Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 20

— Lily! — Scott podbiega do mnie przerażony — Co się dzieje?

Próbuję coś powiedzieć, ale zanoszę się głośnym kaszlem i wypluwam wodę. Ściany są zalewane wodą, a woda na ziemi coraz bardziej się unosi.
Do oczu napływają mi łzy, nie jestem w stanie oddychać i co chwilę wypluwam ciecz. Scott klepie mnie po plecach by jakoś się jej pozbyć, jednak im dłużej to trwa, tym więcej wody czuję w płucach. Ten ból jest niewyobrażalny, jakby coś próbowało mi je rozszarpać.

— Zostaw ją — Malia podchodzi z wyciągniętymi pazurami do chłopaka, ale ląduje na podłodze także wypluwając wodę.

Scott rusza do drzwi, upada przed nimi próbując złapać oddech. Zamykam oczy by na to wszystko nie patrzeć i próbuję złapać oddech. Robi mi się coraz bardziej słabo i nie jestem w stanie już się utrzymać i kładę się na ziemię. Moje ciało przechodzi dreszcz przez zimną wodę, która moczy mnie i moje ciuchy.

— Dlaczego? — tylko tyle jestem w stanie powiedzieć i znowu wypluwam wodę.

— Topicie się jak ja — mówi spokojnie duch — Teraz ja i mama nie będziemy sami.

Ściskam mocno przesiąkniętą wodą koszulkę i otwieram szeroko oczy, wreszcie mocno wdychając powietrze. Po policzkach spływają mi łzy i uśmiecham się, lekko drżąc. Umiem już normalnie oddychać, ale klatka piersiowa jeszcze boli.
Lekko się chwiejąc, udaje mi się wstać i opieram się o ścianę. Patrzę na niewzruszonego chłopaka i gdyby nie fakt, że ledwo się ruszam to bym się na niego rzuciła.

— Trzymasz się? — podchodzi do mnie Scott, podtrzymując Malie.

— Nigdy więcej nie pójdę na basen —szybko oddycham.

Z pomocą Scott'a wychodzimy z tego przeklętego domu. Stojąc już o własnych siłach, odwracam się w kierunku domu i widzę w oknie tą kobietę i jej syna.

— Musimy stąd iść — mówi Lydia.

— Spalmy ten dom i ich — warczę — Wariaci.

— Zostaw ich — czuję dłoń Lydii na swoim ramieniu — Wracajmy, dowiedziałam się trochę.

— Szkoda, że nie mogła powiedzieć tego przy nas — odwracam się i idę powoli w kierunku samochodu — Ty sobie prowadziłaś rozmowę, a my się topiliśmy.

Lydia patrzy na mnie pytająco, ale nie mówię co się stało. Scott i Malia na szczęście streszczają jej przebieg naszej przygody z dzieciakiem duchem, a ja wsiadam do samochodu i oddycham z ulgą.

— Po co Stiles nas tu wysłał? — pytam, gdy wszyscy siedzą już w aucie.

— Może chciał nas ostrzec — odzywa się Scott — Pokazać co się stanie z Beacon Hills.

— To musimy ich jakoś przegnać, nie damy rady, jeśli większość zniknie — Malia nachyla się do przodu.

— Jeszcze nie teraz — rudowłosa wyjeżdża na drogę — Powiedziała mi coś o tobie Lily.

Patrzę na dziewczynę lekko mrużąc oczy. Dlaczego tak właściwie nie chciała mówić tego przy nas tylko nas zabić.

— Wiedziała kim jesteś — przygryza wargę — I że jeśli panujesz nad swoją mocą, to jesteś w stanie ich wyciągnąć.

— Słucham?

— Żyjesz na krawędzi między naszym życiem, a duchami. Pamiętasz jak wyszłaś i zostałaś zaatakowana przez tych jeźdźcopodobnych? Byłaś w takim samym stanie fizycznym jak oni, więc mogli cię powstrzymać. Stiles i reszta też są tacy i mogłabyś im pomóc się stamtąd wydostać.

— Ale niby jak? Ja muszę wrócić do tego ciała, a oni niby jak?

— Nie wiem, nie powiedziała mi wszystkiego, nie mogła.

Przygryzam wargę, to się nie trzyma kupy. Jakim cudem oni by mieli wrócić, skoro nie mają tutaj fizycznego ciała. Jeszcze by tu przeze mnie utknęli i nigdy nie wrócili. Nie mogę na to pozwolić, mimo wszystko jest to zbyt ryzykowne.
Chociaż jest jeszcze jedna opcja, jeśli uda mi się znaleźć miejsce, w którym ich wszystkich przetrzymują to może znajdę jakiś sposób, żeby ich stamtąd wyciągnąć. Przy pomocy Stiles'a, który mam nadzieję, że tam będzie, może się udać. Jest tam już długo i znalazł coś co pomoże przy ucieczce.

— Lily ma rację. Może nie wypalić, więc musimy mieć jeszcze inny plan i najlepiej zrealizować go jak najszybciej — Scott także pochyla się do przodu.

— Jeszcze nie teraz — mówi stanowczo Lydia — Widziałam co się dzieje z ludźmi, gdy odchodzą. To coś gorszego niż śmierć.

— Życie na krawędzi — odzywam się — Jesteś, ale nikt cię nie widzi.

— Nie, to coś innego — w jej oczach zauważam łzy — Ich dusze były puste, stali się czymś innym. Wydaje mi się, że stali się Widmowymi Jeźdźcami.

Nikt się nie odzywa, każdy myśli o tym samym.
Stiles też się może nim stać.

***

Lydia jeszcze streściła rozmowę z Lenore i przez resztę jazdy nikt się nie odezwał. To co się dzisiaj wydarzyło było zbyt wiele jak na jeden dzień.
Wychodząc z samochodu zatrzymuję Lydie. Gdy Scott i Malia wchodzą do środka, patrzę na przyjaciółkę zatroskanym wzrokiem. W pewnym momencie jej ręce podczas jazdy zaczęły się strasznie trząść.

— Co jest? Twój niepokój zakrywa cały zapach perfum.

— Myślałam nad tym wszystkim — mówi spokojnie, ale widać, że powstrzymuje łzy — Lenore nie zabrali, bo jest banshee. Jeśli was też zabiorą, zostanę sama.

— Lydia — przytulam ją do siebie —Obiecuję, że wszystko się uda. Wiesz, że nigdy się nie poddamy i nawet jeśli nas zabiorą, to i tak stamtąd uciekniemy.

— Boje się.

— Ja też — próbuję się nie rozpłakać — Chodźmy do środka, zimno się robi.

Odsuwamy się i bez słowa wchodzimy do środka. Gwałtownie staję, widząc osobę stojącą na środku pokoju i Scott'a, który powstrzymuje Malie by się na niego nie rzuciła.
Na środku stoi uśmiechnięty Theo cholerny Raeken. Mój były, który okazał się mordercą, bo chciał mieć moc i przez to też prawie zginęłam.

— Liam — wzięłam głęboki wdech — Zanim zabiję tego dupka, najpierw zabiję ciebie.

Robię kilka kroków w jego stronę, ale zostaję złapana przez Lydię.

— Najpierw dowiedzmy się czemu go tu sprowadził.

— Dobrze, a potem go rozszarpię — warczę.

— Posłuchaj, wiem, że to twój były i ... — zaczyna Liam, ale Theo mu przerywa.

— Czekaj, co ty gadasz? — mówi zdezorientowany Theo — Próbowałem poderwać Lily, ale nigdy z nią nie byłem.

— Nie rób z siebie jeszcze większego idioty — wyrywam się Lydii i popycham Theo, przykładając mu pazury do szyi — Zmanipulowałeś mnie, przez co umarli ludzie.

Ktoś mnie próbuje odciągnąć, jednak odpycham tą osobę i przykładam jeszcze mocniej pazury do jego szyi, a po moich palcach spływa trochę krwi.

— Jeśli zabierzesz te pazury przypomnę ci jak było — przełyka ślinę — Pamiętam Stiles'a.

Siemka! Przypominam o nowej książce dla fanów Marvela i Bucky'ego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro