Rozdział 20
Brunetka wyciągnęła do nich dłoń, aby się przywitać. Vivienne zerknęła na towarzysza, który z grzeczności uścisnął ją, ale ciągle był lekko zdezorientowany. Francuz spojrzał z przerażeniem na czarnowłosą i doskoczył do nich, przerywając ich cielesny kontakt.
- Maximilien Granment- przedstawił się, po czym wskazał na blondynkę równie wysoką co Black.- A to moja żona, Ginette. Poznaliście Isabell, ale proszę, ograniczcie dotyk.
Całe towarzystwo, zamieszkujące wyspy, uniosło brwi, z wyjątkiem szefa Departamentu, na którego usta wpłynął delikatny uśmiech. Było to jeszcze bardziej przerażające, kiedy wiedziało się, iż mężczyzna nigdy nie robił tego wyrazu twarzy, bytując po prostu z neutralną mimiką.
- Postaramy się?- odparł niepewnie brunet.- Tezeusz Scamander, a to Vivienne Black.
Obrócił się i wskazał na platynowłosą, która uniosła jedną brew, zainteresowana dziwnym zachowaniem grupy. Uniosła jednak kąciki ust do góry z grzeczności. Załopotała rzęsami zalotnie, zanim nie nachyliła się do Maximiliena oraz jego dwóch kobiet, aby przełożony jej nie usłyszał.
- Myślałam, że Francuzi nie mają problemu z kontaktem fizycznym- zacmokała po francusku z udawanym zdumieniem, nie przejmując się odgłosem oburzenia ze strony Ginette.- Witam w naszych skromnych progach- dodała już po angielsku, a jej uśmiech się poszerzył.- Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze pracowało.
Podniosła spojrzenie na Parkinsona, który kiwnął głową w jej stronę, na przywitanie. Zerknęła na Michaela, który niestety usłyszał, co powiedziała. Teraz patrzył na nią, jego twarz przybrała blady odcień, a oczy wręcz jasno mówiły: "Jesteś martwa".
Rudowłosa kobieta, która stała koło Newta nagle się odezwała, jednak lekko kryjąc się za mężczyzną, jakby obawiała się wypowiadać w tym towarzystwie. Jej jasne oczy zwracały się na każdego z przestrachem. Viv z niezadowoleniem zauważyła, jak para blisko siebie stała. Młodszemu Scamanderowi to najwidoczniej nie przeszkadzało.
- Mogę zapytać, dlaczego się tutaj wszyscy zgromadziliśmy?
Black tym razem utrzymała kontakt wzrokowy ze swoim narzeczonym. Przybrała minę nic niewiedzącej, niewinnej dziewczyny. Kącik ust zadrgał jej w powstrzymywanym uśmiechu. Było to mikroekspresja, że osoba niezwracająca na to uwagi, na pewno by to przegapiła, jednak nie ktoś, kto się w nią wpatrywał.
- Od przyszłego tygodnia zaczynamy ściśle tajne śledztwo. Daję wam te dwa dni, również w związku z jutrzejszą celebracją twojego awansu Scamander, na przygotowanie się do tego. Mam nadzieję, że zdołamy dopaść tę organizację- powiedział Parkinson, stojąc wyprostowanym dumnie, z rękoma luźno opuszczonymi do boków.- Pożegnajcie się z najbliższymi, bo spędzicie w tych murach długi okres czasu. Do zobaczenia tutaj w poniedziałek.
Dwójka aurorów spojrzała na siebie z dezorientacją, ale symultanicznie obrócili się do wyjścia, chcąc jak najszybciej opuścić miejsce pracy. Ciemnowłosy mężczyzna miał jednak inne plany.
- Panno Black, proszę na słówko- rzekł. Blondynka zamarła, zaskoczona, ale zmuszona patrzyła jak wszyscy wychodzą. Z nieprzyjemnym uczuciem w brzuchu, obróciła się do przełożonego. Za nią rozległo się trzaśnięcie drzwiami, czyli pozostali sami.
Zacisnęła usta, ukrywając nerwowość, była zawieszona, więc ta sprawa jej nie dotyczyła, czyli miała po prostu stawić się u Szefa Departamentu. Tylko po co?
- Skonfrontowałem się, w twoim imieniu, z Hectorem. Nie spodziewałem się z jego strony takiego oburzenia, ale pozwolił mi przydzielić cię do tej sprawy, w związku z jej międzynarodowym charakterem.- Parkinson obszedł swoje biurko i stanął na przeciw zdumionej szczerze kobiety.- To jest moje pierwsze oraz ostatnie ostrzeżenie. Jeżeli coś pójdzie w złą stronę, to obiecuję, że ja cię zwolnię, nie Fawley.
Vivienne zrobiła krok do tyłu, wyczuwając, że jego ostrzeżenie mogło być nawet groźbą, lecz szczerą. Podwinie się jej noga i straci wszystko, nad czym pracowała przez te lata. Kariera w Ministerstwie Magii zakończy się z kretesem. Jeszcze kawałek odstąpiła oburzona nagle.
- Nie ośmielisz się- stwierdziła chłodno, lecz głos jej zadrżał od nawału uczuć.- Moja rodzina się za mną wstawi.
Parkinson z furią chwycił kobietę za szyję i przycisnął do ściany. Jej głowa odbiła się od twardej powierzchni, dezorientując ją na milisekundę. Otworzyła szerzej oczy ze strachu. Tym razem przekroczyła granicę.
- Przeceniasz się, Black- warknął. Czarownica zaczęła oddychać ciężej z przerażenia. To otrzeźwiło bruneta, który ją uwolnił, aby następnie poprawić mankiety koszuli.- Zacznij w końcu rozpoznawać wrogów i sojuszników, bo w przeciwnym wypadku następną osobą, która straci głowę, będziesz ty. A teraz żegnam, muszę wrócić do obowiązków.
Jak gdyby nigdy nic zasiadł za biurkiem, a ciągle roztrzęsiona Viv opuściła pośpiesznie pomieszczenie, aż drzwi, które otworzyła, trzasnęły o ścianę.
Gramofon stojący w salonie zapełniał, graną melodią, pustkę w mieszkaniu jasnowłosej. Oprócz niej znajdował się tam również skrzat domowy, własność rodu Black. Jako, że również była jego właścicielką, raz po raz go sobie pożyczała, ku niezadowoleniu jej matki.
- Precel!- zawołała, opierając, lekko obolały, tył głowy o wannę. Chude stworzenie wbiegło do pomieszczenia z szpulą nici w ręce. Wielkie uszy, odstające na boki, wyglądały jak nietoperze skrzydła. Spojrzał na nią wielkimi, brązowymi oczami, w strachu, że zrobił coś źle.
- Tak, pani Vivienne?- zapytał, chowając przedmiot do kieszonki na brzuchu.- W czym mogę pomóc?
Błękitnooka wyciągnęła bez słowa kieliszek w jego stronę, uśmiechając się delikatnie. Precel westchnął, posłusznie nalewając jej szampana. Złocisty płyn wypełnił w połowie wąskie naczynie. Kobieta obserwowała malutkie bąbelki, jak wypływają ku powierzchni, z zachwytem, zanim skosztowała trunku.
Drzwi od jej mieszkania trzasnęły. Jasnowłosa uniosła spojrzenie znad krawędzi kryształu w samą porę, aby dojrzeć stojącego w progu Michaela. Precel przywitał się z nim grzecznie, ale został zignorowany, więc umknął z butelką do drugiego pokoju.
Jest jedna rzecz, którą trzeba wiedzieć o młodym dziedzicu Fawley. Każdy, kto zna go dość długo wie, że szatyn nigdy nie jest wściekły. Ludzie rozpoznają go w Ministerstwie nie z powodu nazwiska, lecz dobrej aury, jaką wokół siebie roztaczał. Dlatego teraz, widząc go, dosłownie rozpieranego przez furię, kobieta zacisnęła wargi nerwowo.
- W czym mogę pomóc?- zapytała, biorąc łyka szampana. Świece na metalowym stole zamigotały, jakby w obawie, co może się wydarzyć. Vivienne nie przeszkadzało, że jedyne co oddziela jej nagość od spojrzenia wściekłego przyjaciela, jest gęsta piana. Ciemnowłosy zacisnął dłonie w pięści, piorunując ją wzrokiem.
- Pracuję nad tym od dawna, a ty w jedną chwilę psujesz miesiące wymiany listów i uzgadniania projektów.- Zmarszczył brwi, pocierając czoło w zmartwieniu.- Dlaczego to zrobiłaś? Dobrze wiesz, że bardzo zależy mi na tej współpracy!
Blondynka wzruszyła ramionami, uśmiechając się sztucznie. Od niechcenia zakręciła cieczą w kieliszku, aby zająć czymś ręce. Wiedziała o tym wcześniej.
- Dla zabawy? Nie lubię żabojadów, a ci byli wyjątkowo zadufani w sobie- odparła, nawiązując kontakt wzrokowy z narzeczonym.- Rozumiesz?
Michael odwrócił od niej spojrzenie, patrząc przez chwilę na białe płytki. Przymknął powieki, chcąc się uspokoić, ale wytrącił go z równowagi chichot kobiety. Black, bez wyrzutów sumienia, bawiła ta sytuacja.
- Bawi cię cierpienie innych, nawet najbliższych. Jesteś najbardziej toksyczną osobą, jaką poznałem, Vivienne- warknął, prostując się.- Nawet bardziej niż twoja rodzina.- Ruszył do wyjścia, lecz zatrzymał się nagle i bez obrócenia dodał.- Jutro będę po ciebie o osiemnastej, do tego czasu, po prostu, nie chcę cię widzieć.
Opuścił pomieszczenie, a po chwili dobiegł ją dźwięk jego deportacji. Vivienne zaczęła się śmiać, ale ze swojej głupoty. Jej nonszalancja gdzieś zniknęła, pozostawiając ją nagą, bez złudzeń. Otarła policzki z niechcianych łez.
Dlaczego sama to sobie robiła?
Ze złością rzuciła kieliszkiem w ścianę. Szkło rozprysło się po całym pomieszczeniu, tak samo jak alkohol, który się w nim znajdował. Zaalarmowany skrzat wbiegł do łazienki, od razu zabierając się za sprzątanie.
Wreszcie nadszedł ten dzień, ten wieczór, na który czekała cała śmietanka towarzyska świata czarodziejów. Ministerstwo postanowiło zafundować swoim pracownikom, właściwie wybrańcom spośród nich, godną rozrywkę. Wydarzenie, które będzie na ustach ludzi przez najbliższy czas, aż do kolejnego balu.
- Przypomnij mi, dlaczego tutaj jestem?- zapytał Newt, poprawiając mankiet koszuli, dosyć niechlujnie. Swój ulubiony, błękitny płaszcz, zastąpił granatowym, bardziej stonowanym. Mężczyzna zauważył, że na usta jego ciemnowłosej towarzyszki wpłynął nieśmiały uśmiech.
- Towarzyszysz mi, bo jesteś jedyną miłą osobą w tej nowej grupie- powiedziała wolno, próbując jak najlepiej sformułować słowa po angielsku.- Masz dobrą...- Zrobiła gest ręką, wskazując go od stóp do głów.- Aurę?
- To chyba komplement.- Niepewny Scamander wyciągnął ramię do Volant, która chwyciła je po chwili wahania. Uśmiechnęła się jednak, kiedy wkroczyli do głównej sali.
Przystrój wnętrza jasno wskazywał, że motywem przewodnim była zima. Z sufitu prószył śnieg, nie dosięgając jednak gości, po prostu rozpływając się nad ich głowami. Szatyn wzdrygnął się, widząc tych wszystkich eleganckich czarodziejów, popijających trunki w kryształowych naczyniach.
Dopiero kiedy spojrzał na krygujących się ludzi, zrozumiał, czemu nigdy nie chciał należeć do tego świata. Przez myśl przemknęła mu myśl, że nawet nie chcieliby go w tym towarzystwie. Kobiety widocznie rywalizowały między sobą, przybierając się w bogactwa, z misternymi fryzurami oraz pięknie skrojonymi sukniami. Mężczyźni nie byli lepsi. Może nie widać było tego tak wyraźnie, jak pomiędzy płcią piękną, lecz wypinali piersi, niczym ptaki i dumnie spoglądali z góry na resztę, próbując okazać swoją dominację.
- Nie jest tak źle, jak myślisz- szepnęła ciemnowłosa, jakby odczytując myśli magizoologa.- Po prostu musisz się pokręcić parę godzin, a potem możesz zniknąć.
- Więc muszę pokazać, iż jestem i to wszystko?- zapytał Newt z niedowierzaniem. Isabelle zachichotała, kręcąc głową w niedowierzaniu. Pociągnęła mężczyznę za sobą, bliżej drzwi oraz ściany.
- Unikać kompromitujących rzeczy, tutaj każdy uważnie obserwuje, żeby potem przekazać informację dalej. To się nazywa... Obmawianie?- zapytała niepewnie Francuzka, a Scamander potwierdził jej to kiwnięciem.- Nie prowokuj nikogo.
- Tylko o tym marzę- westchnął, rozglądając się nerwowo wokoło. Kilka osób już ich lustrowało spojrzeniami, ale szybko odwrócili spojrzenia, kiedy do pomieszczenia weszli kolejni goście w tym sam Minister Magii, którego srebrzyste włosy lśniły, jak skorupy jaj Żmijoptaka.
Tuż za nim kroczył jego syn z partnerką, oboje mieli na ustach sztuczne uśmiechy, jakby dopiero co się pokłócili. Nikt nie mógł jednak zaprzeczyć, że oboje wręcz emanowali pięknem. Newton zamrugał szybko, oczarowany kobietą. Vivienne w malachitowej sukni wyróżniała się od kobiet, które wybrały raczej ciemne kreacje, ale możliwe, że po prostu ona je wszystkie przyćmiła.
Volant parsknęła śmiechem, zakrywając usta, jakby to miało pomóc. Widziała spojrzenie mężczyzny i nie mogła nic poradzić na to, że nagle zainteresowała ją relacja, jaka łączyła tę dwójkę. Scamander nie był raczej w typie Black, która, już na pierwszy rzut oka można było to stwierdzić, była tym typem salonowego rekina. Przykuwała uwagę tłumu i to lubiła.
Platynowłosa minęła ich bez słowa, kierując się w głąb sali, gdzie dopiero teraz Newt zauważył swojego brata i Letę. Starsza czarownica, która stała koło nich zachłysnęła się powietrzem, trącając ramieniem swojego męża.
- Niesamowite, Auberon i Asterope postanowili zaszczycić nas swoją obecnością. Myślałam, że po śmierci Phineasa oraz najstarszej z córek, zrezygnowali z bankietów Ministerstwa- mruknęła do małżonka, lecz na tyle głośno, iż para obok to usłyszała.
- Najwyraźniej wynudzili się w swoim towarzystwie. Ile można siedzieć w dworze rodziny Black?- odparł mężczyzna, a Isabelle zerknęła na Newta z uniesionymi brwiami, jakby mówiąc: "A nie mówiłam?"- Na pewno ten wieczór będzie niezapomniany.
- Na pewno- odchrząknął ktoś zza nich. Podstarzała para spojrzała za siebie szybko. Tuż za nimi stała uśmiechnięta Lacerta, razem z Orionem, który zlustrował ich wszystkich znudzonym spojrzeniem.- Oj, na pewno- powtórzyła, powodując, że na blade lica kobiety wpłynął rumieniec wstydu. Zażenowana odwróciła się do nich plecami, wydając się mniejsza niż wcześniej.
- Ekhem- odezwał się Hector Fawley, przykuwając uwagę tłumu. Różdżkę miał wycelowaną we własne gardło, magią sprawiając, że jego głos był donośniejszy, przez co zagłuszył rozmowy.- Witam was wszystkich na dorocznym zimowym balu. Mam nadzieję, że humor, tak jak w zeszłym roku, wam dopisze.
Isabelle szturchnęła Newta, który nachylił się, żeby usłyszeć, co dziewczyna chce mu powiedzieć. Volant była niewiele niższa, szatyn właściwie mógłby jedynie ugiąć lekko kolana, aby zrównać się z nią wzrostem.
- Coś się wydarzy pomiędzy rodziną Black, spójrz na nich. Wyglądają, jakby gotowali się do rozszarpania komuś gardła.
Scamander spojrzał na platynowłosą, której oczy pociemniały z gniewu, uparcie jednak patrzyła przed siebie, gdy jej matka poczerwieniała z wściekłości. Natomiast Auberon miał spięte całe plecy, jakby gotował się do ataku. Cała trójka była wyraźnie rozjuszona, lecz stali w miarę spokojnie, utrzymując pozory.
- Życzę wszystkim wyśmienitego wieczoru- zakończył swoją mowę Minister, otrzymując pełny kieliszek szampana.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro