Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝒙𝒙﹒ traitor.

▬▬▬▬▬▬▬▬

“traitor.”
▬▬▬▬▬▬▬▬

OTWIERAM OCZY, czując ucisk na swoich nadgarstkach. Spoglądam w ich kierunku i dziwię się, widząc metalowe łańcuchy na nich. Rozglądam się po otoczeniu, w jakim jestem, a jedyne co udaje mi się zlokalizować to Isla i Athena.

Wciąż leżały na plecach, ale tylko jedna z nich miała otwarte oczy. Poruszam się, próbuje wstać. Łańcuchy mnie wstrzymują, dlatego zaciskam szczękę i ciągnę dłonie w swoim kierunku, z całej siły napierając na swoją klatkę piersiową, aby uwolnić się z pętli.

- Athena? - Pytam bezpiecznie, oddychając z ulgą, gdy nastolatka odwraca obolałą głowę w moim kierunku.

Moje oczy przyzwyczajały się do mroku, jaki nas otaczał. Dwudziesty sierpnia zleciał prawie za szybko, a my wciąż miałyśmy do załatwienia jedną sprawę. Gdy łańcuch z brzękiem upada na ruiny, na jakich leżałyśmy, szybko podbiegam do bogini mądrości i pomagam jej wstać. Udaje mi się uporać z metalem, przez co w podskokach znajduję się przy wciąż nieprzytomnej Isli.

- Odradzałabym. - Usłyszałyśmy z oddali, rozglądając się dookoła, próbowałam zlokalizować źródło dźwięku. Kobieca sylwetka wyłoniła się z ciemności. - Będę jej potrzebować.

- Nie rozumiem - marszczę brwi, po czym z wyrzutem patrzę na kobietę. - Kim ty tak właściwie jesteś?

- Nie wspomniała wam? Och, strasznie nieuprzejme z jej strony. - Krótki śmiech rozbrzmiał w przestrzeni, odbijając się o ruiny budynku. Z gracją stawiała kolejne kroki, wyłaniając się z cienia. Jej krótkie blond włosy, ledwo sięgające za uszy, były idealnie ułożone. - Nazywam się Morana, a wy...jesteście w kole śmierci.

Mroczne postacie zaczęły pojawiać się po każdej stronie, na którą spojrzeliśmy. Było ich kilkudziesięciu, trzymali długie katany w swoich dłoniach i wykonywali synchroniczne ruchy.

Athena stanęła naprzeciw Morany, zasłaniając jej widoki wciąż nieprzytomnej wiedźmy. Obudź się, szeptałam pełna nieznanego strachu i dziwnego przeczucia.

- Nie tkniesz jej - ostrzegła ją bogini. Morana nie wyglądała na przejętą, wręcz przeciwnie, uśmiech jedynie wzrastał na jej twarzy. - Ani żadnej z nas.

- Masz rację. Ja was nie tknę, ani jej. - Przyznała, uśmiech zamienił się w powagę. Oczy stawały się mniej ludzkie. - Oni to zrobią. - Kącik jej ust drgnął do góry, postacie zaczęły się zbliżać.

Byłyśmy tylko we dwie, wciąż klęczałam przy rudowłosej nastolatce, próbując ją ocucić. Ułożyłam dłoń na jej czole, przymknęłam powieki i wciągając cicho powietrze, zmusiłam dziewczynę do otwarcia oczu. Zaglądając wstecz, do jej wspomnień napotykam się na ten sam dzień, a raczej moment, w którym trafia do dziwnego świata. Do snu Atheny, kierowanego i obserwowanego przez Idalię.

Muszę zaburzyć ich połączenie, przez co przejmuję przewagę nad stanem Isli. Dziewczyna otwiera szeroko oczy, wstaję szybko, tak jakby miejsce, w którym leżała wypełnione było lawą. Potrzebowała zaczerpnąć powietrza.

- Obudziłaś się - zauważyła Morana, wymijając bezpiecznie Athene. Isla zwróciła swoje spojrzenie, na ciało kobiety zbliżającej się do nas. - Myślałam, że już nigdy to nie nastąpi.

Isla podtrzymała się mojego ramienia, aby wstać na równe nogi, co zrobiłam razem z nią. Na jej dłoniach wciąż tkwiły, ściągające ją na dno metalowe katany, których szybko pozbyła się za pomocą zielonego płomienia.

- Od razu lepiej. Morana, z tego co pamiętam - wypowiedziała głośniej rudowłosa. Kobieta spojrzała na nią z krótkim uśmiechem, po czym podchodząc bliżej, niechętnie machnęła dłonią, wstrzymując tym samym swoich pomocników.

- Pamięć wciąż ta sama. Cudownie

- Powiesz nam wreszcie, co robimy w tym, jak to nazwałaś, kole śmierci? - Burknęła Athena, stając tuż, za starszą, blondwłosą kobietą.

- Oczywiście - uradowana klasnęła w dłonie. - Jesteście tutaj dzięki jednemu, cudownemu człowiekowi, który pracował dla mnie od dłuższego czasu. - Wyjaśniła, zbliżając się do Isli. Stanęła za nią i dwiema dłońmi chwyciła jej ramiona. - Dzięki mojemu braciszkowi, znacie jego imię, a dokładniej go!

Kładąc głowę na ramieniu, rudowłosej nastolatki, dłoń wystawiła przed ich twarze. Wskazując tym samym nam kierunek, w jaki mamy patrzeć.

Dwie mroczne postacie wyłaniają się z cieni, a trzecia wychodzi przed nich. Wraz ze swoją małą armią patrzy w naszym kierunku, jego oczy pełne obłędu, usta wyginające się w chory uśmiech. A my wiemy z kim mamy do czynienia.

- Żartujesz sobie. - Prycham sztucznym śmiechem, gdy zauważam znajome rysy twarzy. Athena bucha złością, grożąc nie tylko jemu, a samej Moranie.

A Isla? Isla stała, niczym wryta w ziemię, w jej oczach zbierały się łzy, gdy widziała swojego przyjaciela. Casspian Lowell okazał się zdrajcą, okłamywał i łudził, że wszystko, co robił, było dla nas.

- A więc, macie to samo nazwisko? - Zapytałam zaciekawiona, nie spuszczając wzroku z Casspiana, który ze złożonymi za plecami dłońmi przyglądał się nam.

- Och, nie. - Mruknęła blondwłosa kobieta, wymijając Isle, szybko znalazła się u boku zdrajcy. - Ostatnia rzecz, jaką bym chciała to takie samo nazwisko, czy krew. Nic z tych rzeczy, nie jesteśmy prawdziwym rodzeństwem. Casspian jest moim pomocnikiem, obiecał, że zdobędzie krew Isli, za wolność od klątwy.

Romanoff wciąż była pozbawiona zdolności mowy, tępo wgapiała się w Casspiana, szukając jakiegokolwiek zaprzeczenia. Jednak ten się nie ruszył, jedynie przekręcał głowę z boku na bok, patrząc na dawną przyjaciółkę.

- Więc, dlaczego nazwałaś go swoim braciszkiem? - oburza się bogini, nie rozumiejąc tej sytuacji. Zaczyna się poważnie irytować.

- Dla zabawy, to taka nasza tradycja. Prawdziwe określenie dla nas, to towarzysze, kumple i partnerzy w zbrodni. - Odpowiada, patrząc na rudowłosą, której łzy wciąż spływały po policzkach. - Nie przejmuj się, prędzej czy później prawda wyszłaby na jaw.

Isla otwierała i zamykała usta, chcąc wypowiedzieć coś, co boli ją od środka. Jedno słowo, które krąży po naszych głowach, gdy tylko na niego spojrzymy.

- Zdrajca.

Pamiętam wszystko.

Wspólna zabawa była naszym jedynym ratunkiem, odciągała nas od parszywych myśli i tworzyła piękne wspomnienia, które obiecywaliśmy chronić i pielęgnować.

Ludzie przepadli, a wspomnienia pozostały.

Isla biegła z przodu, wraz z jeszcze jedną dziewczyną, której rude loki rozwiewały się na wietrze. Za nimi Athena wraz z Casspianem i na końcu byłam ja. Z uśmiechem na twarzy pędziłam, ile sił w nogach, chcąc dogonić przyjaciół.

- No dalej, jesteśmy coraz bliżej! - Krzyknęła zachwycona Celine, palcem wskazując szczyt, na jaki powoli się wdrapywaliśmy.

Casspian przystanął w miejscu, dłoń wystawił w moim kierunku, abym się chwyciła. Zrobiłam to bez zawahania się - w końcu, kto nie przyjmie pomocy od przyjaciela - pomyślałam ulotnie, szepcząc ciche, dziękuję.

- Zróbmy przerwę, zaraz wypluję płuca - jęczał brunet, czerpiąc zachłanne hausty powietrza. Wraz z Atheną zgodziłyśmy się, aby powolnym spacerem maszerować na szczyt.

Obserwowaliśmy Isle, uśmiech na jej twarzy wzrastał, gdy do szczytu zostało jej kilka kroków. Zaraz potem zniknęła za drzewami, aby stanąć na wielkim klifie. Wstrzymaliśmy swoje ruchy, unosząc głowy do góry. Młoda Romanoff wyrzuciła ręce do góry, krzycząc we wniebogłosy, jak cudownie było u góry.

- Na dole jest jeszcze lepiej!

Parsknęłam krótko na słowa Casspiana. Oczy zabłysnęły mu złocistą barwą, dodając nagłej energii. Łapiąc mnie i Athene za dłonie, splótł nasze palce i pociągnął w kierunku szczytu. Kilka minut minęło, zanim znaleźliśmy się przy dziewczynach. Widok z góry był piękny, nawet słowa nie mogły opisać tego, jak magicznie wyglądał krajobraz w tamtym momencie.

- Nigdy nie widziałam, aż tak, pięknego widoku. - Mruknęłam, odwracając się do Isli. Rudowłosa w podskokach znalazła się przy mnie, dłonie zarzucając na ramiona, by się oprzeć.

- Nigdzie indziej takiego nie zobaczysz. - Dodał krótko Casspian, uśmiechając się ciepło. - Ciesz się nim.

Jak powiedział, tak też zrobiłam. Cieszyłam się widokiem, wdychałam spokojnie powietrze, pozwalając moim nerwom odpocząć. Zapomniałam o całej magii, jaka mnie otacza, tylko po to, aby ponownie poczuć się jak zwykłe dziecko.

Mimo że nigdy takim nie byłam.

Próbowała.

Isla próbowała z całych sił, stawiając bezpieczne kroki w kierunku Casspiana, mówiła do niego, próbując zwrócić go na naszą stronę.

- To nie jesteś ty, Cass. - Zauważyła, przechylając głowę na bok. Jej błękitne oczy przepełnione były pewnością, lecz i złudną nadzieją. - Wiem to, i ty też to wiesz.

- Właśnie, że to jestem ja, Isa - burknął, wciąż używając tego samego pseudonimu. Dłonie zacisnął w pięści. - Zawsze taki byłem.

Athena słysząc te słowa, odwróciła wzrok w przeciwnym kierunku. Jej pełne złości oczy, wypełniły się łzami. Chwyciłam jej dłoń w swoją, aby upewnić się, że nie oprze się agresji i chęci zemsty. Palce złączone w supełki i dłonie splecione razem, podtrzymywały mnie przed płaczem.

- Zawsze byłem stworzony do grania podwójnego szpiega, przynajmniej tworzy to ze mnie kogoś, kogo warto się obawiać. - Szał przemawiał za niego, który dał nam wszystkim do zrozumienia, że Casspian, jakiego znałyśmy, przepadł. A osoba przed nami, to tylko to, co pozostało.

- Cass, jest znacznie więcej rzeczy, które mogą sprawić, że będziesz człowiekiem honoru.

- Na przykład co? - mruknął, stawiając krok w jej kierunku. Dłonie ułożył na ramionach nastolatki, ściskając mocno. - Wy? Bezużyteczni Avengersi, a może po prostu ty?

Słowa padły, mrok się zaczął.

Wzburzona słowami byłego przyjaciela Isla, uderzając w klatkę piersiową, odepchnęła go od siebie. Słone łzy spłynęły po zaróżowionych policzkach, zostawiając po sobie mokre ślady, gdy błękitne tęczówki zabłysnęły szmaragdową barwą.

Razem z Atheną podeszłyśmy do Isli, stając po obu stronach jej ciała. Casspian odsunął się w cień, ciągnąć za sobą Morane. A ciemne postacie zaczęły się zbliżać.

- Będziemy z nimi walczyć? - Szepnęłam, dziewczyny z załzawionymi oczami i rozdmuchanymi przez wiatr włosy, spojrzały w moim kierunku.

Jedno spojrzenie od każdej z nich wystarczyło, abym wiedziała, że nie obejdzie się bez walki. Musiałyśmy wygrać, mimo tak wielkiej zdrady.

Athena zacisnęła dłonie, pod wpływem czego wysunęły się z nich dwie bronie. Dwa długie szklane pręty, zakończone metalowym ostrzem. Błękitny kolor otaczał jedną, a na drugą wznosiła się różowa barwa. Uniosłam krótko kącik ust do góry, obserwując, jak dziewczyna wymachuje i obraca swoim ostrym narzędziem, wbijając ostre zakończenia w klatki piersiowe wrogów, którzy od razu po styczności z metalem rozproszyli się w pył.

Między moimi palcami, jak i palcami rudowłosej nastolatki wytworzyły się kule pełne energii w odpowiednich dla nas kolorach. Isli była szmaragdowa, otoczona pyłkiem, odbijała ataki przeciwników, pozbywając się ich w mgnieniu oka. Moja zaś była fioletowa, kolor ten każdemu kojarzył się jedynie z czarną magią, o której wytwarzaniu nie miałam pojęcia.

Odwróciłam się plecami do Isli, aby oddychać ataki, gdy usłyszałam jej jęknięcie przepełnione bólem. W lewe ramię miała wbitą strzałę, wytworzona przez siłę rana zaczęła krwawić. Jeden z nich podszedł do nastolatki, szarpnięciem wyciągnął strzałę i zebrał kilka kropel krwi do osobnej fiolki.

Dziewczyna nie wytrzymała dłużej. Obcy dotyk na jej ciele wprawił ją w szał, jakiego jeszcze u niej nie widziałam. Zielona energia uszła z jej ciała, pozbawiając kilku pozostałych mrocznych żołnierzy, jakichkolwiek praw egzystencjalnych zamieniając ich w pył. Poza ostatnimi dwoma. Wciąż wyczuwałam energię Casspiana, stał pod ścianą z nałożoną maską na twarzy, jego oczy bacznie obserwowały bitwę.

Uśmiechając się do Isli, wykonałam krok do przodu, a zaraz potem zachłysnęłam się powietrzem, przez zbyt agresywnie zaczerpnięcie. Poczułam ból brzucha, a świat spowolnił.

Oczy straciły blask, a twarz pobladła. Spojrzeniem przepełnionym łzami, obejrzałam się w dół, patrząc na zakrwawioną czerwoną cieczą koszulę. Pozostałe postacie obróciły się w proch, gdy Athena zwróciła swoje spojrzenie w moim kierunku. Krzyk ugrzązł w jej ustach, gdy obserwowała, jak upadam na plecy, głową uderzając w kamień o zaostrzonym końcu.

Zamknęłam oczy, wykonując ostatni wydech.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro