Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18

Lydia, Scott i Malia musieli czekać na mnie dwadzieścia minut przez Derek'a, który na chama próbował mi wcisnąć pistolet mimo moich sprzeciwów. Żeby dał mi wreszcie spokój zabrałam go, to jeszcze pokazywał jak mam się nim obsługiwać.
Wsiadając to auta kazałam zabrać go Lydii, który w razie niebezpieczeństwa miałaby jak się obronić. Chociaż ona go totalnie olała i kazała mi go gdzieś odłożyć.

— Czyli chcecie mi powiedzieć, że musimy jechać do Canaan, bo Lydia w lustrze zauważyła jakąś kobietę, która jako jedyna przetrwała atak Jeźdźców — wszyscy pokiwali głową — Nigdy bym nie pomyślała, że ktoś naprawdę jest w stanie tego uniknąć.

— My też nie — mówi Lydia, skręcając w lewo — Myślę, że Jeźdźcy nawet nie chcieli jej brać.

Co ta kobieta musiała zrobić albo kim być, że Jeźdźcy postanowili jej nie brać?

— Czekaj, powiedziałaś że wyglądało to na lata siedemdziesiąte. Skąd pewność, że ona jeszcze żyje?

— Nie wiem, zaraz się przekonamy.

Spoglądam za okno i widzę, że znajdujemy się w miasteczku. Od tamtego czasu nikogo tu nie było, pozostałości po festynie nadal tu są. W nie najlepszym stanie, ale chociaż pokazuje, że kiedyś ktoś tu żył. Gdybym została jedyną kobietą to bym trochę tu posprzątała. Jedyną ciekawą rzeczą są stare samochody, której nigdy przedtem nie widziałam.

— Nie słyszę bicia serc — mówi Malia — Jesteś pewna, że ta kobieta tu jest?

— Po coś Stiles nas tu przysłał.

Ma rację, gdyby te miasto nie miało znaczenia, nawet by nam o nim nie mówił. Może kobiety, a raczej staruszki tu nie będzie, ale znajdziemy coś innego.

— Jak z horroru — patrzę na przewrócone, drewniane płoty, który straciły swój urok.

Podchodzę do stołu, na którym leżą ubrudzone talerze i jakiś misiek bez oka. Wzdrygam się lekko, wygląda przerażające, jak takim czymś umiały bawić się kiedyś dzieci, ja bym miała traumę.
Podchodzę do kolejnego stołu. Na nim jedynie widzę radio, oczywiście przyciskam jeden przycisk, który wpada do środka urządzenia. Speszona szybko odchodzę i staję obok karuzeli, czekając na resztę. Te miejsce musiało być kiedyś piękne, a ta karuzela? Chyba najlepszą atrakcją dla dzieci. Może kiedy uda nam się ich wszystkich przywrócić to wrócą do tego miejsca, jeśli żyją.
Przyglądam się bardziej koniom na tej karuzeli, chcę się przyjrzeć bliżej, ale gdy robię krok do przodu, rusza się z głośnym skrzypnięciem.

— Matko święta! — odsuwam się jak poparzona.

W jednej sekundzie wszyscy znajdują się obok mnie, nie pytają o co chodzi, więc też pewnie to widzieli. Słońce wychodzące zza chmur oświetliło konie, na których widać dużo zaschniętej krwi. Przestaję oddychać, tutaj musiało stać się coś gorszego niż tylko ich zabranie.
Scott chce wejść na urządzenie, jednak odsuwa się, tak jak my wszyscy, gdy karuzela zaczyna działać. Nawet z muzyczką, która jest przerażająca.

— Nie, nie i jeszcze raz nie! Czuję się jakbym była w horrorze i zaraz wyjdzie morderczy klaun, który nas zabije, a z jelit zrobi balony! —wymachuję rękami.

— Musimy się rozdzielić, może coś znajdziemy — podchodzi do mnie Scott — Nie masz się czym przejmować, to mogło być zwarcie.

— Po tyle latach na pewno — mówię pod nosem — Okej, ale pamiętaj, że w horrorach najczęściej pierwsi umierają faceci albo blondynki.

Odchodzę od nich z mocno bijącym sercem. Cholernie się boję i najlepiej chodziłabym z nimi wszystkimi, ale trwałoby to zbyt długo, a ja nie mam zamiaru być tu w nocy.
Przeglądam wszystkie stoły, na których znajduje gazety, rozpadające się w dłoni i talerze. Może niekiedy jakieś urządzenia, ale nie mam zamiaru ich dotykać, żeby się nie włączyły przez "zwarcie".
Wiedząc, że nie znajdę nic z przodu, postanawiam iść na tyły jednych z domów. Robi mi się niedobrze czując zapach spalonego mięsa. Wchodząc na tylną część posesji, zatrzymują się gwałtownie. Leży tu kilkanaście spalonych ciał z dziurą w głowie, nie od pistoletu, a jakby ktoś w nich grzebał. Podchodzę bliżej i rozpoznaję w nich spalone ciało matki i ojca, te obrączki i złoty ząb taty, który dużo zapłacił by na jego naturalny przykleili złoto. Upadam przed nimi na kolana, wszystkie wspomnienia z tamtego dnia powracają, jakby to było wczoraj. Te krzyki, zapach spalonych włosów, błaganie o pomoc.
Po policzku spływają mi łzy, a ja nadal patrzę na te ciała oszołomiona. Co one tu robią? Nagle otwierają się oczy rodziców i wszystkich innych, są całe czarne. Odsuwam się od nich jak najszybciej umiem, ale natrafiam na ścianę domu, nie jestem w stanie uciec, bo mnie otaczają ze wszystkich stron.

— Nie uratowałaś nas — na przodzie stoi matka — Sama powinnaś zginąć.

— Proszę nie — zamykam oczy i zatykam uszy, ale nadal ich słyszę.

— Nawet nas nie pomściłaś!

— Musisz się poczuć jak my!

— Dość! — zanoszę się głośnym płaczem.

Czuję dotyk na skórze i z całych sił uderzam tą osobę w twarz, słyszę głośny jęk bólu, więc otwieram lekko oczy by zobaczyć kogo trafiłam, ale po spalonej rodzinie nie ma śladu. Na trawie leży Scott i mocno trzyma się za zakrwawiony nos.

— O boże Scott! Tak bardzo cię przepraszam!

Podbiegam do niego, rozglądając się czy czasem spalone ciała nie ukrywają się gdzieś za drzewami. Nie ma ich... To musiała być iluzja, a ja się dałam nabrać. Było to jednak strasznie realistyczne, a wspomnienia tamtej nocy nadal mam w głowie.

— Wszędzie cię szukaliśmy — mówi z bólem w głosie.

Pomagam mu wstać.

— Ja i Malia też coś widzieliśmy — podaję mu jedną chusteczkę by otarł krew — Po tym zaczęliśmy szukać ciebie.

— To jest chore — wycieram łzy rękawem — Musimy stąd iść, nie mam zamiaru widzieć znowu mojej spalonej rodziny.

— To nie było naprawdę — chwyta mnie delikatnie za ramię —Chodźmy do dziewczyn.

— Bardzo dobry pomysł.

Nie proszę go byśmy stąd pojechali, bo i tak wiem, że się nie zgodzi.
Podchodząc do dziewczyn widzę zmartwioną twarz Lydii, pewnie przez łzy rozmazał mi się makijaż.

— Wszystko w porządku?

— Już tak.

— Energia tego miejsca wywołuje zwidy — omija mnie i gdzieś się kieruje — Stiles po coś nas tu przysłał.

— Ale kogo chcesz się niby o to spytać? — mówię już lekko wkurzona.

— Może jego? — Malia na kogoś wskazuje.

Odwracam głowę w tamtą stronę i widzę jakiegoś chłopca, stojącego tyłem.

— Chłopczyku! — krzyczę. Ten zauważając nas szybko ucieka — To są jakieś jaja.

Ruszam za nim, a za mną cała reszta. Jeśli ktoś coś wie to na pewno on i nie dam mu uciec.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro