Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟬𝟢'𝟒𓂀



— 𝐍𝐀𝐋𝐄Ż𝐘 𝐒𝐈Ę-

— Ta, jasne. Po prostu to rozmień, stary — Hanma uciszył jakiegoś starszego kasjera z pokaźnym wąsem pod nosem machając na niego ręką od niechcenia.

W zamian starszy mężczyzna odwdzięczył się posyłając mu w odpowiedzi nienawistne spojrzenie w towarzystwie niebezpiecznie drgającej, równie gęstej brwi i przechodząc w milczeniu do niewdzięcznej pracy przy kasie.

W końcu jakoś musiał, niestety, zarobić. Nawet pomijając te przeklęte dzieciaki i tirowcy, bez których wszystko by mu uszło na sucho.

Prawdopodobnie Shuji nie czekałby na tak zwaną „resztę" w podstawowych warunkach. Nie należał bowiem do jakże wąskiego grona ludzi, których zdobił ciężki tytuł wytrwałej cierpliwości. Umiejętności, którą według niego wykazać mogły ledwie wiekowe, znające upływ czasu w spowolnieniu drzewa. Były cierpliwe i posłuszne, poddając się zmiennym czynnikom przyrodniczo-naturalnym. Ludzie z całą pewnością nie mieli ani liści, ani czasu na cierpliwość. Na dodatek Hanma Shuji preferował nakładanie na siebie łatki człeka „w gorącej wodzie kąpanego". Cynizm mógł być jego drugą, nie ulegająca złuszczeniu, zewnętrzną skórą, jednakże jego trzewia wyścielała wyłącznie niecierpliwość. Stał się więc człowiekiem chorym, wystawionym na mroźne wietrzysko - człowiekiem pozbawionym cierpliwości, zmuszonym zaś do wyczekiwania.

Na domiar złego obecnie spotykał się z wręcz korzącym stanem, w którym jego konto bankowe wręcz nie istniało, a środkami, które pozostawały mu do dyspozycji na lewo i prawo były wyłącznie zawartości jego kieszeni. Resztkowe zawartości schowków, które świeciły prawie gołym pustostanem. Pozostało mu więc zacisnąć trochę mocniej dłoń na w większości białym opakowaniu, westchnąć bezpośrednio do nieskończoności eteru i naciągnąć bardziej kaptur wypłowiałej bluzy, odchrząkując w wyczekiwaniu.

Gdyby tak czysto satyrycznie przyrównać Hanmę i nieznaczący, prostokątny zlepek papieru, można by było rzec prześmiewczo Predator and prey.

Mając za tło zgrzytanie nieporadnie liczącego drobniaki pracownika stacji, opieszale błądził wzrokiem po oferowanych przez to miejsce produktach. Przynajmniej do momentu, w którym z małego, staroświeckiego, kwadratowego telewizorka, który został umiejscowiony nad posiwiałą głową sprzedawcy, nie wydobył się jakiś nieprawdopodobny szum, a następnie charakterystyczna dla świeżych wiadomości melodia.

Młody zbieg przysłuchiwał się z całkowitym brakiem skupienia, jak starsza, sztucznie uśmiechająca się prezenterka przedstawiła się, obwieszczając dzisiejszą datę. Drugi listopada. Hanma, na którym żadnego wrażenia nie wywierało zjawisko nadmiernego upływu czasu, zwrócił znaczniej swoją rozkojarzoną uwagę na osobie prezenterki. Zwęził mimowolnie ślepia, przyglądając się jak automatycznie, nawet robotycznie wyrzucała z siebie wyuczone na pamięć frazy. Wyglądała jak miliony dolarów w ludzkim opakowaniu, co odbijało się dwojako jako piękne fałszerstwo. I do tego ten paskudny, sztuczny uśmiech.

Był ciekawy czy mając to wszystko i prezencją stanowiąc jego starannie sporządzone przeciwieństwo była prawdziwie szczęśliwa. Może chociaż minimalnie ciut bardziej. Może w minimalnej dawce poznała bezcenną receptę na to przeklęte po tysiąckroć szczęście. Wolność. Euforię, nie - desperację.

I główkował tak niespodziewanie, niepodobnie do siebie, mając za akompaniament stale trzeszczenie monet. Do chwili aż nadeszła pora na najważniejszą informację poranka.

— ...w lokalnym, teksańskim miasteczku doszło do okrutnej zbrodni. Dwójka ludzi - kilkuletnie małżeństwo, zostało spalone żywcem. Państwo (Nazwisko) zostali uwięzieni we własnym domu, pod który podłożono ogień. Zginęli na skutek głębokich oparzeń ostatniego stopnia zaraz po dostaniu się do miejscowego szpitala. Zakłada się, że za zbrodnię odpowiada niejaka (Imię) (Nazwisko) - córka pana (Nazwisko), a pasierbica jego drugiej małżonki. O dalszym przebiegu śledztwa będziemy informować państwa na bieżąco.

Nadal przyswajały wstrząsające, niebotycznie korzystne dla niego informacje, Hanma wyszedł z budynku bez swojej reszty. Zacisnął dłoń z grzechem na papierowej paczce sprawiając, że została paskudnie zgnieciona. Zaśmiał się maniakalnie, zmierzając dużymi krokami prosto do znajomego pojazdu. Czekała go nie mała rozrywka, ku czci której odważył się nawet poświecić pojedynczego papierosa, którego to w biegu podpalił za pomocą srebrnej, porysowanej  zapalniczki i po wzięciu raptem trzech zaciągnięć - wyrzucił bezwiednie na podłoże.

Cóż za strata.


Na świecie występowało doprawdy wiele anomalii. Były pięknie, niefrasobliwe, czasem nawet niebezpieczne. Ale umówmy się, że jedna, z dokładnie jednym na milion odstępstwem od normy, nie miała prawa bytu. Mianowicie - Hanma Shuji nie podziwiał. Wymienionym wcześniej wyjątkiem był tutaj wyłącznie Kisaki Tetta, którego, zdawać by się mogło powierzchownie, tylko podziw, może nawet szacunek wiązał ze złotookim.

Ale na ogół Hanma nie specjalizował się w respektowaniu z bardzo prostej przyczyny - braku adekwatnych autorytetów. Ludzie dzielili się w jego przypadku na dwie, bardzo skonkretyzowane frakcje - tych, którzy śmiertelnie się go obawiali lub też takich, którzy go równie śmiertelnie nienawidzili. Czyżby z tej przyczyny tak trudno było mu odnajdywać nowych znajomych?

(Imię) nie była aż takim odstępstwem. Mogła się go wprawdzie nie bać, ustanawiając się na trochę wyższym stopniu na zawiłej, posiadającej znaczne ubytku w szczeblach drabinie, prowadzącej do jego respektu. Do chociażby zauważenia przez złociste ślepia.

Ewentualnie mogła śmiało umiejscowić się po drugiej, tej nienawistnej stronie barykady.

Cóż, ale popatrzcie czegoż to niespodziewanie dokonała. Osoba, o której jeszcze kilka minut mógł jedynie bez zawahania powiedzieć, że była przemądrzała, niedojrzała i obdarzona w „niebotycznie długi kij w dupie". Tak niewiele dzieliło go do całkowitej zmiany owej opinii.

— Ty mała...! Cholera. Niemal zasłużyłaś sobie na mój szacunek i darmowego szluga, (Imię) — znajdując się już w pojeździe, bez zbędnych ceregieli zatrzasnął za sobą drzwi z hukiem, aby w kolejnym odruchu odwrócić ku dziewczynie bladą twarz, okraszoną przerysowanym uśmiechem.

(Nazwisko) patrzyła tak na niego niepewnie z miejsca pasażera, nie mając pojęcia o co mu tym razem chodziło. Tym bardziej, że po raz pierwszy użył jej prawdziwego imienia. Pospiesznie przeszukiwała czeluści swojej pamięci, tylko utwierdzając się w przekonaniu, że niczego mu o sobie przypadkiem nie zdradziła. O tym, co zrobiła.

— ...Skąd ty- — postanowiła postawić absolut niepewności na szczere pytanie o co mu chodziło. Jednakże musiała się szybko wycofać, obserwując z narastającym niepokojem i coraz szybciej bijącym sercem, jak chłopak zaczął ją dosłownie zewsząd osaczać, nachylając się nachalnie w jej stronę.

Nawet gdy przycisnęła swoje na wpół sparaliżowane odrętwieniem od ciągłego siedzenia ciało do wewnętrznej strony drzwi pojazdu, niezbyt przeszkadzało to Shuji'emu. Bawił się w najlepsze, zmniejszając za wszelką cenę dystans, przekraczając przy tym nawet nie tylko sferę osobistą dziewczyny i wszelkie granice, ale również rozdzielający ich schowek czy skrzynię biegów. Hanma ułożył swoje duże dłonie na obitym miękkim materiałem siedzeniu (Nazwisko), służąc sobie rękami za podporę.

— A jak miałby się nie dowiedzieć, skoro nagle stałaś się okropnie popularna? Piromania? Czadowo. To dlatego nie chciałaś wysiadać, nie?

— Sam sobie odpowiedz — wyraźnie odczuwając na swojej twarzy jego ciepły, cuchnący papierosami oddech, odwróciła nieznacznie spojrzenie w bok, udają, że deska rozdzielcza stała się nagle niesłychanie pasjonująca. — Ała! Co ty odpierdalasz?! — po czym aż podskoczyła, gdy poczuła na jednym ze swoich ramion nieprzyjemne szczypanie.

Jej (kolor) tęczówki nie wyrażały nic prócz zgorszenia i zarzutu, kiedy dostała zmuszona przenieść je znów na szczerzącego się beznadziejnie Hanmę. Ciemnowłosego, który przez dosłownie chwilę utrzymując ciężar swojej górnej połowy ciała, bezceremonialnie uszczypnął (kolor)włosą. Następnie, zyskując jej upragnioną atencję, przerzucił sobie rękę przez jej spięte ramię.

— Wkurwia mnie twoje obrażalstwo i zgrywanie nagle świętej, podczas gdy właśnie dowiedziałem się, że niezły z ciebie mały pojeb. Najwidoczniej nie jesteś takim bezkarnym aniołem miłosierdzia, na jakiego się tak zawzięcie kreujesz. Musisz zaakceptować w końcu, że na tym świecie nie ma złych ludzi, bo wszystko nie jest banalnie czarno-białe. Są po prostu szarzy ludzie, którzy czasem robią złe, głupie rzeczy — musiał zbalansować ciężar, na nowo podkładając drugą rękę i na nowo rozpoczynając błądzenie po jej zobojętniałej minie.

[Highly Recommend| 𝐏𝐥𝐚𝐲𝐢𝐧𝐠: 𝐅𝐥𝐞𝐞𝐭𝐰𝐨𝐨𝐝 𝐌𝐚𝐜 - 𝐓𝐡𝐞 𝐂𝐡𝐚𝐢𝐧]

To był pojedynek. Twarz przy twarzy, z czego dziel je nieznośny dystans pod postacią raptem kilku nędznych centymetrów. Odległość, której z pewnością żadne z nich nie odważyło się przekroczyć. Byli wprawdzie naturalnymi wrogami, w czym Hanma dodatkowo utwierdził się, dostrzegając w oczach dziewczyny masę nieprzychylności, którą, nawet pomimo niewyobrażalnie długich nóg, przekoczyć nie potrafił. A widział w nich niemal wściekłość.

Zdecydował się więc na wybitnie mądry, aczkolwiek typowy dla siebie ruch - dolanie calutkiej rezerwy benzyny do rozszalałych płomieni.

— Więc jak będzie? Rozejm?

Na wybuch nie musiał wyczekiwać specjalnie długo.

— Pojebało cię — (Imię) bez żadnych większych rozważań zaśmiała mu się prosto w twarz, stwierdzając fakt.

— Hanma Shuji — jego ponownie zabrany głos lekko wytracił (kolor)oką z ogólnego, sztucznego rozbawienia. Jednocześnie nie zebrała w sobie odpowiedniej rezerwy siły czy woli, by zahamować zdziwione westchnienie, wydobywające się spomiędzy jej rozchylonych warg. Rozwarła na niego powieki w szczerym szoku. — Pojebało cię, Hanma Shuji — poprawił ją, jakby zważając nagle na swoje warunki i domniemany rozejm, który jej właśnie oferował, postanowił oddać jej nieco miejsca.

Cofnął się do siedziska kierowcy, kontynuując wywód.

— Poważnie, powinniśmy zawrzeć ten chwilowy rozejm. Popatrz, oboje zmierzamy do tego samego celu i jeżeli się wyrobimy, to zdążymy przekroczyć granicę zanim twoje anielskie lico stanie się powszechnie rozpoznawalne, albo co gorsza - będziesz zmuszona wskoczyć w więzienne, pasiaste łachmanki. A z tego co wiem paski już od dawna w modzie nie królują — chcąc wyrazić swoją niezbyt pochlebną opinię na temat więziennego odzienia, doskonale udał odruch wymiotny. — No i teraz, po tym jak już się oficjalnie sobie przedstawiliśmy, to tylko kwestia czasu aż któreś wyda w zamian za jakieś korzyści drugie policji. Nieprawdaż?

Hanma Shuji poświęcił całe swoje dotychczasowe życie na oswojenie śmierci. Małej, kapryśnej bestii, która przychodziła, gdy nie było już nic, aby przysiąść niewinnie, powolutku na naszej klatce piersiowej i odebrać ostatni dech w skruszonej, niczym wiekowy, babciny wazon piersi. Spędził pustą nieskończoność na nieskutecznym udomowianiu dzikiej bestii, której od wieków w naturze przykazane pozostawało istnienie samotne. Szmat czasu nieświadomie zaprzepaścił na zdobyciu przyjaciela, dla którego pozostawał niezmiennie niewidzialnym. A potem pojawił się Kisaki Tetta, który ów śmierć uwiązał za pomocą swojego elastycznego sprytu na smyczy, wręczając Hanmie jej drugi, napięty stałą walką stworzenia kraniec.

Ale i on, choć niechętnie, odszedł, zabrany przez coś, co Shuji ścigał na bolesne darmo od niepamiętnych czasów.

Jedno wiedział napewno - (Imię) (Nazwisko) nie była śmiercią. Dlaczego więc, ku jego osobistemu zaskoczeniu, zechciał za nią podążać? Za pozwoleniem dotrzymać kroku.

Dlaczego wszyscy odchodzili? Czyżby tym razem miał postąpić w ten sposób pierwszy?

— Jasne. To tylko kwestia czasu, jeżeli otrzymałabym za to jakąś fajną ugodę. Bez urazy, Hanma.

Hanma w najśmielszych snach nie potrafił  wyobrazić sobie uśmiechającego się do niego (Imię). Nie sztucznie, wymuszenie, czy ironicznie - a najprawdziwiej na świecie. Chyba nie spotkał jeszcze człowieka, który tak przepięknie przyznawałby się do bycia istnym, biblijnym Judaszem.

— Urazy wobec ciebie, (Nazwisko)? Nie śmiałbym. Co ty na to, aby spożytkować wspólnie czas, który nam pozostał? — zadał pytanie osobie, która z każdym momentem swoim zachowaniem stopniowo coraz bardziej rosła w jego rozemocjonowanym spojrzeniu.

— Nie jestem łatwa — Shuji czuł się, jakby praktycznie był w stanie odczytać przyszłość, gdy zgodnie z jego oczekiwaniami brwi dziewczyny natychmiast po wypowiedzeniu tej sentencji znacznie się zmarszczyły.

I wiedział, że zaraz wypali jakimś zaprzeczeniem, nawiazując do jego wcześniejszej, jak najbardziej dwuznacznej propozycji. Jednoczenie Hanma uwielbił sobie fenomen wyparcia wobec (kolor)okiej, obecnie zniesmaczonej (Nazwisko).

— Znowu to samo? Chodziło mi o wspólną wycieczkę na churrosy do Meksyku, napalona gówniaro. Ale skoro już zaczynasz temat... — świetnie zgrywał niewiedzę, przytykając sobie do podbródka wskazujący palec oraz spoglądając w aktorskim zamyśleniu na obity szarym tworzywem sufit auta.

Rozszerzył jednak oczy w zaskoczeniu, wyraźnie wykrywając moment, w którym (Imię) posłała mu swoim łokciem kuksańca przeraźliwie celnie, bezpośrednio w żebra.

— Oh, zamknij się już i jedź.

I, oh, bądźcie pewni, że pojechał.

Z taką prędkością i piskiem opon, że horyzont przybrał postać przepięknego nieporządku skomplikowanych, zbełtanych ze sobą w jednolitej mieszaninie barwników. Z taką prędkością, że pomimo świstu wypełniającego kabinę wietrzyska, słyszał wyłącznie walenie, niczym mistycznym młotem Tora, swojego wiotkiej mięśnia w klatce z kości.

Gnając w nieświadomej definicji eskapizmu, całkowicie nie obchodziło go czy zginie. Jeżeli miał do wyboru wpatrywanie się z wymuszonym uśmiechem w beznamiętną drogę i dziewczynę obok siebie, wybór jawił się pod postacią rzeczy oczywistej.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro