Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19

Stajemy przed domem, który nie wygląda na aż tak zniszczony jak reszta. Okna były w całości, a firany jeszcze wisiały, prawie w ogóle nie zniszczone.
Patrzę na resztę przyjaciół, obserwujących dom z zaciekawieniem i ruszam do przodu. Jestem strasznie zestresowana, nie wiem co spotkam w środku. Przerażający jest też fakt, że mały chłopczyk biegał sobie po opuszczonym miasteczku jakby nigdy nic.
Jestem pewna, że po dzisiejszym dniu, przez kolejny rok nie obejrzę żadnego horroru, a w Halloween będę siedzieć w domu pod kołdrą.
Biorę głęboki wdech i bez pukania wchodzę do środka. Jestem świadoma tego, że jeśli jest tu chłopczyk, to któryś z rodziców też i prawdopodobnie wtargnęłam do ich domu, ale w aktualnej sytuacji bycie miłym jest na samym dole mojej listy.
Drzwi mocno skrzypią w momencie, gdy Scott otwiera je bardziej, a mnie przechodzi nieprzyjemny dreszcz. Po wejściu od razu można wyczuć zapach stęchlizny, ale pokój nie wygląda na brudny. Wszystko jest ładnie poukładana, chociaż na szafkach jest strasznie dużo kurzu.

— Halo?! — krzyczy Lydia, stając obok mnie — Jest tu ktoś?

Rozglądam się i w drugim pomieszczeniu zauważam starszą kobietę, szturcham lekko Lydie i pokazuję na kobietę.

— Goście! — uśmiecha się szczęśliwa — Caleb się ucieszy!

Cofam się o krok do tyłu, coś w tej kobiecie jest przerażające. Te jej słowa dla mnie nie znaczyły nic dobrego.

— Od dawna nie miał się z kim bawić — jej szczęśliwy uśmiech zmienił się na chwilę na smutny — Pewnie chce wam się pić, zaraz coś przyniosę.

— Co z nią jest nie tak? — pyta lekko przerażona Malia.

— To ją widziałam w lustrze — mówi Lydia i siada przy stoliku.

— Coś mi tu nie gra, powinniśmy wyjść stąd  jak najszybciej — szepczę, również siadając.

Scott staje obok mnie i przygląda się zaciekawiony porcelanie. On jedyny próbuje udawać, że wszystko jest okej, byśmy wszyscy nie zaczęli panikować. Chociaż nie jestem pewna, ale może chodzić tylko o mnie.

— Jestem — zza rogu wychodzi kobieta z tacą — Lemoniada z przepisu mojej mamy.

Zabieram jeden kubek do ręki i próbuję ukryć obrzydzenie. Dwie zdechłe muszki pływają w mojej lemoniadzie. Patrzę na Lydie i Scott'a, którzy też próbują ukryć obrzydzenie, a Malia jako jedyna pije ją ze smakiem. Odwracam od niej wzrok by nie zwymiotować, a kobieta przygląda nam się z zaciekawieniem.

— Szukamy przyjaciela — odzywam się by przerwać ciszę — Może go pani zna, nazywa się Stiles.

Przygryzam wargę z nadzieją.

— Nie, dawno tu nikogo nie było.

— Jak długo? — pyta Lydia.

— Od ósmego kwietnia, osiemdziesiątego szóstego roku? —Malia wyciąga z kieszeni kawałek gazety.

Uśmiech kobiety znika, patrzy na nas przerażającym wzrokiem.

— Co tu się stało? — odzywa się wreszcie Scott.

— Zrobiliśmy piknik sąsiedzki — ściska mocniej dłoń na kubku.

— Dlaczego miasto tak nagle spustoszało — pyta.

—Ludzie od dawno opuszczali miasteczko — patrzy na każdego z nas po kolei — Tamtego dnia zrobiła to też reszta.

— Wszyscy naraz? — unoszę brwi zdziwiona.

— Nie pojechałam, że zniknęli tylko wyjechali! — mówi podniesionym głosem.

Stół nagle zaczyna się trząść.

— W obłokach zielonego dymu? — pytam, uśmiechając się. Zdaje sobie sprawę, że kobieta ma nierówno pod sufitem.

— Po prostu wyjechali!

Krzyczy, a mi uśmiech znika z twarzy. Kręci mi się w głowie i piszczy w uszach.
Jej głos... Nie wiem czym ta kobieta jest, ale coraz bardziej uważam, że powinniśmy stąd iść.

— Dobra, koniec tego — wstaję, lekko się chwiejąc — Idziemy stąd.

Ruszam do drzwi, w momencie, gdy jestem metr od nich, zamykają się z głośnym trzaskiem. Odwracam się w stronę kobiety zaskoczona i próbuję je otworzyć, jednak one ani drgną. Ta stara baba zamknęła nas w swoim domu, nic ciekawego z tego nie wyjdzie.
Malia podchodzi do okna i kilka razy w nie uderza, a one nadal nie pęka.

— Nikt już nigdy nie opuści Caanan —mówi w naszą stronę.

Ściskam mocno pięści. Mimo że jest to starsza osoba, mam ochotę skopać jej dupę by powiedziała o co z tym wszystkim chodzi i nas stąd wypuściła.
Nie rozumiem tylko dlaczego to robi, mogłaby dalej żyć z tym Caleb'em w spokoju, a ona chce jeszcze dodatkowe osoby.

— Lenore? Otworzysz drzwi? — pyta spokojnie Malia.

— Nie, skoro już tu przyszliście to nie wyjdziecie — po jej policzku spływa łza — Caleb nas lubi.

Lydia podchodzi do kobiety i coś do niej mówi, ale ja skupiam się na krokach, które słyszę za sobą.
Nie odwracam się, próbuję nie zwracać uwagi na obecność jeszcze jednej osoby.

— Jeśli będą chcieli wyjechać to, to zrobią i nikt ich nie powstrzyma — Lenore patrzy surowo na Lydię.

— Lily — Scott pokazuje mi głową za siebie.

Widząc po minie Scott'a, że nie ma tam nic strasznego, odwracam się. W drzwiach stoi chłopak, który kilka minut temu przed nami uciekał.
Patrzę na Lydie, która jest prowadzona przez Lenore do jadalni. Muszę iść za nią, nie mogę zostawić jej samej z tą wariatką.

— Chodźcie ze mną — mówi chłopczyk, gdy robię krok do przodu.

Gdyby nie jego przerażający wzrok, dalej bym stała. Chłopak wygląda na jakieś siedem lat, a mówi jak jakiś demon.
Patrzę na Lydie by mieć pewność, że wszystko z nią okej i po kiwnięciu przez nią głową, ruszam za chłopakiem. Otwiera jakieś drzwi i wchodzi, a ja z lekkim zawahaniem też. W pomieszczeniu śmierdzi jeszcze bardziej niż w salonie, a podłoga jest cała w wodzie. Rozglądam się i widzę, że Scott próbuje otworzyć okno, jednak bez skutku.
Robi mi się niedobrze z nerwów. Pokój wygląda przerażająco, meble są całe popękane, włączony telewizor, w którym nic nie leci i wzrok Caleb'a. Jest spokojny jakby to co się teraz działo było najnormalniejszą rzeczą. Nie interesuje go to, że stoją przed nim trzy nieznane osoby.

— Pomożesz nam stąd wyjść? — udało mi się spytać bez drżenia głosu.

On mnie totalnie olewa i włącza jakiś filmik. Patrzę z przerażeniem na datę i postać, było to czterdzieści lat temu, a jest na nim pokazany Caleb, który wygląda tak samo jak teraz.
Nie wiem co zrobić, jak to możliwe, że nadal jest taki sam? Jest duchem czy może jeszcze czymś innym?

— Macie tu zostać, mama każe — mówi, dalej patrząc się w ekran.

— Musimy wrócić do domu — obok mnie staje Malia.

— Tu jest wasz dom — odezwał się głosem tej wariatki.

Słyszę za sobą trzask zamykanych drzwi i ból w klatce piersiowej, przez który nie umiem oddychać i jestem w stu procentach pewna, że to nie jest atak paniki.

Zapraszam do przeczytania nowej książki, którą znajdziecie na profilu.
Tym razem coś dla fanów Marvela.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro