𝟬𝟢'𝟐𓂀
[Optional| 𝐏𝐥𝐚𝐲𝐢𝐧𝐠: 𝐁𝐢𝐥𝐥𝐲 𝐈𝐝𝐨𝐥 - 𝐑𝐞𝐛𝐞𝐥 𝐘𝐞𝐥𝐥]
𝐇𝐀𝐍𝐌𝐀 𝐒𝐇𝐔𝐉𝐈 𝐙 jednej strony uciekał, z drugiej jednak - wręcz przeciwnie.
Wiele osób zgodziłoby się na umowne nazwanie unikania pościgu ze strony władz bezpieczeństwa typową ucieczką, którą nieustannie był zmuszony wieść poszukiwany jegomość-kryminalista. Aczkolwiek nasz złotooki miał, jak zwykle zresztą, zgoła inne mniemanie na temat swojej aktualnej, jak najbardziej obecnej sytuacji. Preferował bowiem nieco bardziej postrzeganie ów ucieczki jako prostej zabawy o nieprzeciętnie banalnych, naturalnie wykształconych regułach. Niewinnej, wręcz dziecięcej gry „w kotka i myszkę" z czego nie wiadomo tutaj jasno i wyraźnie kto został obsadzony w jakiej roli.
Hanma nie uciekał dość skrupulatnie. Wiele razy wysuwał się policji niczym główne danie na śnieżnobiałym talerzu, wprawdzie tylko po to, aby jakiś niezdarny kelner następnie odsunął dokładnie to samo naczynie, obwieszczając w akompaniamencie nadmiernej nerwowości żółtodzioba na stanowisku i przepraszającego, rozproszonego spojrzenia, że nastąpiła tragiczna pomyłka, w której to zostały pomylone zamówienia. Któż po takiej sytuacji, gdy coś tak smakowitego przemknęło ci tuż obok nosa, mógłby podnieść się z tak drażliwej pomyłki? Możemy być jedynie pewni, że młody pracownik obszedł by się smakiem, w następnej chwili czując w głodnych wargach tylko złamany poprzez gorzkość zawodu, smak nieopłaconych miesięcznych rachunków i w ogóle kruchej niepewności dalszego bytu.
W konkluzji - Hanma Shuji nie uciekał - on po prostu wodził za nos każdego, któremu podobna wizja chociażby śmiała przemknąć przez ślepe na, według niego oczywiste, fakty oczy. Knuł najznamienitsze plany ucieczki w pewnym momencie dochodząc do takiej wprawy, iż oszukiwał również i siebie, wmawiając, że nadal miał po co wieść dolę zbiega. Nie uciekał już wówczas tylko przed policją. Umykał też wyblakłej od teksańskiego słońca prawdzie, która wybrzmiewająca na głos stanowiłaby nader depresyjny, niepasujący do jego roześmianego wrednie charakteru segment.
Mierząc się z zasmucającymi realiami, umykał nieprzerwanie od śmierci Kisakiego przed prawdą, przeszłością i obezwładniającym zmęczeniem. Omijał szerokim łukiem wszystko, co według niego nie pasowało do jego płytkiego, osobistego apogeum cynizmu i sekundowych uśmiechów, które w przeciwieństwie do wiekowych drzew nie posiadały rozbudowanego, podziemnego systemu korzeniowego, który to można było tłumaczyć sobie jako drugie sedno podobnych spraw. Chociaż Hanma nigdy, przenigdy w swoim życiu nie pomyślałby, że kiedykolwiek znuży go życie delikwenta. Ogółem - że znudzi go sama w sobie idea bytu.
W końcu kto odważyłby się snuć podobne wizje przyszłości, których marzeniami zwać już zwłaszcza nie wypadało. Kto przy zdrowy zmysłach, który śmiałek, spełniający podobny warunek ważył się na snucie przyszłości osiemnastoletniego zbiega kryminalnego. Jako niedoświadczone życiem dzieci dążyliśmy wyobraźnią do rzeczy oderwanych od przyszłości, jednakże do przesycenia pozytywnych. Jako głodni wrażeń nastolatkowie gubiliśmy się. Nie wiedzieliśmy już czego chcemy stojąc u schyłku dylematu. Wówczas stawaliśmy się pośrednikami odległych lat dziecięcych i tak samo dalekiej dorosłości, która to z każdym oddechem stawała się coraz bliższa. Była tą ekscentryczną ciotką z zza granicy, która owijała się swoimi szczupłymi ramionami, zakończonymi krwiście czerwonymi paznokciami wokół naszej szyi, przyciągając do niechcianego, wypieranego ze wszystkich sił uścisku i jednocześnie zaduszając zapachem za mocnych, piżmowych perfum. Nie przyjmowaliśmy jej, nawet nie stając za zaproszeniem do własnego domu. Zaś jako dorośli czysto ironicznie pchaliśmy się w dziecięce buciki, doskonale wiedząc, iż nasza noga od dawna się w nich nie mieści. Zmęczeni rutyną uciekaliśmy daleko - nawet jeśli tylko wyobraźnią, lub snuliśmy marzenia o płaszczyznach na wskroś banalnych.
Aż Hanma zwyczajnie przestał uciekać. W tym oto zupełnie przypadkowym dniu, dokładnie kilka minut po pomarańczowo-czerwonym zachodzie słońca stwierdził, że ma dość. Już taki był, mając do siebie decydowanie się na spontanicznie, aczkolwiek te nadzwyczaj istotne decyzje na poczekaniu. Przybrał rolę pracownika ogromnej, skorumpowanej korporacji zwanej życiem, w której każdy pracownik swoją istotą i wagą stanowiska przypominał mikroskopijny, wykonany ze słabej jakości metalu trybik. A Hanma najzwyczajniej w tym zepsutym świecie rzucił robotę, wychodząc na ostatniego papierosa w wielkim stylu i ze sromotnym kretesem.
I poczuł jak dokładnie każdy z zawiłego szeregu elementów dopada go od tyłu ze wzmożoną siłą. Nie zamierzał się nawet obracać, mając niemalże przeczucie, jakoby za jego plecami znajdował się gnający w zawrotnym tempie ku jego stojącej na środku torów osobie pociąg. Postanowił się więc odprężyć. Policzyć do trzech, rozłożyć ramiona na oścież. Kto wie? Może nawet iście ironicznie zmówić przedśmiertny pacierz, zakańczając modlitwę scaleniem swych wytatuowanych dłoni. Wobec tego równie ironicznym kąskiem było znaczenie owych tatuaży.
Hanma Shuji żegnał życie u spotkania grzechu i kary za jego dokonanie. Mocny przekaz nabiera sensu, czyż nie?
Tylko, że zamiast na samym środku trasy rozpędzonego pociągu, posiadacz złotych, niezwykle umęczonych tęczówek znalazł się przy jednej z teksańskich dróg o mniejszym natężeniu ruchu. I w żadnym wypadku nie była to byle jaka dygresja od zapoczątkowało toku myślowego. Ani też skutek banalnego delirium alkoholowego. Jeżeli w jakże wąskiej społeczności zbiegów istniały jakieś odgórnie przyjęte formy zachowań, postępowanie Hanmy nie odgraniczało się również wybitnie grubym zakreśleniem od ustalonych wcześniej konwenansów. Shuji był w tym przypadku przeciwieństwem osoby neurotycznej - w zamian za nerwowość i niezrównoważenie emocjonalne otrzymał pustkę. Tak obszerny zasób nicości, iż był w stanie dokonać wszystko, niesiony, niczym falą, urokami obojętności. Niedostrzegalnymi plusami, na które, jak śmiał twierdzić, wielu pozostawało bezsensownie ślepych.
Zapytacie pewnie: co w takim razie zamierzał zrobić akurat na opustoszałej drodze, dodatkowo na pograniczu dnia oraz nocy? To boleśnie proste, drogi czytelniku. Hanma Shuji zamierzał złapać stopa. Rzecz jasna - dość oryginalnie i z dodatkowo głębszymi intencjami, ale mniej-więcej o to chodziło.
Mimo, iż wielkimi krokami zbliżał się listopad, Teksańska temperatura zdawała się tkwić dokładnie gdzieś w centrum europejskiego, przesadnie upalnego lata. Równe trzydzieści pięć stopni przy największym natężeniu słońca w południe było tam lekko gwarantowane. I chociaż wahania temperatury od minus pięciu w styczniu do czasami nawet ponad czterdziestu stopni w sierpniu stanowiły tutaj powszechność, to miejscowa ludność ów minusowej temperatury wręcz nie znosiła. Oprócz różnorodności we wskaźniku temperatury, porównując jego wykazy w poszczególnych miesiącach, mogliśmy rzucić tu też wzmianką o skrajności roślinnej. Na Teksański krajobraz nie składały się bowiem wyłącznie preriowe horyzonty, z czym kojarzono automatycznie właśnie ten stan. Centrum i wschodnia część szczyciły się najgłębszymi odcieniami zieleni. Tylko zachodnia partia, a konkretniej zachodnio-południowa, charakteryzująca się niewielkimi obszarami górzystym, która to najbardziej graniczyła z Meksykiem i w której to obecnie się znajdowaliśmy, została zdominowana niemalże w całości przez preryjne ukształtowanie.
W ten sposób zbiegły kryminalista czuł się niczym na najprawdziwszym dzikim zachodzie. Nawet, jeżeli tuż obok siebie mógł usłyszeć i na własne, złociste tęczówki ujrzeć namiastkę cywilizacji. Hanma westchnął, w pierwszej kolejności planując niczym ostatni idiota sterczeć z wyciągniętym do góry kciukiem przy nadal rozgrzanym od morderczego słońca asfalcie, będąc zupełnie zdanym na łaskawość jeszcze bardziej nielicznych o tej porze kierowców.
Zrezygnował z tego pomysłu ledwie po około pięciu minutach (lub sekundach), kiedy to minął go tylko jeden, tandetny i wręcz rozlatujący się pojazd, ani myśląc o przystaniu lub zabraniu ze sobą jakiegoś podejrzanego pasażera na gapę. Shuji przewrócił oczami, przechodząc do tego, co tak wyjątkowo sobie ulubił - do bardziej radykalnych środków. Z całą świadomością zepchnął na drugi plan umysłu palącą go od środka żywymi, piekielnymi płomieniami świadomość o upokorzeniu, ponieważ nawet pojazd w tak słabej jakości nie zatrzymał się, a ulitowany nad nim kierowca nie udawał chociaż, że chce mu pomóc. Jako jedyny. Czasem nawet takie niedostrzegalne, budujące wnętrze banały są potrzebne pozornie najsilniejszym.
Co prawda, jezdnia w tamtej chwili znów świeciła pustkami absolutnymi, jednak wyraźnie czuł, jak spowodowana minimalną dozą świadomości niebezpieczeństwa powolnie zakrada się do jego każdej części krwiobiegu. Podobało mu się to, aczkolwiek odczuł wyraźny niedostatek. Był spragniony, a podobne doświadczenie obfitowało wyłącznie w o wiele niedostateczną kroplę cieczy. Chciał więcej. W najczarniejszych godzinach jego wybrakowanego życia na uchodźstwie przyszło mu przeraźliwie tęsknić, wić się w ów uczuciu za życiodajną, nawet bardziej niż ta woda, adrenaliną. Do szpiku kostnego tęsknił za szumem szkarłatnej krwi w jego uszach.
Kładąc się więc na tej ogrzanej dziennym słońcem drodze, nieco wcześniej wymacując po omacku kieszenie i umieszczając odnalezionego w nich pojedynczego, trochę uszkodzonego przez nieodpowiednie przechowywanie papierosa za prawym uchem, można by pokusić się o stwierdzenie, iż czynił w ten sposób prawdziwe goniąc za marzeniami ściętej głowy skazańca.
Jakże opłacalnymi marzeniami, o czym przekonał się już moment później słysząc donośny, rozchodzacy się po opustoszałej okolicy pisk opon oraz pojedynczy sygnał klaksonu. Wyszczerzył się sam do siebie, nawet nie rozchylając niespodziewanie przymknietych oczu. Delektował się ową chwilą. Sytuacją, której w boskiego kreatora wcielił się właśnie on. Nikt inny. Smakował swój tryumf. Najprawdziwszym zwycięstwo.
Rozchylając w końcu swoje jasnobrązowe, praktycznie nad wyraz niespotykane złote ślepia, również nie przyszło mu tego natychmiast pożałować. Czyżby los w końcu postanowił oddać mu równie szeroki wyraz wesołości, które Hanma posyłał mu wytrwale już od tak dawna?
— Po pierwsze: jesteś nieźle poturbowany psychicznie, ale to pewnie już wiesz. A po drugie... HOT. Zaczynam cieszyć się, że wyskoczyłeś mi praktycznie na maskę.
Hanma nie szczędził sobie na skorzystaniu ze swojej obecnej pozycji leżącej dodatkowo jeszcze podkładając sobie skrzyżowane ręce pod głowę, a następnie skanując bezwstydnie od góry do dołu sylwetki młodej dziewczyny, która, zdawać by się mogło, czyniła dokładnie to samo. Jej (kolor) tęczówki sprawiały wrażenie błyszczeć fascynacją, zaś Shuji nie był do końca pewny czy stanowiło to konsekwencję odbicia światła reflektorów jej auta, jakąś potworną fatamorganę lub skutek wielodniowego odwodnienia, czy rzeczywistego, nadnaturalnego blasku. Może i miała na sobie tylko dopasowany dres i nietęgą minę z uniesionymi do góry, (kolor) brwiami, aczkolwiek Hanma musiał przyznać, że mu się poszczęściło. Zdawała się bynajmniej niecodzienna. Bowiem jeżeli istniały jakiekolwiek normy w tym, co powinno się mówić lub jaką postawę zachowywać wobec podejrzanego, zakapturzonego nieznajomego, którego omal nie nie przejechało, (Nazwisko) zamaszystym ruchem, dwiema wielkimi, grubymi kreskami stawiała na nich krzyżyk. Nawet jeżeli sprawiała tylko pozory, to już postąpiła krok dalej niż te przerażone, srające non stop ze strachu pod siebie ludzkie bandy, które wcześniej miał nieprzyjemność spotkać na obu kontynentach. No i pośród morza pospolitości była też (Imię) (Nazwisko), która nie dość, że jakimś cudem mówiła w dość nakrapianej jakimś zagadkowym akcentem, na szczęście zrozumiałej dla niego angielszczyźnie, to jeszcze jawnie pluła na wszelkie standardy.
Tym bardziej nie potrafił opanować szerokiego, zdziebko szelmowskiego uśmiechu, który zawzięcie cisnął mu się na zastygłe od tak dawna w obojętności spierzchnięte usta na wieść, że mógł bez najmniejszych skrupułów wykorzystać tak wspaniałą zdobycz.
Chciał niemal wyciągnąć do niej znacznej wielkości dłoń, przekonując się czy naprawdę tam była. Czy rzeczywiście tam stała i była tak obrzydliwie pięknie prawdziwa. Czy była tam, zatrzymując się jako jedyna. Nawet mimo wymuszenia całokształtu sytuacji.
Ledwo opanował wyrywający się z jego piersi histeryczny śmiech, gdy nie pośpiesznie, pod jej nadzorującym jego poczynania, czujnym spojrzeniem, unosił się w górę do pozycji siedzącej. Miał świadomość, że zachowywał się co najmniej niecodziennie, jednak nie mógł powstrzymać się od rozwarcia na nią swoich oczu, kiedy w końcu obrócił zmęczoną, bladą twarz w stronę (kolor)włosej dziewczyny. Korzystał ze świadomości o posiadaniu jej skupionych tęczówek na swojej przerośniętej sylwetce, która prawdopodobnie za dobrze się nie prezentowała, takie też wrażenie wywierając na nie znajomych. Pozbawione od miesięcy chociażby grama żelu ciemne włosy, zawierające w sobie gdzieniegdzie rozjaśnione nieprofesjonalnie pasemka, mimo, że ukryte pod kapturem, pewnie nie wywierały znaczącego, pozytywnego wrażenia. Tak samo podkrążone oczy, albo nawet wytatuowane dłonie.
Dziewczyna w odpowiedzi skrzyżowała ręce na piersi, być może nieświadomie przyjmując postawę obronną. Nie zdawała sobie sprawy, że pomimo zachowania niewzruszonego wyrazu rozluźnionego lica, właśnie podsuwała Shuji'emu jak na tacy swoje prawdziwe odczucia względem niego, co jednocześnie wolał sprytnie przemilczeć. Tylko unoszące się jeszcze odrobinę ku górze kąciki jego wąskich ust stanowiły tego wyłączną oznakę.
Korzystał więc z tego, co (kolor)oka tak ochoczo mu dawała szybkim, pojedynczym i zwinnym ruchem sięgając za swoje plecy, skąd zza spodni wyjął na oślep ze skórzanego futerału staromodny sztylet. Bardziej spostrzegawczy zapewne nazwałby ów przedmiot dość cennym antykiem, natomiast Hanma wolał zachować go przy sobie jako schedę, wręcz trofeum po tamtym „upierdliwym kowbojskim glinie ze spożywczaka". Jak widać, ostrze-artefakt w końcu okazało mu swą użyteczność.
— Teraz nadal się cieszysz, kochanie? — zapytał, jednocześnie mierząc do niej z wycelowanego ostrza i utrzymując równowagę, łapiąc stabilizację w powolnym procesie podnoszenia się na nienaturalnie długie nogi. Gdy w końcu stanął przed nią w swojej całej, wybrakowanej okazałości, szczególnie zwrócił uwagę na znaczną różnicę w ich wzroście, która natychmiast przypadła mu do gustu. W jego mniemaniu stanowiła dla dziewczyny naturalną zniewagę, która była wypisana wielkimi literami na jej wykrzywionej w niechęci twarzy, kiedy została zmuszona do zadarcia głowy tak, aby mogła swobodnie się mu przyglądać. Hanma, w celu dodatkowego przetestowania granic wytrzymałości nerwowej dziewczyny, podszedł do niej jeszcze o kilka kroków bliżej. Był przyjemnie świadomy swojej nachalnej aury i poczucia osaczenia, które mimowolnie chodziło z nim krok w krok.
[VERY Highly Recommend| 𝐏𝐥𝐚𝐲𝐢𝐧𝐠: 𝐋𝐚𝐧𝐚 𝐃𝐞𝐥 𝐑𝐞𝐲 - 𝐁𝐞 𝐦𝐲 𝐝𝐚𝐝𝐝𝐲 (unreleased song)]
— Nawet jeszcze bardziej, więc chill, daddy. Jak się nazywasz? — Shuji wyraźnie widział, jak prowadziła ze sobą ciągłą walkę. Dostrzegał moment, w którym chciała umknąć od jego górującej sylwetki i obezwładniającej aury, wysuwając jedną z nóg do tyłu w celu wycofania, jednocześnie gwałtownie sprowadzając kończynę do wcześniej zajmowanego miejsca.
Wyglądało to zupełnie tak, jakby zwykłym bytowaniem tuż obok był w stanie wprowadzić dziewczynę w nie byle jaki dylemat. Szczerze go to bawiło. Postanowił brnąć w podobną praktykę dalej, naturalnie nie zamierzając pod żadnym pozorem wyjawić (kolor)włosej dziewczynie swojej prawdziwej tożsamości. Po co miał niepotrzebnie ryzykować? Nawet jeśli budziła znacznie jego zainteresowanie - nie znał jej przecież, tym bardziej - za żadne skarby nie ufał. Mieszane uczucia jednocześnie nie przyczyniły się do zburzenia typowej szczęśliwości chłopaka. Hanma był tym typem osoby, która potrafiła mierzyć samą śmierć z jej zapadniętymi oczodołami w towarzystwie soczystego ucieszenia. (Imię) stanowczo nie wpasowywała się w kanon kostuchy. Dlaczego miałby czynić dla niej odstępstwo od normy?
— „Daddy chill"? Podoba mi się, więc od teraz możesz nazywać mnie swoim Daddy'm — (Imię) nie potrafiła konkretnie wskazać palcem powodu, przez który w tamtym momencie czuła się aż tak spetryfikowana. Nie była w stanie podać chociażby najmniejszej, dobitnie wyselekcjonowanej przyczyny, przez którą Hanma Shuji roztaczał wokół siebie cały ten ogrom przyćmienia charyzmą.
Oczywiście, aż chciało się tutaj skłonić do banałów mówiąc w odkrywczej ostentacji jakoby chodziło o jego przerośnięty, nienaturalny wręcz wzrost. Jednak to nadal nie było to. (Kolor)włosa zmrużyła oczy w irytacji, w końcu nie wytrzymując i stawiając pierwszy krok do tyłu w chwili gdy złotooki dla kontrastu postawił jeden ku niej. Nie była przecież tchórzem, lecz on sprawiał, że właśnie tak się czuła. Hanma, roześmiany od ucha do ucha, praktycznie zaśmiewał się jej głupkowato prosto w twarz, szczerze rozbawiony skrywanym przelęknieniem dziewczyny. Ona zaś zagryzała zawzięcie, aż do metalicznego posmaku wnętrze policzka, czując jednocześnie jak mięsień zlokalizowany nieco bardziej po lewej stronie klatki piersiowej prowadzi swoją dolę w niespodziewanie przyspieszonym rytmie, boleśnie tłukąc się o kościste żebra. — A propos staruszków - mam nadzieję, że pojechałaś na wycieczkę rodzinną do Meksyku w pojedynkę, bo w przeciwnym wypadku będziemy musieli odtworzyć mamusi i tatusiowi dobranockę, po czym złożyć ich do snu wiecznego.
— Na ile lat ja niby ci wyglądam?! — nie wytrzymując wytworzonego napięcia, pod maską zdenerwowania, postanowiła je wyładować. W tym samym czasie odważnie zaparło się nogami, obiema rękami opierając i usiłując odepchnąć Shuji'ego, który znalazł się zdecydowanie za blisko w jej mniemaniu. Nienawidziła ludzi, którzy bez słowa łamali jej przestrzeń osobistą, co wynikało z przykrych doświadczeń życiowych. Musiała przejść do szybkiego i ostatecznego działania. Nieprzyjemna, fantomowa dłoń zacieśniła swój uścisk wokół szyjnego odcinka jej układu oddechowego.
— Trudno powiedzieć, kotku. Ale nie więcej niż trzynaście — szacował wybitnie rozbawiony Hanma, który pozwolił dziewczynie tak zapierać się ze wszystkich sił, bawiąc się zdobioną rękojeścią nadal wycelowanego w nią ostrza. Zrobił to tylko i wyłącznie po to, by w pewnej chwili zwyczajnie skończyć na nią napierać, z wielkim rozochoceniem patrząc na proces błyskawicznego zsuwania się, spowodowanego niefortunnym wpływem grawitacji, (kolor)włosej na zakurzony grunt. Rzecz jasna, nie szczędził sobie na donośnym roześmianiu, łapiąc się aż za brzuch oraz zginając w pół, kiedy z głośnym trzaskiem opadła na ową posadzkę, wzbijając wszędzie wokół siebie znaczne tumany kurzu.
— Zaczynam totalnie żałować, że cię nie po prostu przejechałam. Ludzie, którzy mówią, że wygląd nie zawsze chodzi w parze z charakterem mają cholerną rację — wyjęczała cierpiętniczo, leżąc płasko i nawet nie usiłując się podnosić z zażenowania. Znacznie bardziej preferowała leżenie do rana w tym całym piachu, może nawet się w nim zakopując, niż możliwość podniesienia się i mierzenia z cynicznym nieznajomym po tak upokarzającej wpadce, której sama sobie była winna. Burknęła jeszcze coś pod nosem, natychmiast zaprzestając na widok pojawiającej się przed jej nosem kończyny z wytatuowaną na wierzchu „karą". Już bez słowa, w dalszym ciągu z jakiegoś powodu skanując ciemny tusz pod jego skórą, chwyciła łaskawie zaoferowaną dłoń.
— Też się cieszę, że mogłem cię poznać i zostać od teraz twoim wspaniałym towarzyszem podróży — stwierdził całkiem poważnie, kiedy wreszcie ponownie dziewczyna znalazła się naprzeciw niego, zrównując z nim swoje (kolor) tęczówki.
(Imię) była tą z nich, która pierwsza dostrzegła ich wciąż tkwiące w uścisku dłonie, zmieszana, pospiesznie je rozdzielając. Poznanie jego zamiarów ostatecznie nie wprowadziło jej w jakieś widoczne zaskoczenie. Szczerze mówiąc, spodziewała się znacznie gorszego scenariusza, zawierającego w swojej kulminacji przemocy rezultat w postaci jej uszczerbku na zdrowiu. Może nawet utratę życia. (Nazwisko) w rzeczy samej zakładała najgorsze scenariusze, dlatego gdy Shuji wyjawił jej, że chodziło wyłącznie o podwózkę, o mało nie wybuchnęła niezdrowym, histerycznym śmiechem. Może i to jej się nie podobało, ponieważ zasadniczo wchodziło na plany dziewczyny, jednak nie miała wiele do powiedzenia w momencie, w którym kompletnie nieznajomy mierzył do niej z śmiertelnie ostrego przedmiotu. Chociaż nieco bawił ją ten niefortunny dobór broni.
— Kurczę, ale poważnie? Jakiś tandetny nożyk? Czy ja ci wyglądam na wracającą z kościoła kulawą staruszkę z torebką pod pachą? Przecież przed chwilą sam stwierdziłeś, że wyglądam na małolatę. Chociaż, nie oszukujmy się, ta emerytura brzmi niezwykle kusząco... — zagadała go z tą szczególnie widoczną, momentalnie wytworzoną nerwowością. Hanma ujrzał ją już od początku, aczkolwiek znów pozostawał milczący, dostrzegając możliwość lepszego wykorzystania ów spostrzeżenia. Przechylił tylko lekko głowę w przód, czując się iście prowokowany przez niezdecydowaną dziewczynę. Jeżeli postawiła mu poprzeczkę nieco wyżej, zdecydował się sprostać jej wygórowanym oczekiwaniom. A nawet osobiście je na dodatek pomnożyć.
— Oh, nie boimy się broni, co? Uroczo — w tonie jego głosu królowała ironia. Złoto trwale tkwiło na osobie (kolor)okiej, podczas gdy jedna z jego dłoń na nowo powędrowała do dołu pleców, dobywając stamtąd kolejnej ukrytej za pasem broni. Już po chwili ciemny pistolet miał okazję zabłysnąć w pomarańczowo-czerwonych odcieniach niknącego, teksańskiego słońca. — A teraz lepiej? — dopytywał od niechcenia obojętnym tonem, teraz dla odmiany zamieniając sztylet, który schował z powrotem w poprzednim miejscu przechowywania na pistolet, który wycelował w (Imię).
I ponownie - nawet jeżeli się bała, niczym nie okazała swoich prawdziwych emocji. Stała w miejscu, tylko dodatkowo unosząc górne kończyny w poddańczym geście. Nawet nie zatrzęsły jej się nogi.
— Nieźle się wczułeś w klimat, kowboju. To pytanie podchwytliwe? Cóż, tak się kończy po oglądaniu pokaźnej ilości westernów — wzruszyła drobnymi ramionami, wskazującym palcem prawej dłoni dobitnie wskazując na broń palną, o której tak wymownie się wypowiadała. Hanma aż uniósł brew w niedowierzaniu na brak zdrowej, odpowiedniej reakcji ze strony (kolor)włosej. Czy przyszło mu mieć za towarzyszkę niedoli wariatkę bez odpowiednich ludzkich odruchów? Niebezpiecznie zaburzoną personę? Oh, to wcale nie tak, że miał się od niej za lepszego. — Kto powiedział, że nie mam własnej broni? — zagadnęła go enigmatycznie, kierując spojrzenie nieustraszonych oczu bezpośrednio w jego złociste tęczówki.
— Ty jesteś pytaniem podchwytliwym. A masz? — tym razem nawet nie skrywał zainteresowania. Sam w to nie wierzył, ale zaczynał mieć dość gry w pokera. Pomyślał, że może jeśli odsłoni karty jako pierwszy, to tym samym zachęci tajemniczą nieznajomą do ukazaniu mu własnej talii.
Nie tym razem, Hanmo Shuji.
— A kto powiedział, że jej potrzebuję? Tak się składa, że raczej sama jestem wystarczająco... zabójcza — uśmiechnęła się sztucznie, zmęczona ciągłym trzymaniem rąk ku górze i w ogóle nie przejmując się wycelowanym w nią pistoletem, opuszczając je swobodnie po obu stronach ciała, a następnie obracając się na pięcie i jakby nigdy nic zmierzając do swojego pojazdu. 1:0 Dla (Imię) (Nazwisko).
— Dobra. Pakuj się... — pasma jej (kolor) włosów zawirowały w powietrzu mimo braku jakiegokolwiek podmuchu wiatru, gdy powróciła twarzą do stojącego w miejscu chłopaka. Z jakiegoś powodu skupił wzrok właśnie na tym przesadnie prostym zjawisku, zaczynając z braku innych możliwości chować pistolet tam, skąd też go wydobył.
Po zakończonej praktyce skupił się ponownie na dziewczynie, wyczuwając jej pytające spojrzenie. Szczerze śmieszyło go, że do takiego stopnia usiłowała wydobyć od niego mienie.
— Nie patrz tak na mnie, młoda. Nie zdradzę ci swojej tożsamości. Jak miałaś się do mnie zwracać? — napominał ją ze sztuczną powagą, zmierzając z skrzyżowanymi za sobą, długimi rękami w jej stronę. Ten gest miał również drugie, głębsze znaczenie - Shuji pokazywał jej, że gdyby tylko chciał, to mógłby błyskawicznie wydobyć stamtąd którąś z broni i po prostu unieszkodliwić kłopotliwą jednostkę. Poszerzył uśmiech, widząc w (kolor) tęczówkach pobłysk zrozumienia.
— ...Daddy — wydukała ze skwaszoną, zniesmaczoną miną. Wyglądała zupełnie tak, jakby ktoś przymusił ją co najmniej do zjedzenia na raz dwóch niedojrzałych cytryn, a nie do wymówienia haniebnej, dwuznacznej ksywki.
— Good girl — Hanma wiedział, że podobnym gestem wyłącznie wyciągnie krwiście czerwoną płachtę na już i tak poirytowanego byka, aczkolwiek nie mógł powstrzymać się od zadziornego odpowiednia jej, tym samym zbliżając się odpowiednio aby poklepać ją kilka razy po głowie, mierzwiąc przy tym w cztery strony świata (kolor) kosmyki włosów. — I jeszcze coś. Żeby zmądrzeć, należy najpierw zgłupieć do reszty.
Potem podszedł do drzwi pojazdu, do którego wejście zasygnalizował głośnym trzaśnięciem drzwiami.
Targana szczerą furią (Imię), która obecnie próbowała doprowadzić swoją fryzurę chociaż do względnego porządku dodatkowo podskoczyła, orientując się co do źródła hałasu, zgrzytając zębami.
— Co to za totalnie randomowe powiedzenie. I gdzie tak właściwie jedziemy? — zapytała, również zasiadając w aucie, jednak od strony kierowcy, tak samo trzaskając uprzednio nieszczęsnymi drzwiami. Zadając pytanie, nie zaszczyciła go nawet pojedynczym spojrzeniem. Umieściła rozdygotane dłonie na kierownicy, ściskając ją w próbie zamaskowania rzeczywistych odczuć, spowodowanych prawidłowym przeczuciem jakoby złotooki ponownie zaczął mierzyć do niej z pistoletu. (Nazwisko) nie chciała się nawet co do tego uprawniać. Znacznie bardziej wolała zalać czymś innym swoje splątane, skołtunione zupełnie jak i jej włosy myśli.
— Jak to gdzie? Czy to nie oczywiste? Tam, gdzie kończy się tęcza. Kończą problemy a zaczyna porządna sjesta. Do Meksyku — zdziwił się chłopak, w tym samym czasie nonszalancko zakładając sobie niebotycznie długie nogi na swojej części szarej deski rozdzielczej kabiny pojazdu. W całej tej swobodnej samowolce oparł sobie łokieć z ręką, w której tkwił wycelowany w kierowcę pistolet na udzie. Patrzył nieprzerwanie, wręcz niewinnie na (kolor)włosą dziewczynę, która nagle niespodziewanie się najprawdziwiej uśmiechnęła, tym samym odpalając z gruchotem silnik. — Hm? Dlaczego się tak dziwnie uśmiechasz?
— Bo tak się składa, że też tam zmierzałam — jej ton stał się nagle nadzwyczajnie opanowany. Wciąż nie patrzyła ma swojego pasażera na gapę, jednak w tamtym momencie z roztrzęsionego kłębka nerwów przeszła transformację w jakąś cichą, przyczajoną bestię. Drapieżnika, na którego terytorium właśnie nieświadomie wkroczyłeś. Obserwującego z oddali dalszy bieg wypadków. — Ale wiesz, że sjesta to nie hiszpański odpowiednik wiecznej sielanki, a poobiednia drzemka?
(Kolor)oka ułożyła własny łokieć lewej ręki na wystających fragmentach drzwi samochodu od swojej strony, kierując zaledwie prawą dłonią, umieszczoną u dołu kierownicy.
— Ale wiesz, że będziemy musieli się razem przespać? — zadał jej kolejne, wyraźnie dwuznaczne pytanie, mając za intencje zburzenie jej niepokojącego spokoju, od którego nawet jemu włos nieco bardziej prostował się na karku. I błyskawicznie uzyskał upragniony rezultat.
1:1, Droga (Imię).
— Co takiego?! — wykrzyknęła, prawie tracąc kontrolę nad toczącą się coraz szybciej po asfalcie maszyną. Roześmiany Hanma sięgnął swoją dłonią z wytatuowanym „grzechem" za jej prawe ramię, odpowiednio naprowadzając kończynę na nowo do kierownicy. Zaś jego druga dłoń wylądowała na ustach dziewczyny, której krzyk nieznośnie rozbrajał jego bębenki słuchowe i co niezbyt przypadło mu do gustu.
Może i śmierć wcześniej była mu nieznośnie obojętna, jednak aktualnie trochę bardziej starał się w dalszym ciągu wieść swój żywot. Chociaż do momentu rozwikłania tej niebywałej zagwozdki, jaką niewątpliwie pojawiła się na jego drodze pod postacią (kolor)okiej dziewczyny.
No i przecież nawet nie dotarli jeszcze do obranego za cel Meksyku.
— No w sensie, że w twoim aucie — skonkretyzował, śmiejąc się już w najlepsze i nawet dobitnie odrażając się na szturchnięcie jej łokciem w nieszczęsną, prawą rękę. (Imię) cieszyła się, że jej opuszczone włosy choć odrobinę odgradzały jej rozpaloną rumieńcami twarz od konającego z rozbawienia Hanmy. — Ja jeszcze nic tutaj nie sugeruję, a tobie już tylko jedno w głowie. Typowa młodzież w tych czasach. Zapowiada się iście ciekawa wyprawa. Ale z łaski swojej weź przygazuj trochę, babciu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro