Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24


Świat zdawał się wstrzymać oddech, tak jak Vivenne, która otumaniona, próbowała zatamować krew, która bezlitośnie wydostawała się z rany postrzałowej koleżanki. Jej ulubiony szal nie za bardzo dawał sobie z tym radę, ponieważ już po chwili przesiąknął całkowicie czerwienią. Jasnowłosa bez zastanowienia zdjęła płaszcz i zastosowała to jako ponowny opatrunek.

Isabelle chwyciła ją za nadgarstek, cichym głosem próbując powstrzymać panikę, jaka ogarnęła towarzyszkę, w takim stanie nie była w stanie jej pomóc. Wyjątkowa zdolność brunetki pokazywała kobiecie sceny z życia Black, których nie chciała widzieć, lecz musiała wejść z nią kontakt fizyczny, aby zwrócić na siebie uwagę. 

Vivienne śliskimi od krwi dłońmi przywołała swoją różdżkę, ponieważ ta, należąca do Volant, nie chciała z nią współpracować. Roztrzęsiona, musiała kilkukrotnie próbować, aby przyzwać cielesnego Patronusa. W końcu jej się udało, z końcówki różdżki wyskoczyła srebrzysta pantera śnieżna, która zastrzygła uszami i zmarszczyła nos, jak prawdziwe zwierzę. 

- Musisz jak najszybciej dotrzeć do Michaela. Przekaż mu, że musi pilnie zjawić się w rezydencji mugolskiego polityka, będzie wiedział którego, mamy osobę ciężko ranną. Najlepiej niech weźmie wsparcie, bo złapaliśmy podejrzanych.- Kobieta wyrzuciła z siebie szybko informacje, bez zastanowienia, czy mgliste stworzenie zdoła przekazać to samo jej przyjacielowi. Patronus jednak zdawał się wiedzieć, co jego twórca oczekuje, bo zniknął w obłoku światła, pozostawiając po sobie jedynie wspomnienie. 

- Viv, musisz...- Isabelle zrobiła przerwę na oddech, jej skóra świeciła się od zimnego potu, który oblał jej blade oblicze.- Uspokój się. Nie zginę tutaj.

Po kilku próbach uleczenia rany prostym zaklęciem leczniczym, które nic nie dało, nawet nie spowolniło krwotoku, załamała ręce, pragnąc jedynie schować twarz w dłoniach i udawać, że to wszystko jest snem, z którego się zaraz obudzi i nazajutrz zapomni.

- Nie wiesz tego- wydusiła z siebie platynowłosa, starając się nie spoglądać w oczy koleżanki, ani na swoje brudne od krwi dłonie. Oczy były zwierciadłem duszy, a ona nie miała siły patrzeć, jak gaśnie w nich życie.- Nie umiem ratować innych. Nie potrafię.

Black przymknęła powieki, próbując wyrzucić z myśli wizję niebieskich płomieni, przerażonego oblicza jej siostry, wykrzywionych karykaturalnie rysy twarzy Nathaniela oraz krzyku, głośnego zawodzenia pełnego strachu, niedowierzania i bólu. Zdrady, straty, jakich tego dnia doświadczyła. Wspomnienia, które dręczyło ją nocami, kiedy leżała, czekając na sen, który nie nadchodził, kiedy próbowała normalnie funkcjonować w społeczeństwie, nie zważając na przeciwności. 

- To nie była twoja wina, to też nie jest. Nigdy nie była- wyszeptała Isabelle, zaciskając mocniej dłoń na nadgarstku blondynki, kiedy ponowna fala bólu przeszła przez jej ciało.- Wszystko będzie dobrze.

- Kto tu kogo powinien pocieszać.- Black pociągnęła nosem, będąc na skraju, jednak łzy, jak na złość, nie chciały się pojawić. Czuła się, jakby miała zaraz pęknąć od kłębiących się w niej uczuć, lecz jej oczy pozostały suche.- Zaraz pojawi się tutaj reszta i przetransportujemy cię do szpitala.

- Ufam ci.- Francuzka zamknęła powieki, a Viv z paniką poklepała ją po policzkach, każąc jej rozmawiać z nią i nie zasypiać.

Minuty zdawały się godzinami, ciągnącymi się wiekami, eonami sekund. Blondynka robiła co w swojej mocy, aby utrzymać przytomność koleżanki, której słowa z każdą chwilą cichły, kiedy opowiadała jej o swojej szkole, aby odwrócić uwagę Black i po części swoją.

- Jeśli chodzilibyście do Beauxbatons. Trafiłabyś z Newtem do Bellefeuille- wyszeptała na wydechu brunetka, a jej ucisk zelżał.- Nie różnicie się tak bardzo, jakbyś tego chciała.

- Isabelle?- Jasnowłosa potrząsnęła kobietą, która nagle osunęła się bezwładnie w jej ramionach.- Belle!

- Vivienne!- usłyszała z oddali krzyk. Nie wiedziała, czy szok, czy uraz głowy, jakiego mogła doznać po zderzeniu z półkami, sprawiał, iż jej umysł zdawał się zamglony, a myśli wolne. Zamrugała powiekami, próbując odzyskać ostrość.- Viv!

Spojrzała na drzwi do pokoju, gdzie zauważyła kłębiący się tłum służby. Przyglądali się scenie, szepcząc między sobą, lecz nie podchodząc, aby pomóc. Typowa reakcja większej liczby gapiów. Nigdy nie pomagają, odpowiedzialność gdzieś się rozprasza, indywidualizm ginie.

Zauważyła, iż nigdzie nie było pana domu. Czy już wyjechał? Dziewczyna potrząsnęła głową, kierując uwagę ponownie na właściwe tory.

- Tutaj!- krzyknęła, lecz jej głos wydał się słaby, zachrypnięty, obcy. Odchrząknęła nerwowo, próbując ponownie.- Tutaj!

Słyszała przedzierające się odgłosy, ale jej marna uwaga ponownie skupiła się na nieruchomej postaci w ramionach. Nie chciała, żeby Volant umarła. Mimo wszystko nigdy nie życzyła jej złego losu, jedynie droczyła się, tak jak zawsze, bez poczucia, kiedy należy przestać. Black była sceptyczna, co do przydzielenia jej partnerki, lecz nawet poczuła lśnienie czegoś, czego nie miała od czasów Hogwartu i dziecinnych sprzeczek z Frances Smith, jej najbliższą, jeśli nie jedyną, przyjaciółką.

Jak przez mgłę zdała sobie sprawę, że zjawiła się pomoc z Ministerstwa. Ktoś wyłuskał z jej objęcia ciało Isabelle i zniknął z nią, zmierzając najpewniej do Szpitala Świętego Munga. Ogłupiała, nie ogarniała umysłem, iż zaczęto sprzątać bałagan, jaki narobiła, a ją samą złapał Michael, odciągając na bok. Wpatrywała się w jego wściekłą twarz, usta, poruszające się, prawdopodobnie, aby ją przekląć do stu diabłów i zwymyślać, oskarżyć o to wszystko. Nie zamierzała zaprzeczyć, to była jej wina, weźmie odpowiedzialność.

Mężczyzna nie zamierzał zaprzestać jej wyzywać, nawet jeżeli jej wzrok był zamglony, nieobecny, ona sama okurzona i w opłakanym stanie. To była kropla, która przelała czarę goryczy. Fawley był jej przyjacielem, znał jej wybryki z czasów szkoły oraz buntowniczą postawę wobec rodziny. Pamiętał doskonale, jak szczęśliwa była po zaręczynach z Kingiem i jak zniszczyła ją jego zdrada. Sprawę nie ułatwiał fakt, że to Nathaniel, nie sam Grindenwald, zabił starszą siostrę Vivienne na jej oczach, przechodząc na stronę niebezpiecznego czarodzieja. To wszystko sprawiło, iż Black zaczęła się staczać, a on musiał na to patrzeć.

Próbował pomóc. Na brodę Merlina! Jakby mógł opuścić ją w takim momencie? Problem leżał jednak po jej stronie. Vivienne Andromeda Black nie chciała pomocy, na pewno nie powodowanej współczuciem, litością czy żalem. Nie umiała sobie poradzić z tym, iż ktoś ofiarował coś bezinteresownie. Odrzucała go więc, zatracając się we własnym smutku, butelce ognistej whisky oraz działaniach autodestrukcyjnych.

Platynowłosa była aurorem i zdecydowanie za szybko wróciła do pracy po utracie Cassiopei. Zawsze chętna do pracy w terenie, pierwsza rzucała się w akcję. Jeżeli wywiązała się walka, stawała bez strachu czy zdrowego rozsądku do pojedynku. Michael wiedział, iż to pewien sposób odreagowania żałoby, aby rzucać się w samobójcze zadania, bez chwili wytchnienia. Nie wiedział tylko, czy ona też jest tego świadoma. 

Fawley pamiętał chwilę, co miało miejsce kilka miesięcy temu, kiedy tropiła niebezpiecznego czarodzieja, który bez skrupułów zamordował kilka osób. Wykorzystując swoją pozycję syna Ministra, próbował wpłynąć na przełożonego Vivienne, aby ją z tego wycofał. Jednak nie udało się i przez to stary Cotton w końcu przeszedł, czy raczej został zmuszony, na emeryturę.
Kobieta dopadła mordercę, a to, co z niego zostało, przywlokła, dosłownie, do samego biura. Nie przejmowała się swoją aparycją, skąpaną w swojej, oraz ofiary, krwią. Bezuczuciowo oznajmiła, iż wykonała zadanie. Pracownik doskonały, według teorii, bez uczuć czy swojej świadomości, wykonujący bez zająknięcia obowiązki. Tylko, że ona robiła to w zbyt okrutny sposób. Dlatego dostała skierowanie na przymusowe wakacje, ponieważ Ministerstwo było zajęte sprzątaniem po niej i niezbyt zainteresowane pogarszającym się zdrowiem psychicznym.

Czasami Michael marzył o tym, żeby skierowano ją na terapię, a nie zostawiono samej sobie.

Teraz jednak miał dosyć jej zachowania, sprzątania po niej czy wstawiania się za kobietą, która nawet nie potrafiła tego docenić, ponownie wpadając w nowe kłopoty. Tak długo pracował nad tą współpracą, a ona niszczyła to w proch, a teraz jeszcze stała z twarzą bez wyrazu, a myśli błądziły gdzieś daleko. Czy nie powinna uleczyć rany? Wezwać ich wcześniej? Okazać w jakiś sposób wstrząs, że jej partnerka może właśnie teraz wykrwawiła się na śmierć w szpitalu?

- Co na to powiesz?- krzyknął na nią, ale ponownie nie dostał nic w zamian. Jej spojrzenie było utkwione w ścianę za nim, jakby ignorowała cały czas jego wykład.

- Fawley, wystarczy.


Do posiadłości dotarł także Tezeusz Scamander ze swoim bratem, który uparł się, iż też chce się znaleźć na miejscu, gdzie doszło do złapania świadków, a może i nawet podejrzanych. Starszy z braci tylko westchnął, lecz nie powstrzymał brata, kiedy ten chwycił go za ramię, aby deportować się na miejsce.

Na miejscu było zamieszanie, zresztą zawsze, gdzie pracowały jakiekolwiek służby, w tym wypadku parę amnezjatorów, którzy zbierali zeznania, a następnie zniekształcali pamięć mugoli. Nie to jednak interesowało braci.

Oboje skierowali się do pomieszczenia, w którym stał Maximilien, oglądając szkody oraz przyglądał się schwytanej dwójce podejrzanych z gradową miną. Jego partnerki nigdzie nie było widać, z tego co zaobserwował Tezeusz.

- Granment, co tutaj się wydarzyło?- zapytał na przywitanie starszy szatyn.- Wygląda tutaj, jakby ktoś wpuścił kilka tłuczków. 

- Chciałbym, aby tak było, Scamander- odparł z mocnym akcentem mężczyzna. Podniósł głowę i przywitał się kiwnięciem głowy.- To miało być tylko zebranie zeznań, a... Szkoda nawet mówić.

- Gdzie Vivienne i Isabelle? Kłócą się gdzieś z tyłu domostwa?

Francuz podrapał się po tyle głowy, zakłopotany. Sądził, że wszyscy zostali powiadomieni o okolicznościach, jakie tutaj zaszły. Westchnął, ale wskazał rozbrojoną dwójkę, którą pilnował.
- Złapały zamieszanych w sprawę, ale nie obyło się bez rannych.- Na te słowa krew w żyłach obu Scamanderów zastygła.- Isa razem z Ginette udały się do szpitala, a Vivienne jest z Michaelem przy schodach dla służby od kiedy tutaj dotarliśmy.

Newt odetchnął, czując ulgę, iż to nie Black ucierpiała. Mimo tego, iż jego nowa koleżanka ucierpiała, nie mógł oszukać samego siebie, że był bardziej przywiązany do platynowłosej. Było to bardzo egoistyczne z jego strony, lecz nie dał rady panować nad emocjami.

Jego brat zrobił cierpką minę, jakby połknął coś nieprzyjemnego, lecz nie powiedział, co dokładnie go wzburzyło. Odchrząknął, jakby zbierając się w sobie.

- Co się dokładnie stało?- zapytał.- Wątpię, aby tylu amnezjatorów pracowało przez kilka niepozornych pytań o zaginioną kobietę. 

- Wiem niewiele więcej niż wy. Panna Black nie zdążyła wiele opowiedzieć, zanim Fawley nie odciągnął ją na bok i zaczął wyzywać.- Granment rozłożył bezradnie ręce.- Wygląda to na nieszczęśliwy wypadek, ale on uważa inaczej.

- To przez to, że ucierpiała Isabelle?- dopytał Newt, odzywając się po raz pierwszy od wejścia do rezydencji. Nie podejrzewał, żeby przyjaźnie nastawiony Michael, zresztą o dobrej reputacji, wyżywał się bez powodu, prawda? 

- Na to wygląda- odparł Tezeusz, który nie wyglądał na zadowolonego, zauważył magizoolog.- Pójdę z nimi porozmawiać. Idziesz ze mną czy...?

Zwrócił się do młodszego, który obserwował służbę przepytywaną przez kliku pracowników Ministerstwa. Ten wzruszył ramionami, nie będąc pewnym, czy jego obecność będzie pomocą, lecz spojrzenie brata było bardziej niż wymowne.

Mężczyźni ruszyli w stronę, jaką im wskazał Maximilien. Nie rozmawiali, czyli tak jak zwykle, zamiast tego przyglądali się bogato wystrojonemu wnętrzu, nawet w miejscach, gdzie pracowała jedynie służba. Zdecydowanie właściciel, który był mugolem, nie był z niższych klas społecznych i bardzo dobrze mu się powodziło.

Parę usłyszeli zanim ich zobaczyli, właściwie tylko jedną osobę usłyszeli. Michael zdawał się ignorować, że ktoś mógł usłyszeć jego wykład o nieodpowiedzialności swojej przyjaciółki. Newt oczami wyobraźni widział kpiący uśmiech skierowany w stronę Fawleya, jakby wszystko co mówił nie mogło jej dosięgnąć. Black bowiem kierowała się swoimi zasadami moralności, nie zwracając uwagi na reguły, którymi kierował się świat. Mogła ignorować to, nie zaprzątając sobie tym głowy, tak jak za czasów Hogwartu, kiedy interesujące jej tematy pożerały jej całe dnie, przez co ignorowała wszystko inne.

Nie spodziewał się zobaczyć kobiety z smutnym wyrazem twarzy i niesamowitym zmęczeniem, wyzierającym z oczu. Nie przypominała siebie z Nowego Yorku, odważną, pewną siebie i z specyficznym poczuciem humoru. W porównaniu do tamtej, patrzył na dwie różne osoby. Ta, w ubrudzonym ubraniu, potarganymi włosami, z ciągle nieopatrzoną raną na twarzy, która zdawała się krwawić. Pobladła niezdrowo twarz.

Wystarczyło jedno spojrzenie, żeby Newt poczuł ściśnięcie w piersi oraz żeby zauważyć, że z blondynką nie jest dobrze. Samo to, iż stała i cierpliwe pozwalała, aby szatyn na nią krzyczał, jakby sama doprowadziła, specjalnie, do wypadku, zwracało uwagę.

- Fawley, wystarczy- rzekł ostro Tezeusz, zwracając na siebie uwagę niezadowolonego mężczyzny, który posłał mu spojrzenie pełne furii, jakby gniew chciał przenieść na Szefa Biura Aurorów.- Nie twoim zadaniem jest dawać naganę aurorowi na służbie. 

 - Moje, jeżeli osoba, która ją dostaje, jest moją przyjaciółką- parsknął bez humoru Michael, mrużąc oczy. Wyraźnie dawał im znać, że nie są tutaj mile widziani.- Zresztą, nie słyszałem słowa sprzeciwu od niej.

- Bo wątpię czy przy takim wodolejstwie słów dałaby radę cokolwiek wtrącić- odparł starszy z braci, starając się zachować spokój, lecz irytacja i tak była u niego widoczna.- Spójrz na nią! Jest w szoku, a ty przekraczasz swoje uprawnienia!

Newt nie chciał się wtrącać w tę wymianę poglądów, widział, że tutaj trwa pojedynek na pozycję i władzę jaką posiadali. Więc usunął się kawałek w bok, obserwując blondynkę, która od samego początku się nie odezwała, dalej wpatrując się w ten sam punkt, co wcześniej. Magizoolog naprawdę nie chciał się w nic mieszać, ostatnie, czego mu brakowało to konflikt z już i tak negatywnie nastawionym synem Ministra Magii. Jednak coś w nim się rwało, dusiło, aby zaopiekować się Vivienne. 

Zacisnął usta, próbując podjąć jedyną słuszną decyzję. 






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro