Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟬𝟢'𝟑𓂀




[Highly Recommend| 𝐏𝐥𝐚𝐲𝐢𝐧𝐠: 𝐊𝐢𝐦 𝐖𝐢𝐥𝐝𝐞 - 𝐊𝐢𝐝𝐬 𝐈𝐧 𝐀𝐦𝐞𝐫𝐢𝐜𝐚]

𝐓𝐎 𝐎𝐃𝐑𝐎𝐁𝐈𝐍Ę 𝐙𝐀𝐁𝐀𝐖𝐍𝐄, ale od zawsze każdy etap życia składał się z wkładania nieodpowiednich butów.

Po urodzeniu nie nosiliśmy ich wcale i był to zarazem najbardziej banalny oraz wyzwolony fragment człowieczej doli. Problem pojawiał się w momencie, w którym uczyliśmy się chodzić, a raczej upadać, tylko w nielicznych wypadkach potrafiąc w pełni utrzymać faktyczny, rzetelny pion. Tak zapoczątkowaną praktykę nie zaprzepaszczaliśmy - po prostu niezauważalnie, ślepnąc na nią wskutek przyzwyczajenia kontynuowaliśmy do końca naszych dni, z czego będąc coraz bliżej epilogu, tym bardziej powracaliśmy do bezwładnego, leżącego stanu z prologu.

Psotne dzieciaki, którym nie wiadomo jak wielce niebieskie, chmurzaste krainy malowały się w wyobrażeniach ukochały sobie wskakiwanie z rozpędu w zwykle za dużą własność utwardzonej doświadczeniem nogi rodzica. Następnie dochodziliśmy do dorosłości, albo też jej wczesnych lat, kiedy to nie wiadomo było czy jest nas stać na jakiekolwiek obuwie. A wszystko kończyło się u nieczęsto dożywanej późnej starości, w której mocno opuchnięte od stałego poruszania się kostki nie znosiły uczucia zaciskających się wokół nich tworzyw. Tym samym wracaliśmy do unikania butów, aż w końcu przestawały być nam potrzebne.

Bo ostatecznie po cóż to martwemu ochrona dla stóp, gdy jedynym przeznaczonym mu zajęciem był powolny, naturalny rozkład, w którym został nawet ogołocony z jakiegokolwiek, chociażby szczątkowego wpływu?

Przyrównując tak wpływ czasu na rozwój ludzki, dostrzegamy po raz kolejny brzydką zależność - ciągłe uciekanie. Potrzebowaliśmy mocnych, dobrze umięśnionych nóg, dodatkowo ochranianych przez jeszcze jedną warstwę, by od pierwszych nieudolnie wykonanych kroczków do powolnego zaniku mięśni kończyn dolnych non stop być w biegu. Uciekać przed wszystkim i niczym - co wzorowo przedstawiał aktualnie Hanma Shuji.

A teraz do reprezentacji dołączyła również (Nazwisko) (Imię) ze swoim wykrzywionym w przerażeniu wyrazie twarzy, gdy tylko grzecznie jej zakomunikował, że może się przespać tamtej nocy, podczas kiedy on miał zająć się „pracą". Z czego prawa brew dziewczyny powędrowała gdzieś mniej-więcej na połowę zmarszczonego przesadnie czoła, już w momencie zasłyszenia z ust złotookiego słowa „praca". Wmawiała sobie, że nie była tym typem człowieka, który ocenia przysłowiową okładkę książki, nie zaglądając wcześniej bezpośrednio do treści. Ale właśnie się na to bezczelnie ośmieliła. Hipokryzja zaczęła formować swoją śmierdzącą woń w nadlatujących, ciepłych masach powietrza.

Wytrzeszczyła swoje (kolor) ślepia w niedowierzaniu, kręcąc z rozbawieniem głową. Jednak gdy po opanowaniu roześmiana zauważyła, że Hanma wcale nie wtóruje, niemal poczuła jak jej szczęka opada prawie do zakurzonej ziemi.

— To nie żart? Powiedz, że żartujesz. Co niby masz do roboty na pobocznym takim zadupiu razem z... o kurwa — przerwała, w przypływie olśnienia łapiąc się za głowę i zaczynając dziwnie obracać całym ciałem wokół własnej osi.

Krążyła, zataczając zagadkowe kółka wokół nieznanego, nawet nieistniejącego punktu, zupełnie tak, jakby była księżycem, zataczającym kręgi wokół Ziemi, będąc jej swoistym satelitą. Przy okazji nie przejęła się tym, że wszędzie wokół zaczęły pojawiać się tumany wzburzonego w powietrze kurzu.

Shuji patrzył tak na (kolor)włosą w rozbawionym wyczekiwaniu, trzymając swoje duże dłonie w kieszeniach luźnych spodni. Na samym początku przyznał przed samym sobą, że była dziwna, ale w tym momencie, gdy tak przypominała mu jakąś pszczołę wijącą się w agonalnym stadium u jego stóp, nie wiedział czy pałał większą ochotą do umierania na zakurzonym gruncie ze śmiechu, czy płaczu z przerażenia.

Druga opcja zdecydowanie jednak nie wpasowywała się w jego normy moralne, a więc wybór pozostawał oczywisty.

Przyłapał się jednocześnie na niemal odruchowej próbie wygrzebania długimi palcami paczki papierosów, których stały zapas gościł stale w różnych skrytkach jego ubioru. Zamrugał powolnie, tym samym dając ukojenie swoim trochę przesuszonym spojówkom, odnajdując nic, poza ziejącą pustką. Zaklął cicho pod nosem, pozwalając sobie na zmęczone westchnięcie.

Jakby nigdy nic, pociągając nosem, ruszył do tylnych siedzeń obecnie dzielonego z dziewczyną domu na czterech kółkach, a tym samym do swojej „pracy". (Imię) tymczasem zaprzestała swojego dziwnego napadu, przypatrując się w absolutnej ciszy i otępieniu jak ciemnowłosy, uprzednio rozrywając wierzchnią warstwę materiału, opróżnia zapas miękkiego tworzywa, którym zostały wyścielone tylne fotele jej samochodu. Jakoś nie potrafiła być na niego zła, ponieważ pojazd de facto nie należał do jej zasobu własności. To nie tak, że ukradła go od kogoś całkiem nieznajomego, jednak ten fakt sam sobie powodował, że na samą myśl o jego pierwotnym właścicielu doznawała wewnętrznie jakiś nieprzyjemnych konwulsji, w których jej żołądek ściskał się nieprzyjemnie.

Podeszła do niego z obojętną miną, przystając może trzy kroki dalej i starając się zaglądać przez jego szerokie ramię, przez ich różnicę wzrostu prawie zostając zmuszona do ciągłego podskakiwania. Znacznie bardziej preferowała ową upartą, milczącą głupotę, niżli rzeczywiste przełamanie napiętego milczenia.

Hanma westchnął, decydując się w końcu wyjaśnić jej swoje zamiary. W końcu jechali na jednym, przeraźliwie niewielkim wózku, a (kolor)oka nie okazała się na tyle nierozsądna, aby zacząć zasypywać go stekiem bzdurnych, denerwujących pytań, których po prostu nie lubił. Denerwowało go niewyobrażalnie ciągle powtarzanie tych samych, oczywistych kwestii, jednocześnie marnując swój czas. Na dodatek w czasie, kiedy zwyczajnie czuł się nieustannie zmęczony z niewyjaśnionych przyczyn. Jakimś sposobem (kolor)włosa odkryła, że jeżeli poczeka cierpliwie aż sam zdecyduje się jej powiedzieć, uniknie bardzo nieprzyjemnej sytuacji. Nagle wydała mu się jakoś tak odrobinę mniej psująca krew niż znaczna większość populacji ludzkiej. Aczkolwiek nie był fanem przekazania ów wieści na głos.

— Nic ci nie zrobię, młoda. Ty się uspokój, a ja będę kontynuował przygotowywanie do przekroczenia granicy — wyjaśnił niewinnie, zupełnie tak, jakby przekazywał jej co najmniej jakiś przepis na świetne ciasto, a nie praktycznie ponowne złamanie prawa. Następnie popatrzył na nią przelotnie, nawet posuwając się do zaprzestania niezbędnej do jego planu czynności.

(Nazwisko) odnosiła wrażenie, że mówił do niej w jakiś taki nienaturalny, wymuszony sposób. Więc nie odpowiadała, chwilowo milknąc. I nawet przez moment pozostali w takiej pozycji, jak i ciszy otaczającego ich bezwietrznego, nocnego krajobrazu. Nie potrzebowali zbędnych słów. Wystarczyły porozumiewawcze spojrzenia.

No cóż, chyba nie do końca na tyle porozumiewawcze, za jakie uważał je Hanma.

— I jak niby ma pomóc nam w tym szlachtowanie moich tylnych foteli? — (Imię) wychyliła się dziwacznie całością sylwetki do przodu, opuszczając swobodnie wzdłuż ciała górne kończyny, które wcześniej zdążyła skrzyżować na piersi.

Zmarszczyła na niego brwi w niezrozumieniu, wkładając za ucho pasmo (kolor) włosów, które niespodziewanie wysunęło się z reszty zarzuconych do tyłu kosmyków, zsuwając nieprzyjemnie się na jej twarz. Złotooki ponownie miał wielką ochotę na wpadnięcie w niepohamowany chichot, odnotowując sobie w myślach, że dziewczyna w ogóle często robiła głupie wyrazy twarzy z przesadnym poruszaniem brwiami. W ułamku sekundy wyobraził sobie jak bardzo pomarszczoną staruchą miała się stać w konsekwencji.

— Musimy sobie coś wyjaśnić, gówniaro. Jestem poszukiwany. Pewnie zdajesz sobie sprawę, że takich niezbyt miło witają przy kontroli granicznej, nie? No to teraz pomyśl. Dawaj. To nie takie trudne — zachęcił ją cynicznie z brakiem jakiegokolwiek entuzjazmu, ponownie wzdychając i wydostając górną częścią tułowia z tylnej części pojazdu. W całym tym dogryzaniu zdawał się wyładowywać swoją niechęć wobec przerywania niewdzięcznej roboty.

Nie do niej, co opacznie zinterpretowała. Wyrzucał z siebie w pośpiechu nieskładne zbitki słów, które zdawały się dla niego najsroższym pokaraniem. Udręką nie do zniesienia, przy czym kłóciło się to z łatką człowieka elokwentnego, jaką (Imię) zdążyła mu już mimowolnie przypiąć na gwoździe. Wyrażał w tamtej chwili maksimum swojej wyrozumiałości i jakiejkolwiek sympatii wobec (kolor)okiej dziewczyny, decydując się przerwać uporczywą robotę, która miała mu jeszcze zająć całkiem sporo czasu.

Oparł się o pokrytą srebrnym lakierem powierzchnię z ostrzem nadal sterczącym w dłoni, krzyżując swoje nogi i posyłając swoje złociste spojrzenie ku (Imię).

— Oh, z tym może być ciężko. Ale dobra, spróbuję — jej obojętność wobec jego zarzutów, czy dobijająca szczerość niemal wywarła na nim znaczenie. Musiał aż parokrotnie zamrugać. — Nie mogą cię w takim przypadku znaleźć, bo zostałbyś natychmiast rozpoznany, tak? Czyli...

— Szykuje sobie bezpieczną kryjówkę, podczas gdy ty ładnie uśmiechniesz się do miłego, starszego pana strażnika. Tylko pokaż te swoje pięknie wybielone ząbki — rzucił natychmiast bronią na pokrytą pyłem posadzkę, unosząc obie, wytatuowane ręce do góry i umieszczając szczupłe palce wskazujące do kącików swoich ust, które sztucznie uniósł z ich pomocą. W zamian otrzymał jej niemal do perfekcji stłumiony atak śmiechu.

— Czemu zakładasz, że będzie starszy? — z każdej informacji, którą (Nazwisko) właśnie nabyła, najbardziej ciekawiła ją kwestia domniemanego starszego wieku pracownika straży granicznej.

Hanma pokręcił głową w niedowierzaniu, zaginając się w połowie by sięgnąć po sztylet. Najchętniej jednak pozwoliłby, aby na słowa dziewczyny ów górne kończyny opadły bezwiednie.

— Bo takich lubisz przez problemy z tatusiem, które pewnie masz, czyż nie? Więc nawet myślę na twoją korzyść. Patrz, jaki jestem łaskawy — znowu przeniósł na nią wzrok, uśmiechając się na własne słowa. Przymrużył oczy w naśladownictwie skupienia, zawieszając je na przygarbionej sylwetce dziewczyny. W tym samym czasie zaczął się bawić trzymanym przez siebie narzędziem, początkując podrzucanie go do góry i łapanie na wyczucie. — Poważnie, możesz się kimnąć. Wyglądasz jakby coś cię zaczęło trawić, ale potem stwierdziło, że jesteś jednak okropnie niezjadliwa albo paskudnie trująca i z impetem wyrzygało. Jutro jeszcze musimy zajechać w jedno miejsce — podzielił się radośnie swoimi spostrzeżeniami, łapiąc po raz ostatni rękojeść broni i kierując jej ostrą część w stronę niewzruszonej jego wygłupami (Nazwisko).

— Chcesz uśpić moją czujność, mnie, a na końcu wywieźć w jakieś nieznane miejsce? — uprawniała się w swoich wnioskach, rzeczywiście odwracając się do Hanmy bokiem, jednocześnie zaczynajac trasę do przednich drzwi auta. — Poza tym - moją korzyść? Cóż za wykaz skrajnego altruizmu.

— Dokładnie tak. Więc szykuj się młoda, bo to będzie najprawdziwsza jazda bez trzymanki. I hamulców, bo postanowiłem je przeciąć — nie zauważyła tego, aczkolwiek złotooki beztrosko wzruszył ramionami, zupełnie tak, jakby wyjawiał (Imię) największą oczywistość tego świata. — No i czego ty ode mnie chcesz? Może to nie altruizm, ani egocentryzm. Ale mały egoizm jeszcze nikomu nie zaszkodził. Poza tym - ludzie to z natury przeklęci egoiści.

Dziewczyna zatrzymała się gwałtownie w miejscu, nie odwracając się do niego przodem. Shuji w tym czasie, kompletnie nie przejmując się wrażeniem, jakie jego wypowiedź wywarła na towarzyszce, znów pochylił, wczołgując na uszkodzone, tylne siedzenie. Jakoś mocniej wbił ostrze w fotel, sprawiając, że praktycznie w nim utkwiło. Zmusił je jednak do sunięcia wzdłuż tworzywa, rozpruwając obiekt i wesoło podgwizdując jakąś zasłyszaną wcześniej w barze, kowbojską, skoczną piosenkę.

— Mam nadzieję, że z tymi hamulcami to metafora — nie podobało mu się to, ale ostatecznie przerwał nucenie, próbując dosłyszeć jej słowa.

— Nadzieja matką głupich, a ty jakoś nie wykazujesz się mądrością. Przynajmniej narazie. I to nie tak, że nie czekam na ten debiut — ustalił sam przed sobą, że był to ostatni raz, kiedy zdecydował się przekrzywić twarz w jej kierunku i zlustrować raz jeszcze wzrokiem od góry do dołu. W tym samym czasie (Imię) patrzyła na niego bez grama krępacji czy zawstydzenia, już nawet nie kryjąc obrażenia, jawiącemu się chociażby w jej zmarszczonym uroczo nosie czy ponownie zabawnie podskakujących brwiach. Skupiła się właśnie na wgapianie w jego niefrasobliwe tęczówki, podczas gdy ciemne, wyraźnie widocznie na jasnym tle źrenice rozszerzyły się znacząco pod wpływem ograniczonego dopływu wiązki światła. — Obawiam się, że pozostaje ci przekonać się na własnej skórze, młoda.

I jakby nigdy nic, powrócił do nader przyjemnej praktyki. Być może napawała go taką lubością, ponieważ wyobrażał sobie zupełnie inny zamiennik fotela? Bardziej... żywy? Uczłowieczony?


Nadzwyczaj łatwo przychodziło nam zaakceptowanie czasu jako swoistego bytu nadrzędnego, sprawującym królowanie przez multum niefrasobliwego indywidualizmu. Zakładaliśmy odgórnie, że nie istnieje w tym świecie ludzka persona zdolna w swoim maluczkim jestestwie do pochwycenia, ujęcia w banalnych, płytkich słowach, a co dopiero przejęcia pełnej kontroli nad upływem każdej z kuriozum jednostek czasowych. Nie znalazło się wielu śmiałków, który podchodzili do polemiki. Z wysoko uniesionymi do czystego nieba czołami poszukiwali chmur. Kwestionowali zagadnienia względnie oczywiste. Ponieważ idei absolutyzmu czasu raczej się nie podważało, a raczej sortowało w osobne kwartały, którym nadawano za pomocą naklejek śmieszne nazwy. Sekunda. Tydzień. Rok. Czasem, dopiero po głębszym namyśle, zdobywaliśmy się na rozpoczęcie poszukiwań definicji przedmiotu tak dzielącego opinie.

Twierdziło się w wygodnych, niczym stary, rozwalajacy się fotel, standardach, że czas był. Mierzyliśmy go tylko, ustanawiając za kluczową stałość w człowieczej doli.

Ale czy w rzeczywistości sami nie skazaliśmy się na podobne potępienie? Wszakże to człowiek zaprojektował zegar.

Ze śmiertelnym przekonaniem stwierdziliśmy, że czas, za który pomiar sami odpowiadaliśmy, rządził się własnymi prawami. I może była to ta przysłowiowa igła prawdy w niebotycznie wielkim stosie siana, na które składały się złociste kłosy fałszu. Albowiem w miarę dorastania, czas dla każdego człowieczy z osobna przyspieszał, o czym przyszło nam się dowiedzieć i faktycznie uwierzyć z praktyki. Czas, który to domniemanie stale płynął w miarowym tempie, jak ta ostatnia, złośliwa istota, przyspieszał i zwalniał w najbardziej nieodpowiednich momentach, nie raz przysparzając swoim ludzkim marionetkom ogromu kłopotów.

Hanma Shuji nie interesował się ideom czasu.

To znaczy, przyjmował do wiadomości jego istnienie i ciągły upływ, jednak nic poza tym. Wychodził z założenia, że w miarę tego nieodwracalnego procesu będzie się działo, co ma się wydarzyć i tyle. Nigdy wcześniej nie pragnął wcisnąć pauzy na pilocie, lub też przyspieszyć odgrywającą się przed nim na ekranie scenę. Podobna okoliczność spotkała go raptem dwa razy w życiu. Pierwsza stanowiła moment, w którym niechybną, według Shuji'ego, kompletnie niezasłużoną i po prostu głupią zgubę poniósł Kisaki Tetta. Wówczas zegar dla niego stanął w miejscu. A druga...

[VERY Highly Recommend| 𝐏𝐥𝐚𝐲𝐢𝐧𝐠: 𝐁𝐨𝐧 𝐉𝐨𝐯𝐢 - 𝐑𝐮𝐧𝐚𝐰𝐚𝐲]

Cóż, druga odbywała się właśnie tam i teraz. W samochodzie z otwartymi na oścież wszystkimi oknami, który nawet nie należał do niego. Mimo to, bez żadnego pytania, a jedynie stwierdzając z góry ustalone fakty, postanowił go sobie wtedy poprowadzić. Wyruszając z miejsca postoju równo o wpół do szóstej nad ranem. Nie mając absolutnie nic do stracenia, kogoś ciekawego do towarzystwa od swojej prawej na siedzeniu pasażera i błogie nic w głowie, gdy tylko stale przyspieszał pojazd, wydobywając z jego silnika coraz to znamienitego, wymagające większych obrotów noty. Kiedy nieśmiałe promienie pomarańczowego wschodu słońca powolnie wkradały się przez przednią szybę do samochodu.

Wtenczas to poczuł.

To niespotykane spowolnienie. Przesunięcie środka ciężkości, co zdawało się czysto naukowo nielogiczne. Acz istniało, znajdując uwarunkowanie w cudownej mieszance trzech składników.

...I pomyślał, że to całkiem tak, jakby dostał jakiegoś potwornego wstrząśnienia mózgu na skutek solidnego oberwania po mordzie. Jak w takim razie mógł się nie uśmiechnąć? No może i nie mógł, ponieważ do szczęścia zdecydowanie brakowało mu już tylko nowej paczki fajek.

Z tego też powodu zaplanował całą tę nieoczekiwaną eskapadę. Zboczył z trasy z doszczętnie ludzkich pobudek uzależnionej jednostki. Ale czy w praktyce przynosiło to coś dobrego? Ciemnowłosy zaczynał coraz bardziej utwierdzać się w przekonaniu, że nie.

Nie podobało mu się, że gdy nie był w stanie nawet pozbierać swoich myśli przez nieustanny szum wpadającego do pojazdu wiatru, jego oczy, zamiast do drogi jak było mu to przykazane w roli kierowcy, natrętnie wręcz kleiły się do osoby, siedzącej po jego prawej. Wmawiał sobie, iż był to skutek latających wszędzie na około jej ściągniętej powagą twarzy, (kolor) pasemek włosów. Tylko, że ani trochę nie skupiał się na tym bałaganie, a marsowym licu dziewczyny. Shuji twierdził, że była niecodzienna, ponieważ z jednej strony nie zachowywała się jak normalna persona - krzycząca do zdarcia gardła w obawie o dalszy żywot, i najwidoczniej nie potrafiła również bawić się tak świetnie jak i on, kiedy ani na chwilę nie ściągał swojej sporej rozmiarów stopy z pedału gazu. Jednocześnie łamał wszelkie normy prawa jazdy, jednak bynajmniej, jako ściganego od tak dawna - ani trochę go to nie obchodziło. Niezbyt obawiał się też pościgu, zwłaszcza, że zadbał o dobranie tych dróg o mniej napiętej częstotliwości ruchu.

Hanma chciał w tamtej chwili uważać (Imię) za totalną nudziarę z „kijem w dupie", jednakże przyłapał się na pragnieniu odkrycia cóż takiego tak skrzętnie obracała właśnie w myślach. Gdzie nimi zawędrowała, wytyczając świeże szlaki? Jakie wspomnienie na nowo w nich odżyło, aby za moment znów zamrzeć śmiercią naturalną? Zgonem czasowym. Pozwolił przejąć nad sobą władzę kaprysowi, który z kolei nakazywał mu dążyć do stania się wyróżnionym. Wpatrywał się w nią tak gorąco, z takim zapałem szukając emocji. Lecz (Imię) pozostawała pusta, niczym niezapełniona opowieścią świata księga historyczna. Nie okazała cna integracji, wyjawiając mu szczelnie pogrzebane głębiej od jakiejkolwiek trumny na cmentarzu, osobiste tajemnice.

Szkoda tylko, że zanim któregokolwiek z nich się odezwało, zdążyli dotrzeć do upragnionej destynacji. (Nazwisko) ściągnęła brwi na widok prowizorycznego parkingu jakiejś rozpadającej się, maleńkiej stacji benzynowej.

— Olśnisz mnie łaskawie dlaczego tu jesteśmy? — jak na zawołanie skrzyżowała dłonie na klatce piersiowej, obracając się w stronę Hanmy z idealnie dostrzegalną pretensją, która rezonowała w całej postawie dziewczyny.

Wyglądała na skrajnie zdenerwowaną, a przecież jeszcze nic jej nie zrobił. Może nawet po cichu, tak zupełnie wewnętrznie, lekko go to zirytowało. W realu tylko uśmiechnął się szerzej.

— Nie.

— A- Nie?! — (Imię) chciała w dalszym ciągu pociągnąć wątek zapewne kolejnymi barwnymi pytaniami, aczkolwiek przyszło jej się zderzyć z pędzącym wprost na jej twarz zawodem. Zanim zdołała porządnie się rozpędzić, już musiała wyhamować, słysząc ni grama odpowiedzi. W zamian tego, okrutną farsę - byle zaprzeczenie.

— Nie. To by było zbyt proste. Włóż w to trochę więcej werwy, młoda, i spróbuj mnie rozgryźć — Shuji, nie pozostając dziewczynie dłużnym, też po chwili zwrócił się całkowicie w jej stronę, podkładając sobie prawą zaciśniętą pięść pod podbródek. Kara. Lewa tkwiła wytrwale na dolnej części skórzanej kierownicy. Grzech. Złociste tęczówki zaległy na wrogiej twarzy dziewczyny. Wyzwanie. — No dalej. Zgaduj.

— Dobra! — sama nie wiedziała, ale z jakiejś niezidentyfikowanej potrzeby uniosła o parę niewinnych decybeli swój głos, jednocześnie leniwie rozciągając się i umieszczając na parę sekund górne kończyny za swoją głową, ponad oparciem ciemnego fotela. Celowo zmusiła się do ziewnięcia, w końcu z niewymówioną łaską kierując (kolor) tęczówki na Hanmę. I z zrezygnowaniem odkrywając, że nie wyglądał na zniechęconego. Wręcz przeciwnie. — Musimy zaparkować przed trasą?

— Pudło. Przecież masz praktycznie pełny zbiornik. To twoje auto, nie pamiętasz kiedy je ostatni raz parkowałaś? — zdziwił się, prostując się nieco i gestykulując energicznie, niechlujnie prawą kończyną ku wskaźnikowi i braku migającej jasną czerwienią kontrolce.

Jasne, że (Imię) nie miała na ten temat żadnego, wielobarwnego pojęcia. Przecież to zdecydowanie nie był jej samochód. W mgnieniu oka przeszła do amatorskiego odgrywania roli swojego życia. Albo raczej wcielenia się w rolę, która miała ów żywot ocalić.

— ...Faktycznie — starała się aby jej głos wydał się odpowiednio wymierzony. Niezbyt wyprany z emocji, ale również i nimi nie przesycony. Musiała w kilka sekund osiągnąć chociażby zniekształconą wizję perfekcji. Stanąć u banalnie brzmiącego wyzwania, jednakże morderczego pod praktycznym względem, w którym przyszło jej udawać osobę zapominalską. I może na jej powodzenia nakładał się również fakt, że wcale aż tak do końca udawać nie musiała?

— Ah, już wiem! Musisz do toalety — zręcznie, niemal płynnie, a tym samym - niewidoczne przeszła do drążenia poprzedniego tematu. Na powierzchni mogła szczerzyć się jak głupi do sera, niemalże naśladując typową postawę Shuji'ego, aczkolwiek we wnętrzu praktycznie zaczynała składać modły o litość do niewiadomo czego.

— Z każdą kolejną opcją tylko bardziej tracę w ciebie wiarę — jej towarzysz, ku wszelkim pokładom ofiarowanego jej przez okrutny wszechświat szczęścia głupiego, zachichotał, wyznając jej porażający fakt. W normalnych okolicznościach prawdopodobnie by się zdenerwowała, ale wtedy za wszelką cenę zachowywała uśmiech. Co, swoją drogą kosztowało ją niemalże fizyczne krocie. — Rany, czego oni uczą w tych podstawówkach ostatnimi czasy... — ciemnowłosy pokręcił głową, przymykając oczy w uśmiechu skierowanym chyba wyłącznie do samego siebie.

(Nazwisko) aż zagotowała się wewnętrznie, całkowicie lekceważąc poprzednie postawienie.

— Ja ją chociaż skończyłam — próbowała wbić mu szpilę, niby to zerkając na swoje paznokcie, a wprawdzie doglądający pieczołowicie reakcji chłopaka kątem oka.

— Ja też — nieprzyjęty Hanma wzruszył szerokimi ramionami, zaczynajac coś pogwizdywać niespodziewanie pod nosem. Jednak gdy spostrzegł, że (kolor) włosa na niego co rusz patrzy, zaczął wrednie naśladować jej nieudolnie nieprzyjęcie, również przybierając jej stale obrażoną mimikę i spoglądając od niechcenia na swoje przydługie paznokcie. (Imię) w jednej milisekundzie zapragnęła walnąć z impetem głową o jakąś twardą powierzchnię.

— Wybacz. Pozory mylą, czy coś. Chociaż o dalszy ciąg twojej edukacji wolę nie pytać.

Hanma, niby to całkiem obojętny, nadal beznadziejnie przyglądał się swojej rozprostowanej dłoni. Dziewczyna zauważyła jednocześnie minimalną zmianę w jego aparycji, objawiającą się w lekko zaciśniętych ustach oraz wymownym milczeniu.

— To po co tu jesteśmy? — dopytywała uparcie, pokrótce dążąc do przerwania ciążącej ciszy.

— Po fajki — złotooki jak na zawołanie zacznie się ożywił, ponownie spoglądając zadowolony na (kolor)oką. Zmienił swój nastrój dosłownie w kilka sekund, co już samo w sobie zdawało się dziewczynie nader niepokojące. Postawiła tym samym na bezmyślną, nie wymagającą zagłębiania się w nieprzyjemne tematy ignorancję.

— O, właśnie! Czyli jednak pozory nie mylą tak do końca. Dlaczego tyle palisz, tak właściwie?

— Inni palą dla przyjemności, ja palę żeby umrzeć, karmiąc raka.

Przez jego zdumiewającą szczerość wręcz posła jej szczęka. I w przenośni i w realu.

— Nie mądruj się, tylko wyskakuj z samochodu. Idziesz ze mną — nakazał dziewczynie łapiący w amoku za klamkę Shuji. Gdy znalazł się na zewnątrz i uprzednio zaciągnął wyłącznie czystym powietrzem, zabarwionym przyjemnym dla niego zapachem benzyny, skierował swoje wyczekujące ślepia wprost na towarzyszkę.

Posłał jej pytające spojrzenie, dostrzegając trafnie, iż nie ruszyła się nawet o centymetr, tylko jeszcze bardziej naburmuszoną twarz i ponownie krzyżując ręce.

— Nie pójdę — oświadczyła dumnie, prostując się nagle i mordując go wzrokiem, jakby co najmniej zabił jej jakiegoś członka rodziny. Niemal instynktownie jej ciało jeszcze bardziej wbiło się w fotel, zapierając nogami o gumową wycieraczkę.

— Jak chcesz, nikt będzie cię do tego zmuszał. Ale później nie ma już czasu na postój, więc mam nadzieję, że wyposażyłaś się w ten sprzęt dla niemowlaków — przewrócił na jej dziecinne postępowanie oczami, następnie obracając po kolei głowę w każdą stronę w celu rozprostowania szyi, czemu towarzyszyło co rusz charakterystyczny odgłos. — Dawaj kluczyki, młoda — oświadczył niespodziewanie strasznie jak na niego poważnie, wysuwając rozczapierzoną dłoń z karą w jej stronę.

W rzeczywistości zaczynał czuć nieprzyjemny, doprowadzający go do szewskiej pasji ucisk w okolicy skroni, powodowany świadomością, jakoby upragniona używka czekała za rogiem, a (kolor)oka dziewczyna stanowiła jedyną przeszkodę do jej osiągnięcia. Kogo w takich okolicznościach byłoby stać na sztuczne uprzejmości? Z pewnością nie Hanmę.

— Przecież nie odjadę- — nadaremno próbowała go przekonać, zostając natychmiast uciszona.

— Naprawdę sądzisz, że jestem skłonny ci uwierzyć w puste słowa bez żadnego poparcia w czynach? Dawaj — (Nazwisko) niemal wyczuwała jego rezonujące w powietrzu, stale wzrastające zniecierpliwienie.

Powiedzmy sobie szczerze - nie wiedziała do czego ten człowiek był zdolny w ostateczności zdolny. Przecież ledwo go znała, jeśli w ogóle mogła określić poziom ich relacji owym mianem. Więc kiedy tak ujawniał jej swoje następne, nieznajome oblicze zginając długie palce w zniecierpliwieniu, zdecydowała się nie ryzykować, obierając zbędne, żółwie tempo działania. Bez zbędnych ceregieli, nieco celowo, rzuciła bez żadnego ostrzeżenia kluczem okolonym czarnym, plastikowym pilotem.

Oczywiście Hanma bez żadnego problemu, nie potrzebując wręcz zbędnych słów, złapał obiekt, trochę za mocno zaciskając na nim tkankowo-kościsty potrzask. Uśmiechnął się w jakiejś niespotykanej wcześniej manierze, jednocześnie sprawiając, że (Imię) musiała najbardziej niewidoczne przełknąć uformowaną w jej przełyku gulę.

— Dzięki, kociaku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro