Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝒙𝒙𝒙𝒊𝒊𝒊﹒ she's the key

▬▬▬▬▬▬▬▬

„she's the key"
▬▬▬▬▬▬▬▬

COŚ SIĘ DZIEJE. Te słowa pojawiają się w mojej głowie, gdy chodzę w te i wewte po całym opustoszałym pomieszczeniu. Bycie samemu z myślami, szczególnie w towarzystwie nocnego światła, potrafi być przytłaczające.

Jednak nic nie krzywdziło moich myśli bardziej niż sen, z jakiego o dziwo, potrafiłam się wybudzić. Wiedziałam, że kojarzę skądś imię Thanos. Utwierdziłam się w tym przekonaniu dzisiejszej nocy, gdy dziwne uczucie utraty mnie otoczyło.

Szybciej, niż kiedykolwiek.

Spojrzałam na swoje dłonie, od razu czując niepokój. Ciemny płomień powoli schodził z moich knykci, co dodało mi odrobinę ulgi, jednak wciąż czułam, jakby cząstka mnie zniknęła. Nie wiedziałam, co dokładnie się wydarzyło chwilę przed przebudzeniem. Nie umiałam wrócić pamięcią do wydarzeń ze snu, tak jakby ktoś mącił mi przy pamięci.

Po prostu nie pamiętam nic.

I to mnie najbardziej przerażało. Nic innego, jak nie wiedza. — Nie śpisz. — Wzdrygnęłam się na dźwięk spokojnego, choć zmęczonego głosu. Odwróciłam się za siebie, próbując w mroku zlokalizować pochodzenie głosu.

— Ty tak samo. — Zauważyłam, gdy wreszcie wyszedł z ukrycia. — Dlaczego?

— Co dlaczego?

— Dlaczego nie śpisz? — Ponownie zapytałam. Wreszcie otrzymałam wystarczająco czasu, aby zauważyć,  jak wielkie zmiany zaszły w wyglądzie Pietro.

Jego włosy już nie były białe. Pociemniały, na twarzy miał delikatny zarost i kilka starych blizn. — Dziwnie tak jakoś, spać tutaj po dwóch latach.

— Nic ci nie grozi. — Mruknęłam, chcąc chociaż trochę uspokoić jego wielkie myśli. Jego umysł działał na pełnych obrotach, co było dosyć imponujące, patrząc na porę, w jakiej to robił.

Zgodził się ze mną skinieniem głowy, po czym podszedł bliżej. — Mi nie, ale tobie już tak. — Podbródkiem wskazał na dłonie, które wciąż miały czarne knykcie. — Miałaś koszmar.

— Nie wiem, nie pamiętam. — Wyszeptałam wprost. Zdziwił się, słysząc moją odpowiedź, która wydawała się taka niejasna.

— Nie pamiętasz czy miałaś koszmar?

Pokręciłam głową. Co innego mogłam mu odpowiedzieć, samo rozmawianie z nim było tak ciężkie po tych dwóch latach. Dużo się zmieniło, my się zmieniliśmy i nasze uczucia tak samo. Prowadzenie rozmowy nie było już tak przyjemne, jak na początku.

— Słyszałem cię. — Wyprostował się, sięgając po moją dłoń, wzrokiem obserwowałam każdy jego ruch. — Mówiłaś coś o Idalii, a później o Thanosie. Nawet o kamieniu.

Samo myślenie zaczęło być uciążliwe. Ponownie, ból głowy powrócił ze znacznie zdwojoną siłą. Umysł zaczął się wyostrzać, pomimo wielkiego bólu, jaki mu towarzyszył przy myśleniu. Powoli obrazy zaczęły wracać do mojej głowy.

— Isla?

Podniosłam wzrok, a jego oczy się rozszerzyły. — Twoje oczy. — Mruknął, jednak nie brzmiał na przerażonego, bardziej na zmartwionego. — Zachodzą czernią.

Cofnęłam się o kilka kroków do tyłu, czując ból w całym ciele. — Zawołaj Steve'a. Proszę.

— Co się dzieje? — Zapytał przerażony, nagłą zmianą w moim zachowaniu.

— Zawołaj go, do cholery, Pietro. — Warknęłam przez zaciśnięte zęby. — Proszę cię.

Czułam, jakbym traciła większą cząstkę siebie. Jakbym traciła moc, dusze i wszystko, co tylko miało jakikolwiek związek z kamieniem nieskończoności.

Traciłam siebie.

— Kim ona jest właściwie? — Zapytała krótko Wdowa, patrząc na mnie, gdy siedziałam na wielkiej kanapie, tuż obok Steve'a. — Przecież to nie logiczne, abyś widziała kobietę, którą ledwo znasz. Na dodatek w swoim śnie.

Owszem, nie miało to zbytniego sensu.

Westchnęłam krótko, patrząc na swoje dłonie. Nie było żadnych czarnych śladów, jedynie zwykła barwa skóry. — Owszem, brzmi to radykalnie, ale ma wiele znaczenia. To nie jest byle jaka kobieta. — Zauważyłam, przechylając głowę na bok, aby zamyślić się na moment.

— Co masz na myśli?

Usłyszałam pytanie Steve'a, które zbiło mnie z tropu. Sama nie wiedziałam, co dokładnie miałam na myśli, mówiąc, że osoba z mojego snu była kimś więcej, niż tylko marnym człowiekiem.

— Idalia.. — jej imię ledwo przechodziło przez moje gardło, co każdy mógł zauważyć. — Ona nie jest zwykłym człowiekiem, to bogini miłości, tęsknoty i snu. — Wyjaśniłam krótko, zamierzając wyjaśnić im, na czym polega jej moc, lecz w skrócie. — Ona jest kluczem. Łączy sny lub w nich występuje i pozostawia tęsknote, po tym, co było nam bliskie.

Ona zawsze była kluczem.

— Chwila, bo czegoś nie rozumiem. — Odezwał się Pietro, stojący zaledwie kilka kroków dalej. Spojrzałam na niego, jego oczy zadawały wiele pytań, na które odpowiedzi nie znałam. Poza jednym. — Jaki to ma związek, z twoimi palcami, które zachodziły czernią.

Ponownie westchnęłam, nie chciałam przecież tworzyć wokół siebie szumy, chociaż było to bardzo poważne. — Idalia, bardzo możliwe, że ukradła ze mnie cząstkę kamienia czasu, jakiego mocą władam.

Zapanowała cisza, przerywana jedynie cichym szelestem drzew za oknami. Nasze oddechy mieszały się, w jednym wielkim pomieszczeniu, zabierając możliwość prawidłowego oddychania, czy myślenia.

— Czyli, że...? Nie posiadasz mocy? — Zapytał bezpiecznie Steve, wzruszyłam ramionami. Nie byłam pewna niczego, żadne racjonalne odpowiedzi nie pokazywały się w mojej głowie na kolejno rodzące się pytania.

To było tak bardzo męczące. Odchylając głowę, nawiązałam kontakt wzrokowy z wdową, której zielone oczy były przepełnione zmartwieniem.

— Gdzie możemy znaleźć Idalię?

Zaskoczyłam się w duszy, nie ukrywam. Znowu, wzruszając ramionami, odpowiedziałam niemo na pytanie. Wstałam powoli z szerokiej kanapy, rozejrzałam się dookoła, upewniając się, że każdy patrzył w moim kierunku.

— Ale mogę się dowiedzieć. — Odpowiedziałam na zachętę, delikatnie unosząc kąciki swoich malinowych ust.

— Niby jak?

— Zapytam się Atheny. — Mruknęłam, ruszając w kierunku swojej prowizorycznej sypialni. Próbowałam ignorować ból, który rodził się w moim ciele. Ona naprawdę ukradła i skrzywdziła cząstkę mojej osoby.

Usłyszałam pytanie, poparte krótkich pełnym braku jakiejkolwiek wiary w moje zdolności, prychnięciem. — A co niby, taka Athena, może o niej wiedzieć?

Próbowałam ignorować pytanie i ton głosu, jakim przemawiał brunet. Pietro tak cholernie się zmienił. Jego zmiana, jego oschłość, brak wiary czy zaufania, który ewidentnie czułam, bolał mnie tak okropnie. Łamał serce na miliardy drobnych kawałków, których nie dało się uzbierać i ułożyć na nowo.

— Jest jej córką.

— Co? — Zapytał zdziwiony, odwróciłam głowę, słysząc kolejne zdziwienie, wypływające z ust pozostałych.

— Idalia jest matką Atheny? — Zapytał Steve, na co Natasha mu dopowiedziała. — Znając życie, skoro nigdy nie była obecna w młodych i nastoletnich latach życia Atheny, nie należała do najlepszych rodziców.

— Czyli wychodzi na to, że Thor miał kobietę. — Szepnął Steve, delikatnie uśmiechnęłam się na jego słowa.

— Narzeczoną. — Poprawiłam go. — Lecz została wygnana. Trochę mi opowiedział, o swoim życiu. — Uśmiech, naprawdę szczery, zagościł na mojej twarzy na samo wspomnienie o jego osobie.

Tak bardzo brakowało mi tutaj Thora.

— Steve, wydaje mi się, że zdecydowanie musimy zebrać pozostałych, i ruszyć w twoje znane miejsce. — Zauważyła blondwłosa, zakładając dłonie na biodrach. — Jeśli Idalia współpracuje z Thanosem, możemy być w wielkich kłopotach.

Miała rację.

— Wyruszymy teraz, zbudźcie każdego, i przygotujcie odpowiednie rzeczy. Trochę ta wyprawa zajmie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro