Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝒙𝒗﹒ till the bitter end.

▬▬▬▬▬▬▬▬

“till the bitter end”
▬▬▬▬▬▬▬▬

ZE ŚWISTEM WYPUŚCIŁAM nagromadzone w płucach powietrze, gdy tylko stawiałam kolejne kroki na swoich drżących nogach w kierunku przytulnego salonu. 

Myśl o tym, aby zapytać o prawdziwy powód nieobecności rodziców w moim życiu, był znacznie silniejszy niż trzymanie tego wszystkiego na dystans. 

— Babciu? — zapytałam uprzejmie, splatając dłonie za plecami. Zagubionym wzrokiem spoglądałam na staruszkę, która pomarszczonymi dłońmi odsuwała filiżankę z herbatą od swoich ust. — Możemy porozmawiać? 

Staruszka patrzy na mnie z drobnym błyskiem w swoim oczach, po czym podbródkiem kieruje mnie na miejsce obok siebie. Szybko przemierzam dzielącą nas przestrzeń, tylko po to, aby zasiąść u jej boku. 

Dłonie kładę swobodnie na drewnianym stole. Zaczynam bawić się palcami, co nie uchodzi ciemnookiej, jej blada dłoń ląduje na tych moich, ściskając czule. 

— O co chodzi, moja kochana Atheno. — Zapytała cicho, uniosłam wzrok, natrafiając na pełne troski spojrzenie. 

Żołądek zaczął mi się ściskać, a serce niemiłosiernie uderzać o żebra. Zębami skubałam dolną wargę, myśląc nad tym, jakie zadać jej pytanie. Potrzebowałam poznać prawdę, a nie szczęśliwie tkwić w ponurej rzeczywistości, mydląc sobie oczy kłamstwem.

Doskonale wiedziałam, że moje pytanie może źle wpłynąć na wszystko, co mamy, ale musiałam zaryzykować. W końcu od zawsze ryzykowałam. Bo  tak zostałam wychowana, aby ryzykować, nieważne w jakiej sprawie. 

Dlatego też zaryzykowałam i w tym momencie, patrząc w ciemne oczy, przełknęłam ślinę i pożegnałam wszystkie negatywne myśli z mojej głowy. 

— Opowiesz mi o rodzicach? 

Cały czas obserwowałam jej czynności, powieki, które powoli zamykała, czy poszczególne zmarszczki w różnych odmętach twarzy. Jej uścisk na moich dłoniach zacieśnił się, powodując drobne ciepło. Zdenerwowanie przeradza się w strach, który sprawia jedynie chęć zwrócenia całego pożywienia, jakie w tym dniu spożyłam. 

Przeraża mnie to. A najbardziej przeraża mnie myśl o tym, jaką odpowiedź mogę otrzymać

— Och, obawiałam się gorszego pytania. — Odpowiada po krótkiej chwili, unosząc swoje blade powieki. Z jej ust wydobywa się chropowaty śmiech, który łagodzi moje spięte ciało. 

— Więc? — pytam zniecierpliwiona.

Nasze spojrzenia się krzyżują. Staruszka potrzebuje chwili, aby przyjrzeć mi się z zaciekawieniem. Zaraz potem zabrała swoją dłoń, tylko po to, aby unieść filiżankę z herbatą i przystawić ją do swoich ust. 

Zaczerpnęła niewielki łyk parującego napoju, wcześniej czerpiąc przyjemność z jego zapachu. 

— Twoi rodzice, to zupełnie dwa różne światy, które złączyły się przypadkowo, a ich zderzenie spowodowało coś, na co ziemia nie była gotowa. — wypowiedziała z ledwo widocznym uśmiechem na jej twarzy. — Ale rozpadły się przez rozkaz wygnania, bo władca tego oczekiwał. 

Wsłuchiwałam się w jej słowa, trochę jakbym wyczekiwała hipnozy, tylko po to, aby zaraz o tym zapomnieć. Obawiałam się, że to wszystko okaże się snem. 

— Nie rozumiem…

Ciche westchnięcie opuszcza jej usta, gdy tylko odstawia szklane naczynie na wcześniejsze miejsce. Przechyla głowę, siadając wygodniej na krześle. 

— Poznali się w Asgardzie. — Mówi szybko, zanim zdążyłam otworzyć usta, ona powiedziała kolejne słowa. — Twój tata miał zasiąść na tronie, zaraz po rządach własnego ojca. A twoja mama, cóż, ona po prostu była. 

Po prostu była

— Nie zrozum mnie źle, to w końcu moja córka, ale wtedy nie rozumiała, na czym polegał cały problem Asgardzkiego władcy. — Wyjaśnia, krzywię się, wciąż nie rozumiejąc, co dokładnie miała na myśli. — Gdy razem z twoim ojciec, nie tyle, ile poznali się, ale zakochali w samych sobie, nie widzieli niczego poza ich miłością. 

Kiwnęłam głową, aby pokazać, że rozumiem co w tym momencie mi tłumaczy. 

— Oboje pragnęli szczęścia drugiej osoby, ale nie było im to dane, gdy w dzień złączenia ich dusz węzłem małżeńskim…— zastygła w miejscu, prawdopodobnie szukała odpowiednich słów. — Ale Odyn nie pobłogosławił tej relacji, uważał, że Idalia jest zbyt zaborcza. Gdy ona jedynie oddała mu swoje serce. 

Thor?

Th–

Thor.

— Możesz powtórzyć? 

Jednak ona nie zaprzestał dalszego mówienia, nie przyglądała się już dłużej mojej twarzy, jedynie wpatrywała się w parę unoszącą się nad szklanym naczyniem.

— Odyn rozkazał początkowo egzekucje Idalii, ale z biegiem czasu jej kara zmniejszyła się do wygnania z Asgardu. — Wyjaśniła, dopiero po chwili patrząc na mnie, pomimo bladości, na jej twarzy malowały się kolory wstydu. — Twój ojciec nawet nie wiedział, prawdopodobnie wciąż nie wie, że gdy tylko Idalia opuściła ziemię Asgardu, wykryto w jej ciele nowe życie. Które on zapoczątkował. 

— Możesz, proszę, powtórzyć? — Tym razem bardziej doniośle zapytałam, wysilając się, aby nie wykryła u mnie żadnych oznak zaniepokojenia. — Imię. Możesz powtórzyć? 

— Idalia.

— Nie o tym imieniu mówię, babciu. — Zaciskam szczękę, czuję ból. W kącikach moich oczu zbierają się łzy, które za wszelką cenę, staram się odgonić.

— Nie słuchaj staruszki, musiałam się pomylić. — Machnęła ręką, poczułam ukłucie w sercu, które jedynie zaczęło mnie drażnić. 

— Babciu, nie pomyliłaś się, ty to po prostu ukrywasz. 

Westchnienie pełne zakłopotania, a zaraz potem jej pełen współczucia wzrok. 

— Thor. Thor Odinson. — Wymawiając jego imię, jedynie odwróciła wzrok. — To twój ojciec. 

Nie byłam niczego pewna.

Może to był zwykły akt desperacji, albo po prostu czysta niewiedza, czy nieznośna pustka. Jednak mimo wszystko, moje nogi powędrowały w dobrze znanym mi kierunku, nawet jeśli musiałam przemierzyć znacznie większą odległość, niż z pokoju do łazienki. 

Nawet nie zdziwiłam się swoim postępowaniem, gdy zaczęłam chodzić w kółko po pokoju najbliższej mi osoby. Nie zwracałam uwagi, na sam fakt, jak bardzo może ją moja obecność przerazić. 

Po prostu potrzebowałam bliskości, zapewnienia, że nikt nie pozwoli mi się zgubić. A takiej odpowiedzi mogłam jedynie spodziewać się tutaj. 

Dlatego zaczynałam się niecierpliwić, gdy Isla z każdą kolejną minutą, nie pojawiała się we własnym pokoju. Zdążyłam przyzwyczaić się do obecności zwierzęcia z czarną sierścią, niż do czyjejkolwiek innej. 

Zaczęłam wyginać palce, aby pozbyć się stresu i chęci wyjścia z pokoju, zapominając o tym wszystkim, co niedawno się dowiedziałam. 

Zaraz potem do moich uszu dotarł dźwięk kroków, które z każdą sekundą zbliżały się do tego pomieszczenia. Mocny uchwyt na klamce, a zaraz potem właścicielka zielonych oczu stanęła przede mną jak wryta.

— Jak weszłaś? — To jedyne co zdążyła wydukać z siebie przez zdziwienie, jakie jej towarzyszyło. 

Uśmiecham się słabo, po czym wypalam: 

— Ciebie też miło widzieć, Isla. — Taka wiadomość jej nie wystarcza, dlatego szybko dodaje. — Oknem, było bliżej. Poza tym jesteś jedyną osobą, która nie wyrzuciłaby mnie z domu, bo weszłam, cóż, nieproszona. 

Niższa o kilka centymetrów dziewczyna wywraca oczami, po czym stawia pewniejszy krok bliżej mnie, wcześniej upewniając się, że drzwi są zamknięte. 

— Wyglądasz słabo, co się dzieje?

Westchnienie pełne rozczarowania, bądź dziwnego żalu opuszcza moje usta. Zaraz potem cofam się kilka kroków, aby męczeńsko opaść na jej łóżko. 

— Mam dość.

Isla szybko znajduję się obok mnie, uważając, aby swoim ciężarem nie przygnieść ogona futrzaka. Wzrokiem stara się wyczytać jakieś emocje z mojej twarzy, co w tym momencie może być, cóż, dosyć trudnym zadaniem. 

Smukłymi palcami sięgam po skrawek własnej bluzy, tylko po to, aby zacząć mielić materiał we własnych dłoniach. Zębami skubię dolną wargę ust, starając się nie poczuć smaku krwi. 

Dziewczyna milczała, dając mi tym samym czas, aby przeanalizować, co dokładnie chcę jej powiedzieć. 

— Podpytałam babcię o rodziców. Wiesz, już od dawna chciałam poznać prawdę — nie patrzę w jej kierunku, bo doskonale wiem, że nie znajdę tam oceniającego wzroku. — Babcia, cóż, przyjęła to o dziwo dobrze. Zaczęła mi w skrócie opowiadać o nich, a zaraz potem wyjawiła ich imiona. 

Niekontrolowanie pierwsze łzy zaczęły gromadzić się w moich oczach, rozmazując mi całkowity obraz. Nie wiedziałam nawet, czy są to łzy szczęścia, bądź smutku.

— Chcesz wiedzieć jakie imiona usłyszałam? — Pytam, po raz pierwszy patrząc w błękitne oczy. 

Isla jedynie kiwa głową, przekazując mi tym samym, że chce poznać imiona ludzi, a raczej bogów, którzy zapoczątkowali mój żywot. 

— Idalia — wymawiam jej imię z dumą, a zaraz po tym milknę. Potrzebuję dłuższej chwili, aby upewnić się, że to jednak dzieje się naprawdę. Isla wciąż wyczekuję odpowiedzi, w opanowaniu obserwując mnie swoimi błękitnymi oczami. — I Thor. 

— Thor? — wypowiada zszokowana. Teraz to ja kiwam głową, tylko po to, aby przekazać jej, że to dzieje się naprawdę.

— Thor. 

Nie odpowiada, jedynie myśli, obserwując gitarę stojącą w kącie własnego pokoju. Patrzę w tym samym kierunku, widząc struny, uśmiecham się słabo na wspomnienie, o wieczornych grach przy ognisku. 

— Masz na myśli tego Thora? Avengersa? — jedynie kiwam głową, ponownie zapada cisza, która jedynie przytłacza naszą dwójkę. 

Obie kładziemy się na poduszkach, pomiędzy nami rozciąga się ciało pokryte czarną sierścią. Nie rozmawiamy ze sobą, po prostu wpatrujemy się w śnieżnobiały sufit, wypuszczając z naszych ust zalęgnięte powietrze. 

To właśnie w tym momencie wiedziałam, że nie idę sama przez ciemny korytarz, tylko z nią. Nie ważne, co by się działo, ona zawsze będzie obok,  trzymając mnie za rękę, podnosząc ze zbitych kolan, czy po prostu będąc obok.
 
— Jeśli chcesz, mogę go zapytać o twoją mamę — więź, jaka się między nami stworzyła, była znacznie silniejsza, niż każda inna. Isla doskonale wiedziała, o co chciałam ją zapytać jeszcze przed sekundą, dlatego sama wyciągnęła pomocną dłoń. — A potem…będziemy mogły ją odszukać, jeśli jesteś gotowa. 

— Nie mam pojęcia, co bym zrobiła bez ciebie, Isla. — Wypalam bez zastanowienia, chociaż moje słowa jedynie przesiąknięte są szczerością. 

Rudowłosa wiedźma jedynie prycha krótkim śmiechem, po czym ledwo zauważalnie wygina swoje kąciki ust w dół.

— Żyłabyś w nienawiści do innych i smutku. Jak każdy z nas — odpowiada po dłuższej chwili, nie jestem gotowa, aby odpowiedzieć, dlatego pozwalam jej kontynuować. — Ale potem, poznałabyś idealnych przyjaciół, którzy razem z tobą tworzyliby zlepek przypadkowych dzieciaków. 

— Mówisz o nas, prawda?

— Dziesięć punktów dla mądrali — parska cichym śmiechem, dlatego odwzajemniłam ten gest. 

Nawet nie wiem kiedy, nasze chichoty zamieniły się w głośne salwy śmiechu, które sprawiały, że nasze brzuchy bolały niemiłosiernie. Potrzebowałyśmy chwili, aby się uspokoić, wytrzeć nagromadzone w naszych oczach łzy, i odrzucić dziwne uczucie w podbrzuszu. 

Isla wstała z łóżka, otworzyła okno i zachęcającym gestem zaprosiła mnie na dach, abyśmy mogły gapić się w wieczorne niebo. Różowa barwa rozlewała się nad nami, tworząc piękny obraz. Zachodzące słońce oświetlało nasze twarze.

Przymknęłam powieki, wystawiając twarz w kierunku promieni, nacieszając się ostatnimi chwilami zachodu słońca. 

— Boisz się? 

Jej pytanie sprawia, że powracam myślami nie tylko do miejsca, w którym jesteśmy, ale również do całej sytuacji, przez którą tu jesteśmy. 

— W sensie? — wiem, że nie powinno odpowiadać się pytaniem na pytanie, ale nie miałam innego wyjścia. 

— Gdy wreszcie odnajdziesz swoją matkę — spojrzenie jej błękitnych tęczówek obserwuje mój najmniejszy ruch. — Będziesz musiała stanąć z nią twarzą w twarz. Nie boisz się tego? 

— Boję. Nawet nie wiem, czy będzie chciała ze mną zamówić choćby słówko — Szepczę, odwracam wzrok, aby spojrzeć w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowało się zachodzące słońce. — Nawet nie wiem, czy ona mnie pamięta, lub czy wie o tym, że wciąż żyje. 

— Przekonamy się o tym. 

My

— Tak, my. — Isla dumnie unosi swój podbródek, z zadziornym uśmiechem wgapiając się w niebo. — Zawsze razem, nie pamiętasz obietnicy „do gorzkiego końca”.

Oczywiście, że pamiętam. Unoszę kąciki ust do góry, wykrzywiając je, w delikatnym uśmiechu. Wystawiam mały palec, aby zawlec go o ten rudowłosej. 

Do gorzkiego końca. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro