Rozdział 24
— Nie zgadzam się, nie ugryziesz go —mówię stanowczo.
Po tym jak Stilinski zdał sobie sprawę co powiedział do swojej żony, szybko mnie wyprosił.
Wróciłam od razu do Lydii i zabrałam szybki prysznic. Nie zamieniłam z nią nawet słowa, bo jak zamknęłam oczy od razu zasnęłam. Rano obudził mnie telefon od Scott'a, żebyśmy przyjechały na komisariat, bo ma plan jak wydostać Stiles'a.
— To jest jedyne wyjście, Lily — opiera się o biurko na przeciwko mnie.
— I co? Masz zamiar tak ugryźć każdego? — chowam ręce do kieszeni bluzy — Przypominam ci, że Peter ledwo to przeżył.
— Tu ma rację — odzywa się wujek.
Nie powiedziałam im jeszcze o sytuacji z panem Stilinskim, teraz to w niczym nie pomoże.
— Sprowadzimy Stiles'a i obmyślimy jakiś plan — do rozmowy dołącza się Malia.
— Jeśli dobrze rozumiem, plan to odzyskać Stiles'a i opracować z nim nowy plan? — Peter staje obok mnie.
— To jest bez sensu, będzie cierpiał — patrzę na Lydię, która jeszcze się nie odezwała — I skąd pomysł, że będzie chciał być ugryziony? Scott, przecież pewnie już było tyle sytuacji, w których mogłeś go ugryźć. Ta decyzja nie należy do ciebie tylko do niego, a jeśli się nie zgodzi to co? Wrócisz czy z nim zostaniesz i tam będziesz wymyślał plan jak się wydostać.
— Lily ma rację — Peter zaczyna chodzić w kółko — Jesteśmy sami w Beacon Hills, jeśli ciebie złapią, nas pewnie też i Lydia będzie straszyć.
Przewracam oczami na słowa o Lydii.
— Trzeba spróbować, pójdę sam — czuję się jakbym gadała do ściany —Dziki Gon zostanie tu tak długo, aż nas wszystkich nie złapie.
— Plan ugryzienia Stiles'a i tak może się nie udać — mówię, przypominając sobie historię Derek'a.
— A może jednak...
— Nie!
Jeśli Scott zostanie złapany, będziemy mocno osłabieni i Jeźdźcy wreszcie nas dorwą. Nie będziemy mieli gdzie wracać. Stiles może umrzeć przez ugryzienie albo przez przejście. Co jeśli Scott go jeszcze nie ugryzie, a nas dorwą i już więcej tam nie wrócą? Zostaniemy tam na zawsze.
— To może macie lepszy plan? — Liam patrzy na mnie i Peter'a.
— Tak, uciekamy.
Zapomniałam, że jeśli jest jakaś trudna sytuacja do Peter woli uciekać.
Wolę szukać kilka lat rozwiązania niż wyjechać i zapomnieć o tym wszystkim co tu się wydarzyło. Jeźdźcy i tak mogą nas po jakimś czasie dorwać.
— Obiecałeś, że pomożesz znaleźć nam przejście — wreszcie odzywa się Lydia.
— Nie pomogę wam w samobójstwie.
— Dlatego lepiej uciec? — ściskam dłonie w pięści — Nie podoba mi się żaden z waszych planów i jeśli będzie trzeba to będę próbowała was powstrzymać. Im będzie nas mniej tym Jeźdźcy łatwiej nas złapią, ale nie mam zamiaru uciekać.
— Róbcie co chcecie, ja pasuje — Peter ostatni raz na mnie patrzy i wychodzi.
Egoistyczny dupek. Tylko on ma gdzieś ludzi, którzy zostali porwani i jeśli on też jest zagrożony to woli uciec, żeby nic mu się nie stało.
Nie mogę pozwolić na to, żeby wszystkich nas porwali, a Lydia miała zwariować jak ta...
Boże! Przecież tamta Banshee mówiła, że jestem w stanie ich wydostać. Tylko nie wiem jak mam wrócić... Cholera!
— Jest jeszcze jedna opcja — wszyscy odwracają się w moją stronę —Pamiętacie co powiedziała tamta Banshee? Że jestem w stanie ich wydostać, nie wiem jak, ale jest szansa...
— Że też możesz nie przeżyć —przerywa mi Lydia — To zbyt niebezpieczne.
— A plan Scott'a jest?
— Dobrze — odwracam się do Scott'a, gotowa na jego sprzeciwy — Pójdziemy tam, gdzie znaleźliśmy Peter'a. Jeśli znajdziemy portal czy cokolwiek to jest, będziesz miała wolną rękę — brunet patrzy mi w oczy — Ale pod jednym warunkiem. Jeśli coś ci sie uda znaleźć, wracasz do nas i wymyślamy jakiś plan.
- Zgoda.
***
Ja, Scott, Malia i Lydia bez słowa rozglądamy się po lesie. Chodzimy już tak pół godziny, dłuższą drogą by dostać się do miejsca, w którym znaleźliśmy Peter'a i jak na razie nic ciekawego tu nie ma. Szum wiatru zagłusza mi znalezienie czegoś po dźwięku.
Do tego dziwnie się czuję, zawsze można było tu kogoś spotkać, a teraz totalna pustka. Jest pełno grzybów, co do niedawna było niemożliwe, bo codziennie ktoś chodził i je zbierał.
— To tutaj — słyszę głos Malii.
Odwracam się i widzę, że stoi obok naszego miejsca docelowego. Podchodzę i schylam się, by dotknąć trawy, ale nie wyczuwam nic specjalnego. Zwykła, wypalona przez Peter'a lub słońce trawa.
— I co? — obok mnie klęka Scott.
— I nic — wzdycham — Rozdzielmy się, szybciej coś znajdziemy.
Wstaję i idę przed siebie, jedyne co widzę to drzewa i wysoka trawa, do której pomału wchodzę. Może znajdę tu coś godnego uwagi, jednak widząc wielką pajęczynę i trochę mniejszego pająka od razu rezygnuję. Przez te paskudztwo niczego tam nie widziałam.
—Znalazłem coś!
Od razu kieruję się w kierunku Scott'a, który stoi obok jakiegoś przejścia do kanału. Kraty z niego są rozerwane, więc ktoś tu musi często przebywać.
— Chodźcie.
Bez zastanowienia wchodzę do wielkiej rury i lekko schylona idę przed siebie. Jestem zaskoczona, bo reszta nie powstrzymywała mnie, tylko od razu ruszyła za mną.
Po jakimś czasie w końcu wchodzimy do typowego kanału i możemy się wyprostować.
— Ale tu śmierci — komentuję.
— W końcu to kanały — obok siebie słyszę głos Lydii.
Włączam latarkę w telefonie i rozglądam się po każdym kącie. Nie chcę próbować wyczuć czegoś zapachem, bo chyba się porzygam.
Ale te kanały, dlaczego o tym prędzej nie pomyśleliśmy. Miejsce, do którego nikt nie przychodzi jest łatwą kryjówką.
Stajemy na rozwidleniu, od razu kieruję się w lewo wiedząc, że ktoś i tak pójdzie w prawo. Zatrzymuję się przy podrapanej ścianie, przygryzam wargę zestresowana, ale zdaję sobie sprawę, że są od szczura, który próbował się dostać wyżej.
Nagle zostaję mocno popchnięta i prawie upadam na ziemie, ale w ostatniej chwili chwytam się za rurę na ścianie. Wkurzona odwracam się w stronę przewróconej Malii.
— Co ty robisz?
— Znalazłam coś — patrzy przed siebie.
Idę w tamtym kierunku, ale Scott szybko mnie chwyta za ramię.
— Nie rób tego, wylądujesz tak samo jak Malia — chłopak mnie puszcza —Patrz.
Wystawia rękę do przodu i nagle robi się wokół niej zielona fala. Im dalej Scott próbuje dać rękę, tym bardziej się trzęsie przez opór.
— Przejście?
— Bardzo możliwe — mówi Lydia —Chociaż nie wydaje mi się, że będziemy w stanie przez nie przejść.
— Wy nie, ale mi może się uda.
Przygryzam wargę.
Może mi się uda, ale czy będę w stanie wrócić?
Hejka! Przepraszam za nieobecność, ale zachorowałam i nie byłam w stanie nic napisać.
Chociaż rozdział napisałam teraz w piątek to nie miałam kiedy go sprawdzić i dopiero dzisiaj znalazłam czas.
Kolejne rozdziały będą sie pojawiać częściej, bo mam ferie, więc będę miała więcej czasu na pisanie.
Miłego dnia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro