→ stranger | mitsuya takashi
KREW WSIĄKŁA w materiał twoich trampek, kiedy to próbowałaś uciekać przed zgrają idiotycznych nastolatków. Niby należeli do gangu, jednak w rzeczywistości gówno wiedzieli o tym świecie i o jego zasadach. Bieg nie był oczywiście złym pomysłem, wręcz nawet bardzo mądrym, ponieważ nie oszukując losu, trzech na jedną równał małe szansę na wygraną, dlatego pozostało tylko zacisnąć zęby i przebierać jak najszybciej nogami.
Wysportowani na szczęście wielce nie byli, dlatego już po jakimś czasie mogłaś odetchnąć, bo i tobie zaczynało brakować już tlenu w organizmie. Mięśnie jeszcze nie bolały, zapewnie przez adrenalinę płynącą w żyłach, jednak i ona musiała się, kiedyś skończyć. Oparłaś się o jasny murek opuszczonego budynku, by odpocząć, lecz wyjątkowy pech, który objął cię ramionami, nie chciał odpuścić. Chwilę po tym, gdy nie zdążyłaś nawet porządnie odetchnąć, usłyszałaś ryk motoru, a właściwie motorów. Warczały przeraźliwie głośno, a kiedy to adrenalina cię opuściła, został jedynie strach o własne życie. Nogi niestety nie chciały współpracować, wiec nie dziwota, że po ledwo minucie sprintu padłaś na ziemię. Z boku wyglądało to iście żałośnie, niczym z taniego i przewidywalnego horroru, kiedy to bohater potrafi wyjebać się na prostej drodze.
Tobie również się to przydarzyło, a kiedy twoja twarz zderzyła się z ziemią, nie miałaś zbytnio siły na jakiś bieg. Uciekanie w momencie tak żałosnym jak ten nie miało sensu. Pasowało już tylko zapalić papierosa i prosić o deszcz, bo tylko to jakkolwiek pomogłoby w twojej sytuacji. Odgłosy silników zrobiły się jednak nie do zniesienia, a głośne krzyki były coraz to wyraźniejsze. Zdążyłaś jedynie podnieść się jakoś i oprzeć o dziurawy plot mając w duchu nadzieję, że chociaż ci cię zignorują. Jednak i tym razem nikt nie chciał wysłuchać twych próśb. Objęłaś nogi ramionami, a głowę oparłaś na poranionych dłoniach, kiedy to do twoich uszu dobiegł dźwięk kroków.
— Nic ci nie jest? — usłyszałaś albo przynajmniej tak ci się wydawało. Nie zareagowałaś, bo przecież, dlaczego byś miała skoro, mało co przypominało to realia. — Halo? Słyszysz mnie? — po tym poczułaś mocny uścisk, na co spięłaś mięśnie, jednak nic po tym się nie zadziało. Z czystej ciekawości przewróciłaś głowę, a ku twojemu zdziwieniu ujrzałaś chłopaka w czarnym stroju. O jasnych włosach w kolorze czystszym niż fiołki o świetle i oczach, w których panował zadziwiający spokój. Zamrugałaś parę razy, kiwając głową, a twój głos utknął gdzieś w gardle, sięgając dna żołądka.
— Co ci się stało?
Pierwszym co przyszło ci do głowy to coś pokroju: nie twój interes bądź: lepiej, żebyś nie wiedział. Fakt jednak, że chłopak ten również wyglądał, jakby należał do gangu, sprawiał, że nie chciałaś za bardzo się odzywać. Uśmiechnęłaś się jedynie krzywo, po czym odwróciłaś od niego wzrok. Wszystko wydawało się bardziej interesujące niż dłoń, którą chłopak wystawił w twoim kierunku. Z jednej strony chciałaś ją chwycić i sprawdzić, jaka w dotyku jest jego skóra, jednak z drugiej no nie było to zbyt mądre. Z kolei czy warto było odmówić, kiedy piękny nieznajomy na odpicowanym pojeździe chce ci pomóc? Oczywiście że nie, dlatego złapałaś ostatkami sił wyciągniętą dłoń. Blade palce chłopaka oddały trochę ciepła, a delikatnie szorstka skóra zostawiała miłe odczucie, o ile tak można było to nazwać. Wszystko od głowy po paliczki stóp cię bolało, jednak tęczówki nieznajomego wynagradzały cały dzisiejszy pech, który cię spotkał. W końcu jak często ratuje cię z opresji ktoś, przy kim nie umiesz wydukać z siebie żadnego słowa? A no właśnie, nigdy.
30.11.2021
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro