściskając różdżkę w oczekiwaniu na atak, który nadszedł wkrótce z krzyknięciem ostrzegawczym Newta.

-Protego- rzuciła Black, a tarcza jak się pojawiła, tak nagięła się dopasowując do jej ciała, pod naporem siły zaklęcia. Zdążyła w ostatniej chwili, zanim uderzyło w nią Expulso. Zajęcia z pojedynków nie poszły na marne, bo niezwłocznie posłała w przeciwniczkę urok, nawet o tym nie myśląc. Brunetka, cofnęła się, chwytając za nos z którego zaczął wypływać śluz, przeobrażajacy się w klejące nietoperze.

-Ojciec się o tym dowie!- ryknęła młodsza do Viv, a jej obstawa chwyciła ją pod ramiona, siłą wyprowadzając koleżankę

-Wtedy dowie się, jak spektakularnie przegrywasz, siostrzyczko!

Wtedy to Scamander zauważył podobieństwo pomiędzy dziewczynami, na pierwszy rzut oka różniące się jak dzień i noc, jednak rysy ich twarzy, mowa, a nawet poruszanie się były prawie takie same.

Wstał, podchodząc do jego obrończyni, która obserwowała odchodzącą trójkę. Ludzie już dawno zdołali umknąć, nie chcąc narażać się dziewczynom z rodu Black. Newton niepewnie zbliżył się do koleżanki, która była spięta, napięta, niczym struna, gotowa pęknąć w każdej chwili.

-Dziękuję- powiedział cicho, a Vivienne spojrzała na niego chłodnymi tęczówkami, nie rozświetlając swojego oblicza ciepłym uśmiechem, który zawsze zmniejszał nieprzyjemne reakcje na jej oceniający wzrok. Tym razem nie było w dziewczynie niczego pozytywnego, jedyną reakcją było zmarszczenie brwi.

-Nie licz na nic więcej, Scamander. To moja ostatnia przysługa- rzekła, chowając różdżkę i odchodząc pustym korytarzem, nawet się na niego nie oglądając.

W taki sposób przebiegła ich ostatnia interakcja. Black nie odezwała się już nigdy do niego, wręcz ulatniając się, znikając, gdy mięli razem zajęcia. Korepetycje również się urwały, gdy wypisała się z lekcji magizoologi. Newt ponownie został sam z Letą.

Zdumieniem było dla mężczyzny, spotkać blondynkę w Nowym Yorku. W jego opinii kobieta z wyższych sfer nie musiała pracować, szczególnie na tak niebezpiecznym stanowisku jak Auror. Słyszał pogłoski o dwóch kobietach, które dostały się do tego departamentu, sądził jednak, że mowa o innych osobach. W końcu trzeba tam zaliczyć specjalne kursy, a i to nie jest zawsze wyznacznikiem do zrekrutowania.

Ich ostatnia konfrontacja nie należała do najprzyjemniejszych. Oczywiście, widywał ją później na korytarzach lub na drugim końcu sali. Podczas tamtej sytuacji pomogła mu, lecz jasno dała do zrozumienia, że nie chce już mieć z nim jakiegokolwiek kontaktu.

Co prawda, podejrzliwość nie leżała w jego naturze, lecz jak tu nie powątpiewać w zamiary Vivienne, kiedy nagle zgadza się mu pomóc, bez poprzedniego chłodu.

Teraz kobieta siedziała na kamieniu, próbując wyplątać Znikacza ze swej czupryny, rozmawiając przy tym z mugolem, jak gdyby nigdy nic. To nie tak, że Newt obserwował ich niemo, lecz rzucał przy tym kawałki mięsa Garborogom. Starał się jak najdyskretniej mieć oko na kłopotliwą parę.

Vivienne udało się w końcu wydostać stworzonko z pukli. Ptaszek siedział na jej ręce i patrzył się na nią wymownie, o ile magiczne zwierzęta tak potrafią. Jednak blondynka wręcz czuła przekaz tego małego szkodnika. Wyciągnęła różdżkę, naprawiając fryzurę. Jacob wpatrywał się, jak luźne kosmyki skręcają się w misterne loki oraz opadają na plecy, prezentując się, jak świeżo od fryzjera.

Zauważając zachwyt bruneta, Black uśmiechnęła się. Był jak dziecko, które po raz pierwszy idzie do zoo lub do sklepu z cukierkami, gdzie może wybrać co zechce. Trochę było jej żal Kowalskiego, że gdy wyzdrowieje będzie musiał pozbyć się miłych wspomnień. Tak już było. Dura lex, sed lex. Twarde prawo, ale prawo.

- Więc pani też jest magiem?- zapytał.

-Owszem, jestem czarownicą i mów mi Vivienne. Nienawidzę mówienia do mnie per pani. Czuję się przez to staro- jęknęła jasnowłosa, chowając ptaszka w dłoniach i czując jak ten wciska dzióbek pomiędzy palce, aby wytknąć chociażby główkę.

Kobieta nie wzmocniła uścisku, umożliwiając to stworzonku. Westchnęła boleśnie, w ten wysiłek. Czyż nie przypominał jej? Niestety jej sytuacja nie pozwalała na tak łatwą ucieczkę, a właśnie zaciskała się wokół niej, powoli dusząc.

-Nie ma sprawy- odparł Jacob.- Byłoby mi miło, gdybyś i do mnie mówiła po imieniu.

Black podniosła spojrzenie z Znikacza, łapiąc kontakt wzrokowy z Scamanderem, przyglądającym się jej. Przez chwilę żadne nie nie zerwało go, analizując swoje poczynania, jak się Viv wydawało. Mogła się mylić, bowiem żadne z jej przewidywań nigdy się nie zgadzały z tym, co robił Newt.

- Potrafisz coś jeszcze wyczarować?- zapytał brunet, zauważając jak para mierzy się, nie do końca przychylnymi spojrzeniami. Stwierdził więc, że rozproszenie platynowłosej zmieni atmosferę, która zaczęła się robić spięta.

Czarownica machnęła od niechcenia różdżką, z której końca wyleciał snop czerwonych iskier. Połyskujących jak rubiny, miniaturowe fajerwerki, chłodne w dotyku. Wręcz bezpieczne dla dzieci i mugoli.

-Zrobiłabym coś jeszcze, lecz nie chcę wystraszyć pupilów właściciela walizki- odparła, ucinając prośbę Kowalskiego o nową sztuczkę. Położyła zwierzątko na ramieniu, mając nadzieję, że ponownie nie zaatakuje jej fryzury. Na szczęście tego nie zrobiło, po prostu kuląc się na nim.

-Coś się między wami wydarzyło?- zagadnął ciekawsko mężczyzna, korzystając z tego, że szatyn poszedł odnieść wiaderko do szopy.-Nie chcę być wścibski, po prostu widać, iż coś się stało.

-To stare dzieje.- Kobieta zacisnęła powieki, powstrzymując potok wspomnień.- Nie wiem, jak to zrozumiał, lecz bezpieczniej dla niego było przerwanie tej relacji jak najszybciej.

Brunet niepewnie poklepał ją po wolnym ramieniu, pragnąc dodać otuchy. Pocieszenie nikłe, ale liczył się miły gest. Viv posłała mu wdzięczny uśmiech, próbując zatuszować ból, jaki sprawiało jej myślenie o tym. To była przeszłość, a Brytyjka chciała, aby tak pozostało.

Jasnowłosa wstała i podeszła do szopy, wpadając na wychodzącego Newta. Oboje odskoczyli od siebie z zaskoczeniem. Umknęli zawstydzonymi spojrzeniami na bok, zanim nie dołączył do nich rozbawiony Jacob. Pozwalając Anglikowi na wybrnięcie z tej sytuacji.

-Chciałbyś wziąć tamte kulki i porozrzucać je Lunaballom?- zapytał Scamander, wymijając kobietę i wskazując na małe wiaderko z pokarmem. Sam za to ruszył na przegląd swoich stworzeń, chcąc się przekonać, które zdołały uciec. Black i Kowalski podążyli za nim.

Po wąskich schodkach wdrapali się do jaskini, która prowadziła do prawdziwego lasu bambusowego. Nawet światło tu padające, dawało wrażenie prawdziwego, grzejąc jasną twarz blondynki. Przedarli się przez rośliny, kierując do karłowatego drzewka. Czarodziej wydostał ze swojej brustaszy patyczaka.

-Przeziębił się i musiałem go ogrzać- rzucił Newton, a Viv uśmiechnęła się, podzielając reakcję rozczulonego mugola, który wydał z siebie długie westchnienie.- Dalej Pickett, nic ci nie zrobią- mruknął szatyn, próbując postawić zwierzątko na drzewku, lecz zbyt mocno złapało się jego ręki, jęcząc przy tym z rozpaczą. Pan miły nie dał rady wytrzymać tych dźwięków, więc ze zrezygnowaniem włożył Nieśmiałka do kieszonki.- Dlatego oskarżają mnie o faworyzowanie.

Zza ich pleców dobiegło piszczenie, zwracając uwagę szatyna, który wśród tylu stworzeń czuł się jak ryba w wodzie, kierując wszystkie myśli na swoich podopiecznych. Z dłońmi na biodrach spojrzał na puste legowisko.

-Dougal uciekł.- Podszedł bliżej, co spotkało się z aprobatą piskląt w gnieździe. Vivienne musiała się zbliżyć, aby przekonać się, że to nie były ptaki. Potwierdził to Znikacz, który zaćwierkał zaniepokojony, gotowy do odlotu w razie niebezpieczeństwa.- Hej, mamusia tutaj jest. Pokażcie mi się.

Czarodziej wziął na ręce wężopodobne zwierzatka, patrząc na nie z wielką czułością, dosłownie jak matka na swoje młode. Black próbowała zdusić w sobie mimowolną zazdrość, któż nie chciałby odczuć takiej opiekuńczości, nawet gdyby spojrzeć na to przez pryzmat doświadczeń innej osoby, niż Viv. W założeniu dobre osoby przyciągają do siebie cierpienie. Dlaczego więc jasnowłosa nie mogła dostać takiej miłości? (poczekaj chwile a sama zobaczysz czemu babo) Nie była serdeczna jak Scamander, ani niewinna jak on. Skrzywdziła wiele osób nieświadomie oraz część, co gorsze, z pełną świadomością cierpienia jakiego im dostarczy.

-Te znam!- wystraszył ją Kowalski, kładąc wiaderko na taborecie.-Upuściłeś jednego jajo koło mnie w banku.

Black zamrugała, nie kojarząc tej sytuacji, mogła jednak to przeoczyć, kiedy przeglądała mapę na ławeczce, a Newt kulał się we wszystkich kątach banku. Cóż za niedopatrzenie, wstyd. Przez brak opanowania i uważności, mogła sprawić, że cały czarodziejski świat zostałby ujawniony.

-Na pewno nie było tak, źle jak podejrzewasz- mruknął Scamander, zauważając minę Aurorki.-Chcesz go potrzymać?-zaproponował mugolowi.

-Jasne-zgodził się Jacob, wyciągając drżące dłonie na zwiniętego pisklaka. Maleństwo było urocze, więc nie zdziwiła nikogo reakcja mężczyzny, próbującego to pogłaskać. Zdążył w ostatniej chwili cofnąć dłoń, zanim stracił palce przez dziabnięcie obronne Żmijoptaka.

-Nie radzę. Uczą się bronić od wyklucia, przez to że mają srebrne skorupy, łupią ich gniazda- wytłumaczył zielonooki, odbierając zwierzątko.

Kowalski odwrócił się, podziwiając ogrom stworzeń i ich miniaturowych siedlisk, które wyglądały jak prawdziwe. Krok by znaleźć się na pustyni, dwa, aby być w dżungli.

-To jednak nie sen- rzekł ciemnowłosy, uśmiechając się szeroko. Viv zerknęła na właściciela walizki, który zainteresował się tą wypowiedzią.

-Skąd ta pewność?-zapytał mimowolnie Scamander, oddając ostatni kawałek mięsa Żmijoptakowi.

-Mój mózg by tego nie wymyślił...

Mężczyzna odprężył się, nie zauważając nawet spięcia, które owładnęło jego ciałem. Spodziewał się wyśmiania, jak zwykle, jego zainteresowania stworzeniami, a teraz pozornie zwyczajny mugol zdawał się go rozumieć, pojmować piękno. Zauważył nikły uśmiech na ustach Black, więc odchrząknął pośpiesznie, zwracając uwagę pozostałej dwójki. Od dawna nie odczuwał takiej potrzeby, aby wiedzieć. co jej chodziło po głowie.

-Tam znajdują się Lunaballe. Pójdę zajrzeć do reszty-mruknął szatyn, oddalając się pośpiesznie, jakby w zawstydzeniu.

Vivienne parsknęła rozbawiona, kierując się w stronę wskazanej przez mężczyznę zagrody. Poklepała po ramieniu mugola, zachęcając go do ruszenia się. Znikacz szumiąc skrzydełkami, odleciał na wielkie drzewko koło żuków. Para ruszyła ramię w ramię, wolno, aby Jacob mógł nacieszyć się niecodziennym widokiem.

-Jesteś naprawdę wyjątkowym człowiekiem. Zdobycie sympatii tak szybko jest zadziwiające- rzekła Black.-Nie chodzi mi o wymuszenie uprzejmości, sprawiłeś, że ci ludzie po prostu cię lubią.

-Przecież też nie jesteś jakaś okropna w tym. Patrz, już cię polubiłem, a znamy się kilka godzin- odrzekł brunet, wprawiając kobietę w smutek. Opuściła wzrok, milknąć.- Przepraszam, jeżeli cię uraziłem, naprawdę nie chciałem.

-Nie powinieneś tego robić. Sympatia nie jest czymś, na co mogę sobie pozwolić. Newt się o tym przekonał, lepiej byś ty nie musiał.

Przystanęła, wpatrując się w zbiornik z Druzgotkami. Kilka z nich wypłynęło poza "klatkę" w bańkach wody, przemieszczając się w powietrzu uradowane. Jakieś jaszczuro-podobne stworzenia wleciały pomiędzy nie, goniąc się. Parę wpadło do dużych kropel, dezorientując morskie stworzenia. Obok akwarium znajdowało się wzgórze z Lunaballami, zwierzątkami z wielkimi oczami. Przypominały kucyki ze spłaszczonym pyszczkiem. Jednak po dłuższym przy patrzeniu, sprawiały wrażenie łagodnych i uroczych. Jacob radośnie rzucał im karmę, obserwując jak łapczywie po nią wyskakiwały.

Black skierowała swe kroki bliżej nie-maga, kiedy usłyszała szum wiatru, uderzajacego w plandekę, otaczającą śnieżny biom. W środku prószył śnieg, jednak nie to sprawiło, że włoski na karku kobiety stanęły dęba. Kowalski również to usłyszał, a kierowany ciekawością, postanowił to sprawdzić. Viv potarła ramiona nerwowo, śledząc go jak cień. Znała, a raczej kojarzyła, jęk istoty, która się tam znajdowała. Przywoływała sobą same negatywne wspomnienia, wstrząsając Brytyjką.

Newton zostawił Marmita, zauważając wchodzącego za parawan mugola. Jego nowy znajomy wybrał sobie niebezpieczny kierunek zwiedzania. Szybkim krokiem również tam podszedł, nerwowo poprawiając chwyt na rączce wiaderka. Brunet zafascynowany zbliżył się do bańki w której uwięziona była czarna energia. Jęczała, wręcz krzyczała, ona niczym zbite, nieszczęśliwe dziecko.

-Cofnij się- rzekł sucho Scamander, strasząc mężczyznę.- Powiedziałem, odsuń się- powtórzył ostro. Nie chciał tak zareagować, lecz samo przebywanie tutaj wzbudzało w nim poczucie winy, które kuło bezlitośnie jego sumienie.

-Co to jest?-zapytał piekarz,pokornie robiąc krok do tyłu.- Ono coś mówiło...

Vivienne korzystając z ignorowania jej osoby, zbliżyła się do plastycznej kuli, która uderzała swoją smolistą zawartością w przezroczyste więzienie. Niezwykłe zjawisko zdawało odbijać się w jej jasnych tęczówkach, powodując, że źrenice wydały się nienaturalnie szerokie, jak u narkomana lub przerażonego zwierzęcia.

-To obskurus- odparł magizoolog, zauważając wstrząśniętą towarzyszkę, na pewno nie spodziewała się tu tego znaleźć.

-Nie powinieneś go trzymać- mruknęła, a odbiorca udał, że nie słyszał komentarza, co oczywiście było kłamstwem. Nawet wiatr nie zdołał zagłuszyć tych gorzkich, lecz prawdziwych słów.- Jest zbyt niebezpieczny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro