Rozdział 15
Z cichym pyknięciem jasnowłosa kobieta aportowała się w pustym mieszkaniu. Stukot jej obcasów na drewnianym parkiecie ucichł tak nagle, jak się pojawił. Zdecydowanie właściciel lokum nie przebywał tu od dłuższego czasu, bowiem kurz osiadł nie tylko meble, ale również podłogę.
Vivienne zarzuciła płaszcz na wieszak, wzdychając ciężko. Czemu sama sobie utrudniała życie? Nie mogła chociaż raz zakończyć jakiejś misji bez wtopy? Przeczesała platynowe loki, zostawiając na głowie niepodobny do niej bałagan, bowiem zwykle jej twarz otoczona była idealnie ułożonymi falami.
Wyciągnęła różdżkę z rękawa, nasłuchując nieprzyjemnej, wręcz brzęczącej ciszy, wwiercającej się jej w umysł. Machnęła na radio stojące na komodzie, tuż przy szerokim lustrze, które wręcz błagało o przetarcie. Z niewielkiego głośnika zaczęła lecieć radosna muzyka, zagłuszając bezdźwięk.
- Myślę, że możemy już przestać udawać- powiedziała Black, odwracając się tyłem do ściany, opierając o szafkę i spoglądając na wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę, który zaczął wyciągać papierosa. Jego oczy miały o odcień jaśniejszy kolor niż blondynki, nadając wrażenie, jakby nie posiadał tęczówek.
- Jak wakacje?- zapytał brunet, zapalając peta. Oboje zachowywali się normalnie, jakby codziennie ludzie dosłownie materializowali się znikąd. Orion i Vivienne zawsze tacy byli, już od czasów szkoły. Zamknięci w swoim świecie, gdzie tylko czystokrwiści mieli dostęp, a właściwie zakochani. Teraz, po wielu latach, mimo zakończenia płomiennego romansu, pozostawali w dobrej relacji, można by rzec, że przyjacielskiej.
- Pełne wrażeń, jak zawsze- odparła kobieta, zrzucając białą koszulę i zostając w samym staniku, zanim przywołała do siebie granatową szatę, którą narzuciła na siebie, dopiero po tym ściągając spodnie.- Jak tam Lacerta? Ciągle próbuje ci zaimponować?
Lacerta Atria Black, młodsza siostra Vi. Ich rodzice zgodzili się na małżeństwo pomiędzy rodami, lecz nie, jak się spodziewano, z platynowłosą, lecz młodszą z rodzeństwa. Ślizgonka od dzieciństwa czerpała przyjemność z rywalizacji pomiędzy krewnymi, a szczególnie tymi bliższymi.
- Raczej zaleźć za skórę, jak to ona- mruknął Orion, strzepując popiół na podłogę.- Wybacz, ale i tak masz bałagan.- Podszedł bliżej, bez uprzedzenia, skradając się jak kot. Viv zmarszczyła brwi w zaintrygowaniu.- Ubierz się ciepło, bo za chwilę zjawią się tutaj twoi koledzy i aresztują cię za to, co wydarzyło się w Ameryce.
- Już wiedzą, że tu jestem? Planowo statek przybiłby do portu jutro.
- Jak zawsze, skarbie. Obserwują wszystkich, którzy mieli jakikolwiek kontakt z Grindenwaldem, powinnaś o tym wiedzieć- szepnął Rosier, wycofując się.- Pewnie cię zawieszą i wreszcie znajdziesz czas na posprzątanie tutaj.
- Odwal się. Byłam zajęta ważniejszymi sprawami, niż kurz na mojej podłodze- prychnęła Vivienne, narzucając na siebie ponownie płaszcz.- Zresztą...- Przybliżyła się do bruneta, tak, że prawie stykali się nosami.- Za to mnie uwielbiasz.
Mrugnęła do niego zawadiacko, poprawiając swoją fryzurę i znowu nadając jej sprężystości. wygładziła kołnierz, przeglądając się w brudnym lustrze.
- Niekoniecznie za bałaganiarstwo- dopowiedział Orion.- Dobra, muszę za kwadrans być w biurze. Do zobaczenia w Ministerstwie.- Pocałował ją w policzek, zanim nie zniknął.
Kobieta westchnęła, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie będzie przecież stała jak kołek i czekała, aż aurorzy wreszcie postanowią włamać się do jej mieszkania. Wskazała różdżką na zakurzoną kanapę.
- Tergeo- mruknęła, patrząc jak cały brud zaczyna znikać, pozostawiając materiał czysty jak za czasu, kiedy go kupowała. Dla upewnienia poklepała siedzisko, jednak dobrze jej poszły porządki, bowiem mogła spokojnie usiąść.
Opadła ciężko na mebel, wzdychając ponownie. Jasne, tęskniła za czymś tak banalnym jak życie w Londynie, lecz nie mogła się pozbyć wyrzutów sumienia. Jej wnętrzności zdawały się być boleśnie ściśnięte, a głowa pobolewała na samą myśl, jak tchórzliwie uciekła ze statku. Najbardziej jednak dręczyła ją niewiedza, jak zareagował Newt, nie mogąc jej znaleźć.
Drzwi od mieszkania otworzyły się gwałtownie, przerywając nieprzyjemny potok myśli kobiety. Uderzyły o ścianę z taką siłą, że aż tynk poleciał na podłogę. Kilku aurorów w skórzanych płaszczach wkroczyło do środka z różdżkami uniesionymi, gotowymi, aby przyjąć ewentualny atak. Gdyby nie powaga sytuacji, łechtałoby to ego blondynki. O co ją podejrzewali, że podjęli tak ofensywne wejście?
Podniosła niewinne spojrzenie na dwójkę, co stanęła tuż przed nią. Dobrze znała czarnowłosą kobietę, która uśmiechała się do niej fałszywie. Ciemne loki opadały jej na plecy, a jasne oczy, genetyczny spadek od matki, dawniej panny z rodu Malfoy. Lacerta kiwnęła głową do jednego z jej współpracowników, który wyrwał różdżkę z dłoni Vivienne.
- Zostawcie nas na chwilkę- rzekła najmłodsza z sióstr Black. Kiedy zostały same, brunetka porzuciła dobrotliwy wyraz twarzy. Zacmokała, nieszczerze zmartwiona.- Narobiłaś bałaganu. Gdyby nie matka, sprawiłabym, że zamknęliby cię w Azkabanie.
Platynowłosa wstała z kanapy i zbliżyła się do siostry, stając z nią twarzą w twarz.
- Powinnaś mnie w nim zamknąć. Obie jednak wiemy, że za bardzo cenisz swoje dobre imię- szepnęła. Ślizgonka spurpurowiała na twarzy od wściekłości i bez przemyślenia, spoliczkowała Viv, aż jej głowa odskoczyła na bok. Blondynka chwyciła się za bolące miejsce, śmiejąc się coraz głośniej, nie mogąc się powstrzymać.- Och, kochanie, mam dosyć twojego szczeniackiego zachowania.- Oddała siostrze uderzenie, ciągle uśmiechając się z rozbawieniem.
Auror, który akurat wchodził do pokoju stanął pomiędzy kobietami, rozdzielając je. Lacerta posłała jej ostatnie jadowite spojrzenie, zanim, ciągle lekko wstrząśnięta, wyprostowała się.
- Vivienne Andromedo Black, jesteś aresztowana pod zarzutem ujawnienia świata czarodziejów, złamania Międzynarodowej Przysięgi Aurorów oraz nielegalny wyjazd z kraju. Masz prawo zachować milczenie aż do rozprawy dyscyplinarnej, która odbędzie się dzisiaj o godzinie siedemnastej- rzekła do siostry, odzyskując pewność siebie w miarę mówienia.- Zabrać ją- mruknęła do funkcjonariusza, który chwycił blondynkę pod ramię i siłą wyprowadził z pomieszczenia, aby następnie deportować się z nią do Ministerstwa.
Aportowali się pośrodku zatłoczonego holu, wyłożonego ciemnym drewnem. Z przeciwległego końca atrium słychać było buchanie kominków Sieci Fiuu, z których wychodzili czarodzieje, otrzepując się z pyłu. Na całe szczęście nie musieli iść przez sam środek budynku, koło fontanny, gdzie na pewno wiele osób zainteresowałoby się grupą Aurorów, prowadzących kobietę.
Skręcili w boczny korytarz, który prowadził do wind na niższe poziomy. Niewiele osób pałętało się tutaj o tej godzinie, a jeżeli już, to zbyt byli zajęci swoimi sprawami, aby się nimi zainteresować. Nad ich głowami przeleciał klucz sów niewielkiego rozmiaru, ćwierkając radośnie. Cała szóstka zerkała na ptaki nieufnie, nauczeni już, że potrafiły sprawić przykry prezent.
Lacerta pożegnała się z Aurorami, oddalając się do biura Wizengamotu, gdzie pracowała. Mimo, ze kobiety pracowały w jednym departamencie, to ich wydziały rzadko się ze sobą widziały, tylko jeżeli następowały ważne rozprawy. Jak ta, która będzie się odbywała po sprowadzeniu Grindenwalda do Londynu z Nowego Yorku. Jeżeli Viv nie zostanie zwolniona, to na pewno pojawi się na nim. Jednak platynowłosa nie wierzyła, żeby komisja obeszła się z nią ulgowo, o ile oczywiście nie wtrąci się w to jej rodzina lub Michael.
Och, Michael Fawley, jej mimowolny narzeczony. Jak mogła o nim zapomnieć, kiedy mężczyzna, dosłownie, co chwilę o sobie przypominał? Jakieś dwa lata po ukończeniu nauki w Hogwarcie ich rodziny zaręczyły ich. Następną rzeczą, która irytowała Black, był fakt, że osoba z którą mogłaby w teorii założyć szczęśliwą rodzinkę, ożeniła się z jej młodszą siostrą. Ah, czystokrwiści i ich układy.
O wilku mowa, pomyślała, widząc dwójkę mężczyzn zmierzających w ich stronę. Jeden wysoki, wyprostowany jak struna, o włosach przyprószonych siwizną, Hector, sam Minister Magii we własnej osobie. Tuż za nim kroczył brązowowłosy, o takim samym wzroście, w czarnym garniturze, Michael. Ojciec i syn, jednocześnie niezwykle podobni oraz różni.
- Vivienne- rzekł chłodno Minister, rzucając swojemu potomkowi spojrzenie, zanim ponownie skupił się na kobiecie.- Słyszałem, czego dokonałaś za oceanem. Picquery zdążyła mnie o tym poinformować, sugerując, abym zmniejszył karę za twoje wykroczenia.
- A postanowił pan tak zrobić, Ministrze?- spytała błękitnooka zdawkowo, powstrzymując się od zerkania na przyjaciela.
- Ojciec na pewno zrobi co w jego mocy- wtrącił się Michael, odwracając się do ojca, ściągając jego gniew na siebie.- W końcu nie co dzień łapie się czarnoksiężnika poszukiwanego od kilku lat.
Przez chwilę pomiędzy nimi zaległa cisza. Platynowłosa zmarszczyła brwi, niedowierzając, że Fawley Junior aż tak się za nią stawiał. Nie chciała, aby on też miał problemy przez nią. Podejrzewała, iż wiedział o czymś, o czym ona nie.
- Masz rację, synu, postaram się załagodzić komisję. Nie ze względu na ciebie, Black- rzucił a pożegnanie, odwracając się na pięcie, aż jego płaszcz powiewał za nim gniewnie. Młodszy prychnął cicho, ale nie skomentował zachowania rodziciela.
- Korespondowałem z panią Serafiną. Dobrze sobie poradziłaś- szepnął do niej narzeczony, po chwili zauważając, że nie są sami.- Scott nie patrz tak na mnie, sam byś to zrobił dla swojej wybranki.- Jasnowłosy auror uniósł ręce niewinnie, nie kwestionując komentarza Michaela, który uśmiechnął się, od razu zmieniając atmosferę na weselszą.
- Dziękuję za to. Dalej chyba będę musiała sama sobie radzić- rzekła Vivienne, chwytając za dłoń mężczyznę.- Widzimy się wieczorem?
- Jasne, skarbie. Dasz radę z opinią starszego Scamandera. Tezeusz jest restrykcyjny, ale rozumie, co oznacza uwięzienie Grindenwalda. Trzymaj się tego- doradził jej szatyn, wyciągając zegarek i wygwizdując nerwowo.- Muszę biec na spotkanie z francuskim dyplomatą. Do zobaczenia w domu.
Pocałował ją w policzek i deportował się z trzaskiem. Kobieta otrząsnęła się, spoglądając na jej obstawę, która udawała, że wcale ich nie słuchała. Wywróciła oczami i ruszyła, tym razem bez przymusowej pomocy, w stronę wind.
Zanim wprowadzono ją do sali, gdzie miała się odbyć jej rozprawa dyscyplinarna, Viv zdążyła trzy razy pożałować swojej decyzji, aby pomóc Scamanderowi. Bez pracy będzie musiała wrócić do rodzinnego domu, narażona na wieczne przytyki ze strony krewnych oraz nieprzychylne spojrzenia, wywołujące w niej poczucie winy.
Z tego, co blondynka zauważyła, nie była siedemnasta. Została wprowadzona godzinę później, niż zakładano, czyli coś musiało się wydarzyć. Bardzo możliwe, że starszy Fawley zainterweniował.
Nie znajdowała się również na sali Wizengamotu, lecz w małym pokoju z wieloma książkami oraz okrągłym stołem pośrodku którego lśniła srebrna toń. Jej jasna powierzchnia pozostawała gładka niczym lustro, lecz jej wnętrze wirowało siwymi nitami, rzucając cienie na otaczające je przedmioty. To ona była głównym światłem w pomieszczeniu, nadając mu mrocznego klimatu. Najwyraźniej ktoś potrzebował nuty dramaturgii.
- Vivienne Andromeda Black- przywitał się z nią wysoki, brązowowłosy mężczyzna. Miał bardzo znajomy kolor oczu, błękitne i mimo sytuacji, ciepłe. Zdecydowanie nie chowały żadnej urazy.- Tezeusz Scamander.
- Wiedziałam, że kogoś mi przypominasz- mruknęła platynowłosa, zaskoczona. Zmierzyła go od stóp do głów, nie zwracając uwagi na to, jak ostentacyjnie to robi. Mężczyzna poruszył się niespokojnie, ale nie usiadł ponownie na swoim miejscu, dopóki nie skończyła.- Więc jesteś bratem Newta.
- Nie da się ukryć. Tak samo, jak to, że także twoim nowym przełożonym.
- Co?- Black wciągnęła głośno powietrze, po chwili odzyskując równowagę i próbując zatuszować swoje wzburzenie. Jej ostatni szef był bucem, lecz ignorował większość wybryków, aż do ostatniego wyskoku, kiedy rzuciła mu na biurko najmniej spodziewaną rzecz.- Zwolniono Cottona? Cóż to za szkoda dla Ministerstwa.
- Sam zrezygnował po twoim prezencie- rzekł Scamander. Włożył dłonie do kieszeni, kiwając się z palców na pięty.- Powinienem być wdzięczny, bo dzięki tobie awansowałem.
Vivienne uśmiechnęła się delikatnie, karcąc swój pochopny osąd. Mężczyzna wyglądał raczej na surowego, co jeszcze pogłębiała opinia, jaką wyrobił sobie podczas wojny światowej mugoli. Sławny Tezeusz, tak różny od swojego cichego brata. Chociaż może to też było błędne założenie, była to w końcu najbliższa rodzina. Na pewno kilka cech mieli wspólne.
- Nie ma za co. Chyba...- dodała szybko, łopocząc rzęsami. Jej wypowiedź została przerwana przez wejście Hectora Fawleya, Ministra Magii, który miał niezwykle kwaśną minę. Jego wyraz twarzy stał się jeszcze bardziej zgorzkniały, kiedy zauważył rozmawiającą parę.
- Uważaj Tezeuszu, nie daj się oczarować tym jasnym oczętom, bowiem zwiodły już niejednego- rzucił cierpko, sprawiając, że Krukonka obruszyła się.- Usiądźcie. Miejmy to za sobą.
Kiedy już usadowił swoje czcigodne cztery litery na masywnym krześle, odchrząknął. Posłał nowemu szefowi Biura Aurorów surowe spojrzenie, zanim przemówił. Jasne refleksy padały na jego już niemłode oblicze, wyostrzając bruzdy oraz ostre rysy twarzy.
- Vivienne Andromedo z szlachetnego i starożytnego rodu Black. Naruszyłaś znacząco przysięgę, którą składałaś przy podejmowaniu pracy jako Auror, a także naraziłaś świat czarodziejów na ujawnienie.- Blondynka przełknęła ciężko ślinę, podnosząc, z trudnością, wzrok z tafli na twarz jej teścia.- Pomogłaś także Newtonowi Scamanderowi uciec z siedziby MACUSA, mimo podejrzeń jakie na nim ciążyły.
Tezeusz zerknął na swojego przełożonego, po czym na kobietę, która nie wydawała się żałować tego, co zrobiła. Była to prawda, dopiero kiedy Viv usłyszała to z ust osoby, która nie darzyła ją sympatią, pogodziła się z tym, że mimo złamania tylu praw, prawdopodobnie utraty posady, zdołała uchwycić groźnego czarnoksiężnika.
- Mimo tego, wyświadczyłaś nam przysługę i schwytałaś, poszukiwanego za szereg przestępstw, Gellerta Grindenwalda. W tym świetle nie mam wyboru. Zostajesz zawieszona w wykonywaniu czynności służbowych do odwołania.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro