Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟬𝟢'𝟏𓂀



𝐙 𝐏𝐑𝐀𝐆𝐍𝐈𝐄𝐍𝐈𝐄𝐌 Ś𝐌𝐈𝐄𝐑𝐂𝐈 jest jak z dojrzewającym winem stale ewoluującym w doznaniach smakowych z biegiem czasu i odpowiedniego zachodzenia naturalnej fermentacji.

Z początku jest nam ni w smak. Zdziebko gorzkie, ni to słodkie, ni adekwatnie cierpkie. Nie jest to wino, ale również i nie można już nadać podobnemu napojowi miana soku winogronowego. Natomiast z zawrotnym biegiem bezlitosnego czasu, który częściej rozdrapuje niżli zalecza najgłębsze zranienia, stopniowo dojrzewa. Staje się boleśnie wręcz miarowym tańcem. Przepięknym w swojej makabrze utworem wygrywanym nader namiętnie przez tego debiutującego muzyka z mlekiem pod nosem. Ah, jednakże jakiego ambitnego oraz utalentowanego. Staccato. Ostrzejsze spiccato. Oh! I na domiar złego - bezlitosne do granic możliwości portato.

Gdzież tu podziało się płynne legato, drogi, narwany grajku?

Śmierć jednak nie odpowiada.

Pozostaje wieczyście milcząca zarówno przed nią, ale też i po niej. Czai się i chociaż zna wszystkie odpowiedzi, widzi swoimi martwymi ślepiami każdą kartę, która znajduje się w talii naszych dłoni - zachowuje względną neutralność. Nie skłania się podstępnie ku człowiekowi, planując z jego udziałem najznamienitsze intrygi ani nie planuje przekupstw. Będąc najbardziej martwą istotą w tym poszarzałym świecie, jaki mielibyśmy w tym interes?

Tańczyliśmy więc z fizycznym zmaterializowaniem największej niewiadomej nad jaką głowił się dotąd każdy żywy w parze w symfonii zaciszy, w której to wyłącznie rytmiczne wybijanie rytmu butami o podłogę stanowiło niezwykle niepożądany fałsz.

Gdy ucichł - zapominaliśmy o zapoczątkowany tańcu wdrażając go do dziennej rutyny niczym sam oddech, kradziony nieustannie przez głupiutkie, wiedzione bezpośrednio na naturalne pokuszenie płuca. Zapijaliśmy smutki zgorzkniałym, niedojrzałym winem, ponieważ nie było nas stać na cenę starości, stanowiącej trunek prawdziwie nielicznych kryształów.

Kostucha była najprawdziwszym pasjonatem rytmicznych tańców, a co za tym idzie - namiętną, nie znającym umiaru partią w nim.

[VERY Highly Recommend| 𝐏𝐥𝐚𝐲𝐢𝐧𝐠: 𝐂𝐚𝐠𝐞 𝐓𝐡𝐞 𝐄𝐥𝐞𝐩𝐡𝐚𝐧𝐭 - 𝐀𝐢𝐧'𝐭 𝐍𝐨 𝐑𝐞𝐬𝐭 𝐟𝐨𝐫 𝐭𝐡𝐞 𝐖𝐢𝐜𝐤𝐞𝐝]

Spożywając tanie, ohydne wino, które równie dobrze mogłoby być najzwyczajniej w świecie moczem w szklance w jakimś okropnie obskurnym barze na absolutnych odmętach upalnego Teksasu, Hanma Shuji nie poszukiwał już partnera do radosnego wirowania. Nie myślał już o śmierci. On nią po prostu był. Stał się materialną agonią, która w obliczu obecnego obrzydliwego otoczenia przybrała marsowe oblicze.

Oto on - nadobny Shinigami w towarzystwie ogromnych worków pod oczami, nietęgiego wyrazu na pobladłym, nawet pomimo panującego tam klimatu, licu i naciągniętym na głowę kapturem równie szarej, jak i padół, w który obecnie bezwiednie opadł bluzy. Ukrywając się, pewnie w normalnych okolicznościach czułby się prawdziwie upokorzony. Aczkolwiek obecnie swoją emocjonalnością przyrównywał się wyłącznie do sporego kawałka martwego, zimnego kamienia. Niestety nadal był w stanie czuć smak, czego błyskawicznie pożałował w momencie, w którym raz jeszcze pociągnął zdrowy łyk z podejrzanego co do czystości, szklanego naczynia. Całkiem jakby na chwilę się zapomniał. Czyżby pamięć również zagubił gdzieś po drodze do odległego wybrzeża Ameryki?

W teksańskim klimacie na każdym kroku przyłapywał się na alienizowaniu. Wszędzie, gdzie tylko nie zawiesiła by spojrzenia swoich nieprzeciętnie złotych tęczówek dostrzegał skwar i pustynne zgliszcza. Słońce, za którym w radykalnie bardziej deszczowym Tokio zdarzało mu się tęsknić, tutaj stanowiło wręcz nadmierną siłę niszczycielską, która zamiast przyjemnie ogrzewać spragnionego człowieka, przyprawiała go o udar oraz odwodnienie lub, najzwyczajniej w świecie, brak jakichkolwiek chęci do banalnego wiedzenia dalszej egzystencji. Wielka, śmiertelnie gorąca gwiazda pod żadnym pozorem nie należała do sprzymierzeńców Hanmy Shuji'ego.

Dokładnie tak. Upraszczając - słoneczko sprawiało, że chciał się elegancko zajebać w tempie natychmiastowym.

Z jakiego jednak powodu rzekomy młodociany kryminalista znalazł się praktycznie na drugim końcu świata? Wprost na drodze do jeszcze bardziej upalnego Meksyku? Odpowiedź była zaskakująco prosta i jeszcze bardziej oczywista, zważywszy na osobnika, z którym mieliśmy tutaj do czynienia.

Bo dlaczego by nie?

Podobno każdy zbieg pragnął przekroczyć Meksykańską granicę, pozbywając się w ten sposób uciążliwego, policyjnego ogona. Nawet jeżeli jemu nie doskwierał tak wyraźnie, a momentami może i bawił - dlaczego Hanma miałby być gorszy?

Dokładnie w ten, a nie inny sposób skończył tutaj - w obskurnej, rozlatującej się melinie zachowanej w tandetnej mieszance cegły i drewna z podniesionym dachem.  Wątpliwym co do wytrzymałości, zdobionym w rdzawo-rudym drewnie półpiętrem, okropnym, niesłychanie wąskim menu, trzeszczącymi mu nad głową lampami i jedynym w miarę znośnym elementem - staromodną, typową jak na teksańskie bary szafą grającą, która jako-tako ratowała cały klimat wybrzmiewającymi z niej starodawnymi kawałkami, które zapewne niejednemu staruchowi zapewniała duchowy powrót na łono lat młodzieńczych.

Nostalgia - tym właśnie śmierdziało to miejsce. No, pomijając już wpadający do nosa na wejściu kurz, woń pleśni i coś, o czegoś tak śmierdzącego, że nawet Shuji nie zamierzał się zastanawiać nad źródłem ów zapachu.

Znudzenie w końcu przyprawiało człowieka o najkreatywniejsze idee. Na domiar złego, gdy nie miało się zbyt wiele do stracenia, nie zawsze posiadały one w swoim składzie bezpieczeństwo czy pozytywne zakończenie. Wówczas prawdziwie żyło się z chwilą, być może czyniąc ją również nieodłączną towarzyszką swojej zguby. Za tym zaś kryła się skrajna samotność, do której jakoś tak już trudniej było nam się przyznawać.

Hanma był w połowie swojego podejrzanego trunku i rozważań na temat tego czy burbon smakowałaby równie źle jak i to tanie wino, kiedy jakiś stanowczo zbyt młody na to miejscei zdecydowanie zbyt obrośnięty na swój wiek młodzieniec postanowił położyć swoje łapsko na miejscu obok niego, które z góry zostało już zajęte i zaznaczone jako takowe przez postawione na blacie identyczne, szklane naczynie z winem. Jego prawa dłoń z podskórnym napisem głoszącym „kara" zacisnęła się mimowolnie nieco ciaśniej na szkle. Pobladła twarz złotookiego pozostałaby identyczna, gdyby nie coś niepokojącego, jawiącego się w tychże tęczówkach.

Każdy napotkany tokijczyk z całą pewnością, po uprzednim ujrzeniu podobnego wyrazu na twarzy Hanmy zerwałby się do biegu w akompaniamencie własnego serca na ramieniu i biegłaby tak długo, dopóki nie wyczerpałby doszczętnie zmagazynowanego w płucach życiodajnego tlenu. Natomiast wtedy to już nie było Tokio, a Shuji nie stanowił postrachu, obecnie będąc zaledwie zmizerniałym, okrytym tajemniczą aurą nieznajomym.

Złotooki nie wiedział nawet z jakiego powodu, jednakże w pewnym momencie nawykł do praktyki, w której to zawsze zajmował towarzyszące sobie miejsce, zamawiając jednocześnie identyczny, jak i ten dla siebie trunek. Zupełnie tak, jakby stale na kogoś czekał. Osobę, która lada moment miała pojawić się w progu lokalu i zająć zaklepane dla niej siedzisko. Oddanego towarzysza, którego przyszło Shuji'emu na pewnym etapie swojego życia rzeczywiście mieć. Aczkolwiek były to dzieje przeszłe, ponieważ jedyny w swojej podstępności Kisaki Tetta, o którym oczywiście była tutaj mowa, już od dawna wąchał kwiatki od spodniej strony. Kisaki'ego więc zabrakło, ale wolnego miejsca przy boku Hanmy już nie. Może to i gorzej?

Rzecz jasna, to wcale nie tak, że kiedykolwiek przyznałby się do wytworzenia podobnego żałosnego rytuału. Jednak spora dłoń jegomościa na oparciu barowego krzesła z jakiegoś powodu burzyła jego melancholijny spokój.

— Hej, ty. Smarku — odezwał się, a przez fakt, iż przez długi czas tkwił w milczeniu, jego głos wydawał się przesadnie zachrypnięty. Mierzył bezwyrazowym licem przybysza z dołu, w tym samym czasie wykonując koliste ruchy naczyniem z ohydną cieczą, którą jeszcze przed chwilą miał nieprzyjemność spożywać. Jego druga dłoń spoczywała na jasnym, opustoszałym opakowaniu po papierosach.

Młody chłopaczek o ciemnych włosach oraz oczach i znacznej opaleniźnie na skórze posłał mu pytające spojrzenie. Jakby w ogóle nie miał pojęcia o czym mówił. Udając głupotę albo rzeczywiście Hanma miał tym razem po raz kolejny do czynienia z reprezentantem nizin ludzkiej inteligencji. Ciemna, równa brew złotookiego powędrowała wolno w górę.

Jego wątpliwości rozwiał dopiero sam przybyły, który odezwał się do niego w nieznanym mu języku. Hanma mógłby założyć, iż był to hiszpański, aczkolwiek stuprocentowej pewności w tym przypadku nie miał. Nie stanowiło to dla niego oczywiście zbyt dużego zaskoczenia, ponieważ mimo iż w ludności Teksasu przeważającym językiem był angielski, to hiszpański stanowił już drugi, podstawowy język. Westchnął tylko nieznacznie, ponownie rozkładając się wygodniej w od dłuższego czasu zajmowanym miejscu. Oparł głowę na ręce, której łokieć umieścił na klejącym się odrażająco, drewnianym blacie baru, zaś drugą, zdejmując wcześniej z pustej paczki po używce, poklepał energicznie siedzenie krzesła po swojej przeciwnej stronie, nie spuszczając swojego wzroku z młodszego chłopaka.

Shuji nie potrafił jednoznacznie stwierdzić czy był bardziej zawiedziony strąceniem w miarę racjonalnej możliwości obicia komuś twarzy, czy nawet odrobinę podniesiony na duchu z powodu posiadania nowego towarzysza niedoli. Nawet jeżeli nie mówił w tym samym języku i zdecydowanie nie powinien przesiadywać jak na swoje młodzieńcze lata w takiej dziurze, w zamian starając się o bardziej świetlaną przyszłość. Aczkolwiek czy w ogóle miał prawo do oceniania młodzika? A tym bardziej chęci? W żadnym wypadku.

Ciemnowłosy przez ułamek sekundy uniósł swoje krzaczaste, ciemne brwi i popatrzył na niego podejrzanie, następnie zwyczajnie wzruszając ramionami i zajmując wyznaczone miejsce. Hanma o mało się nie zaśmiał przez naiwność nastolatka. Zamiast tego, wierzchem dłoni przysunął w jego stronę dodatkowy napój, nie mogąc odpuścić sobie sprowadzania na ciemną stronę mocy.

Dlaczego wcielanie się w samego czerwonego, rogatego stwora z grabiami w dłoni opatrzonej w pazury, jak to sobie właśnie wyobrażał, przychodziło mu z taką łatwością? Z jakiego powodu tak łatwo wpasowywał się w najgorsze oczekiwania jakie z nim wiązano?

— Słuchaj, młody. Nie obrazisz się, jeżeli będę cię nazywał powiedzmy... Pedro, prawda? — ponownie odezwał się do chłopaka, tym razem mając jednak świadomość jego oczywistego braku zrozumienia. Pochylił się nieco nad nim, podciągając dłonią z tytatuowanym „grzechem" szarawy kaptur. Jego rozmówca wpatrywał się w Shuji'ego niczym przysłowiowe ciele w malowane wrota. Lub ujmując to jeszcze trafniej - jak w całkowitego szaleńca, który właśnie wyrzekał się przed nim gorąco posiadania jakiejkolwiek z szeregu pięciu ludzkich klepek. — Zatem Pedro. Chciałbym, abyś mnie wysłuchał. Chociaż w sumie nie możesz zrobić obecnie nic innego, jak tylko bezmyślnie nasłuchiwać, próbując się domyślić co właśnie do ciebie pierdolę. I wyglądając przy okazji jak ostatni idiota. Może to i lepiej? Zwykle to ja wychodzę za największego idiotę, na dodatek z problemami z agresją — złotooki odstawił zamaszystym ruchem naczynie z podejrzanym winem, całkowicie kontrastowo do swoich słów uśmiechając się nagle przyjacielsko w stronę zdezorientowanego „Pedro", obecnie o wielkich, sarnich oczach.

— Muszę ci się pochwalić, Pablo — Hanma znów chwycił nerwowo za szklankę, kompletnie nie zawracając sobie głowy faktem, że pomylił imię, które osobiście nadal nieznajomemu jeszcze kilka minut wcześniej. Zdecydowanie nie nadawałby się na rodzica, nie będąc nawet w stanie spamiętać tak podstawowej informacji.— Przeszedłem ostatnio na wyższy poziom bycia kryminalistą. Zabawne, ale tak naprawdę ścigali mnie przez ten cały czas mimo, że nikogo de facto nie ukatrupiłem. Zabiłeś może kiedykolwiek człowieka? — zapytał go niespodziewanie beztroskim tonem, wystawiając palec wskazujący dłoni, w której trzymał szklankę, z której następnie pociągnął mniejszy łyk natychmiast się krzywiąc. — Nie? Ja też bym tak odpowiedział jeszcze kilka godzin wcześniej. Obecnie jednak już nie mogę, bo, tak się składa, że zabiło mi się takiego głupio wyglądającego policjanta — szkło zgrzytnęło jeszcze raz o klejący blat, gdy Shuji zaczął wymieniać na palcach niczym wyliczankę ilość osób, które jakoś tak „przypadkowo" mu się zabiło. — I sprzedawcę sklepu, z którego pożyczyłem akurat fajki. I jego godną pożałowania dziewczynę. Więc chyba tak naprawdę wyświadczyłem mu przysługę? Chociaż czy liczyło się to jako dobry uczynek, skoro zastrzeliłem go przed nią... — zamyślił się w połowie swojego skomplikowanego monologu odnośnie możliwości uznania, bądź też nie tego czyny jako „dobry uczynek", przykładając sobie niby to przypadkowo palec środkowy do podbródka. „Pedro" znowu zmarszczył swoje gęste brwi, rozpoznając w owym geście skierowaną ku sobie obrazę, którą starszy z nich prawdopodobnie ani trochę się nie przejął, nie będąc jej świadomym. — No, jakoś tak już wyszło. Nie moja wina — Hanma wzruszył swoimi szerokimi ramionami, ponownie się zapominając i dopijając niemal do końca paskudną ciecz.

Pedro" nagle się ożywił, zaczynając swój osobisty monolog pod nosem. Złotooki kryminalista zaklaskał uszczęśliwiony w ręce, szczędząc jednocześnie swoje zaostrzone zęby na taką interakcję z jego strony.

— Co tam mówisz, Pedro? Zazdrościsz? Jesteś ze mnie dumny? Dzięki stary. Znaczy się... młody — poprawił się od razu, przypominając sobie, że ma przecież do czynienia ze zwyczajnym dzieciakiem z dziwnie nadmiernym owłosieniem. Chcąc jakoś zrekompensować swoją pomyłkę, umieścił swoją dużą dłoń z napisem „grzech" na plecach swojego towarzysza, klepiąc go po nich niby to w przyjaznym geście.

Oczywiście nie zwrócił najmniejszej uwagi na szklane naczynie w ręce chłopaczka, które sam mu podsunął, a z którego obecne przez ten ruch z jego strony ulało się nieco podejrzanej cieczy. Młody Meksykanin zmarszczył ciemne brwi do tego stopnia, że prawie się ze sobą scaliły w jedną, wydatną monobrew.

Shuji, jakby wiedziony jakimś naturalnym instynktem uciekiniera, który udało mu się wykształcić w ostatnim czasie ciągłego omijania szerokim łukiem wszelkich pozostałości tokijskiego pościgu i podniesioną wrzawą obrócił zakapturzoną głowę ku wejściu do lokalu. Widząc nadciągających z tamtejże strony zabawnie wyglądających funkcjonariuszy w brązowych uniformach, uśmiechnął się maniakalnie. Jednym ruchem przechylił sobie resztkę zawartości pseudo-wina do ust, czego od razu pożałował, przenosząc rozweselone, lśniące nienaturalnym podekscytowaniem wznowionym pościgiem spojrzenie na „Pedro", który smutnym wzrokiem swoich ciemnych, sarnich tęczówek wpatrywał się w rozlany na blacie alkohol.

— No dobra. Mi też bardzo z tego powodu przykro, ale nadchodzi chyba czas naszego rozdzierającego serce rozstania — zakomunikował w stronę swojego jednorazowego towarzysza pseudo emocjonalnych zmagań ponownie, tym razem nawet jeszcze mocniej poklepując go od tyłu. Ciemnowłosy z niedowierzaniem i skrajną rozpaczą patrzył jak jego darmowy drink kończy swoją dolę na skrajnie brudnym barze. Hanma tymczasem mlasną niezadowolony językiem, czując w ustach obrzydliwy posmak upitego wina. — Kurwa. Dlaczego ja w ogóle zamówiłem to ohydztwo? Do nie zobaczenia. Trzymaj się, Pablo-chan. Vete a la mierda. Chyba tak to się u was żegna, nie? — jednak zanim rzeczony obcokrajowiec mógł mu w jakikolwiek coś zakomunikować, Shuji w jednym, nadzwyczajnie zwinnym ruchu obrał się wytatuowanymi rękami o nieznośnie poklejony blat baru, nie zwracając na to w tamtej chwili najmniejszej uwagi, podciągając się na nim, a następnie przeskakując na drugą stronę.

Omijając zaskakująco zgrabnie, z jakąś nadprzyrodzoną gracją zdezorientowanego barmana, udał się dziarskim krokiem do tylnych drzwi lokalu, poświęconych wyłącznie dla dostawców i personelu.

Zaś młody Meksykanin jeszcze długo patrzył w martwy punkt, w którym to zniknął sam zaszczytny Hanma Shuji, który na dobrą sprawę ni to trochę nie pasował do nowego otoczenia, w którym przyszło mu się znaleźć. „Pedro" był w stanie z całej konwersacji z złotookim, która konwersacją w ogóle nie była, zrozumieć wyłącznie posłane pospiesznie w jego stronę „spierdalaj" w ramach pożegnania.

Ciekawe, czy gdyby był zdolny do zrozumienia chociaż trochę więcej, powiedzmy, że przynajmniej połowy, to skończyłby z głęboką traumą do końca swoich dni.

Skończył jednak znacznie lepiej, ponieważ ledwie ze zgubionym przez Hanmę bucie na barowych, zakurzonych płytkach, którego dostrzegł dopiero po czasie.

Czy przypadkiem takiej sceny nie było już w „Kopciuszku"?


hanma-kopciuszek brzmi bardzo romantycznie, prawda??🥺 ciekawe czy reader znajdzie to bucisko, bo raczej niełatwo je przeoczyć...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro