Rozdział 23
Vivienne przymknęła na chwilę powieki, rozkoszując się ciepłym, letnim, podmuchem wiatru, który rozwiał kosmyki jej jasnych włosów. Promienie słońca otulały ją swoim ciepłem, muskając bladą skórę. Kątem oka zauważyła zbliżającą się do niej ciemnowłosą postać, od razu rozpoznając osobę, która postanowiła zakłócić jej odpoczynek. Blondynka uśmiechnęła się pod nosem.
- Nie sądzę, aby opalanie się podczas sprawy, miałoby nam z nią pomóc- powiedziała Cassiopeia.- Będę zmuszona zdać z tego raport do pana King. Jestem pewna, że nie będzie zadowolony.
Black westchnęła, wywracając oczami. Jej siostra potrafiła być czasami irytująca. Wstała jednak posłusznie, mrucząc pod nosem o niesprawiedliwości. Ostatnie, czego w tym momencie chciała, to wydawanie jej przed partnerem.
- Muszę obie panie zawieść, ale on już wie.
Jasnowłosa pisnęła ze strachu, kiedy czyjeś ramiona pochwyciły ją od tyłu, podnosząc z łatwością. Prawie skręciła sobie kark, spoglądając znad ramienia na jasnowłosego mężczyznę, który uśmiechał się do figlarnie. Potrząsnęła rozbawiona głową, on chyba nigdy nie zamierzał przestać jej straszyć w ten sposób.
- Więc, co wielki i potężny auror, Nathaniel King, zamierza zrobić z swoją niekompetentną pracownicą? - Jasnooka wykręciła się z uścisku chłopaka, skrzyżowała ramiona na piersi, udając poważną.- Zwolnić czy podpowiedzieć Cottonowi, komu będzie mógł obciąć premię?
- Nie powie nikomu, aby nie narazić się na gniew jego żywiołowej partnerki. Jednak co z krewną tej pracownicy, tak chętnej, aby zbesztać swoją własną rodzinę?- zapytał Gryfon. Para zwróciła oczy na brunetkę, która zmarszczyła brwi, zaskoczona szybką zmianą tematu. Wskazała na siebie palcem, niemo pytając, czy chodzi o nią. Młodsza pokiwała głową, posyłając jej najmilszy, jaki potrafiła, uśmiech.
- Na pewno nie pozwoli, aby jej siostra cierpiała. Prawda, Cass?- zapytała Viv. King w tym czasie transmutował suchą gałąź w naręcze białych kwiatów, które podsunął pod nos jasnowłosej, obejmując ją ramieniem w talii. Black uśmiechnęła się, dotykając ich delikatnych płatków.
Kobiety zostały wprowadzone przez niskiego lokaja do salonu, gdzie miały oczekiwać, aż pan domu wróci z porannego spaceru w pobliskim parku. Vivienne była jeszcze bardziej małomówna niż wcześniej, omijając spojrzeniem ciemnowłosą. Isabelle nawet nie próbowała tego zmienić, po prostu czekając, aż czarownica oswoi się z informacjami.
Volant usiadła na miękkiej sofie, rozglądając się po bogatym wystroju ze zmarszczonymi brwiami. Czuła się jak w pałacu, a nie rezydencji polityka. Platynowłosa, nucąc pod nosem, podeszła do okna wychodzącego na ruchliwą ulicę. Pokręciła głową z rozbawieniem, myśląc o migrenie pani domu, która na pewno nie mogła wytrzymać krzyków przechodniów podczas oficjalnych herbacianych spotkań. Podejrzewała, iż sypialnie umiejscowili po cichszej stronie budynku.
Black mimowolnie spojrzała na gazetę, leżącą na stoliku przy masywnym kominku. Wyciągnęła z swojej ulubionej, poręcznej torebki akta ze zeznaniem męża zaginionej kobiety. Jej partnerka w końcu zauważyła dziwne zachowanie koleżanki, która motała się po pokoju, jakby nie mogła usiedzieć w miejscu.
- Przepraszam, jeżeli to było zbyt nagłe- rzekła Isabelle, odrywając jasnowłosą od przeglądania dokumentów. Angielka podniosła na nią swoje błękitne tęczówki, unosząc przy tym jedną brew ku górze.- Moja umiejętność. Pomyślałam, że powinnaś o tym wiedzieć, skoro będziemy razem pracować.
- Cały czas tutaj się tym zadręczałaś?- zapytała Viv, chowając teczkę. Francuzka pokiwała głową, nie próbując ukrywać swojej niepewności. Black pokręciła głową, rozbawiona.- Niepotrzebnie. Ciekawi mnie jednak, czemu powiedziałaś to tylko mi, do tego w sekrecie.
Zanim ciemnowłosa zdołała odpowiedzieć, Black chwyciła za dzwonek stojący na stoliku i potrząsnęła nim mocno. Ostry dźwięk przeszył powietrze, stawiając na nogi służbę. Do pokoiku wbiegła pokojówka, zatrzymując się z zaskoczeniem, bowiem nie spodziewała się kogoś innego, jak swojego pracodawcy. Zamiast niego, natrafiła na uśmiechającą się miło blondynkę oraz siedzącą sztywno szatynkę.
- W czym mogę paniom pomóc?- zapytała nieśmiało, rozglądając się za przełożonym, lecz kobiety były tutaj same. Jasnowłosa odłożyła srebrny przedmiot na tacę.
- Oczekujemy na powrót pana Georga, jednak moja koleżanka słabo się poczuła. Czy byłaby pani uprzejma i przygotowała jej filiżankę herbaty?- Służka zmierzyła spojrzeniem Volant, oceniając jej stan. Policzek Isabelle zadrgał nerwowo, lecz Viv uśmiechnęła się, o ile to możliwe, jeszcze szerzej.- Byłabym zobowiązana.
To przekonało kobiecinę, która skinęła głową i odwróciła się na pięcie, aby odejść. Kiedy zniknęła za drzwiami dla służby, Volant wypuściła powietrze z ulgą. Spojrzała urażona na koleżankę, która zignorowała niezadowolenie towarzyszki wzruszeniem ramion, porzucając fałszywy grymas.
- Wpraszasz się na herbatę do rodziny zaginionej?- burknęła szatynka, krzyżując ramiona na piersi.- To poważna sprawa, a mam wrażenie, że przyjemność sprawia ci krzywda innych, nawet ta wizerunkowa.
- Co mam ci powiedzieć?- Black znowu uniosła brew, tym razem będąc raczej rozbawiona oburzeniem, jakie wywołała u partnerki.- Lokaj powinien sam o to zadbać, tak nakazują konwenanse.
Ich nadchodzącą kłótnię przerwał siwowłosy mężczyzna z prosto obstrzyżonym wąsem. Jego twarz wyglądała sympatycznie, lecz wieku dodawało mu widoczne zmęczenie, które ujawniały cienie pod oczami i zmarszczki zmartwienia.
- Dzień dobry. Jestem David Lloyd George- przedstawił się obydwu. Czarownice z zaskoczeniem przyjęły jego galanteryjny pocałunek w dłoń.- Rozumiem, że panie są wysłane przez ministra Fawleya?
Obie spojrzały po sobie z zaskoczeniem. Mugol wiedział o istnieniu kogoś, tak ważnego, jak Minister magii, czyli musiał należeć do tej garstki wybrańców, którzy mieli większy wpływ na kraj i są wtajemniczeni.
- Nie myli się pan- odparła brązowowłosa.- Kazał wyrazić wyrazy współczucia dla pańskiej sytuacji. Będziemy się starali odnaleźć panią George, tylko proszę nam opowiedzieć od początku, co się stało.
Vivienne wetchnęła, wstając i wyciągając z torebki lufkę wraz z papierośnicą. Kiedy Volant przepytywała męża zaginionej, jasnowłosa zaczęła palić jakby nigdy nic. Przysiadła na przeciwko polityka, zakładając nogę na nogę, przypatrując mu się uważnie. Wszystko, co mówił, było dokładnym potwierdzeniem tego, co widziała we wstępnych przesłuchaniach, znajdujących się w aktach. Żadna nowa informacja nie wypłynęła z jego ust, wszystko recytował bez zająknięcia czy wahania.
- Mamy jeszcze jakieś pytania?- zapytała Black, strzepując popiół do popielniczki obok. Francuzka posłała jej spojrzenie, podobne do tego, które potrafi posłać matka zawiedziona zachowaniem swojego dziecka. Po chwili jednak pokręciła głową.- Dobrze, więc proszę mi potwierdzić. Tamtego dnia nie było pana w domu z powodu nagłego zebrania. Marie została sama?
- Owszem, tak jak mówiłem, to nic nowego, często miewam takie spotkania- odparł bez krępacji. Jasnowłosa zmrużyła oczy, jakby chciała przejrzeć polityka na wskroś.- Zdążyliśmy się do tego, jako małżeństwo, przyzwyczaić.
Vivienne zgasiła papierosa, wrzucając resztkę peta do popielniczki. Uśmiechnęła się przy tym leniwie. Jej towarzyszka jeszcze nie wiedziała, że wpadła na trop i teraz niczym pies myśliwski musiała za nim podążyć.
- Nie będziemy już panu zawracać głowy, na pewno jest pan bardzo zajęty- powiedziała, wstając. To samo zrobił polityk, ponownie zadziwiając Isabelle swoją galanterią i dobrym wychowaniem.- Nie ma pan, oczywiście, nic przeciwko, żebyśmy sprawdziły dom? Może natrafimy na jakąś przeoczoną poszlakę.
- Ależ oczywiście, że mogą się panie rozejrzeć. Wszystko, aby sprowadzić moją żonę do domu.- Skierował się do wąskich drzwi przy oknach.- Jakby panie czegoś potrzebowały, będę w swoim gabinecie.
Pożegnali się i kobiety w końcu opuściły pomieszczenie, zostawiając za sobą towarzystwo uprzejmego właściciela domostwa. Korytarz, którym szły był bogato ozdobiony, a meble lśniły, zdawało się, że na ich powierzchni nie było grama kurzu. Vivienne zatrzymała się przy najbliższej komodzie, na której położyła torebkę. Wyciągnęła różdżkę i przywołała z jej wnętrza małą flaszeczkę z cieczą w kolorze cyraneczki. Volant w tym czasie postanowiła, mimo ciekawości, co takiego zażywa Black, ją zbesztać.
- Zachowywałaś się niezwykle arogancko i nieodpowiedzialnie. Powinnaś bardziej skupić się na jego zeznaniach, a ty postanowiłaś zacząć palić, niczym w jakiejś ulicznej kawiarni!- Viv wywróciła oczami na ten komentarz, wypijając do dna miksturę wzmacniającą i krzywiąc się, kiedy poczuła jej gorzki smak.- Czy ty mnie słuchasz?
- Bella, pracuje z takimi sprawami już jakiś czas. Wiem, co robię, więc mi zaufaj.- Westchnęła, wrzucając puste naczynie do torebki. Potarła czoło, mając nadzieję, że zaraz wrócą do niej siły, a zmęczenie zostanie przegnane, przynajmniej na jakiś czas.- Zresztą, mamy wszystko, czego potrzebujemy. On sam nam to podsunął.
- To znaczy?- Ciemnowłosa zamrugała, zdziwiona. Wydawało się jej, że były w miejscu, z którego nie dało się nic określić, a jednak błękitnooka uważała inaczej.- Co nam powiedział?
- Powinnaś uważniej słuchać, Volant.- Vivienne wymamrotała pod nosem, ciesząc się jednak z tego, że zauważyła coś, co jej towarzyszka nie.- Jeżeli jego nie było w domu, to kto w nim przebywał, oprócz jego żony? Służba!
- Rzeczywiście, coś tak trywialnego. Miałyśmy to pod nosem...
- A herbaty ciągle nie otrzymałaś, więc wiemy, ze mają coś z tym wspólnego. Nie, nie chcę słuchać o twojej sceptyczności do moich wniosków w związku z napojem lub jego brakiem.
Kobiety zeszły po schodach na parter, gdzie znajdowały się również pomieszczenia gospodarcze. Blondynka wkroczyła raźno do kuchni, jakby wcale nie znajdowała się w obcej rezydencji, wysoko postawionego mugola. Kilka osób spojrzało na nią ciekawsko, lecz wrócili szybko do swoich obowiązków.
Isabelle ukradkiem wysunęła różdżkę z rękawa, mając złe przeczucia. Nie, żeby i Vivienne ich nie miała. Wolała jednak wydać się bezbronna, nazbyt arogancka, to zawsze sprawiało, że przeciwnicy jej nie doceniali. Wpadali w skrzętnie uplecioną pajęczynę, pozwalając się pożreć.
- Ach, proszę pani!- Jasnowłosa dostrzegła znajomą kobiecinę, krzątającą się niespokojnie, ta dostrzegając gości swojego pracodawcy, wymamrotała, że herbata zaraz będzie gotowa, kierując swoje kroki w głąb korytarza, obejmującego kuchnię spiżarnię, a na końcu wyjście dla służby kuchennej.- Nie, nie! Proszę zaczekać! Musimy panią przesłuchać w sprawie zaginięcia Marii.
To sprawiło, że pokojówka spanikowała i zaczęła uciekać. Volant prychnęła, biegnąc za uradowaną Vivienne, bowiem jej podejrzenia się sprawdziły. Minęły zaskoczonych pracowników, próbując unikać ich, jak na torze przeszkód. Spiżarnia była pusta, lecz hałas na pewno zaraz zaalarmuje służbę, która przybiegnie, aby się zorientować w sytuacji. Pewnie dopadłyby podejrzaną, gdyby nie mężczyzna, który wyłonił się z wnęki przy drzwiach i naskoczył na Black z boku, posyłając ją na regał, który zawalił się pod ich obu ciężarem.
Francuzka posłała urok, wiążący kostki uciekającej, która padła ciężko na ziemię, uderzając twarzą w posadzkę. Nie miała nawet chwili, aby pomyśleć, jak to musiało zaboleć, bowiem skierowała swoją uwagę na napastnika, który podnosił się z nieprzytomnej Viv, dobywając pistolet zza pasa spodni.
Ciemnowłosa rzuciła oszołamiaczem w jego stronę, chybiając. W pomieszczeniu rozległ się huk wystrzału. Teraz na pewno żaden mugol tu nie wbiegnie, przemknęło przez myśl szatynce. Wskoczyła za aneks kuchenny, nasłuchując ruchu z drugiej strony. Dłonie Volant drżały niekontrolowanie z nerwów. Umysł kobiety gorączkowo próbował wybrnąć z niebezpiecznej sytuacji, tak, aby nikt nie ucierpiał, jednak na niewiele się to zdawało, kiedy jej partnerka już zaliczyła bliskie spotkanie z meblem.
Isabelle wrzasnęła, kiedy mężczyzna wychylił się znad lady i złapał ją za włosy. Był naprawdę silny, bo zdołał ją wciągnąć na blat. Spanikowana ciemnowłosa na ślepo zaczęła wymachiwać nogami, odkopując go od siebie.
Sturlała się na podłogę po drugiej stronie i w panice, próbowała odnaleźć swoją upuszczoną różdżkę. Mężczyzna ryknął z wściekłością. Volant usłyszała za sobą przeładowanie magazynku broni, już wiedziała, że nie ma szans na ratunek. Nie dożyje starości i nie będzie mogła obserwować zachodów słońca w swojej nadmorskiej posiadłości, bo zostanie zabita w trakcie rozwiązywania sprawy związanej z nielegalną organizacją.
Napastnik wyszedł tuż przed nią i wycelował w nią pistolet, uśmiechając się z triumfem, że zdołał ją przechytrzyć. Wzrok ciemnowłosej skupił się na lufie, ostatniej rzeczy, jaką zobaczy, kiedy kula roztrzaska jej czaszkę. W oczach kobiety pojawiły się łzy strachu, a oddech uwiązł w piersi.
Wtem w bok głowy mężczyzny uderzył słoik z przetworem, prawdopodobnie dżemem. Szkło rozbiło się, dezorientując i odwracając jego uwagę od zastygłej w przerażeniu Volant. Vivienne odzyskała przytomność, jednak nie wyglądało na to, że będzie w stanie rozbroić przeciwnika w walce wręcz. Nieważne jak wytrenowana, ciągle była człowiekiem. Półki mocno ją poobijały, a z nacięcia nad łukiem brwiowym, kapała krew, oślepiając ją na jedno oko.
- A mówili, że granie jako ścigający nic mi w życiu nie da- wydusiła z siebie platynowłosa, rozcierając wierzchem dłoni krew z powieki.- I kto tu się śmieje ostatni.- Ponownie rzuciła w mężczyznę słoikiem z dżemem, ten jednak zdołał się uchylić. To wyrwało Isabelle z szoku, jeśli nic nie zrobi, to Viv może zostać postrzelona. Brązowowłosa obróciła się i kopnęła mężczyznę na wysokości kolana, sprawiając, że z krzykiem bólu stracił równowagę.
To dało Black wystarczająco dużo czasu, żeby do niego podbiec i wykopnąć mu z ręki broń, która sunęła po posadzce, z dala od nich. Volant złapała za różdżkę, która leżała koło blatu, aby unieruchomić mężczyznę, który próbował ponownie zaatakować Vivienne. Jasnowłosa zaczęła się z nim szarpać, zanim napastnik nie padł na ziemię, skrępowany zaklęciem, jakie rzuciła Francuzka. Zlepiło ono jego kończyny do tułowia.
Black podniosła się, zdyszana, wygładzając materiał ubrań. Warknęła zirytowana, kopiąc obezwładnionego w ramię. Spojrzała na szatynkę z wdzięcznością, przecierając ponownie powiekę w marnej próbie pozbycia się krwi i kurzu.
- Dziękuję- powiedziała Viv, a na jej ustach zagościł delikatny, szczery uśmiech, kiedy podeszła do Isabelle, stając tuż przed nią. Mimo widocznego zmęczenia, jasno dało się stwierdzić, że rzekła to, co myślała, bez żadnych gierek i sarkazmu.- Mam nadzieję...
Jej uwagę zwrócił szmer za ich plecami. O czymś, a raczej, o kimś zapomniały i teraz musiały za to zapłacić. Od ścian ponownie odbił się dźwięk wystrzału. Platynowłosa w szoku wpatrywała się w rosnącą, czerwoną plamę na płaszczu. Bezmyślnie oplotła ramionami szatynkę, zsuwając się z nią na kafelki i chroniąc od upadku.
Bez zastanowienia wyrwała z ręki Isabelle różdżkę i rzuciła zaklęciem, wpierw wyrywając z jej ręki broń, a następnie oszołamiając służkę.
Na swoje usprawiedliwienie mam to, że pracuję i studiuję jednocześnie :")
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro