Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Jadę powoli w stronę byłej szkoły, nie spałam już później od tamtego koszmaru i jestem tak bardzo niewyspana, że chyba zaraz zemdleję.
Odczytałam wszystkie wiadomości przez tą noc, a było ich pełno i okazało się, że Scott obudził się w lesie, a Malia chciała wykopać norę w swoim pokoju i poszła do szkoły, żeby przykuć się jakimiś łańcuchami.
Lydia napisała mi, że resztę dowiem się w szkole, bo to nie jest rozmowa na telefon, więc kiedy wybiła odpowiednia godzina, wyjechałam z parkingu.
Na szczęście żadna policja mnie nie złapała i mogłam tam leżeć do rana, czytając książkę, dzięki której odgoniłam te wszystkie chore myśli.
Nie wiem o co z tym wszystkim chodzi, ale przeraża mnie myśl, że w Beacon Hills znowu może się coś dziać i teraz dosłownie wszyscy są w niebezpieczeństwie i nie wiem czy będziemy w stanie ich uchronić. Musimy się też dowiedzieć czy na pewno coś się dzieje, a ja nie wariuję.
Może te wszystkie sytuacje mnie tak przytłoczyły i dlatego tak dziwnie się czuję? To też jest bardzo mądra opcja.
Wjeżdżam powoli na parking szkolny i wychodzę z samochodu, od razu widząc przyjaciół.
Tym razem jestem normalnie ubrana i już wszyscy nie patrzą się na mnie dziwnie. Czuję też przez to lekką ulgę.

— Wreszcie jesteś — Lydia mocno mnie przytula — Martwiłam się o ciebie.

— Musiałam pobyć sama — odsuwam się od niej z lekkim uśmiechem – Już jest lepiej.

— Przejdźmy do rzeczy — odzywa się Malia –  Chciałam w swoim pokoju wykopać norę i poszłam do szkoły, żeby włożyć na siebie łańcuchy.

Nie odzywam się, słucham jej każdego zdania. Dlaczego miałaby to robić? Wcześniej takie coś się u niej nie działo.

— Nie przypominam sobie, żebym z którymś z was tam kiedyś była, a sama nie byłam w stanie sobie ich założyć, ktoś musiał być ze mną —patrzy na mnie — Znowu nie umiem nad sobą zapanować.

— Czekaj, ale jakie łańcuchy? Skąd je wzięłaś? — przypominam sobie.

— Nie mam pojęcia, nie wiem nawet od kogo je dostałam.

Patrzę na dziewczynę myśląc o tej sytuacji. Czy to możliwe, że z nami był ktoś jeszcze? Nie mogłabym przecież zapomnieć o kimś ze stada.

— Ja obudziłem się w lesie — unosi rękę Scott — Blisko miejsca, gdzie zostałem ugryziony. Deaton mówi, że podświadomość daje mi jakieś sygnały, bo poszedłem szukać zwłok, a nie przypominam sobie, żebym oglądał jakieś wiadomości.

To też jest bardzo dziwne, ktoś musiał mu o tym powiedzieć, bo Scott nie interesował się morderstwami.

— Nie podsłuchałeś rozmowy twojej mamy? — pytam. Tak też mogło być, zainteresowany rozmową Pani McCall zdecydował, że pójdzie zobaczyć czy to prawda.

— Nie było jej — patrzy na mnie —Mieszkam jakoś osiem kilometrów stamtąd, więc skąd tam się wziąłem?

— Może przyjechałeś — odpowiadam na jego pytanie, sama sobie nie wierząc.

— Nie miałem auta — wzdycha —Chowałem się, ale Szeryf wiedział, że tu jestem, a wtedy się nie znaliśmy. Jak on na to wpadł? Nie byłem wtedy wilkołakiem i nie byłem tam sam.

— Nie zwariowałam — śmieję się. Z jednej strony się cieszę, a z drugiej boję, bo znowu coś musiało pojawić się w Beacon Hills — Coś się musi dziać, bo to nie jest normalne, że nie pamiętamy dokładnie niektórych momentów naszego życia.

Nie odzywają się, tylko patrzą na mnie i widzę w ich oczach, że się zgadzają.
Coś naprawdę się tutaj dzieje, przy czym powinnam być. Tylko o co z tym wszystkim może chodzić?
Nie pamiętam kogoś albo czegoś, jak cała reszta i nie wiem co mam z tym zrobić. Może ,,wyjście z ciała" mi pozwoli coś odkryć? Obawiam się jednak, że już nie dam rady wrócić, bo chodzę teraz cały czas zestresowana.

— Może twój telefon też ma coś wspólnego z tym wszystkim — odzywa się Lydia po chwili ciszy —Obudziłaś się rano i nie pamiętałaś czemu leżał na łóżku.

— Był w nim pusty kontakt — przygryzam wargę — Jakby nie istniał... Jednak mogłam lunatykować i przez przypadek go stworzyć — przymykam oczy — Jeszcze Lydia...

— Miałam ci przekazać, że ktoś zawsze będzie cię kochał — przerywa mi Lydia.

Na te słowa czuję lekkie ukłucie w sercu. Ktoś mnie kocha, a ja nawet nie wiem o kogo chodzi, to straszne uczucie.

— Ja musiałem być w tym lesie z przyjacielem — Scott przeczesuje nerwowo włosy.

Może mieć rację, sam by nie wpadł na pójdzie do lasu w środku nocy by szukać połowy ciała mojej siostry...

— Mi ktoś pomagał z łańcuchami — patrzę na Malię.

Siadam na ławce, bo robi mi się słabo. Wszystko łączy się w całość, a mi nie brakuje czegoś tylko kogoś. Osoby, które do tego doprowadziły muszą mieć naprawdę wielką moc i dobrze się ukrywają.
Może nawet to być ktoś z uczniów lub nauczycieli, a nawet ktoś nam bliski.

— To musi być ta sama osoba — Scott siada obok mnie, mrucząc te słowa pod nosem.

— Ta osoba musiała być nam naprawdę bliska — patrzę na przyjaciół — A ja chyba musiałam ją kochać.

Nikt się nie odzywa, każdy z nas zastanawia się kto to może być i dlaczego jej nie pamiętamy. Mogłabym popytać Derek'a, ale nie chcę go w to wszystko mieszać, powinien sobie odpocząć i spędzić trochę czasu z Braeden. Chociaż wiem, że teraz pewnie siedzi wkurzony na mnie i zastanawia się w jaki sposób mnie zabić kiedy wrócę.

— Musimy pojechać do Deaton'a — odzywa się wreszcie Scott — On nam pomoże.

Ma rację, weterynarz może wie coś na ten temat i może nam pomóc. Lydia tak samo, tylko musimy tam pojechać, innego wyjścia nie ma. Ja może też w jakiś sposób pomogę, ale się boję.

Hejka!
Witam w kolejnym rozdziale! Pomału akcja się rozkręca i myślę, że za niedługo będzie się dużo działu.
Zapraszam także fanów Boku no Hero Academia na mój drugi profil vicki_official  ,na którym za niedługo pojawi się właśnie książka właśnie z tego anime.
Dziękuję za przeczytanie!
Miłego wieczoru!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro